22
paź
2017
53

BORG McENROE między odwagą a szaleństwem

BORG McENROE między odwagą a szaleństwem (BORG vs McENROE), Reż. Janus Metz, Scen. Ronnie Sandahl, Wyk. Shia LaBoeuf, Sverrir Gudnason, Stelan Skarsgård, Tuva Novotny, Szwecja, 2017

Czy można zrobić absolutnie świetny, cudowny w oglądaniu, totalnie wciągający i poruszający emocjonalnie film o zawodowym tenisie? Okazuje się, że można!

Czy może być to obraz, który chce się jeść łyżkami, nawet wtedy, kiedy – tak jak ja – trzymało się w dłoni rakietę do tenisa dwa razy w życiu? A i owszem!

BORG McENROE między odwagą a szaleństwem to moim zdaniem najlepszy film fabularny jaki na ten niecodzienny temat powstał. I na pewno jeden z kilku najlepszych, jakie obejrzałam tej jesieni.

BorgMcEnroe_plakat PL

Są takie filmy, które choć nie bardzo wstępnie mnie interesują (bo tematyka “nie moja”) wynagradzają mi pójście do kina po stokroć. I właśnie w takich obrazach – często się zakochuję, gdyż “odkrywając przede mną nieznane mi światy”, są jednocześnie prawdziwymi kinematograficznymi perłami. Tak było na przykład z rewelacyjnym obrazem “Rush”, w reżyserii Rona Howarda, z roku 2013 dedykowanego opowieści o rywalizacji dwóch zawodników Formuły 1: Niki Laudy i Jamesa Hunta…

*   *   *

Kiedy w 1980 roku szwedzki tytan tenisa – zawsze grzeczny, elegancki, miły i opanowany Björn Borg pokonywał finalnie po długim, potwornie ciężkim i emocjonującym boju na kortach Wimbledonu “niegrzecznego amerykańskiego chłopca” o wielkim talencie, ale nieposkromionych emocjach, niewyparzonej gębie i manierach prostaka – Johna McEnroe – jak twierdzą ci, którzy tę datę pamiętają, ulice zachodniej Europy były puste. Wszyscy siedzieli przed telewizorami.

DSC_1601

To były specyficzne czasy i obraz ten przypomina tę epokę w sporcie, w której tenisiści byli jak gwiazdy rocka, a John i Björn byli jej dwiema największymi ikonami. Budzili podziw, zachwyt, fascynacje. Byc może wynikało to też i z tego, że tenis był od zawsze sportem drogim i elitarnym. Mało ludzi mogło sobie pozwolić na uprawianie go jako hobby.

Borg i McEnroe mierzyli się ze sobą w tenisowych pojedynkach 22 razy. Borg wygrał jedenaście turniejów wielkoszlemowych, McEnroe – siedem. Media uwielbiały określać ich starcia na korcie jako “walkę ognia z lodem”. Według wielu ekspertów finał Wimbledonu w 1980 roku to najlepszy mecz w historii tenisa. Legendą obrósł przede wszystkim tie-break czwartego seta, w którym McEnroe obronił pięć piłek meczowych. W tymże roku właśnie Björn Borg wygrał po raz piąty z rzędu (sic!) puchar Wimbledonu, będąc najmłodszym zawodnikiem w dziejach tenisa, któremu się to udało. Dwa lata później podjął – mając ledwie 27 lat – decyzję o wycofaniu się ze sportu zawodowego…

*   *   *

Słabo to pamiętam, bo byłam w roku 1980 małą dziewczynką, ale nawet ja, wychowana w siermiężnym PRL’u wiedziałam kim są Björn Borg i Joe McEnroe. Przypuszczam, że zawdzięczam to temu, że mój tata czytał “Przegląd sportowy” (hehe), ekscytując się głośno spektakularnymi sprawozdaniami. Mój dużo starszy brat trochę w tenisa pogrywał (ale z braku pieniędzy tylko trochę i jedynie towarzysko). Zresztą – co z dzisiejszej perspektywy – stanowi tzw. rzut historyczny – moje pokolenie nie miało do 1989 roku dostępu do transmisji turniejów tenisowych. Dopiero telewizja satelitarna dała nam, Polakom, możliwość ich oglądania. I dopiero wtedy – mogliśmy sami zacząć się fascynować tym sportem, choćby jako widzowie. Ale wtedy tenis zawodowy był już kompletnie czymś innym, niż jeszcze w latach 70-tych zeszłego stulecia. Wkroczyły weń gigantyczne pieniądze i milionowe kontrakty reklamowe dla najlepszych zawodników, które zaczęły też – co tu dużo gadać – zmieniać oblicze tego elitarnego sportu. Dzisiaj gracze z pierwszej 10-tki rankingu ATP to celebryci, gwiazdy, a czasami nawet “bohaterzy narodowi”, których życie tak zawodowe, jak i prywatne – jest medialnie śledzone i omawiane w detalach…

Ale Borg McEnro między odwagą a szaleństwem to film, który opowiada jeszcze o tych czasach w tenisie zawodowym, w których ani nie było takiego marketingu sportowego, ani możliwości technologicznych (choćby konstrukcja rakiet tenisowych), czy medycznych jak dziś. Nie należy też zapominać  o tzw. zapleczu wspierającym “maszynę do grania”, które obecnie stoi za każdym czołowym zawodnikiem. Poczynając od masażystów, rehabilitantów, fizjoterapeutów i dietetyków, a na psychologach, terapeutach i couchach motywacyjnych – kończąc. Nie wspominając nawet o tym, że w czasach, o których ten film opowiada – poważna kontuzja oznaczała eliminację z zawodów. Dziś medycyna sportowa stawia graczy “na nogi” w dwie doby.

*   *   *

Kiedy wielkoszlemowe turnieje tenisowe stały się w naszym kraju “ogólnodostępne” – dla mnie było już za późno na złapanie bakcyla. Jeśli w ogóle coś mnie w meczach tenisowych fascynowało – kiedy parę razy próbowałam je oglądać – to nie sama gra. Wydawała mi się – co tu dużo gadać – nudna. Nie bardzo mnie ekscytowało, że jakieś dwie osoby ze strasznym wysiłkiem biegają po wyznaczonym polu, z siatką po środku, waląc rakietą w piłeczkę. Głupio się przyznać, ale taka jest prawda. Owszem, czasami oglądałam jakieś fragmenty meczy, jeśli znalazłam się w gronie towarzyskim, w którym byli akurat fani tego sportu, ale skupiałam się (wstyd) głównie na wyglądzie i strojach tenisistów i tenisistek, no i rzecz jasna na enturażu kulturowym i społecznym zawodowemu tenisowi towarzyszącemu (gwiazdy i celebryci wszelakiej maści, a nawet przedstawiciele dworów królewskich i arystokracji – obecni jako kibice na trybunach). Pozostałam – jako dziecko PRL’u – w sferze postrzegania tego świata jako elitarny, specjalny, w pewnym sensie “zarezerwowany” dla grona osób, do których chętnie bym aspirowała, ale na pewno nie należałam.

Mijały lata. Nigdy nie wkręciłam się w fascynację tenisem. Ale im byłam starsza, tym bardziej zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, że zawodowy tenis, jako, że jest grą indywidualną, a ponadto uznawany był przez bez mała dwa stulecia za dyscyplinę elitarną – dla ludzi z klasą, uprawianą przez damy i dżentelmenów – za fasadą całego swojego społecznego i kulturowego snobstwa skrywa opowieści o ludziach, którzy oddali temu światu wszystko. Poświęcili mu beztroskę dzieciństwa; szaleństwa i nicponienie dojrzewania i wczesnej młodości; szczęście osobiste; życie miłosne i erotyczne; proste, acz ważne radości codziennej egzystencji – tak małe, jak i duże. A przede wszystkim poczucie swobody i spontaniczność wyborów. I które potrafią być bardzo smutne i pełne psychologicznych zawiłości. Bo za “maszyną, która genialnie gra” zawsze stoi jakiś człowiek. Wraz z bagażem tych poświęceń, dźwigając codziennie to, co musi znosić, by tym geniuszem być! Ktoś, kogo nie znamy w ogóle, a kogo “ludzkie oblicze”- widzimy tylko wtedy kiedy płacze ze szczęścia po wygranej lub (niekiedy także płaczem) reaguje na porażkę i zawiedzione ambicje i nadzieje…

Chyba pierwszy raz zdałam sobie z tego sprawę, gdy w roku 2009 roku ukazała się bestsellerowa autobiografia Andre Agassiego pt. “Open”, która wywołała wiele kontrowersji i odsłoniła sporo z kulisów zawodowego tenisa.

*   *   *

Borg McEnroe między odwagą a szaleństwem to absolutnie prześwietnie skonstruowana opowieść (pięknie wycyzelowany scenariusz i doskonałe dialogi!), obłędna wizualnie (kostiumy, scenografia) o świecie dwóch – jakże odmiennych podejść do zawodowego sportu, do kariery i do rywalizacji na korcie – równych sobie talentem zawodników, choć różniło ich wszystko. Bo stanowili swoje całkowite przeciwieństwo charakterologiczne.

Pojedynki kontrastujących ze sobą postaci – musicie przyznać – są bardzo filmowe. A ten udaje się wyśmienicie także dzięki doskonałej obsadzie. Nie byłam do tej pory wielką fanką Shia LaBoeuf – ale John McEnroe w jego kreacji – to z pewnością jego najlepsza rola w dotychczasowej karierze. Doskonale gra amerykańskiego tenisistę – piekielnie ambitnego, zawziętego, nabuzowanego wewnętrznym ogniem, swego rodzaju wściekłą determinacją, która zdaje się niemalże rozsadzać go od wewnątrz. I dla której znajduje ujście jak nie we wrzaskach i obelgach, to w gestykulacji. Podczas, gdy rewelacyjnie kreowany przez szwedzkiego aktora Sverrir’a Gudnason’a Björn Borg – to sam chłód, dystans, minimalna mimika, małomówność, żelazna konsekwencja, maksymalne opanowanie ciała – niemalże “nieludzkie”.

2003821_borg_still_dsc3296_print

DSC_1981

Borg McEnroe między odwagą a szaleństwem był filmem otwarcia tegorocznego TIFF (Toronto International Film Festival).

I jest debiutem fabularnym Janus’a Metz’a, duńskiego reżysera, znanego do tej pory z prac przy wielu, docenianych filmach dokumentalnych, w tym jednego epizodu dokumentu z roku 1996, zatytułowanego “The Clash o Titans” poświęconego właśnie “większej niż życie” wieloletniej rywalizacji tych wielkich postaci tenisa. Nie dziwi mnie zatem wcale, że w fabule z gatunku obraz biograficzny, inspirowanej autentycznymi wydarzeniami – sprawdził się wprost doskonale. Trudno, aby było inaczej – Metz – ten niespełna dwugodzinny film – przygotował z bezbłędną precyzją rysunku postaci i planu narracyjnego i widać w nim dogłębną analizę tematu, który poznał od podszewki!

Borg McEnroe między odwagą a szaleństwem – zgodnie z pierwszeństwem nazwiska w tytule – skupia się bardziej na postaci szwedzkiego zawodnika. Moim zdaniem, jest to bardzo dobry zabieg scenariuszowy, bo nadaje filmowi jasno nakreślona optykę, czy też perspektywę. Bo też jest to w dużej mierze opowieść o tym jak wybitnie utalentowany młody chłopak, z niezamożnego domu Björn Borg stawał się TYM Björnem Borgiem! Podkreślmy jeszcze raz – tym samym, który u szczytu sławy – wycofał się z zawodowego sportu!!! Na którego widok dzieci rozdziawiały buzie w niemym zachwycie i leciały po autografy, o którym komentatorzy sportowi wypisali tysiące peanów, którego widzowie na trybunach wszystkich kortów, na jakich grał – podziwiali, szanowali i oglądali z zachwytem. I last but not least, na którego widok dziewczyny piszczały nie mniej oszalale niż na widok gwiazdy filmu, czy estrady. I o cenie, jaką za to płacił, choć wszystkim wydawał się mieć “świat u stóp”.

To także film o tym, że “wściekła rywalizacja” – choć nie lubimy o tym myśleć na co dzień w ten sposób – jest bardzo wyczerpująca psychicznie. Stanowiąc gigantyczne obciążenie. Niemierzalne, ani nie poddające się żadnej kwantyfikacji. Ustawiczna konieczność udawadniania sobie i światu – że jest się mistrzem – potrafi masakrować Ego i skruszać najbardziej twarde psychiki…

Borg McEnroe między odwagą a szaleństwem to fascynujące studium przypadku. Które niezwykle wiarygodnie i bardzo inteligentnie spina klamrą pewną istotną kwestię. Fakt, że tak jak wszystko dzieliło Borga od McEnroe pod każdym innym względem – jedno ich łączyło. A jest to cecha – w sporcie – niezwykle ważna (o ile nie najważniejsza). Obaj – kiedy grali – grali tak, jakby miała to być gra o ich życie. Dawali z siebie wszystko. Na maksa. Do granic możliwości, a nawet je przekraczając. Do samego końca. Obraz ten cudownie dobrze oddaje także to, że każda walka “o wszystko” to także (a może przede wszystkim?) walka ze swoimi demonami, eufemistycznie nazywanymi „kondycją psychiczną”, która nieustannie ma na każdego zawodnika, w jakiejkolwiek dyscyplinie sportowej wpływ. A która potrafi być niezależna zarówno od kondycji fizycznej, czy technicznej zawodnika, jak i godzin poświęconych treningowi. Najważniejsza gra – toczy się zawsze – w ich głowach i sercach. Jej wynik jest opleciony niewidzialną siateczką, delikatną jak mgiełka, tego wszystkiego, co może spowodować, że “maszyna” w którymś momencie może stracić czujność lub się zbuntuje… W sporcie niestety, decydują o tym, o jakże okrutnie! – niekiedy nawet nie minuty, a sekundy.

Realizacyjnie – Borg McEnroe między odwagą a szaleństwem jest fantastycznym popisem kinematograficznego profesjonalizmu. Wewnętrzne zmagania Björna i Johna pokazywane są w zbliżeniach, ujęciach z ręki i steadycam, w kontraście do szerokich ujęć fragmentów meczy, które tym bardziej podkreślają fakt, że mowa jest o sportowych wydarzeniach o randze historycznej. Kamera daje nam możliwość uczestniczenia w perspektywach obu tenisistów. Raz jesteśmy niemalże “uwięzieni” w klaustrofobicznej klatce ich osaczenia samymi sobą, innym razem zaś, zostajemy postawieni jakby z daleka, by móc uczestniczyć w ich rozgrywce – z pozycji widza – na trybunach. A także, by mieć możność docenienia doniosłości chwil ich wielkiej rozgrywki o puchar Wimbledonu.

Pora na konkluzję. Borg McEnroe między odwagą a szaleństwem jest filmem, który mnie autentycznie poruszył. Którego oglądanie sprawiło mi dziką przyjemność i który mnie totalnie zafascynował. I to na temat gry, w którą ani nigdy nie nauczyłam się grać, ani nigdy nie nauczyłam się jej śledzić w TV jako fan!

Janus Metz i obsada tego filmu – sprawili swego rodzaju “cud”. Życie i walka na korcie Borga i McEnroe mnie głęboko zaangażowało. A to dlatego, że kiedy w obrazie tym dochodzi do scen pokazujących ich pojedynek o puchar Wimbledonu, przestali być dla mnie jedynie biegającymi z wielkim wysiłkiem, dwoma styranymi do granic możliwości ludzkiej kondycji facetami, którzy grają w dziwną grę, polegającą na pogoni za małą piłeczką. A stali się dwiema osobami z krwi i kości! Dwoma fascynującymi indywiduami ludzkimi, a nie tylko “sportowymi maszynami”. Którzy poruszali moje emocje do głębi swego rodzaju nieopisywalną “komunią dusz” i intymnością ich zawodowej relacji. W której oglądana przeze mnie walka tytanów stała się tak samo opowieścią o moim szacunku dla ich wielkości, jak i podziwu dla tego, ile w jej imię poświecili. A ich wzajemny respekt wobec posiadanego talentu – stał się wzruszającą mnie do łez “wisienką na torcie” tego prześwietnego obrazu.

Wielkie Brawa!

*** Wszystkie zdjęcia zamieszczone w tekście pochodzą z materiałów prasowych dystrybutora filmu na rynku polskim: Best Film

You may also like

PERFECT DAYS
NIEBIESKOOKI SAMURAJ
BĘKART
PAMIĘĆ