20
sie
2015
237

Filmik „The Driver” dla Rag & Bone – czyli o tym jak można mówić o marce

Są takie marki, które sprzedając ubrania i akcesoria za duże pieniądze (jak wiadomo pojęcie “duże pieniądze” jest względne) 😉  – o czymś więcej, niż o ich wartości monetarnej chcą powiedzieć. Albo przynajmniej próbują.  I to „coś” jest z rejestru, w którym ich cena jest opowiadana na sposób inny niż zwyczajnie i standardowo rozumiany. Jeśli idzie o mnie i RAG & BONE – nawet nie jestem do końca pewna, czy gdybym rzeczone walory NBP posiadała w nadmiarze – to akurat chciałabym je przeznaczyć na tej marki ubrania. Nie to, że mi się nie podobają. Owszem, tak. Niektóre nawet więcej niż bardzo. Ale akurat w przypadku tego typu wydatków – nie ma to nic do rzeczy. Fajna metka jest fajna. Ale raczej – jak lubię mawiać „oprócz, a nie zamiast”. Jak bym miała zacząć szastać nagle zdobytą kasą, to sądzę – że wolałabym ją przeznaczyć na jakieś bardziej trwałe dobra – niż super ciuchy. Albo i nietrwałe – ale za to “na zawsze” – na przykład na podróże i przygody.

Nie nudząc już dalej w temacie  – przejdę do sedna.

Otóż, RAG & BONE powstało w roku 2002 z inicjatywy Nathana Bogle’a i Marcusa Wainwrighta. Z początku skupione było wyłącznie na odzieży męskiej, by w 2005 dołączyć kolekcję damską. Był to też rok, kiedy wspólnicy się rozstali, a na miejsce Bogle’a przyszedł David Neville. Znamienne jest, że choć RAG & BONE to marka zakorzeniona w NYC, jej obecni właściciele – obaj są Brytyjczykami, którzy ani z biznesem modowym, ani z dizajnem nie mieli nigdy wcześniej nic wspólnego. Wszystko wzięło się z tego, że Marcus Wainwright w roku 2001 uparł się, że spróbuje sam wyprodukować parę jeansów, takich, o jakich marzył. Przez półtora roku zatem – pracował w fabryce w Kentucky, ucząc się wszystkiego na temat ich produkcji od podstaw i szlifując do perfekcji krój, który miał być “tym jedynym”. Na tym właśnie założeniu oparta została filozofia marki, która obecnie nie tylko oferuje kultowe jeansy, ale kolekcje ubrań damskich, męskich, obuwie oraz akcesoria. 

No dobra, przyznam się – ich torby są zdecydowanie moim “mrocznym przedmiotem pożądania”…

 

RAG & BONE szybko (bo w ciągu kilku lat) odniosło spektakularny sukces. Już w 2006 zostali finalistami najbardziej liczącej się w USA nagrody w świecie fashion czyli CFDA (Council of Fashion Designers of America), a w 2007 – od tegoż CFDA otrzymali tytuł “najbardziej obiecujących nowych talentów”.

Mnie jednak – co chcę zaznaczyć – pomimo tego wstępu, który ma rzucać światło jedynie – najbardziej podobają się (dobra, zostawmy temat toreb)  😉  – dwa fakty jeśli idzie o markę RAG & BONE.

Po pierwsze nazwa. Apriorycznie lubię bardziej marki, których nazwa „ma jaja”. A ich ma. Zwłaszcza, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że w slangu czarnoskórych Amerykanów, z lat 70-tych zeszłego stulecia określenie “rags & bones” było używane w stosunku do bardzo wychudzonych i ekstremalnie biednych ziomków. Nie ma odpowiednika tego powiedzenia w języku polskim. Ale w wolnym tłumaczeniu byłoby to coś podobnego do „szmaty i kości”. Jak dla mnie – BOMBA! 

A po drugie kampanie reklamowe. A te są (oh yes!) w przypadku tej marki więcej niż nietuzinkowe. I już kilkukrotnie dostarczyły RAG & BONE kłopotów.

Poniżej jedna z ostatnich ich kampanii reklamowych. Krótki filmik fabularny, w reżyserii i z udziałem MICHAELA PITTA – aktora, uwielbianego przez dziewczyny z racji urody – która oscyluje pomiędzy młodym Marlonem Brando, a Johnnym Deppem (albo może mnie tylko się tak kojarzy?). Tak, czy siak, Pitt grał w wielu znanych i cenionych  produkcjach, że wymienię tylko “Marzycieli” Bertolucciego, “Siedmiu psychopatów” Martina McDonagha oraz dwa pierwsze sezony “Zakazanego Imperium”.

Mnie osobiście – zachwyciła  w przypadku tej kampanii reklamowej pt. The Driver zabawa wręcz sztampowo użytą konwencją czarnego kryminału, cudowne wykorzystanie detali scenografii (co oczywiście pracuje na wizerunek marki) oraz przepiękne zdjęcia NYC. To, że to klisza – nie ujmuje jej nic, gdyż użyta została w nowym kontekście. Nie mam złudzeń, co do tego, że w popkulturze zjadamy własny ogon. Wszystko już było. I nie to jest clue sprawy. Jej sedno stanowi użycie tego co było, tam gdzie do tej pory nie było stosowane. Tylko i aż tyle.

Skonkluduję ten tekst tak: żyjemy w czasach, w których sukces marek, a zwłaszcza marek z wysokiej półki buduje się niełatwo. To ciężki orzech do zgryzienia. Dlatego lubię i doceniam wszystkie działania, które kreatywnie przekraczają najbardziej zgrane numery w tym zakresie.

You may also like

20 lat z nami i dla nas! – Millenium DOCS AGAINST GRAVITY 2023
HANIA RANI – Piano Day 2022 w ARTE.TV
Piękno i dbałość – czyli o marce KAASKAS…
https://www.fandango.com/tar-2022-228595/movie-photos-posters
FILMY NA KTÓRE CZEKAM W 2023