16
maj
2018
42

GODLESS

GODLESS (Godless), Pomysłodawca, Scen. & Reż. Scott Frank, Wyk. Jack O’Connell, Michelle Dockery, Scoot McNairy, Merritt Wever, Jeff Daniels, Sam Waterston, Tantoo Cardinal, USA, 2017, Netflix

Cóż to jest za fenomenalna rzecz z tego GODLESS! Powiadam Wam! Dawno żadna nowa produkcja oryginalna Netflix nie zrobiła na mnie równie dobrego wrażenia, jak ten mini serial.

Kolejną perełkę od giganta streamingu cechuje wszystko to, co trzyma przed ekranem komputera w radosnym oczekiwaniu na kolejny odcinek i w podziwie dla doskonale zrobionej roboty. Świetny scenariusz (i jeszcze lepszy pomysł wyjściowy), doskonała obsada, bajeczne zdjęcia oraz scenografia. Bo jak by nie patrzeć – Godless to gatunkowo western pełną gębą, tylko że z mocno progresywnym i feministycznym pazurem. Ha!

Dlatego też chylę czoła. Bo w kinie już niby wszystko było. Ale jednak sztuka filmowa to taka materia, gdzie liczy się najbardziej umiejętność wykorzystania tego co znane, lubiane i wydałoby się do cna wyeksploatowane na nowy czy też bardziej współczesny sposób.

A Godless to właśnie taki przypadek.

 

Godless

W Godless zakochałam się w trymiga! Bo ta z pozoru klasyczna westernowa narracja o zemście, jakich wiele, rodem  z “dzikiego zachodu” – rozwija się w tej produkcji w postępową, zgodnie z dzisiejszym duchem czasu – przynajmniej na Zachodzie (ykhm) opowieść o pacyfistycznej i mocno feministycznej wymowie.

A stoi za nią… mężczyzna! Wot siurpryza! 😉

Scott Frank jest dla Godless (czyli po polsku “bezbożny” czy też “Boga pozbawiony”) niczym trójca święta. Jest nie tylko pomysłodawcą, głównym scenarzystą ale też reżyserem tej produkcji. Szacun wielki!

Zresztą Frank to nie jest jakiś hollywoodzki “jeździec znikąd”. Jest autorem scenariuszy do wielu świetnych filmów, takich jak “Raport mniejszości”, “Dorwać małego” (nominacja do Złotego Globa) oraz “Co z oczu, to z serca” Stevena Soderbergha i “Logan” Jamesa Mangolda (nominacje do Oscara). Steven Soderbergh jest zresztą producentem Godless. Co potwierdza moją tezę, że czy to się komu podoba czy nie, w kinematografii (jak w każdej innej dziedzinie) która jest pracą zespołową, najlepiej sprawdzają się te drużyny, którym robienie rzeczy razem po prostu dobrze wychodzi…

To temat na inny tekst, ale ta stara jak świat prawda przekłada się na jakość tego, co potem my – widzowie – mamy możliwość oglądać na ekranie. Ci, którzy lubią i potrafią ze sobą pracować – pracują lepiej. C’est la vie!

Wróćmy jednak do meritum.

*   *   *

Zwykło się sądzić, że western to gatunek, który lubią szczególnie tzw. prawdziwi mężczyźni. Sądzę, że jest w tym zawarta zarówno socjologiczna obserwacja, jak i swego rodzaju banalne uproszczenie. Western jest gatunkiem, który lubią raczej ludzie (niekoniecznie jedynie mężczyźni), ceniący sobie jasno sprecyzowane i tak też podane wartości. Bo – z samej swojej zasady – jest on opowieścią o świecie wartości. Par excellence.

Świat w nim przedstawiany, nie był nigdy konstruowany wokół pytań i wątpliwości dotyczących motywów działania głównych bohaterów. I nie czynił ich zbyt skomplikowanymi psychologicznie…

Nie zmienia to faktu, że w historii amerykańskiej kinematografii – western stanowiący jej jądro (bo od zawsze opowiada dzieje tego kraju) – ukazywał  rdzeń Ameryki Północnej  w szeregu odsłonach i z przeróżnych perspektyw politycznych i socjologicznych. Źli Indianie – dobrzy Biali. Rzadziej na odwrót. Źli Czarnoskórzy – dobrzy Biali (rzadziej na odwrót). Dzielni szeryfowie contra rzezimieszki, bandyci i złoczyńcy. Rzadziej źli szeryfowie i nie tacy źli bandyci. Etc. O rolach kobiecych nie wspominając. Western w ich przypadku ukazywał je bardzo stereotypowo, karmiąc najmniej wyszukane męskie fantazje…

Dopiero we wczesnych latach 90-tych zeszłego stulecia pojawiło się w tym gatunku kilka znamiennych tytułów, bardzo mocno wybijających się swoją (odmienną od powszechnie stosowanej) przemową. Mam na myśli: “Tańczącego z wilkami” Kevina Costnera; “Bez przebaczenia” Clinta Eastwooda oraz “Ostatniego Mohikanina” Michaela Manna.

Godless – w mojej opinii – jest dla westernu – po dekadach przerwy – tak przełomowy – jak kiedyś był film Eastwooda.

Ta przerwa czasowa jest moim zdaniem bardzo ważna. I o czymś istotnym w zmianach, jakie zachodzą w amerykańskiej kulturze – świadczy. Coś się w niej kotłuje takiego, że jednak mitologia dzikiego zachodu (a zatem i “podwalin” amerykańskiej mentalności) ma znaczenie i jest sens by o niej znów rozprawiać. To jedynie hipoteza, ale skoro powstalo “Westworld” to znaczy, że ludzie pragną tego, by na “mit założycielski” świata, z którego wciąż czerpie współczesna kultura amerykańska spojrzeć inaczej, nowym okiem…

Nie mam odpowiednich narzędzi operacyjnych (dane statystyczne, etc.) by o tym mówić poważniej. Ale mam – jak sądzę – dobrą intuicję. I jeszcze lepszego nosa do mediów.

Godless to nie jest produkcja TV, ktora powstała dlatego, że ktoś miał taką fanaberię. Te na prawdę duże pieniądze zostały spożytkowane na narrację, która obecnie zajmuje się “niszą kulturową”. I jak wiele produkcji typu premium jest adresowana do pewnego typu odbiorcy. Ale ona będzie się rozrastać. Bo nadszedł jej czas (świadczą o tym sukcesy seriali takich jak “Opowieść Podręcznej”, “Alias Grace” czy też nawet “Wielkich kłamstewek”).

Nadchodzi zmasowany atak produkcji filmowych, w których kobiece postaci, los kobiet oraz cała narracja będą zbudowane wokół świata piętnującego kulturę patriarchalną, przemoc, przedmiotowe traktowanie kobiet. A przede wszystkim męskich bohaterów podszytych mizoginią i brakiem szacunku wobec walorów poza-fizycznych płci pięknej.

I choć brzmi to bardzo buńczucznie, nie cofnę tego, co powyżej napisałam. Przyjdzie jeszcze czas, że będę mogła powiedzieć “a nie mówiłam”:-)

Ale jest w Godless znacznie, znacznie więcej. I od strony socjologicznej patrząc – dalej – mądrze. Bo zgodnie z tym, co trapi współczesną Amerykę. A że współczesna Ameryka dyktuje warunki (wciąż) połowie świata, a w kinematografii praktycznie wszystkim – jest się nad czym pochylić w tym tekście. Bo przecież to, co stanowi bez dwóch zdań kwintesencję westernu jako gatunku to fakt, że od zawsze stanowi opowieść o świecie gloryfikującym bohatera indywidualnego. Jednostkę. Wraz z jej unikalnym sposobem działania, umiejętnościami przetrwania, osobistym kodeksem moralnym, etc.

To świat “Bogów”, herosów. Tymczasem Godless się z tym rozprawia na sposób tak samo intrygujący jak i inteligentny.

Jest pochwałą wartości, które w klasycznych westernach stanowiły wątki marginalne (o ile w ogóle). Opowiada się za porozumieniem i współpracą, a nie rozlewem krwi;  za rozwagą miast emocji; za jednością z naturą a nie jej eksploatacją i last but not least za mądrością kobiet, których kooperacja jest jedynym antidotum na okrucieństwo, agresję, przemoc i pogardę nie tylko dla ich podmiotowości, ale dla świata Innego – w ogóle.

*    *    *

Akcja Godless dzieje się u schyłku XIX wieku. A dokładnie w roku I884. Jest już po wojnie secesyjnej. Afroamerykanie uzyskali (pozorną) wolność. Nie są niewolnikami. Indianie zamieszkują jeszcze swoją ziemię. Dziki Zachód powoli kolonizowany jest przez białych, którzy dopiero rozpędzają się w swoim rozpasanym dążeniu do przejęcia jego terenów i  zasobów. Ale, na razie, jesteśmy w czasach kiedy wygrywa wciąż prawo pięści.

Pilotowy odcinek zaczyna się w dość schematyczny dla gatunku sposób. W scenie otwierającej kilku ranger’ów pod przewodnictwem sędziwego szeryfa Johna Cooka (Sam Waterston) wjeżdża konno do miasteczka Creede, w Colorado. Widok który ich tam czeka można określić jedynie jednym słowem – rzeź.

Ci, którzy byli tu przed nim nie pozostawiają złudzeń co do tego, w jaki sposób działają. Nie oszczędzają nikogo, nie znają słowa litość, nie mają sumienia, nie liczą się dla nich żadne świętości…

Godless

Godless

Dość szybko dowiadujemy się dwóch rzeczy. Jedna to taka, że za zrównanie Creede z ziemią i wymordowanie wszystkich mieszkańców odpowiedzialna jest banda pod przewodnictwem Franka Griffina (doskonały Jeff Daniels nagrodzony Emmy oraz nominowany do Złotego Globa za rolę w genialnym serialu „The Newsroom”) a druga to fakt, że niejaki Roy Goode (Jack O’Connell) kiedyś jeden z członków jego gangu – się od nich odłączył w buncie przeciw  przywódcy.

Obaj stanowią poszukiwanych i “wyjętych spod prawa”. Tylko, że dla każdego z nich oznacza to co innego. I każdy z nich inaczej będzie rozprawiać się z tym faktem.

To co będzie stanowić oś narracji Godless – to poszukiwania Roy’a przez Franka, który traktował go jak syna i jego dezercja z bandy, której przewodzi stanowi dla niego coś znacznie bardziej dojmującego niż zwykła chęć zemsty. To desperacja, której korzenie sięgają daleko w głąb psychologicznego wymiaru bandyty. Mężczyzny tyleż okrutnego, co owładniętego obsesją bycia “Bogiem” nie tylko dla wybranych przez siebie do swej grupy zabijaków, niektórych tak jak Roy – jeszcze w czasach kiedy byli dzieciakami.

Daniels gra postać psychologicznie skomplikowaną i niełatwą w odbiorze w sposób budzący szacunek dla jego warsztatu aktorskiego. Jest potworem – jednak – o ludzkim obliczu…

037_godless_106_unit_00671r-f6707b3d-5e27-4754-8205-cd92bb06c750

Roy Goode w czasie nocnej tułaczki przez prerie trafia na teren, na którym mieszka i hoduje konie niejaka Alice Fletcher (bardzo dobra Michelle Dockery – nominowana do Emmy i Złotego Globa za rolę Lady Mary Crowley w serialu “Downton Abbey”). Wdowy, dzielącej dom jedynie z nieletnim synem oraz teściową na opustoszałych i pustynnych ziemiach stanu Nowy Meksyk. Alice – co ważne dla narracji – jest kobietą, która na tych zapomnianych przez Boga ziemiach znalazła się wiele lat temu, a jej osobiste losy od dawna splecione są z pewnym plemieniem indiańskim.

Wygląda na chucherko i “damulkę” która niewiele umie i może. Ale to pozory. Roy nie zajedzie za daleko na terenie jej rancza, zanim się dowie, że strzelać potrafi doskonale. Lepiej niż niejeden facet…

Godless

Godless

Roy znajduje w domu Alice schronienie, w którym nikt, a zwłaszcza poszukujący go z zapiekłą zawziętością Frank – nie spodziewa się go znaleźć. Ale, jak to bywa, wiadomość o tym, że Alice gości u siebie tajemniczego mężczyznę wkrótce dociera do najbliższego miasteczka o wdzięcznej nazwie La Belle.

La Belle (cóż za wymownie wspaniała – po francusku to “Piękność”) nazwa dla dziury zabitej dechami! Bo też nie jest to takie sobie, zwykłe miasteczko jak każde inne w okolicznych stanach. Zamieszkałe jest bowiem prawie wyłącznie przez kobiety (nie licząc szeryfa, jego zastępcy, kilku starców i dzieci). W La Belle dwa lata wcześniej doszło do tragedii. Wszyscy mężczyźni w sile wieku, a było ich prawie stu, zginęli w położonej na jego terenie kopalni srebra, która była głównym źródłem utrzymania mieściny. Zostały po nich jedynie wdowy, siostry, kochanki lub córki. Od tamtej pory o La Belle krążą dziwne pogłoski, w których przeważają opinie o tym, że “jest z nim coś nie tak”.

No bo jak może być OK w świecie praktycznie mężczyzn pozbawionym?

Godless

Godless

La Belle zarządzane jest przez kobiety, które po tragedii w kopalni wypracowały sposób na  sprawne i pokojowe funkcjonowanie całej społeczności. Nieformalną liderką jest w nim siostra miejscowego szeryfa, niejaka Mary Agnes (w tej roli  r e w e l a c y j n a  Merritt Wever – zdobywczyni nagrody Emmy za rolę w serialu “Nurse Jackie”). Której kreacja aktorska jest tak bajecznie cudowna, że wyczekiwałam każdej sceny z jej udziałem niczym kania dżdżu. Bo też Mary Agnes to postać bardzo specjalna. Bezdzietna wdowa, której mąż zginał razem z innymi w wybuchu w kopalni. Jak się możemy domyślać – kobieta – która od kiedy uzyskała status “wolnej” (nie znającym kontekstu historyczno – socjologicznego wyjaśniam, że wdowieństwo w XIX wieku miało dla kobiet o emancypacyjnych ciągotach wiele walorów, z racji tego, że pozbawiało je ostracyzmu społecznego dotyczącego “starych panien” oraz z racji pewnej swobody wyborów jaką dawało pozbawione męża – samostanowienie) zaczęła prowadzić życie takie, jakie się jej najbardziej podoba.

Odkąd została wdową – Mary Agnes porzuciła suknie na rzecz spodni, a przy pasie przytroczyła parę koltów. Bo strzelać umie i to wyborowo! Robi to co chce i z kim chce. I biada temu, kto wejdzie jej w drogę lub ubliży gdyż nie wydaje mu się “wystarczająco kobieca”. Na dodatek jest wybitnie inteligentna, zapobiegliwa, myśląca strategicznie. A przy tym wrażliwa, pełna empatii i co więcej – umiejąca spojrzeć na wszystko co ją otacza okiem kogoś, kto pojmuje sprawy ostateczne i najważniejsze. Jest praktycznie jedyną kobietą w La Belle, która zdaje sobie sprawę z tego jak wielki potencjał ma miasteczko i że srebro, które kiedyś wydobywano w należącej do niego kopalni to coś, na czym bez wątpienia silniejsi będą chcieli położyć łapę, by czerpać zyski. Mary Agnes to postać wpisana w narrację Godless – mocno wyprzedzająca swoje czasy. I chwała mu za to!

I choć jej brat Bill McNue (Scoot McNairy) nosi gwiazdę szeryfa i formalnie pilnuje prawa i porządku w La Belle – tylko Mary Agnes wie jak bardzo to fasadowa władza. I że Bill w zasadzie nie ma już możliwości by chronić miasteczko i kobiety w nim żyjące przed poważnymi problemami.

Gdy John Cook dociera do La Belle, a tym samym wiadomość o tym, jaki los Frank Griffin i jego ludzie zgotowali miasteczku Creed – dla McNue i wszystkich innych staje się jasne, że bandyta uchodzący za takiego, którego wszyscy śmiertelnie się boją – prędzej czy później zawita w ich strony…

Od tej pory Godless prowadzi swoją narrację skupiając się na poszczególnych bohaterach. Reminiscencje z ich wcześniejszego życia dają nam wgląd w to, jak toczyły się ich losy i powoli odsłaniają tajemnice każdego z nich.

Aż do finałowego odcinka, który – wierzcie mi na słowo – jest fenomenalnie dobry!

*   *   *

Pora na puentę. Godless wymyślone przez Scott’a Frank’a jest doskonale dobrze poprowadzoną opowieścią, która gatunku jakim jest western i w którym jego zagorzali fani w wersji klasycznej odnajdą jak najbardziej ukochane motywy – używa jako narzędzia do opowiedzenia o kwestiach takich jak płeć, rasa czy wiara – na zupełnie nie eksploatowany w nim do tej pory sposób. I choć, osobiście wolałabym, aby wątek kobiecy i emancypacyjny był w nim jeszcze mocniej wyeksponowany – nie zamierzam kwękać. Bo i tak Godless – doskonale moim zdaniem – rozprawia o kwestiach całkowicie współczesnych, wplecionych w jego narrację w sposób naturalny, wiarygodny i niezwykle atrakcyjny.

Kino gatunkowe to bardzo, bardzo trudna sztuka. I jest się niezwykle łatwo na nim “wywalić”, popadając w banał lub podpierając się zanadto najbardziej popularnymi kliszami. Dlatego też uważam, ze Godless zasługuje na oklaski. Mitologię dzikiego zachodu niejako “odpakowuje” w przedstawianych warstwach narracyjnych na nowy sposób, ukazując inne oblicza tego, czym western się zawsze karmił, nie gubiąc przy tym kwestii dla gatunku zasadniczej: opowieści o prawie i bezprawiu. I nadając każdemu z tych pojęć nieco inne znaczenie. I to właśnie czyni tę produkcję w moich oczach fantastycznie udaną.

Zostawia nas z refleksją nad tym, że Ameryka została zbudowana w oparciu o kulturę patriarchalną, chrześcijańską pruderię i hipokryzję. Na eksploatacji natury, pogoni za zyskiem, rozgłosem i sławą – za wszelką cenę. A przede wszystkim na agresji, ekspansji, rozlewie krwi, okrucieństwie i przemocy.

Godless to wizja świata, który byłby znacznie piękniejszy, gdyby swoich samozwańczych bogów był pozbawiony…

You may also like

EUFORIA
MIŁOŚĆ I ŚMIERĆ
SZPIEG WŚRÓD PRZYJACIÓŁ
ROZMOWY Z PRZYJACIÓŁMI