23
wrz
2015
124

MŁODOŚĆ

MŁODOŚĆ (Youth). Reżyseria i scenariusz Paolo Sorrentino. Wyk. Michael Caine, Harvey Keitel, Rachel Weisz, Paul Dano, Jane Fonda, Wielka Brytania, Francja, Włochy, Szwajcaria, 2015

mlodosc-plakat

Na Młodość szłam do kina pełna wielkich nadziei. Bo najnowszy obraz Sorrentino obiecywał mi coś, za czym w kinie tęsknię. I czego nigdy nie przestanę wielbić: kunszt, erudycję i masę pytań.

Już w „Wielkim pięknie” Sorrentino zarysował w reminiscencjach z życia młodego Gambardelli ważny wątek postrzegania młodości z perspektywy czasu – jako niespełnionej obietnicy jedynej, wielkiej  miłości życia, zawiedzionych nadziei, mrzonek i ideałów. Bohater poprzedniego jego dzieła w wieku lat 60-ciu na siebie samego patrzy głównie cynicznym okiem, pozbawionym złudzeń.

Tym razem głównym bohaterem filmu Sorrentino uczynił mężczyznę 80-letniego. Jakby chciał podkreślić, że dwie dekady stanowią w życiu człowieka kolejną kolosalną zmianę perspektywy. U progu późnej dojrzałości młodość to wielkie piękno, które jeszcze można móc wspomnieć, z rozrzewnieniem lub bez. W starości – młodość – jest już jedynie wielką ideą. Tak bardzo abstrakcyjną, że pomieścić może wszystko.

Reżyser chciał –  moim zdaniem – w Młodości odnieść się do tego, co dzisiejsza kultura wciąż zamiata pod dywan. Starość to bowiem nie tylko rewers młodości. To także – znamienna dla każdego z tych stanów – odwrotna perspektywa wolności osobistej. W jednym przypadku: “wolności do”, w drugim zaś “wolności od”.

Młodość jest bez wątpienia filmem dla koneserów, tak jak wielka literatura. Choć jest opowiadany znacznie bardziej obrazami (po raz kolejny wybitnego Luca Bigazzi), niż słowami. Trudno uciec od skojarzeń z “Czarodziejską górą” Tomasza Manna. Najprawdopodobniej dlatego, że najnowszy obraz Sorrentino to również – w dużej mierze – parabola.

Jego główny bohater Fred Ballinger (wspaniały Michael Caine) jest wybitnym kompozytorem i dyrygentem. Po 20 latach pracy dla największych scen muzycznych Londynu, Nowego Jorku i Wenecji postanawia przejść na emeryturę. Po raz kolejny, jak co roku od dwóch dekad przybywa do Szwajcarii, do pewnego hotelu – uzdrowiska. I wybór Szwajcarii jako miejsca wypoczynku jest w tym filmie bardzo ważny. To tylko jeden z dziesiątków symboli i metafor, jakie zaszył w swoim najnowszym dziele Sorrentino.

Młodość jest – jak to u Sorrentino bywa – filmem, do którego odbioru intelektualne referencje się przydają. Zyskają na jego odbiorze ci, którym kołaczą się po głowie wątki z wielkich klasyków: literatury (Czechow) i filmu (Zeszłego roku w Marienbadzie, Osiem i 1/2), a także kulturowa symbolika Szwajcarii – kraju, w którym od połowy XIX wieku aż do dziś znani, wielcy i możni zwykli byli leczyć skołatane nerwy, uzależnienia, choroby ducha i ciała. To w Szwajcarii, czerpiąc z „uzdrawiającej mocy” otoczenia monumentalnej, nieskażonej przyrody – ludzie „ze świecznika” próbują odzyskać wewnętrzny spokój. Należy pamiętać o tym, że to kraj, który jako jeden z nielicznych już, w dzisiejszym zachodnim świecie, oferuje dwie niebywale cenne dla nich wartości: poszanowanie prywatności oraz dyskrecję („instytucja” paparazzi jest tam nielegalna i w związku z tym – nie istnieje).

Jeśli zaś idzie o warstwę emocjonalną tego obrazu – Sorrentino jest tym typem twórcy, który nie kłania się nikomu. Wybór jest zawsze po stronie widza. Albo – albo.

Fred jest w specyficznym stanie psychicznym. Określanym przez innych jako “apatia”. Czy rzeczywiście? A może jedynie to stan, w którym po raz pierwszy w życiu ma nie tyle wszystkiego dość, co jest w pełni świadomy faktu, że pewien etap życia ma już nieuchronnie za sobą. Wydaje się być całkowicie pogodzony ze wszystkim, co go spotyka i co może go jeszcze czekać. Choć sam na nic nie oczekuje. Bo w końcu czuje się wolny. Od wszystkiego –  poza bliżej nieokreśloną – melancholią. Nie jest łasy na nic poza tym, co utracił, a czego wie, że wskrzesić nie ma możliwości. Dlatego też ku zdumieniu wszystkich i rozpaczy wysłannika Jej Królewskiej Mości Królowej Korony Brytyjskiej – odmawia podjęcia się dyrygowania orkiestrą, mającą wykonać jego najsłynniejsze, monumentalne dzieło “Proste pieśni” na specjalnym jubileuszowym koncercie. Powody są prywatne – jak powiada, ucinając desperackie próby negocjacji.

W uzdrowiskowym hotelu kompozytor nie jest sam. Jest tam też jego serdeczny przyjaciel od 60 lat – także artysta – uznany reżyser filmowy Mick Boyle (równie wspaniały Harvey Keitel). Jest też jego córka i asystentka w jednym: Lena (Rachel Weisz). A także nowo poznany, młody gwiazdor hollywoodzki: Jimmy Tree (Paul Dano), który w tym właśnie miejscu oddaje się kontemplacjom nad swoją następną rolą filmową oraz przyszłym wyborom zawodowym.

SET DEL FILM "LA GIOVINEZZA" DI PAOLO SORRENTINO. NELLA FOTO MICAEL CAINE, PAUL DANO E HARVEY KEATEL. FOTO DI GIANNI FIORITO

SET DEL FILM „LA GIOVINEZZA” DI PAOLO SORRENTINO.
NELLA FOTO MICAEL CAINE, PAUL DANO E HARVEY KEATEL.
FOTO DI GIANNI FIORITO

Jest też cała galeria innych postaci, które zaludniają mikrokosmos, jakim jest położony wysoko w górach kurort. Z punktu widzenia Freda – jako postronnego obserwatora –  i kogoś, kto całe życie był wczepiony w dźwięki, nie w słowa. I w muzykę, a nie ludzi – to coś w rodzaju panoptikum. Każde życie, o którym nic nie wiemy, ale jeśli jesteśmy w jego pobliżu, beznamiętnie się mu przyglądając – zawsze daje taki właśnie obraz, jakim widzi go Fred: wyabstrahowany z kontekstu zlepek sytuacji, scen, dialogów, zachowań. Niepojęty. Czasami fascynujący, czasami dziwaczny. Głównie obojętny.

Z punktu widzenia jego przyjaciela Mick’a – jest to jednak nie to samo. To materiał do obserwacji, być może scen czy dialogów, które mógłby umieścić w najnowszym filmie, nad którego scenariuszem wraz z grupą kilkorga współpracowników, o pół wieku od siebie młodszych, kończy pracować. Filmie, który nazywa “artystycznym testamentem” i w którym zagrać ma po raz jedenasty jego muza Brenda Morel (zjawiskowo – upiorna Jane Fonda).

Brenda to kolejna koszmarna postać Sorrentinowskiej wizji Hollywood. Kobieta, którą Mick w kluczowym dialogu między nimi – odnoszącym się do jej zawodowej kariery – określa pełnym smutku zdaniem: “jesteś głupia i niewdzięczna, dlatego ci się udało”.

Sorrentino niby to skupia się na świecie męskiej przyjaźni, świecie dwojga artystów u ich schyłku życia, ubierając ją w pewną konwencję. Dialogi między Fredem a Mickiem są błyskotliwe i zabawne, pozornie nadając filmowi komediowy ton. Ta trwająca wiele dekad gra w przekomarzanki, to swego rodzaju rytuał, podtrzymywany przez kumpli, którzy pomimo kolosalnych różnic osobowościowych są ze sobą zrośnięci wspólnotą doświadczeń. A to silne spoiwo. Łączy ich nie tylko całe życie, łączy ich też rodzina. Lena, córka Freda jest bowiem żoną syna Mick’a: Juliana (Ed Stoppard), która właśnie w trakcie pobytu z ojcem w Szwajcarii dowiaduje się, że mąż rzuca ją dla innej. Ta inna –  to niejaka Paloma (w tej roli świetnie parodiująca samą siebie Paloma Faith – w koszmarnej wizji teledysku “Cant’ rely on you”).

SET DEL FILM "LA GIOVINEZZA" DI PAOLO SORRENTINO. NELLA FOTO MICHAEL CAINE E HARVEY KEITEL. FOTO DI GIANNI FIORITO

SET DEL FILM „LA GIOVINEZZA” DI PAOLO SORRENTINO.
NELLA FOTO MICHAEL CAINE E HARVEY KEITEL.
FOTO DI GIANNI FIORITO

To, co jest znamienne dla Młodości, to fakt, że choć film ten ma scenariusz – to można także powiedzieć, że go i nie ma. To kwintesencja tego, co Sorrentino chciał moim zdaniem przekazać na temat IDEI MŁODOŚCI. I w czym jest – jeśli idzie o moją opinię – Mistrzem.

Czym jest bowiem ta mityczna, wspaniała młodość? Bo przecież nie jedynie jędrnym ciałem. Gdyby tak było – nie powstałoby powiedzenie „młody duchem”.

To obraz o tym, czego nazwać się jednoznacznie nie da. I wielkość Sorrentino polega na tym, że się z tym jako twórca zmaga. Młodość jest bowiem filmem o tym, co jest lub czego nie ma lub co jedynie bywa. Brak i obecność są tutaj całkowicie ze sobą zespolone, zmiksowane, współzależne. Jest to wybitna próba nazwania nienazywalnego.

Bo przecież MŁODOŚĆ to przede wszystkim kwestia żądzy, pragnienia bycia młodym. Naszej chęci i woli. Walki o nią lub poddania się. To kwestia wszystkiego i niczego zarazem.

To jak postrzegamy młodość, jak my sami ją na własny użytek definiujemy, czym jest dla nas, dla każdego z nas z osobna – jest właśnie jej największą tajemnicą.

Tylko my sami możemy ją próbować rozwikłać. Tylko my sami możemy nadać jej sens i znaczenie, zdefiniować na własny, niepowtarzalny sposób. Nikt nam niczego w tym zakresie nie zagwarantuje, nie da i nie ułatwi. Za żadne pieniądze. Pod żadnymi warunkami. Bo ona albo w nas jest, albo pozwalamy jej bezpowrotnie odejść.

Bo młodość to wielka ułuda. Z której wtedy, kiedy jej doświadczamy w jej najbardziej banalnym znaczeniu – najczęściej – nawet nie wiemy jak dobrze korzystać. Nie mamy na nią ani patentu, ani scenariusza. Po prostu ją wchłaniamy i nią żyjemy. Perspektywę czym była, jest lub może być – daje dopiero smuga cienia.

Utrata młodości zdaje sie mówić Sorrentino to nie utrata młodego ciała, ale czegoś, co zależy od naszej własnej perspektywy. Możemy się z tym “po angielsku” pogodzić, możemy z tym “po hollywoodzku” walczyć. Możemy to “po ludzku” zaakceptować. Możemy z tego powodu cierpieć i szaleć. Możemy także chcieć umrzeć, gdy mamy poczucie jej nieodzownego kresu.

Ale jak być młodym, będąc starym? Oto jest pytanie!

You may also like

PERFECT DAYS
NIEBIESKOOKI SAMURAJ
BĘKART
PAMIĘĆ