25
gru
2017
35

NAJLEPSZY

NAJLEPSZY Reż. Łukasz Palkowski, Scen. Agatha Dominik & Maciej Karpiński, Wyk. Jakub Gierszał, Kamila Kamińska, Anna Próchniak, Magdalena Cielecka, Arkadiusz Jakubik, Janusz Gajos, Adam Woronowicz, Tomasz Kot, Artur Żmijewski, Polska, 2017

NAJLEPSZY to najlepszy “amerykański” film zrobiony w Polsce – jakby wzięty żywcem z dużego Hollywoodzkiego studia, z gwiazdorską obsadą, skonstruowany przy pomocy wysokiej klasy profesjonalistów i wyreżyserowany przez fachurę potężnego kalibru – jaki obejrzałam (dotychczas) w życiu!

Doskonały kawał kina, na doskonałym poziomie realizacyjnym. Który ogląda się z podziwem dla warsztatu i z dużym emocjonalnym zaangażowaniem. I nie ma znaczenia, że tego typu historia, którą opowiedział w swym najnowszym obrazie Łukasz Palkowski – jest motywem w kinematografii bardzo wyeksploatowanym. Bo je się ją łyżkami. I się ją kocha. Bo jest za co.

Na tegorocznym FPFF w Gdyni Najlepszy zdobył trzy nagrody. Nagrodę Publiczności (sic!); dla najlepszej scenografii autorstwa Marka Warszewskiego oraz za najlepszy debiut aktorski dla Kamili Kamińskiej.

Najlepszy_plakat_media

*   *   *

Nie byłabym sobą, gdybym nie zaczęła od osobistych refleksji. Wychowałam sie w PRL’u. A to, że mieszkałam przy jednej z głównych, a nawet tzw. prestiżowych ulic w centrum Warszawy, a nie jak bohater Najlepszego w nic nie znaczącej, powiatowej mieścinie – nie zmienia faktu, że pamiętam bardzo dobrze – polską erę ćpania, a szczególnie ludzi “kompotu”. Czasy podstawówki, późne lata 70-te. To nie jest moment na to żeby się mądrzyć i bawić w “psychologię dla ubogich”… Nie wiedziałam wtedy dlaczego niektórzy w to szli.

Ale – jak każdy dzieciak – miałam oczy (najbardziej) szeroko otwarte na to wszystko, co mnie osobiście nie dotyczyło, o czym się w moim domu nie mówiło, a co było jednak obecne wokół mnie. Dlatego bardzo wyraźnie wiedziałam, że jest taki świat, w którym – choć nie uczestniczę – jednak istnieje. Namacalnie. Zaczęło docierać do mnie, dziewczynki, z tzw. dobrego domu, że są jacyś ludzie, którzy są narkomanami. I że to coś, z czym mają do czynienia nazywa się “kompot”. Nie wiedziałam kim są i dlaczego to robią. Ale ich spotykałam. Na ulicy, w drodze ze szkoły, w bramach, na chodnikach, przy śmietnikach, gdzie drżącymi rękoma grzebali za tzw. kiepami, żebrzących o pieniądze na jedzenie, na fajki, czasami wprost o wsparcie ich zakupu tzw. działki, bełkoczących o przeróżnych kwestiach. Budzili we mnie – nie będę udawała, że nie – obrzydzenie. Będąc smarkulą nie umiałam ani ich zrozumieć, ani być dla nich wyrozumiała. Opędzałam się od nich jak od trędowatych. Byli w moich oczach jedynie ohydni i odrażający. Chodzący “zombie”, choć tego pojęcia nie znałam wtedy wcale. Widziałam po dziecięcemu jedynie fasadę. Brudne, dygoczące, bezrozumne, śmierdzące, z oszpeconymi obliczami i ciałami – wraki ludzkie. “Wiedziałam” (na sposób, w jaki każde dziecko pojmuje wszystko, a zwłaszcza to, o czym się z nim nie rozmawia), że są wyrzutkami społeczeństwa. Jego pariasami. Których należy unikać. Nigdy o nic nie pytać. Uciekać jak najdalej. A przede wszystkim – że wszyscy nimi pogardzają.

W mojej pamięci tkwi jeszcze jedno wspomnienie z tamtych czasów. Kiedy to w kilka osób, z mojej podstawówkowej klasy, wybraliśmy się w ramach “zażywania zakazanych owoców” – w ciągu dnia, po lekcjach – na zwiedzanie tzw. squat’u, położonego w centrum Warszawy, w jednej z kamienic (o tak! – mieściła się na tyłach obecnie pełnej kawiarni i markowych sklepów ulicy Chmielnej, wtedy Rutkowskiego) gdzie pędzili swój żywot marginesu PRL’owskiego społeczeństwa uzależnieni od tzw. polskiej heroiny. Bo wyciąg ze słomy makowej, który opracowaliśmy w 1976 roku – my Polacy – a konkretnie dwaj studenci z Gdańska (Polak potrafi!) – jako silnie uzależniający, twardy narkotyk, podawany dożylnie – to był nasz, jakby nie patrzeć, wschodnio-europejski wkład w globalny biznes narkotykowy. Smutne, ale prawdziwe.

I choć minęło od tego dnia prawie 40 lat – nigdy tego widoku nie zapomnę. W kilkoro dzieciaków, które zmówiły się “na eskapadę” – wspięliśmy się po stromych schodach wysokiej kamienicy, przeznaczonej do rozbiórki. Być może była tam wcześniej milicja. Nie wiem. Być może jej “rezydenci” znikali z niej za dnia. I wracali na noc. Pamiętam głównie towarzyszące mi emocje. A przede wszystkim – uczucie wszechogarniającej trwogi. Pomimo niemożności pojęcia tego, co zobaczyłam – odczulam niezwykle silnie, po raz pierwszy w życiu coś, czego się właściwie opisać nie da. A co było zawarte w tych ścianach i przestrzeniach, w które wdarliśmy się bezrozumnie i głupio, wiedzeni pustą, dziecięcą ciekawością. Nie było tam żadnego człowieka. Ale za to była wszechobecna, choć niewidzialna śmierć. To doświadczenie, w którym nieświadome zetknęło się z realnym naznaczyło kwestie twardych narkotyków w moim życiu na zawsze. Tam bowiem dotarła do mnie z całą swoją mocą metafora pojęcia mechanizmu autodestrukcji! Poraził mnie do szpiku kości widok walających się wszędzie strzykawek z zakrzepłą krwią, szmat, bandaży, zaschniętych plam po rzygowinach, przesiąknięta wszystkimi wydzielinami ludzkiego ciała podłoga, cuchnące legowiska z wyprutymi wnętrzami, bród i syf. I wszechogarniające poczucie degrengolady i końca. Spie*** stamtąd co sił w nogach. Do dziś – choć chciałabym to wspomnienie wymazać z mej pamięci na zawsze – nigdy mi się nie udało. Ale na zawsze zbudowało we mnie poczucie, że istnieje jednak taki rodzaj ludzkiej otchłani, w której niektórzy lądują, stanowiący ten rodzaj piekła, z którego wydobyć się jest nie sposób. Zanim poszłam na studia psychologiczne – nie zbliżyłam się nawet na milimetr do wiedzy na temat tego, dlaczego tak może się stać. Lub dzięki czemu, ewentualnie, można z niego wyjść.

*   *   * 

Najlepszy – jak wspominałam we wstępie – dostał na Festiwalu filmowym w Gdyni nagrodę za scenografię. Pozwólcie, że od tego zacznę – jest to nagroda ze wszech miar uzasadniona. Cieszy mnie bardzo, że Marek Warszewski ją otrzymał, bo jego robota w tym obrazie jest m i s t r z o w s k a! W Najlepszym Polska “B” i jej świat został przedstawiony na sposób, przed którego wiarygodnością – chylę czoła. Nie jest to rzecz jasna obrazek, który ktokolwiek dzisiaj chciałby przytulić do serduszka. Ale PRL prowincjonalnych miast był właśnie taki, jakim go w tej scenografii, genialnie – ujęto. Dla filmu Najlepszy jest to kwestia tym bardziej istotna, że stanowi ważną składową narracji o życiu głównego bohatera: inteligentnego i wrażliwego chłopaka, który chował się tak w domu, jak i w świecie, który dla ludzi jego pokroju – stanowił wielką ścianę. Malowaną kolorem szaro-sraczkowym. Smutną i boleśnie szorstką niczym papier toaletowy z czwartego przemiału…

*   *   *

Jakub_Gierszal_8_fot_R_Palka

Najlepszy opowiada o Jerzym Górskim, polskim triathloniście i zdobywcy tytułu “podwójnego ironmana” w roku 1990. A jego biografia stanowi do tego momentu gotowy materiał na film. Film, którym w moim odczuciu – Palkowski pokazuje po raz kolejny po “Bogach” – że jest jednym z nielicznych polskich reżyserów, który będąc zapatrzonym w Hollywood – patrzy weń nie ślepo, ale z należnym dystansem, bardzo sprawnie i sensownie doskonali warsztat i wyciąga wnioski konieczne dla jego pracy – na lokalnym rynku.

To, w jaki sposób Palkowski buduje świat opowieści o narkomanie, który dokonał rzeczy niemożliwej – nie tylko wyszedł z nałogu, który powinien go zabić więcej niż raz, ale stał się zwycięzcą dyscypliny sportowej, uchodzącej za jedną z najcięższych i najbardziej morderczych na świecie – budzi podziw.

Najlepszy wygrywa wieloma kwestiami, wśród których nie można pominąć faktu najważniejszego: Palkowski opowiada scenariuszowo narracyjny “amerykański samograj” (inspiracje ikoną kina jakim jest “Rocky’” czy wyśmienitym “Million Dollar Baby” są w nim jasne jak słoneczko) na bardzo dobrze przetransponowany na polski rynek, spójny, nośny i wiarygodny sposób! Wie co robi! I to się czuje! A co najważniejsze – robi to na podstawie bardzo dobrze napisanego scenariusza i z udziałem doskonale dobranej ekipy (doskonała obsada, doskonała scenografia, świetne kostiumy, rewelacyjne zdjęcia jednego z najlepszych operatorów młodego pokolenia: Piotra Sobocińskiego Jr. i fantastyczny montaż) którzy mu jego film umieją “ponieść”. To nie jest moim zdaniem w kinematografii polskiej podejście ani często ani właściwie wyzyskiwane, dlatego je bardzo podkreślam!

Jakub Gierszał kreujący postać głównego bohatera jest Najlepszego wielkim atutem. Uważam, że jest to aktor bardzo zdolny, nie mniej ambitny i na dodatek przystojny. Którego – co w jego profesji jest szalenie ważne – kamera kocha z wzajemnością. Wiele przed nim, ale obserwuje go od lat i jestem pewna, że zawojuje jeszcze dużo. Ma doskonałe predyspozycje, a przy reżyserach, którzy potrafią go prowadzić – wydobywa z siebie to co najlepsze, a co jest konieczne dla każdego młodego aktora, predystynowanego tak jak on do tego by pędzić swój zawodowy żywot jako “celebryta i ulubieniec pań” – by się kimś takim nie stać! Nie znoszę tego typu porównań, ale czasami ich używam z premedytacją. By uwypuklić to co chcę przekazać. Gierszał jeśli właściwie pokieruje swoją karierą może być kimś znacznie lepszym niż “polski Di Caprio”.

*   *   *

Jurka Górskiego poznajemy w czasach, kiedy jest już ćpunem. Nota bene sekwencja otwierająca Najlepszego jest doskonała! Długowłosym, kochającym bycie na haju, jeszcze się bardziej w narkotyki “bawiącym” bardzo młodym człowiekiem, niż kimś, kto rozumie czym ta zabawa się może dla niego skończyć. Narkotyki są jego szczeniackim aktem buntu, którym wyraża jak mu się zdaje nienawiść wobec systemu, a przede wszystkim domu rodzinnego. Jurek “bierze” już jakiś czas i w Najlepszym dość szybko narracyjnie przeskakuje on do momentu, kiedy “zabawa w ćpanie” (jakieś kradzione z aptek piguły i inne “lajtowe” rzeczy) się kończy a na stół zaczyna wjeżdżać “kompot”. Choć taki na przykład jego kumpel Andrzej (Mateusz Kościukiewicz) dopisuje do swego ćpania ideologie wzięte z sentencji Ginsberga, czy też Burroughs’a – jego życie, jak i wszystkich, którzy odwiedzają ten sam squat w Legnicy jest opowieścią jedynie o tym samym. Jednym zdaniem to życie ludzi, którzy ‘lookin for California, but feelin Minnesota’…

Ważne jest to, że do momentu “otrzeźwienia” dla bohatera ćpanie jest stanem, który stanowi równie pochyłą. Jego zjazd na dno Najlepszy buduje doskonale. Pod każdym względem. Narracyjnie, w dialogach, monologach wewnętrznych, za pomocą fantastycznych zdjęć, montażu, make- up ‘u oraz ścieżki dźwiękowej. Ćpanie jako stan fizyczny, mentalny i emocjonalny w filmie Palkowskiego jest oddane świetnie!

I tak to trwa. W piekielnym kręgu powtarzalności. W tym miejscu chce zaznaczyć, że Najlepszy mnie niezwykle pozytywnie zaskoczył czymś, co stanowi w mojej prywatnej opinii poważny problem polskiej kinematografii. A jest nim wątek psychologiczny, budujący tło dla motywów działań bohaterów. W obrazie Palkowskiego jest go tyle (dla konwencji jaką przyjął) ile trzeba. I jak trzeba. Reżyser daje nam wgląd w powody, które prawdopodobnie stały za tym, że Jurek poszedł w narkotyki, ale ich ani nadmiernie nie eksponuje, ani tym bardziej szczęśliwie dla swego obrazu nie stara się na siłę pogłębiać, bawiąc w psychoanalityka dla ubogich. Rodziców bohatera kreują r e w e l a c y j n a Magdalena Cielecka oraz – czym mnie pozytywnie zaskoczył – bardzo dobry Artur Żmijewski (a za którego kreacjami aktorskimi ykhm…oględnie rzecz ujmując – nie przepadam).

Magdalena_Cielecka_fot_R_Palka

Artur_Zmijewski_fot_R_Palka

*   *   *

Jurek właściwie pierwszy raz z ćpuńskiego zamroczenia “budzi się” pod wpływem informacji, że jego dziewczyna Grażyna – narkomanka tak samo jak on, którą zresztą w świat „kompotu” wprowadził (bardzo dobra Anna Próchniak) – jest w ciąży.

Anna_Prochniak_fot_R_PalkaWiadomość, że zostanie ojcem porusza w nim nuty, które w jakiś (raczej mocno podświadomy) sposób nakazują mu spróbować z ćpaniem zerwać. Udaje mu się to jedynie na krótko, ale zbiegi dalszych wydarzeń, makabrycznych, dodajmy… w końcu, szczęśliwie dla niego, prowadzą go do drzwi placówki Monaru.

I w mało “opiekuńcze”, acz skuteczne ramiona Marka Kotańskiego (kolejne chapeau bas obsadowe – mistrzowska kreacja tuza aktorów polskich: Janusza Gajosa!).

Janusz_Gajos_fot_R_Palka

Jakub_Gierszal_2_fot_R_Palka

I tak Jurek – powoli i z mozołem – z najlepszego ćpuna, przy pomocy trenera, który w niego wierzy i daje mu psychiczne wsparcie oraz nadzieję na to, że może zostać najlepszym w całkiem innej dziedzinie – staje się innym człowiekiem. A kiedy jest z nim już dobrze, przychodzi też czas na miłość z kimś, kto wielokrotnie widział go na dnie, niejaką Ewą (nagrodzona za najlepszy debiut w Gdyni – bardzo dobra Kamila Kamińska.)

Jakub_Gierszal_6_fot_R_Palka

Najlepszy ma także – co dotarło do mnie po pewnym czasie – doskonale dobrany tytuł. To pewien paradoks – że piszący zawodowo o filmach – mało o tej kwestii mówią. A jest to aspekt dość istotny. Tytuły filmów nie są bez znaczenia. Dają autorską pieczęć. Jak w literaturze. To one nadają im pierwszy ton. I symbolikę, która ma w potencjalnym widzu wzbudzić skojarzenia, obudzić ciekawość, poruszyć emocje… Ja, osobiście zwracam na nie dużą uwagę. A ten jest świetny! Oddaje sedno tego filmu. Jego przesłanie.

Bo opowieść o Jurku Górskim jest opowieścią o człowieku, którego życie rozpostarło się na tym słowie (a raczej skojarzeniach z nim) w jego podwójnym, dychotomicznym znaczeniu. Był najlepszym ćpunem, ćpał tak bardzo i tak strasznie, że najbliżsi mu, z którymi to robił – zdążyli dużo wcześniej umrzeć, a on jednak – nie. Był w ćpaniu mistrzem. Brał działki tak wielkie, że z biologicznego i medycznego punktu widzenia jest absolutnie niepojęte, że przeżył. A potem został znowu najlepszym, znów mistrzem: zawodów sportowych, w dyscyplinie, która wymaga od ludzkiej kondycji tego, czego również pojąć nie sposób. Ja w każdym razie tego nie pojmuję. “Podwójny Ironman” to bowiem 7,6 km pływania, 360 km jazdy na rowerze oraz 84,4 km biegu.

Najlepszy jest filmem z przesłaniem. I choć jest to przesłanie bardzo amerykańskie, z cyklu “jesteś kowalem swojego losu” ma też jednak dla mnie, osobiście i inny wymiar. Wymiar humanistyczny, piękny i mnie poruszający. Ludzki gatunek jest szczególny. Bardzo silny i bardzo kruchy zarazem. Nasza psychika to coś, co w świecie biologii stanowi o tym, że funkcjonujemy na zasadach, które odróżniają nas od świata innych “zwierząt” łącznie z naczelnymi na sposób najbardziej skomplikowany na świecie.

Być może nikt z was się ze mną w tym względzie nie zgodzi – ale największa wartość filmu Najlepszy zawiera się dla mnie właśnie w tym. W opowieści o człowieku, który z mistrza autodestrukcji stał się mistrzem w morderczym sporcie. Ja nie widzę w tym żadnej sprzeczności, a wręcz przeciwnie – widzę w tym samo życie. A nawet więcej. Widzę w Najlepszym sedno tego, czym terapeuci na całym świecie zajmują się na codzień. Jesteśmy bowiem jedynym gatunkiem na świecie, który jest zdolny przebyć mentalnie drogę z jednego krańca skali na drugi i stać się (naj)lepszą wersją nas samych.

You may also like

BĘKART
PAMIĘĆ
STREFA INTERESÓW
CZASEM MYŚLĘ O UMIERANIU