16
gru
2016
29

TRAINSPOTTING

TRAINSPOTTING (Trainspotting). Reż. Danny Boyle, Scen. John Hodge na podstawie powieści Irvine’a Welsh’a. Wyk. Ewan McGregor, Ewen Bremner, Jonny Lee Miller, Robert Carlyle, Peter Mullan, Kelly McDonald, Wlk. Brytania, 1996

To już 20 lat! Ale ten czas zapier****. W moim pokoleniu – nie znam nikogo, kto by TRAINSPOTTING nie widział. A nawet powiem więcej – nie znam praktycznie nikogo, kto by tego filmu nie uwielbiał…

Dlaczego tak się stało?

Myślę, że przyczyn jest wiele. Choć tego akurat obrazu nie ma w żadnej encyklopedii filmowej, zajmującej się tzw. arcydziełami – stał się kultowy. Kochany. I oglądany po wielokroć. A czy nie to właśnie – jest największym sensem kinematografii jako takiej?

Jednym z powodów jego gigantycznego sukcesu jest fakt, że Danny’emu Boyle’owi udało się zrobić coś absolutnie wyjątkowego. Opowiedzieć – tzw. straszne rzeczy – w konwencji prawie że komediowej. Ba! Szyderczej! I co więcej – delirycznie zabawnej!

Scenariusz w przypadku tego obrazu – okazał się kluczem do sukcesu szczególnie ważnym! (nominacja do Oscara w kategorii ‘najlepszy scenariusz adaptowany’ oraz nagroda BAFTA).

Boyla – cudownie pokrętny sposób – na opowieść o grupie heroinistów zadziałał w tym przypadku genialnie. Ba! Super prawdziwie. Kocham Trainspotting właśnie za to. Nie ja jedna. Jak sądzę…

 

trainspotting_poster

Filmów o ćpaniu powstało – jakby nie patrzeć – sporo. W prawie każdej konwencji, z przewagą dramatycznej, rzecz jasna. Pewnie nawet wielu z nich nie znam. Sporo gangsterskich, że wymienię (ukochaną zresztą) “klasykę rocka” czyli “Człowieka z blizną”. Ale, jak wiadomo 😉 narkotyki narkotykom nierówne, dlatego też każdy dobry film na ich temat ma swoją, swoistą narrację. Bo wokół innego świata się owija. Jeśli chodzi o heroinę. Hmm. Kiedy o niej myślę, przychodzą mi do głowy niejako z automatu jedynie dwa obrazy. Trainspotting, no i rzecz jasna “Requiem dla snu” Darrena Aronofskiego. Wspaniały film. Problem z nim jest jednak taki, że niewiele znam osób (łącznie z sobą samą), które chciałyby go obejrzeć więcej niż raz.

Czy Trainspotting można nazwać “filmem pokoleniowym”? Oto jest pytanie. Moim zdaniem – tak.

I to właśnie stanowi, że z wielkim zaciekawieniem powitałam fakt, że jak fama głosi – zaraz niedługo (początek 2017) na ekrany kin zawita “T2 Trainspotting” – z ta samą obsadą i także w reżyserii Boyla!

Nie jestem maniacką wielbicielką sequeli. A raczej – wręcz przeciwnie ;-)…Na ten jednak – czekam bardzo!

Bo dla mnie Trainspotting jest jednak czymś znacznie ważniejszym niż świetnie zrobione kino. To kawał pewnej epoki. Obraz załamania się pewnych wartości. Czas kontestacji okropnych lat 80-tych, w których po raz pierwszy – budowany ze zgliszczy po II-giej wojnie światowej – nowy ład, zwany “systemem” – a raczej to, do czego namawiał – tak boleśnie dla młodych ludzi – okazał się być wielką ściemą.

Świat, w którym przyszło im „wygodnie żyć” – okazał się być dramatycznym zlepkiem konsumpcjonizmu, konwencji i nudy.

Wybrać życie. Wybrać pracę. Wybrać karierę. Wybrać rodzinę. Wybrać zajebisty wielki telewizor… pralkę, samochód, kompakt i elektryczny otwieracz do puszek. Wybrać zdrowie, niski cholesterol, opiekę dentystyczną. Wybrać stały kredyt hipoteczny. Wybrać kawalerkę. Wybrać przyjaciół. Wybrać dres i pasującą torbę. Wybrać trzyczęściowy garnitur. Wybierz majsterkowanie i zastanawiaj się w sobotni ranek, kim ty, do cholery, jesteś. Wybierz siedzenie na kanapie przed telewizorem i oglądanie głupich programów, wpychanie pierdolonego tłustego żarcia do gęby (…). Ale dlaczego miałbym chcieć to robić? Nie wybieram, aby wybrać życie, wybieram coś innego. A powody? Nie ma powodów. Komu potrzebne powody, kiedy mamy heroinę.

To właśnie, właśnie to – to sedno przekazu Trainspotting – okazało się być czymś, co uczyniło ten film kultowym. I takim, w którym ludzie się odnajdywali. Nie tylko ci, którzy mieli kiedykolwiek z heroiną do czynienia. Śmiem postawić tezę, że głównie ci, którzy nie mieli. 🙂

trainspotting-channel-4_main

Obraz Boyle’a (muszę to po raz kolejny nadmienić: jednego ze szczególnie przeze mnie cenionych reżyserów!) jest moim zdaniem genialny właśnie dlatego, że straszność nałogu konfrontuje z tym, co go powoduje – w sposób obrazoburczo wręcz komiczny.

I jeszcze jedno. Żeby było jasne. Nikt przy zdrowych zmysłach – nie sądzi chyba, że reżyser jedno z najcięższych uzależnień i najgorszy ze wszystkich narkotyk – gloryfikuje!

Tylko że Boyle jest na tyle inteligentny, by o “gównie” mówić w sposób, który go nie demonizuje w sposób dydaktyczno – smrodliwy. I to jest dla mnie clue dla odbioru społecznego i kulturowego znaczenia tego filmu.

Można powiedzieć, że tę filmową trajektorię wykorzystał także Quentin Tarantino, zarówno we “Wściekłych psach”, jak i w “Pulp Fiction”.

Sam reżyser o tym obrazie powiedział tak:

sądzę, że powinno się zawsze popychać sprawę jak najbardziej się da, walić do granic, jak tylko można. Pchać filmowy wózek “na koniec skały”, że tak powiem. W końcu po to ludzie idą do kina, czyż nie tak?

Pewnie, zatem przyszedł czas, by opowiedzieć o fabule, choć kilka słów 😉

trainspotting_still_0A ta jest prosta (w tym miejscu pozwolę sobie na dygresję – nieco zjadliwą – ale nie mogę się powstrzymać. Im dłużej żyję i im więcej filmów oglądam, tym bardziej mam wrażenie, że wspaniałe filmy mają bardzo prostą fabułę! Ale zupełnie nie proste do niej podejście! Ot co!!!)

 

Główny bohater: Mark Renton (cudownie uroczy, tupeciarsko – bezczelny, do zakochania się w trymiga – Ewan McGregor) – trochę przez przypadek i niejako “psim swędem” postanawia heroinistyczny nałóg rzucić. Ot sprawa banalna. Można rzec. Zakochuje się w pewnej dziewczynie. Przeprowadza do innego miasta. Zrywa z dotychczasowym życiem. Do pewnego czasu: jest miło i miło… Ale sami rozumiecie. Ćpanie  – nawet odstawione na czas jakiś  – to nie “kiziu – miziu”. Dawne życie i kumple – w końcu się pojawiają i wzywają go do złego…

Rewelacyjnie zrealizowany (aktorskie perełki! – w tym – katapulta kariery młodego Ewana McGregora!), świetnie zmontowany, o doskonałych zdjęciach i jednym z najlepszych soundtracków – ever – zaczyna się kawałkiem samego Iggy Popa pt. “Lust for live” (hehe) – Trainspotting, czyli opowieść o szkockich ćpunach to w sumie – sprawa mocno obyczajowa, żeby nie powiedzieć – socjologiczna. Wszyscy oni są zwyczajni do bólu, żyjący na “marginesie społecznej poprawności”. Ale, poprzez opowieść Boyle’a stają swego rodzaju ikonami większej sprawy. Dlaczego? Bo Trainspotting to nie tylko heroina & uzależnienie – to – przede wszystkim genialne dialogi i narracja, w której to, co poszczególni bohaterowie sądzą, czują, w czym są, jak opowiadają o systemie, z którym muszą się mierzyć – jest mieszanką tak błyskotliwych spostrzeżeń, wglądów i obserwacji, jak i zlepkiem (niekiedy komicznych) sytuacji, jakie stają się ich udziałem jako ćpunów.

Poza McGregorem – na pokłony do ziemi – zasługują role Roberta Carlyle’a (skur*** porywczego i agresywnego Begbie) Johnny’ego Lee Millera (Sick Boy) oraz Ewana Bremnera (Spud).

Zmierzam do konkluzji. Takich obrazów, jak Trainspotting – każdy kinoman szuka po ćpuńsku, niczym kolejnej działki – zawsze! Mało jest równie emocjonalnie “sztosowych rzeczy” w kinie w ogóle, a obecnie tym bardziej. Takiego doskonałego połączenia: smutku, wściekłości, rozczarowania, z wnikliwą i piekielnie inteligentną analizą tego, czym jest współczesny świat, wraz ze “zmuszonymi” do głupoty i marnotrawstwa uciemiężonej młodości jego reprezentantami – prawie nikt już nie opowiada.

Nie przepadam za sequelami. Jako rzekłam. Ale jeśli już są… Wierzę w to, że Danny Boyle, z całym bagażem swoich kinematograficznych doświadczeń, ze swoją inteligencją, dowcipem i erudycją będzie mi w stanie powiedzieć ciąg dalszy tej historii sprzed dwudziestu lat – z sensem. A jak bóg da, to także sarkastycznie. Czyli najlepiej 😉

Kto, jak nie on?

You may also like

BĘKART
PAMIĘĆ
STREFA INTERESÓW
CZASEM MYŚLĘ O UMIERANIU