11
lut
2015
141

DZIEWIĘĆ I PÓŁ TYGODNIA

DZIEWIĘĆ I PÓŁ TYGODNIA (Nine 1/2 Weeks), Reż. Adrian Lyne, Scen. Patricia Knop na podstawie powieści Elizabeth McNeil, Wyk. Mickey Rourke, Kim Basinger, 1986, USA

9.1:2poster

Śmiało stawiam tezę, że Dziewięć i pół tygodnia mojemu pokoleniu w Polsce nieco namieszało w głowach jeśli chodzi o “te rzeczy”.

Tak… w naszym rzymsko-katolickim kraju, w dodatku z bloku wschodniego – seksu, a tym bardziej zmysłowej erotyki na ekranach było tyle, co za przeproszeniem “kot napłakał”.

Do wspomnień na temat tego obrazu sprowokował mnie fakt, że już za chwileczkę – z okazji – a jakżeby inaczej – Walentynek – na ekrany kin w Polsce wchodzi ekranizacja książki (pierwszej z trylogii) autorstwa pani E L James pt. „50 twarzy Greya”.

Nie zamierzam poświęcać czasu ani tej „literaturze” ani filmowi. Bo ani jednego ani drugiego nie znam. Nie jestem ciekawa, że się tak wyrażę… choć – ciekawe jest samo zjawisko socjologiczne, jakim książka się stała – oficjalne wyniki sprzedażowe „wywalają z butów” – otóż trylogia o przygodach pana Greya sprzedała się (do tej pory) w Polsce (w kraju, w którym książki są drogie, a czytelnictwo na żenująco niskim poziomie) w łącznej liczbie ponad 750.000 egzemplarzy!.. i być może podobny wynik osiągnie film…

W tym miejscu chciałabym wrócić do Dziewięć i pół tygodnia…do filmu, nad którym żaden filmoznawca nie pochylił się nigdy z uwagą i szacunkiem, nie wspominając o krytykach…A jednak – filmu, który obejrzało pół Polski, który ludzie pożyczali sobie na kasetach VHS i który okazał się trafiać w jakiś „czuły punkt”.

Cofnijmy się zatem nieco w czasie…niedługo po światowej premierze, w bardzo przaśnym i obfitującym w tzw. „nic” jeśli chodzi o dobra konsumpcyjne PRL’u na ekrany kin wchodzi amerykańska produkcja (w kategorii “romans”), z gwiazdami pierwszej wielkości, historia oparta w całości na seksie. Przede wszystkim zaś pokazująca kobiecą bohaterkę, która wpada w „sidła” namiętności erotycznej – w dużej mierze tak – jak dzieci w zabawę drogimi i wielce upragnionymi zabawkami: z pełnym zachwytu zaangażowaniem, nie licząc się z konsekwencjami – co będzie, jak się z nadmiaru używania “zepsują”.

Dziewięć i pół tygodnia było w naszym kraju pierwszym, kinowym, na dodatek niezwykle atrakcyjnym wizualnie ‘instruktażem gry wstępnej’ w wydaniu „na bogato”. Niewiele znam osób, które by w tamtych czasach nie „zaliczyły” tego filmu. Ba, znam nawet kilka, które z gorszymi lub lepszymi skutkami próbowały zastosować w praktyce uzyskane podczas seansu „podpowiedzi” jak wprowadzić we własne życie erotyczne nieco pikanterii i zmysłowości…

Lecz, jeśli chodzi o powstanie tego filmu i reakcje na niego w Ameryce, rzecz miała się całkiem inaczej.

Jeden z recenzentów wyzłośliwił się po premierze tego obrazu w ten oto sposób: “niewolnica miłości: Kim Basinger zastanawia się, jak to się stało, że Mickey Rourke nie zdjął nawet spodni, kiedy ona ciągle się rozbierała w <Dziewięciu i pół tygodniach>”.

Do tej przekąśliwej opinii należy jednak dodać fakt dotyczący produkcji filmu (który być może szczerze zmartwi jego fanów) – wszystkie partie ciała, pokazane w “najgorętszych” scenach erotycznych nie należą do ponętnej Kim, ale jej dublerki.

Adrian Lyne do świata filmu, trafił jak i kilku jego brytyjskich kolegów (Alan Parker, Ridley i Tony Scott) ze świata reklamy. Lata 80te zeszłego wieku w USA, to czas przed recesją, w której Amerykanie znowu woleli oglądać w kinie obrazy mniej “realistyczne” niż w poprzedniej dekadzie, wszak kino bawi masy, a te lubią za swoje ciężko zaharowane pieniądze “oderwać się nieco od rzeczywistości”.

 *   *   *

Choć z gruntu dość podobny w warstwie psychologicznej do opowieści, którą zaszokował świat kina 14 lat wcześniej Bertolucci w “Ostatnim tangu w Paryżu”, Dziewięć i pół tygodnia – pozbawiony ciężaru gatunkowego – stał się przedmiotem zjadliwej ironii krytyków – z której Lyne musiał się długo tłumaczyć. Nie zmienia to faktu, że obraz ten – właśnie dlatego, że zrobiony w konwencji wysmakowanego video – clipu, odniósł sukces wśród masowej publiczności.

Tak to już niestety bywa, że gdy coś jest zbyt wysmakowanie podane, często narażone jest na zarzut “płytkości”. A w sumie – jeśli pomyśli się o tym – bez zamiaru wsadzania szpili: historia Johna (Rourke) oraz Elizabeth (Basinger), jest rozpaczliwie smutnym studium konsumpcjonizmu przeniesionego z półki sklepowej na wyższy (ludzki) wymiar.

John to człowiek sukcesu, ma wszystko to, co może dawać facetowi praca na Wall Street. Jego życie to jedna wielka transakcja. Światu temu brakuje jednak pewnego elementu, który czyni z niego łowcę tego, czego sam nie posiada: emocji, bo oznaczają „słabość”. Przypadkowe spotkanie z Elisabeth, niezwykle atrakcyjną rozwódką daje mu „szansę” na wprowadzenie kobiety w świat seksu, którego dotąd nie znała: hedonistycznej przyjemności, aktu sybaryckiego, spełnienia fantazji. A sobie okazję do niemalże perwersyjnego napawania się tym, jak łatwo dała się mu w ten świat wprowadzić. Tym samym dość szybko erotyka między nimi zamienia się w akt manipulacji, w uprzedmiotowienie partnerki, zamyka w kręgu, w którym jak sugeruje reżyser, bohater tkwi od długiego czasu, a ostatecznie dążącym do nihilistycznego unicestwienia wszystkiego, co wymagałoby zaprzestania uczestnictwa w gonitwie za kolejnym poziomem „aktu kupna i sprzedaży”.

Elizabeth pada ofiarą pewnego złudzenia. Iluzji świata, który kapitalizm w najcięższej formie przetransponował na stosunki międzyludzkie. Jej cielesna atrakcyjność i możliwość “używania” jest tu jedynie atrybutem prestiżu, takim samym jak inne dobra. Zabawy i gry erotyczne, jakie prowadzi z nią John: puste, tak samo jak wszystko inne, co może sobie kupić lub załatwić bo ma odpowiednie “narzędzia”.

Zmysłowość, to wszystko co seks ma w sobie pięknego i co może dawać nie prowadzi bowiem do żadnego celu, a już najmniej do celu zwanego “miłością”. Jest jedynie atrapą bliskości i zaangażowania. Kolejne spotkania bohaterów to zjazd po równi pochyłej. Przy okazji Dziewięć i pół tygodnia mówiono wiele o relacjach typu sado-macho, co było swego rodzaju, z punktu widzenia psychologii, nadużyciem.

Bo nie w tym tkwił problem bohaterki i nie została (mimo wszystko) przedstawiona jako “ofiara”.

Problem polegał na tym, że wierzyła, iż “wspaniały seks” prowadzi do czegoś głębszego, trwałego – wypierając wszelkie przesłanki ku temu, że John – nie podziela jej poglądów. I że żyje w świecie, w którym Ona jako podmiot wraz ze swoją potrzebą miłości i zaangażowania znaczy dla niego wiele.

Ja osobiście upatruje w Dziewięć i pół tygodnia głębszej refleksji, choć obrazowi temu, właśnie jej brak zarzucano. Musiały bowiem minąć prawie trzy dekady, aby i w naszym, nadwiślańskim kraju, można było zobaczyć, że to, co Lyne wpisał w Nowojorski krajobraz boomu yuppie – przełożyło się i na naszą rzeczywistość.

You may also like

SUBSTANCJA
LEE NA WŁASNE OCZY
ANOTHER END
HRABIA MONTE CHRISTO

Leave a Reply