ANDY GOTTS – czyli od portretu do portretu…
Mam słabość zarówno do wielkich gwiazd kina, jak i do fotografii portretowej… Obie naraz – połączone w jedno – zawsze wzbudzają moje duże emocje. Uwielbiam oglądać twarze podziwianych przeze mnie aktorów poza wielkim ekranem. Zazwyczaj okazuje się, że – kiedy są fotografowane pozą rolą filmową, niejako “prywatnie” – jeszcze bardziej uwypuklają istotę rzeczy. Pokazują nam tych, których zwykliśmy podziwiać, do których wzdychamy, których idealizujemy i gloryfikujemy, stawiamy na piedestał – nie umiejąc niejako – patrzeć na nich tak, jak byśmy patrzyli na nas samych – w wymiarze ludzkim. I czasami staje się jasne, że mamy do czynienia z kimś, kto permanentnie „zakładając maski” – w końcu czuje się od nich uwolniony. W przypadku innych postaci – fotografia – ujawnia ich cechy osobowości, charakteru – bardziej niż cokolwiek innego. Uwypukla to czy potrafią traktować siebie z dystansem, czy też z przymrużeniem oka. Pokazuje jacy są na codzień. Jako tacy właśnie.
Fotografia portretowa mnie głęboko fascynujące – tak psychologicznie, jak i estetycznie. Stanowi dla mnie rodzaj psychodramy, której fragment uchwycony i zatrzymany w kadrze – mam wrażenie, że rozegrał się na moich oczach…
Dlatego – tym razem – chcę się z Wami podzielić “odkrytym” przeze mnie niedawno artystą – fotografem.
ANDY GOTTS – jest Brytyjczykiem, obecnie bardzo znanym, którego zdjęcia zamieszczają najbardziej liczące się na świecie pisma modowe & lifestylowe oraz poświęcone branży filmowej: Empire, GQ, Total Film, Vanity Fair, włoski i francuski Vogue.
I mocno kojarzonym z portretami gwiazd Hollywood.
Ponadto Andy posiada stopień doktora nauk artystycznych na De Montfort University. Przez kilka lat pełnił także funkcję Przewodniczącego Brytyjskiego Instytutu Fotografii Profesjonalnej.
Współpracuje z BAFTA (Brytyjska Akademia Sztuk Filmowych i Telewizyjnych), Fundacją Eltona Johna ds. Walki z AIDS oraz Vivienne Westwood.
Grubo! Nie? J
Jak doszło do tego, że zaczął “mieć dostęp” do ludzi, którzy znani są z tego, że są słabo dostępni tzw. przeciętnym obywatelom?
To arcyciekawa i inspirująca historia. Dlatego ją przytaczam. W 1994 roku (ach! jednak światowej kariery nie robi się w 5 minutek… kto by pomyślał? 😉 znany aktor Kevin Bacon udzielił wywiadu magazynowi “Premiere”. Wspomniał w nim o teorii “six degrees of separation”, w kontekście własnej pracy zawodowej. Jak stwierdził: “pracowałem w Hollywood – z każdą ważną osobą lub kimś, kto z nią pracował”. Jednym słowem – od każdej osoby z branży, z którą kiedykolwiek chciał, czy też marzył – aby pracować – oddzielało go jedynie te właśnie kilka osób…
Andy Gotts podchwycił wątek. Zainspirowany wypowiedzią aktora – napisał list do 300 (sic!) gwiazd amerykańskiego i brytyjskiego kina & teatru – z prośbą o możliwość sportretowania. Otrzymał odpowiedź od TYLKO JEDNEJ OSOBY! Był nią angielski aktor Joss Ackland. Który następnie polecił go Grecie Scacchi. Każda kolejna gwiazda – polecała go komuś znajomemu. Ta „zabawa” szybko dostała swoją nazwę: “who knows who” (kto kogo zna). I tak Dustin Hoffman – polecił fotografika – Bradowi Pittowi, Brad – zasugerował – Georga Clooneya – ten zaś Julię Roberts. Itd…
W ten sposób Andy Gotts – stworzył swoje opus magnum zatytułowane “Degrees” – pracę, na której podstawie wydał wspaniały album (2007) z portretami wielkich i sławnych kina i która rozsławiła go w branży, przyniosła pieniądze, spełnienie zawodowe i… sławę.
Bardzo zachęcam Was do zapoznanie się z całym dotychczasowym dorobkiem Andy’ego Gotts’a. Można go obejrzeć na jego stronie www.
Mnie – oprócz jego świetnych zdjęć, które dowodzą, że Andy jest piekielnie zdolny – podoba się więcej niż bardzo jeszcze jedna kwestia. Artysta jest też – zdajsie – nacechowany czymś, co w ludziach ubóstwiam i cenię najbardziej na świecie – AUTOIRONIĄ!