30
sty
2019
141

ARKTYKA

ARKTYKA (Arctic), Reż. Joe Penna, Scen. Joe Penna & Ryan Morrison, Wyk. Mads Mikkelsen, Maria Thelma Smáradóttir, Islandia, 2018

Nie da się zapomnieć tego obrazu! I nie da się go nie przeżywać całym sobą. Nieco ponad 1,5 godziny spędzone z filmem ARKTYKA zostawiły we mnie ślad na zawsze. Jego surowa, ascetyczna wręcz estetyka, połączona z poetycko wręcz ujętą wzniosłością opowieści o wszystkim, co najważniejsze – powaliła mnie na kolana! Arktyka – jest jedną z najwspanialszych, najbardziej dojmująco wiarygodnie opowiedzianych historii filmowych zarówno o tym, co oznacza siła woli przetrwania za wszelką cenę, jak i o człowieczeństwie jako takim – jakie obejrzałam w swoim życiu!

 

Nominowany do Złotej Kamery na zeszłorocznym MFF w Cannes – Arktyka – debiut fabularny Joe Penna, Brazylijczyka z pochodzenia – na tymże festiwalu, jak twierdzą ci, którzy tam byli został nagrodzony 10 minutową owacją na stojąco (sic!). Poza tymi wyrazami uznania, żadnych innych i bardziej formalnych film ten się nie doczekał…

Nie wiem czemu. I nigdy tego nie pojmę. Bo nigdy nie znajdę w sobie zrozumienia dla faktu, że pewne dzieła kinematograficzne są niedoceniane.

Od siebie – mogę Wam powiedzieć jedynie tyle – że od momentu, w którym zasiadłam w kinowym fotelu na pokazie Arktyki, do chwili w której miałam gulę w gardle, wnętrzności zasupłane w trudny do zdefiniowania węzeł emocji, a łzy zaczęły mi bezwiednie spływać w okulary – nie minęło wiele czasu. Może z kilkanaście minut…

Czemu, ach czemu? Zapytacie. Powody są dwa. Jeden z nich nazywa się narracja, a drugi Mads Mikkelsen. I oba w Arktyce stanowią całość zespoloną ze sobą na sposób tak obłędnie przekonywujący, tak olśniewająco spójny i tak nieskończenie wiarygodny, że brak mi słów by to oddać.

Nie ma bardziej sugestywnego obrazu ludzkiej kruchości niż obraz kropeczki wędrującej po bezbrzeżnym, śnieżnym oceanie. Nie ma bardziej dobitnego obrazu wytrwałości, niż człowiek brnący w tumanach śniegu, targany podmuchami potężnej wichury.

Joe Penna – reżyser i współscenarzysta Arktyki – o swoim obrazie

*    *    *

Arktyka – już sam tytuł mówi wiele. Bo też natura, w jej najbardziej okrutnym i nieprzyjaznym człowiekowi wydaniu jest tego obrazu „główną bohaterką”. I o człowieku, który się z nią zmaga – opowiada. I to na sposób, który poruszył najczulsze strony moich emocji, dobierając się do nich niespiesznie, acz z żelazną konsekwencją. Z każdym kwadransem opowieści zanurzając mnie w nią całkowicie i każąc mi odczuwać ją tak samo dojmująco, do kości, do cna, do samego sedna – jak bohaterowi tego filmu…

W tym miejscu pora na powiedzenie tego wprost – Arktyka jest filmem – który STOI NA BARKACH MADSA MIKKELSENA. I aktor ten po raz kolejny w swej długoletniej karierze udowadnia, że jest absolutnym wirtuozem swego fachu. Jeśli zdecydujecie się ten obraz obejrzeć – do czego namawiam Was z całego serca – zrozumiecie co mam na myśli. To, w jak porażająco wiarygodny sposób potrafi przedstawić kogoś, kto zmaga się z tym wszystkim, o czym Arktyka opowiada – pozostawiło mnie kompletnie osłupiałą z wrażenia. Nie ma takich słów, którymi mogłabym oddać mistrzostwo jego warsztatu aktorskiego! A jeśli potrzebujecie referencji, to odsyłam Was do jego roli w filmie „Polowanie” Thomasa Vinterberga (nota bene nagrodzonej Złotą Palmą na MFF w Cannes, w roku 2012 ).

Mikkelsen potrafi w jednym grymasie ust, w jednym spojrzeniu, w jednym geście – zawrzeć wszystko co najważniejsze. A przez wszystko – rozumiem wszystko!

ABSOLUTNE CHAPEAU BAS!

*    *    *

W środku arktycznej tundry dochodzi do katastrofy. Rozbija się samolot pasażerski. Z jedną osobą na pokładzie. To mężczyzna w sile wieku, który go pilotował. Nazywa się Overgard. Nie wiadomo ani skąd pochodzi, ani po co tam leciał. Jaka jest jego przeszłość, co nim kierowało. I nigdy się tego nie dowiemy. Bo to nie jest taka opowieść. Arktyka jest opowieścią o tym, co się z nim dzieje, kim jest i jaki jest „tu i teraz”. W sytuacji ekstremalnej. I o próbie przetrwania za wszelką cenę kogoś, kto znalazł się w miejscu, w którym otaczająca go natura jest dzika, nieprzyjazna, lodowata. I całkowicie na jego los nie tylko obojętna, ale wręcz wobec niego wroga…

Overgard w filmie Arktyka jest nam zatem z początku przedstawiony jako ktoś, kto jest dla nas „nikim”. Całkowicie anonimową, nic nie znaczącą emocjonalnie postacią. Bez kontekstu, bez przeszłości. Bez żadnych referencji do czegokolwiek, z czym moglibyśmy się utożsamić lub za co moglibyśmy go lubić czy cenić…

Jest li tylko przedstawicielem gatunku ludzkiego. I de facto uważam ten zabieg narracyjny w obrazie Joe Penna za absolutnie genialny! Bo to jakim jest człowiekiem albo raczej – co znaczy być człowiekiem – reżyser zamyślił sobie pokazać nam za pomocą metafory. Arktyka jest – w rzeczy samej – filmem – metaforą. Która stawia – nas widzów – przed lustrem. A w lustrze tym odbija się wszystko to, co stanowi obraz zarówno bohatera, jak też i pytania, które działania Overgarda w nas prowokują, a które dotyczą nas samych…

Bohater, po katastrofie swego samolotu postanawia, że się nie podda. Podejmuje nierówną walkę z żywiołem o to by nie umrzeć z głodu, zimna. Na każdy możliwy i dany mu w tej sytuacji sposób, wykorzystując do tego wszystkie dostępne mu metody i sprzęty. Cały czas wierząc, że ktoś jednak go uratuje. Kiedy jednak przychodzi ten moment, w którym jest pewien, że właśnie zbliża się koniec jego udręki – tak się nie dzieje. Helikopter, który widzi na horyzoncie, a który bierze za akcję ratunkową – na jego oczach spada i roztrzaskuje się niemalże u jego stóp…

Overgard natychmiast biegnie w jego kierunku. W zniszczonym samolocie znajduje kobietę. Jest ranna, półprzytomna, praktycznie niezdolna do kontaktu. Zabiera ją ze sobą, udziela pierwszej pomocy. A potem… jest ich już dwoje. On – sprawny, jeszcze silny, mocno zdeterminowany, nie tracący nadziei na cud, zwany przeżyciem. I ona – która z biegiem tej historii będzie stanowić dla niego coraz większy ciężar. Tak dosłowny, jak i symboliczny. Bo walka o przetrwanie to walka na śmierć i życie. I wszystko, co ją osłabia, spowalnia, co powoduje konieczność skupienia się nie jedynie na sobie – grozi jednym – śmiercią…

*    *    *

Arktykę ogląda się jak najlepszy thriller! Choć jest to obraz praktycznie pozbawiony dialogów i spektakularnych zwrotów akcji. Dzieje się tak dlatego, że wszystko to, co dotyczy Overgarda, a potem jego i kobiety, którą postanowił się zaopiekować – jest kwintesencją tego wszystkiego co określa się mianem „survival”.

A także (a może głównie?) dlatego, że choć każdy z nas ma jakieś wyobrażenie na temat tego czym walka o przetrwanie może być – nikt z nas nie wie czym jest w praktyce…

W filmie Joe Penna jest ona zobrazowana na sposób mistrzowski. Stanowi sedno tego wszystkiego, czego nie wiemy. I de facto nie chcielibyśmy wiedzieć. Ani o sobie, ani o innych w analogicznej sytuacji.

Bo dzieje się w świecie, który wypieramy ze swojej świadomości. W świecie, w którym jako gatunek funkcjonujemy już jedynie w takim wymiarze, który wydobywa z nas esencje nas samych.

Arktyka – jeszcze raz podkreślę – jest wspaniale, dojmująco pięknie i porażająco prawdziwie zobrazowaną metaforą tego, że „tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono”.

Nie ma w niej miejsca na iluzje, złudzenia, wizerunkowe fasady. Na frazesy, pobożne życzenia, mniemania i wyobrażenia, które lubimy hodować w imię dobrego samopoczucia i utrzymywania własnego ego w komforcie.

To film, który przypomina nam wszystkim, że wielkość człowieka realizuje się dokładnie w tym miejscu, w którym kończy się JA, a zaczyna MY.

*** Wszystkie zdjęcia oraz przytoczony cytat pochodzą z materiałów prasowych dystrybutora filmu ARKTYKA na rynku polskim: Akson Dystrybucja.

You may also like

BĘKART
PAMIĘĆ
STREFA INTERESÓW
CZASEM MYŚLĘ O UMIERANIU

Skomentuj