5
wrz
2020
29

CAPRI. DOLCE VITA

CAPRI. DOLCE VITA, autor Cesare Cunaccia, wydawnictwo Assouline, 2020

CAPRI. DOLCE VITA…Mawia się, że “pierwsza miłość nie rdzewieje”. Co do relacji międzyludzkich nie jestem pewna czy to określenie się zawsze sprawdza… Ale za to, w moim przypadku, aplikuje się do uczucia, które nie tylko nigdy nie zardzewiało, ale wręcz, wraz z wiekiem się we mnie umacnia. A choć towarzyszą moim wspomnieniom bardzo silne emocje – myślę, że znane wielu ludziom z autopsji – mimo to wciąż nie stają się łatwiejsze do ubrania w słowa…

Absolutnie cielęcy zachwyt. Jakiś rodzaj stanu nawet nie zakochania, a zadurzenia, zaczadzenia, oszołomienia. Bycia wprawionym w poczucie ekstatycznego szczęścia wynikającego z samej możliwości przebywania w pobliżu. Tej glorii, chwały, majestatu. Piękna, wielkości. Czaru. Mocy. Charyzmy. Najbliżej porównawczo jest temu wszystkiemu co się wtedy odczuwa – do sytuacji w której niespodzianie dla siebie – zostajemy przedstawieni komuś, kogo podziwiamy, kto jest wybitny, sławny, a przez nas wielbiony…

Doświadczenie takie potrafi odcisnąć trwały emocjonalny ślad na psychice. Noszony w sobie już przez całe życie.

*    *    *

Tę nie dającą się zniwelować wraz z mijającym czasem, zmianami cywilizacyjnymi, z doświadczeniami doznawania innych pięknych miejsc na świecie – tę miłość do „Bella Italia” – bo o niej mowa – zawdzięczam rodzicom. A może nawet bardziej tacie niż mamie? Wszak po nim noszę nazwisko Roman 😉 Mój ojciec żadnego innego kraju nie wielbił tak bardzo jak Włochy. Kochał je (z ich kulinariami włącznie) za wszystko czym dla niego były.

Ludzi za temperament i za nieskrępowane poczuciem winy dolce far niente. Za szyk, elegancję, poczucie estetyki i piękna. A kraj za jego spuściznę dla całego nowożytnego świata: za myśl filozoficzną, architekturę, sztukę. Za poezję i literaturę. Jednym słowem – jak sądzą – za wielkość symboliczną…

Poza tym chyba też i za fakt, że dla mieszkańców Italii wyglądał jak swój. I zawsze go tam tak traktowali, choć nie mówił dobrze po włosku… W domowych przekomarzankach zawistnie ironizowałyśmy z mamą (jako stereotypowe uosobienie bladolicych “słowiańskich blondyn”), że tata choćby cały urlop spędził zamknięty w jednym pomieszczeniu, zawsze i tak przyjedzie z wakacji najbardziej opalony. Jego oliwkowa karnacja, piwne oczy i dość długo gęste, mocno falowane ciemne włosy wypadały w każdym miejscu na mapie Włoch swojsko. Zupełnie inaczej niż w Polsce…

*    *    *

Wakacje 1984 roku. „Mój pierwszy raz” na Zachodzie…Nikt kto nie urodził się i nie wychowywał w PRL’u nie pojmie skali tego wydarzenia w moim życiu…

To był taki zachwyt, taki sztos, ekscytacja tak wielka, że swoją siłą zwalała mnie co dzień z nóg. Miałam ledwo co skończone 14 lat. Byłam w tzw. trudnym wieku. A tu – każdego ranka, kiedy się budziłam, zabierało mi chwilę by uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. … Nawet dziś (choć minęło grubo ponad 30 lat) – wspomnienia te są żywe, i tak jaskrawie cudownie rzeczywiste – jakby te wakacje we Włoszech wypaliły się w moim mózgu psychodelicznym filmem w ultrakolorze (hehe).

Z Warszawy wyruszyliśmy do Rzymu, gdzie szczęśliwie mogliśmy się zatrzymać w mieszkaniu ciotki mamy, udostępnionym nam na czas kanikuły. I tak, pewnego dnia, dowiedziałam się, zbudzona jak dla mnie nazbyt wcześnie rano, że jedziemy pociągiem do Neapolu, a stamtąd promem dostaniemy się na Capri. Mama marzyła od lat, żeby tam pojechać, z racji tego, że od lat słuchała o tym jakże wspaniałym miejscu, opisywanym jej przez jet–set światową krewną w samych ochach i achach.

Już na promie, jeszcze daleko od portu, ale na tyle blisko aby widzieć na tle turkusowo błękitnej wody morza tyrreńskiego zarys skalistej, oślepiająco białej w południowym słońcu, wapiennej wyspy Capri, wyłaniającej się z gracją z morskiej piany niczym Wenus – poczułam, że zobaczę coś niebywałego. I tak też się stało…

Nauka udowodniła, że pamięć i węch są silnie ze sobą skorelowane. A zapachu Capri nie zapomnę do końca życia. Rosnące tam bujnie cytrusy (pomarańcze i cytryny) wydawały woń obłędną. Która oszołomiła kompletnie moje małoletnie, pokwitające i nienawykłe do ich intensywności, wyhodowane na nizinie mazowieckiej zmysły. I chyba wtedy dopiero dotarły do mnie znaczenie i sens określenia znanego mi wcześniej jedynie z literatury pięknej: upojny. Nigdy wcześniej go nie doświadczyłam…

*    *    *

Moi PRL’owscy, dziennikarscy rodzice (choć jak na ówczesne realia PRL “dobrze sytuowani”) mieli ze sobą bardzo niewiele realnych pieniędzy. Czytaj waluty obcej kupionej na czarnym rynku… Nie stać nas było nie tylko na nawet najskromniejszy nocleg na Capri, ale nawet na obiad w jednej z wielu znajdujących się tam restauracji. Nie pamiętam czy mi to doskwierało. Raczej nie, bo byłam za młoda na to by odczuwać bolesność tej “finansowo – socjalnej nieprzystawalności”… Napiszę zatem jedynie tyle, że moi rodzice zjawiający się na Capri jako turyści z “bloku wschodniego” musieli tę frustrację odczuwać mocno. Bo nie byli w PRL’u wtedy, zawodowo “nikim”.

Ojciec pracował w jednej z dwóch najważniejszych agencji prasowych, a matka była sekretarzem redakcji w drugim co do wielkości sprzedaży damskim periodyku w naszym kraju.

Tak że tak…

Pamiętam za to dobrze, że za dwa espresso, trzy porcje lodów i jakiś napój dla mnie tata uiścił (w przeliczeniu na złotówki) tyle, że z mocno śniadego bruneta zrobił się przy płaceniu rachunku kredowo biały 😉

*   *   *

To była krótka wycieczka, w zasadzie nawet nie jednodniowa. Ale do tej pory nie zapomniałam jak piorunujące wrażenie Capri na mnie zrobiło. Te strome, wąskie, kręte uliczki, maleńkie zaułki, wyłaniające się jeden po drugim, a każdy piękniejszy od poprzedniego. Zjawiskowo urokliwa piazetta.

Bujna roślinność, która wydawała się być znacznie bardziej zespolona z tym miejscem, niż pełen parków i ogrodów Rzym, który poznałam wcześniej.

Olśniewające wille skryte za szczelnie osłaniającymi je ogrodzeniami, a każda obiecująca coś co mogłabym opisać jedynie jednym określeniem: “bramy do raju”. Otaczająca nas zewsząd atmosfera dobrobytu, dobrostanu i luksusu, którego nawet nie byliśmy w stanie jako Polacy sobie wyobrazić. Nie znałam wtedy nawet podstaw włoskiego (a jedynie kilka zwrotów na użytek codzienny) ale do dziś określenie “dolce vita” kojarzy mi się prymarycznie właśnie z tym czego mogłam nie tyle doznać, co poobserwować na Capri. Przyglądając się tej możliwości korzystania z życia słodyczy, którym epatowała zarówno ona sama, jak i ludzie, którzy jej “używali”. Robili to z gracją, czarem, niewymuszenie, bez ostentacji. Będąc jej piękności dopełnieniem, emanacją…

To wtedy, mając lat jedynie naście pojęłam coś, co zostało ze mną na całe życie. Bo pierwszy raz w życiu widziałam ludzi bajecznie bogatych (podpowiadał mi to instynkt), którzy wydawali się być na swój sposób całkiem zwyczajni…Spróbujcie się postawić w te buty… Dziewczynka z PRL. Na Capri. W paszczy luksusu (hehe). Luksusu, który w jej PRL’owskiej głowie jest opowieścią o złotych klamkach, w złotych pałacach, dotykanych przez pół bogów w złotych szatach. A okazuje się być miejscem, w którym z rezydencji, o których nie śniło mi się w największych fantazjach wyłaniają się osoby odziane w lniane, rozchełstane i niewyprasowane koszule, skromne bawełniane suknie, słomkowe kapelusze i rozdeptane espadryle lub całkiem niespektakularne rzemykowe sandałki. Ale jak to? WTF???

Tego czym są przy tych ubiorach ich zegarki, pierścienie, bransoletki i naszyjniki. Będące jedynie “dodatkiem” do tej z pozoru skromnej opowieści nauczyłam się także tam, na Capri

Capri w mojej pamięci zachowało się właśnie tak (taki paradoks) – jako obraz czegoś jednocześnie dojmująco realnego jak i niemalże przyśnionego. Piękna halucynacja. Rodzaj fatamorgany. Albo scenografii filmowej. Nigdy potem już żadne inne miejsce na świecie (łącznie z odwiedzanymi w późniejszych latach innymi luksusowymi kurortami we Włoszech takimi jak Positano czy Portofino) nie zrobiło na mnie tak przemożnego wrażenia.

*    *   *

Na to, że wyspa Capri ma status ikony. Jest osobnym bytem / rodzajem fantazmatu, wyrastającym swoją symboliką poza coś co można nazwać “luksusowym miejscem na wakacje” złożyło się wiele czynników, które nań “pracowały” dłużej niż stulecia.

Zanim stała się znana, potem sławna, a potem kultowa. Spotem o którym marzy każdy kto ma ogromne  pieniądze, a i aspiruje do pewnego stylu życia. Zanim oblężyli ją nuworysze, a turyści tak bardzo, że w sezonie jest nie do zniesienia bo “pęka w szwach” – była po prostu wyjątkowo malowniczo położoną wioseczką w zatoce neapolitańskiej, w najbiedniejszym regionie Włoch. Miejscem, gdzie ludziom tam urodzonym żyło się także zwyczajnie, prosto i bez szykanów. Acz nawet trudniej – bo każda wyspa to jednak rodzaj “odcięcia od świata”. Tu moja dygresja osobista – czyż właśnie nie to stanowi po części o fenomenie jakim każda nasłoneczniona, życiodajna wyspa się w naszej globalnej cywilizacji zagarniającej wszystko i wszystko monetyzującej – staje? I czyż nie dzieje się tak dlatego, że stanowi spełnienie fantazji o byciu kimś wyjątkowym, kto znalazł się w wyjątkowym miejscu? O swego rodzaju realizacji marzenia o istnieniu w wydaniu „boskiej niedostępności”, które jest rodzajem snu na jawie? Bo przecież wyspa ze swej definicji odcina nas od “zgiełku tego świata”. Chroni i izoluje…

Capri – zanim odkryła je dla nas globalna cywilizacja – było miejscem, którego niebywały czar docenili wpierw ci, których imion dziś już nie pamiętamy. W czasach rozkwitu cesarstwa rzymskiego stanowiła miejsce odosobnionego przebywania “ku odpoczynkowi” dwóch jego wielkich imperatorów: cesarza Oktawiana Augusta (wnuka siostry Juliusza Cezara) oraz Tyberiusza (z rodu Klaudiuszów). No cóż, jak każdy mam i ja swoje pasjonackie fisie…I jednym z nich stała się Italia i jej dzieje. Skąd się wziął – już wiadomo 🙂

Cesarstwo upadło, a Capri trwało nadal… W drugiej połowie XIX wieku wyspa zaczęła być zachwalana przez najsłynniejszych medyków europejskich, którzy rekomendowali ją pacjentom jako miejsce o wyjątkowym mikroklimacie. Obfitujące w krystalicznie czyste powietrze, pełne mikroelementów i olejków eterycznych (cytrusy) mających dobroczynny wpływ na problemy z górnymi drogami oddechowymi, nawracające zapalenia oskrzeli i płuc.

*   *   *

Rzecz jasna w kulturze XX wieku Capri zaistniało w zbiorowej świadomości (jak zawsze w takich przypadkach) dzięki temu, że odwiedzali je możni, władni, a przede wszystkim sławni. Bożyszcza tłumów. Legendy. Sławni pisarze i dramaturdzy: George Bernard Shaw, Curzio Malaparte. Europejscy filmowcy, z Jean Luc- Godardem na czele (to na Capri nakręcił swoje wiekopomne dzieło „Pogarda”); Sophia Loren z mężem – najsłynniejszym producentem filmowym Italii Carlo Pontim. A na wdowie po prezydencie USA Jackie Kennedy, w czasach kiedy została żoną greckiego milionera Onasisa – kończąc. Dziś zaś, w zasadzie, jeżeli chodzi o tzw. celebrytów – Capri to jedno z niewielu miejsc na świecie, co do którego bardziej aplikuje się pytanie: kogo tam nie było, niż kto je odwiedził (hehe).

Czym zatem jest Capri dziś? Tego osobiście nie wiem. I raczej się nie dowiem. Tego co było moim doświadczeniem tego miejsca tak wiele lat temu nie mam złudzeń aby dane było mi skonfrontować z tym co jest dziś. Nie ten level finansowy. I co znamienne – od czasu moich personalnych wspominek – wciąż aktualny…

Zatem – konkludując – wyspa Capri – stała się czymś co niezwykle rzadko udaje się najsprytniejszym marketerom tego świata. A to sztuka! (taka wredna zawodowa uwaga).

Stała się mitem. Osobnym bytem. Fantazmatem. Kulturowym fenomenem. Przedmiotem kultu. Czymś, co dla większości ludzi z miliardów zamieszkujących naszą smętną planetę jest opowieścią o świecie, którego szansy doświadczyć nie mają…

Bo to właśnie doświadczenie przebywania w pobliżu czegoś unikalnego, jedynego w swoim rodzaju i niedostępnego za pomocą erzacy czy substytutów czyni to czym miejsca takie jak Capri się stają. Można je jedynie dotknąć. Polizać przez szybę. Ale mieć nie można…

Wydawnictwo ASSOULINE od lat zajmuje się portretowaniem spuścizny kulturowej takich właśnie miejsc. Można by rzec, że nic dziwnego. Wszak to wydawnictwo, którego albumy kosztują bardzo słono. A przez złośliwców uważane jest za dedykowane wyłącznie bardzo specyficznej i niszowej klienteli: snobów i burżujów…

Mnie to nie wadzi. Bo jestem zarówno jednym jak i drugim. I nigdy tego nie ukrywałam (hehe).

Ale pozostawiając na boku te dywagacje – Assouline – wydaje rzeczy a b s o l u t n i e  w y j ą t k o w e edytorsko! To jak obłędnie piękne są ich książki / albumy. Jak pieczołowicie, z najwyższą maestrią przygotowane, jak dopieszczone w każdym detalu – budzi mój najwyższy podziw i szacunek.

A że śledzę ich ofertę wydawniczą od lat to wiem także, że przyświeca jej pewna idea, która stoi u podwalin ich sukcesu. A jest tym czymś gloryfikacja jakości i unikalności. Kupując albumy obmyślone przez redaktorów Assouline – dostajemy do rąk coś wyjątkowego. Rodzaj zamkniętej na kredowych kartach szkatułki z esencją tego, o czym opowiada.

Obecnie można sobie kupić zylion wydawnictw albumowych poświęconych miejscom o których Assouline podejmuje się opowiedzieć. Nie wspominając o darmowym dostępie via Internet do zdjęć (i to bardzo dobrych / w świetnej rozdzielczości) z każdego z miejsc, którym się w swej liczącej ponad ćwierć wieku działalności ta oficyna wydawnicza – zajęła.

Ale żadne z nich nie odda ani jednej dziesiątej tego, co potrafią pokazać oni…

Bo Assouline – jak każde mocno sprofilowane i kładące nacisk na perfekcję wydawnictwo przebija każde inne nie tylko jakością. Dostarcza nam snów na jawie. Przenosi nas do miejsc, o których opowiada – niemalże jak na inną planetę. Daje obcującym z tym, o czym opowiada trzeci wymiar jaźni. Rodzaj translokacji. Pozwala nam niemalże być tam gdzie prowadza karty z ich albumów.

W przypadku Capri. Dolce vita – moje wzruszenie i zachwyt budzi także i ten fakt, że album ten chwyta sedno tego miejsca. Daje nam wszystko to, co stanowi o jego fenomenie. A nostalgizując je – uzasadnia przede wszystkim jego wyjątkowy status kulturowy (nie tylko na mapie Włoch). Ale na mapie zbiorowej pod(świadomości).

Chapeu bas!

*** Album książkowy CAPRI. DOLCE VITA będzie miał swoją premierę wydawniczą w Październiku tego roku. Wszystkie zdjęcia zamieszczone w tekście pochodzą z materiałów prasowych wydawnictwa Assouline.

You may also like

BĘKART
CHŁOPI
JANE BIRKIN – HISTORIA IKONY…
VERMEER. BLISKO MISTRZA

Skomentuj