24
kwi
2024
31

CIVIL WAR

CIVIL WAR, Reż & Scen. Alex Garland. Obsada: Kirsten Dunst, Wagner Moura, Cailee Spaeny, Wielka Brytania, USA, 2024 

CIVIL WAR to kino przez duże K – o przepotężnej mocy ładunkowej! Aż trudno uwierzyć po 109 minutach, że w tak krótkim czasie obraz ten jest w stanie dosłownie wgnieść w kinowy fotel – jednocześnie wprawiając w jakiś przedziwny stan konfuzji, emocjonalnego skraszowania, a przy tym wszystkim – w zachwyt! CIVIL WAR prowadzi widza „na skraj skały”…Z tego filmu wychodzi się w stanie psychicznego szoku! Chapeau bas!

 

Dorastałem w epoce post-hippie-punk i jest we mnie coś, co każe mi robić wywrotowe rzeczy… Nic na to nie poradzę. To instynkt.

Alex Garland – reżyser i scenarzysta Civil War

Alexa Garlanda – wybitnie kreatywnego Brytyjczyka (rocznik 1970) śmiało można nazwać „multiinstrumentalistą”. Jest pisarzem – powieść „Niebiańska plaża” na podstawie, której Danny Boyle nakręcił swój kultowy film – to jego dzieło; scenarzystą  i producentem. Zadebiutował jako reżyser sporo po 30-tce, filmem „Ex machina”, który to obraz mnie totalnie zachwycił i od tego czasu bardzo skrupulatnie śledzę jego kolejne poczynania. I mam – przyznaję – do niego słabość, choć ma na koncie także prace, które pozostawiają sporo do życzenia. Jeżeli miałabym powiedzieć za co go szanuję najbardziej to byłyby to dwie – z mojego punktu widzenia -najważniejsze kwestie w materii zwanej kinem. Garland genialnie pracuje z aktorami, wyśmienicie dobiera obsadę i potrafi jak mało kto – fenomenalnie dobrze ubierać tzw. przekaz w obrazy. Civil War jest pod tym względem absolutnym majstersztykiem! Razem z Rob’em Hardy – doskonałym brytyjskim operatorem, z którym Garland pracuje od początku swej reżyserskiej kariery – tym razem stworzyli dzieło pod względem wizualnym tak wybitne, że na serio brakuje mi słów aby oddać mój zachwyt!  Tym bardziej, że w dużej mierze to film o tym jak powstają zdęcia reporterskie… Precyzja kadrów, w których zaszyte są najważniejsze metafory i znaczenia, ich klimat, często o „pudełkowym charakterze” (kadr w kadrze), budowanie ich mocy oddziaływania na widza – tworzy bowiem dla Civil War ten rodzaj napięcia, które wbija nie tylko w kinowy fotel, ale dosłownie w głąb siebie samego. Dawno nie oglądałam filmu, w którym tak mocno odczuwałabym fizycznie – że się dosłownie wsysa w mój krwioobieg… 

Aktorsko – Civil War także jest majstersztykiem, w którym wiodąca postać głównej bohaterki, granej przez Kirsten Dunst nie przytłacza pozostałych postaci. Kluczowe dla obrazu role zostały stworzone zespołowo, dzięki czemu całość obsady wypada na ekranie totalnie „bezszwowo”, zespolona w jakiś rodzaj wspólnego kreacyjnego organizmu…

I jeszcze jedna kwestia – wytrawni kinofile w obrazie tym z pewnością odnajdą co najmniej kilka, jeżeli nie kilkanaście nie tyle zapożyczeń, co inspiracji zaczerpniętych z najwyśmienitszych filmów gatunkowych: kina drogi, wojennego, familijnego czy nawet dokumentu. Wszystkie jednakże są tak doskonale przetransponowane w nową jakość kinematograficznego dzieła jakim jest Civil War, że we mnie przynajmniej wzbudziło to najwyższy rodzaj podziwu nad erudycją filmową Garlanda. Civil War jest genialnym w oglądaniu przykładem kina eklektycznego, w którym nawet jawne zapożyczenie nigdy nie razi, a zawsze tworzy nową jakość.

Wszystko jest w tym filmie ze sobą doskonale zespolone, a pozorne kontrasty i przejścia od momentów horroru i grozy do scen niemalże lirycznych ostatecznie tworzą poczucie estetycznej i narracyjnej całości, zwieńczonej bardzo mocną i znamienną sceną finałową, która nas zaskakuje i wprawia w osłupienie – choć (przecież) nie powinna! Garland wali nią w widza – niczym obuchem w łeb – jakby chciał zadać pytanie: „a czego się spodziewaliście, serio – czegoś innego? Na jakim świecie wy żyjecie, ludzie!?” 

Chapeau bas!

*   *   *

CIVIL WAR odbieram jako film zrobiony z bardzo znamiennej perspektywy. To kino, które pozwala oglądać przedstawiane wydarzenia zarówno reżyserskim okiem, jak i oczyma każdego z bohaterów, a jednocześnie montaż i kadrowanie są skonstruowane w taki sposób, że widz permanentnie stawiany jest w sytuacji, w której zbyt łatwa ocena postawy bohaterów prowadzi na manowce, a schematy myślowe i najprostsze reakcje – nie działają. Civil War zmusza nas nie tylko do patrzenia na rzeczy i sprawy, o których nie chcemy nigdy myśleć, a na pewno nie chcielibyśmy ich oglądać „na żywo” (choć przecież TV i Internet serwują nam takie same lub im podobne od lat), ale także na ludzi pewnej, bardzo szanowanej profesji – w sposób, do którego nikt wcześniej nas w kinie nie zmuszał, a na pewno nie na tak brutalnie – cyniczny, a jednocześnie wywrotowy sposób…

Moje pierwsze skojarzenia, także dzięki genialnie dobranej ścieżce muzycznej do tego obrazu zawijały się wokół „Czasu Apokalipsy”, czy „Full Metal Jacket”, by jednak dość szybko zamienić się w poczucie, że jednak to nie jest trop, a jedynie doskonale wykorzystana inspiracja dla opowieści, która jest tyleż samo o wojnie domowej w USA przyszłości, co opowiada o ludziach, którzy w niej uczestniczą jako osoby ją relacjonujące w mediach. Nikt przed Garlandem nie odważył się na tak brutalny sposób pokazać zawodu dziennikarza i reportera wojennego – w świetle, który odziera go z nimbu i splendoru heroicznego działania na rzecz sprawy,  jaką jest „uświadamianie” i „dostarczanie prawdy”. Zresztą, cały ten film stanowi swego rodzaju odwróconą perspektywę, w której Garland pokazuje z pełną premedytacją to, czego zazwyczaj nie widać. Tylko raz, na samym początku zawiązania się akcji, ustawia oko kamery tak, aby pokazywało główną bohaterkę niczym heroskę – znamy wszyscy tego typu zdjęcia, na które patrzymy z wdzięcznością, że oto ktoś narażał życie dla sprawy, dla nas niejako – byśmy mogli zobaczyć z pozycji naszych wygodnych kanap jak wygląda prawda o wojnie, która toczy się gdzieś hen daleko… Tymczasem, pobudki, które kierują bohaterami Civil War narażających życie i skazujących się często na potworne, traumatyzujące doświadczenia – po to by „mieć temat”, „być pierwszym”, zaistnieć (przecież wszyscy wiemy, że są takie nagrody jak World Press Photo i reporterski Pulitzer) są przedstawione w tym obrazie zgoła inaczej niż zwykliśmy o tym sądzić. Być może komuś się narażę, (trudno – wolność słowa ma swoją cenę 😎), ale poza zawodowymi ambicjami (co oczywiste) ludzie ci dobrowolnie udają się do piekła bram z powodów podobnych do tych, które motywują sportowców ekstremalnych. I choć z ust fotoreporterki Lee (Kirsten Dunst) pada także stwierdzenie, że: Za każdym razem, kiedy wracałam z frontu, myślałam, że moje zdjęcia wysyłają sygnał: nigdy więcej. Ale znów jestem na kolejnym froncie…Trudno się nie wzdrygnąć gdy młodziutka Jessie (Cailee Spaeny), która trafiła w samo oko cyklonu piekła wojny po raz pierwszy w życiu i udało się jej go przetrwać – wydobywa z siebie wyznanie: Nigdy w życiu się tak nie bałam, i jednocześnie nigdy bardziej nie czułam, że żyję…

I znowu nie wrócić do stwierdzenia, jakie słyszymy wcześniej od Lee, w którym streszcza młodej adeptce kulisy zawodu, który ona uprawia od lat i który uczynił ja sławną, żefotoreporterzy wojenni nie stają po żadnej ze stron. Są jedynie okiem”. 

Brzmi sensownie. Logicznie. Od tego są, by rejestrować, bezstronnie, pokazywać piekło wojny dla innych, tych, którzy są w bardziej komfortowej i bezpieczniejszej sytuacji. 

CW_00070.dng

Ale czy obiektywizm jest w ogóle możliwy w takiej sytuacji? Oto jest pytanie! Skoro de facto – wojna jako taka – o czym w uber cyniczny sposób przypomina nam Garland ustami jednego z jej uczestników, snajpera wyczekującego na pojawienie się celu, którego po drodze spotykają główni bohaterowie Civil War  – jest zawsze w swojej esencji o tym, że: Tam jest ktoś, kto próbuje nas zabić, więc my próbujemy zrobić to samo…

Dlatego też w Civil War nie jest najbardziej istotne kto z kim walczy i jak doszło do konfliktu, pomiędzy Prezydentem USA (Nick Offerman) a obywatelami kraju i na jakim tle zawiązał się początek krwawej wojny domowej, w której prócz prezydenckiego wojska i wojska sił secesyjnych (czyli zbuntowanych)  – wyrzynają się w sposób najbrutalniejszy i najohydniejszy z możliwych cywile. Bo moim zdaniem Garland nie celował w to, żeby widzowie mogli dostać kolejne dzieło, którego (mniej lub bardziej zawoalowanym) celem jest krytyka takich postaci z amerykańskiej sceny politycznej jak Donald Trump. Celem, w mojej opinii  było wsadzenie kija w mrowisko (a to jest najwyższy cel sztuki par excellence!) i zmuszenie widzów do przyjrzenia się światu, w jakim żyją w odsłonie, w której to wszystko co jest zawsze „zawinięte w pazłotko” zostaje z niego brutalnie odarte. I wiemy to (a raczej powinniśmy wiedzieć czy raczej przeczuwać już po scenie otwarcia!). Kij Garlanda grzebie bezlitośnie w naszych małych, bezmyślnych, miałkich postawach wobec tego co dzieje się w świecie, który brytyjski reżyser umiejscawia w bliżej nieokreślonej przyszłości, ale jest ona w jego filmie – aż nazbyt przeraźliwie blisko tego co nazywamy „tu i teraz”… Świat, który przedstawia Civil War jest tylko o krok od tego, który znamy z mediów „konsumowanych” dziś, teraz w 2024 roku. Tyle, że wyszedł poza stan, w jakim możemy powiedzieć, że „choć wszystko na to wskazywało, to jednak nie sądziliśmy, że do tego dojdzie”. Uważam Civil War za film porażająco doskonały właśnie dlatego, że jest zrobiony z perspektywy, która fikcje czyni realną, namacalną i ultra wiarygodnie prawdziwą. Nic w tym obrazie nie wydaje się jedynie fikcją, choć nią jest! To genialny trick – kwintesencja magii kina – jaki udał się Garlandowi nad podziw wspaniale. Świat wojny domowej, która trawi USA jest światem noszącym jedynie pozory realizacji wytworów artystycznej wyobraźni reżysera.  I to właśnie – nam jako widzom – podnosi ciśnienie, gniecie w brzuchu, wprawia w poznawczy zamęt i wyrywa z emocjonalnej strefy komfortu. Bo wiemy, a raczej przeczuwamy całymi sobą, że w kadrach filmu Garlanda czai się PRAWDA, której nie chcemy znać, którą wypieramy i przed którą najchętniej, niczym pięciolatki w ciemnej piwnicy – schowalibyśmy głowy pod kołdrę i powtarzali, że „tam nic nie ma, nie ma się czego bać, tam nic nie ma” dygocząc z przerażenia i czekając aż nadejdzie dzień albo jakimś cudem ktoś wejdzie do pomieszczenia i zapali światło – za nas… 

*   *   *

CW_32448.arw

Najpierw poznajemy ich dwoje: Lee (fenomenalna Kirsten Dunst!), nagradzaną, podziwianą, znaną wszystkim w branży amerykańską fotoreporterkę wojenną i Joel’a – dziennikarza (doskonały Wagner Moura – kojarzony powszechnie z rolą Pablo Escobara w serialu „Narcos”). Oboje pracują na zlecenie jednej z największych i najbardziej prestiżowych agencji informacyjnych na świecie: Reuters. W Nowym Jorku dokumentują brutalne starcie sił rządowych, z rebeliantami. Jak się dowiemy – jedno z wielu – w trwającej od dawna wojnie domowej, która zżera Amerykę i pochłonęła setki tysięcy ofiar. Traf chce, że jakimś cudem uda się im nie oberwać zanadto. A inny traf, że w czasie krwawych zamieszek ulicznych Lee wyłowi wzrokiem z tłumu, a potem pomoże wydostać się z sytuacji, która grozi  śmiercią młodej kobiecie o imieniu Jessie (świetna Cailee Spaeny – znana z filmu „Priscilla” Sofii Coppoli) o  urodzie niewinnego dziecka, filigranowej posturze, i wyglądzie licealistki. Jessie  próbuje robić zdjęcia z tego wydarzenia z tak wielkim zaangażowanie, zapałem i pasją, że pewnie w sposób nieświadomy porusza w doświadczonej Lee jakieś pokłady wspomnień o niej samej, gdy była w wieku dziewczyny i dopiero zaczynała…  Ten gest, bardzo ludzki, bezinteresowny, przyjazny w tak strasznych okolicznościach okazany – doprowadzi do tego, że dziewczyna wprosi się do udziału w eskapadzie, w której Lee, Joel oraz pewien bardzo doświadczony, ale leciwy i nieco niedołężny pisarz Sammy (Stephen McKinley Henderson), pragnący zdobyć materiał do kolejnej książki – zamierzają  dotrzeć do Waszyngtonu, do Białego Domu, gdzie przebywa Prezydent, walczący według medialnych doniesień o utrzymanie militarnej przewagi, ale ją nieustannie tracący. Wszystkich ich – doświadczone wygi –  choć ludzi osobowościowo bardzo różnych łączy to samo: cel, napędzający krwioobieg adrenaliną. Współczesne media to wszak odmiana „wyścigu zbrojeń” tyle że „pokojowa”…. Wygrywa ten, kto pierwszy ma materiał jaki stanie się „numerem jeden” – powielanym, cytowanym, nagradzanym, a finalnie tym, który przejdzie do historii – bez względu na wynik wojny i okoliczności jego powstania…

CW_04041.arw

CW_15385.arw

Wszyscy, chyba nawet (?) Jessie mają pełną świadomość tego, że przedostanie się z NYC do Washington DC (ponad 700 mil) przez stany, ogarnięte wojną domową i przez tereny, gdzie jedni „polują” na drugich – może skończyć się śmiercią. Ale dla żółtodzioba, jakim jest Jessie,  która sobie wymarzyła, że zostanie fotoreporterką – jest to pierwsze takie doświadczenie w życiu i już tego – jaka może być to śmierć i czego będzie musiał doświadczyć albo czego może być świadkiem – już sobie nie wyobraża, a nawet by nie umiała…Lee próbuje ją ostrzec i zniechęcić, jest przeciwna temu, by dziewczyna im towarzyszyła w drodze, instynktownie czuje, że to nie jest dobry pomysł, ale zostaje przegłosowana. Joel, z którym się zna od dawna i od dawna wspólpracuje kwituje jej niechęć cynicznym stwierdzenim, że przecież ona też kiedyś zaczynała… dziewczyna jest miła i fajna, powinna dostać szansę nauczenia się zawodu, skoro sobie taki wymarzyła i wybrała…

Jest to doskonały punkt wyjścia do opowieści, którą Garland przedstawia nam w sposób epicki, brawurowy, i przerażający zarazem. Bo ta droga będzie dla Jessie nie tylko inicjacyjna, będzie przyspieszonym kursem wszystkiego, czego ludzie, z którymi w nią wyruszyła uczyli się latami i która spowodowała, że funkcjonują niczym zombie, pasące się krwią by „żyć”…

*   *   *

Civil War jest tak mocnym kinem, a przede wszystkim kinem doświadczanym całym sobą przez widza – że streszczanie tego, co się tej czwórce wydarzy – nie ma najmniejszego sensu… Film ten dostał mi się głęboko pod skórę i siedzi we mnie od paru dni.  To kino, które, jak sadzę, zostało zrobione po to, żeby ludzi skłonić do spojrzenia z takiej perspektywy, do której sami z siebie nie są skłonni, a głównie – są jej wręcz niechętni. To nie reżyser ma nam mówić jakie mamy mieć wnioski. To my – ludzie – odpowiadamy za ten świat, za nasze działania, za podejmowane przez nas czyny i za zaniechania. I to my ponosimy ich konsekwencje. Udawanie, że możemy ich uniknąć – niczego nie zmienia. Czy istnieje, bowiem, większy horror i groza niż ta, w której zostajemy zmuszeni do myśli o tym, że nasza do tej pory często nieidealna, ale jednak koegzystencja w obrębie bytu zwanego narodem – zostaje rozdarta, niczym ciężka zasłona okienna – ukazując nam obraz świata, w którym nasi „rodacy” przychodzą by nas zabić? Bowiem, sedno grozy i zła pokazane w Civil War  nie tkwi w postaci Prezydenta, który bez całego sztafażu, jakim są ludzie, którzy go chronią i bronią – jest tylko zwykłym faciem, który wykorzystał najwyższą władzę do niecnych celów (nie on pierwszy i nie ostatni). Grozę najprawdziwszą stanowią uzbrojeni, „zwykli obywatele”, którzy w czasie wojny poczuli, że mogą to czego wcześniej nie mogli. I czują się w tym bezkarni (w tym miejscu muszę napisać, że mój ukochany aktor Jesse Plemons pojawia się w tym filmie w parominutowym epizodzie, w roli trzecioplanowej – ale za to TAKIEJ, że do tej pory nie mogę się z niej otrząsnąć. I podtrzymuję moje zdanie, które wyraziłam już dawno temu: amerykańska kinematografia doczekała się godnego następcy tuza tuzów: nieodżałowanego Philipa Seymoura Hoffmana!)

W Civil War Ameryka jest wielka – jedynie fasadowo – na poziomie technologii. W biedniejszych krajach w czasach takiego zamętu, i chaosu jaki przedstawia – prawdopodobnie wszystko by siadło (dostawy energii, wody pitnej, etc.), ale co z tego? Ameryka przedstawiona przez Garlanda poza tym – jest krajem kompleksów, głupoty, uprzedzeń i agresji, które „spuszczone ze smyczy” ukazują jej oblicze w całej swej krasie. A „wielki” konflikt jaki pokazuje Civil War jest jedynie gargantuicznych rozmiarów strzelaniną, w której niczym w grze komputerowej „Mortal Combat” chodzi o to, kto pierwszy pociągnie za spust, bo przecież skoro ktoś do nas strzela, to my także strzelamy… 

Etos dziennikarski, wolne media, reporterskie wyczyny w Civil War nie przez Garlanda traktowane z pozycji czołobitnej, obraz ten ich nie gloryfikuje. A jedynie przypomina, czy raczej próbuje nam uświadomić, że świat cyfrowy stan ludzkiej znieczulicy – pogłębia. Bo zawsze można wybrać dowolny kadr, ten „najlepszy”, nawet – jeżeli wyrwany z kontekstu. A dokumentowanie świata z pozycji „oczu, szeroko otwartych” nie powinno zwalniać z tego aby były także empatyczne. Oczy przeżarte nadmiarem strasznych obrazów zamieniają się bowiem w rodzaj bezdusznego narzędzia, które jedynie rejestruje świat mechanicznie, niczym maszyna. Garland – jak sądzę – chce nam także uświadomić wagę tego – stąd szokująca scena finałowa. Przestaliśmy umieć widzieć to, na co patrzymy w sposób prawdziwie wrażliwy i mierzyć to właściwą miarą. Więc może finalnie Civil War jest obrazem, w którym Garland po raz kolejny wraca do swojego ulubionego tematu, jakim jest „człowieczeństwo”… 

*** Wszystkie zdjęcia i przytoczony cytat pochodzą z materiałów prasowych dystrybutora filmu CIVIL WAR na rynku polskim: Best Film

You may also like

LEE NA WŁASNE OCZY
ANOTHER END
HRABIA MONTE CHRISTO
BULION I INNE NAMIĘTNOŚCI

Skomentuj