20
sty
2025
5

DZIEWCZYNA Z IGŁĄ

DZIEWCZYNA Z IGŁĄ (Pigen med nålen). Reż. Magnus von Horn, Scen. Magnus von Horn & Line Langebek Knudsen, Obsada: Vic Carmen Sonne, Trine Dyrholm, Joachim Fjelstrup, Polska / Szwecja, / Dania, 2024

Tytułem wstępu:

Nie trzeba mi żadnych oficjalnych statystyk żeby wiedzieć, że już od dość dawna rodzice nie czytają dzieciom bajek słynnego duńskiego pisarza i poety Hansa Christiana Andersena. Mnie też ich nikt nie czytał, gwoli ścisłości. Ale jako dziecko poznałam je sama, bo były dostępne w obfitym księgozbiorze moich rodziców, którzy uznawali za stosowne mieć w domu dzieła tzw. klasyków w każdym gatunku literackim. Do dziś, choć mam pół wieku z okładem – pamiętam, że ich lektura była dla mnie bolesna. Trawestując tytuł pewnego filmu bardzo oddalonego od epoki w jakiej tworzył Andersen – „Okrucieństwo nie do przyjęcia”. Pisarz urodził się w początkach XIX wieku jako syn szewca i niepiśmiennej praczki. Dzieciństwo miał wyjątkowo trudne i biedne. Dopiero powtórne zamążpójście jego matki po śmierci ojca gdy Andersen był nastolatkiem –  pozwoliło mu na podjęcie edukacji i rozwój intelektualny. Wiele motywów i wydarzeń z jego życia osobistego znalazło odzwierciedlenie w jego twórczości jako „bajkopisarza”, który przeszedł do historii literatury za ich sprawą. Nie jestem pewna czy ludzie w ogóle obecnie pamiętają o tym, że „Królowa śniegu”, „Calineczka”, „Brzydkie kaczątko”, „Dziewczynka z zapałkami”, „Mała Syrenka” – absolutne ikony gatunku  – to jego dzieła. Ale jestem pewna czegoś zupełnie innego. Otóż, te właśnie dzieła Andersena od czasu kiedy powstały – przeszły tak gigantyczną kulturową „transformację” w kolejnych coraz bardziej uładzanych wydaniach (walnie dzięki temu, że nieustannie je „podpinpowywano” przykrawając do współczesności na przykład w produkcjach disneyowskich), że w zasadzie obecnie mało kto już wie jak wyglądały w oryginale…

A w oryginale mili Państwo to był mrok przez duże M. Cierpienie – towarzyszyło bohaterom opowieści Andersena od dnia ich narodzin. W czasach gdy pisarz tworzył wiara w to, że uszlachetnia – była dość powszechna. 

Najnowszy film Magnusa von Horna zdaje się odwoływać do tej maksymy – symbolicznie. Bohaterka główna obrazu jest bowiem kimś, kto ma prawe serce i patrzy sercem. Nie obojętnieje. Utrzymuje w sobie wrażliwość na krzywdę ludzką bez względu na całe zło – jakie ją spotyka.

W 1977 roku Bruno Bettelheim opublikował swoją najbardziej znaną książkę „Cudowne i pożyteczne: O znaczeniach i wartościach baśni”, gdzie analizował ich znaczenie jako narzędzia pomagającego dzieciom radzić sobie z emocjonalnymi wyzwaniami i lękami. Jego prace w zakresie baśnioterapii przyczyniły się do rozwoju tej metody, gdzie bajki i opowieści stają się środkiem komunikacji i zrozumienia w pracy z dziećmi i młodzieżą. Kontekst – najistotniejszy dla przełomowej pracy Bettelheima stanowił z kolei fakt, że ten wybitny austriacko-amerykański psychoterapeuta, psycholog, psychiatra i pedagog, urodzony w 1903 roku w Wiedniu – spędził czas II wojny światowej w obozach koncentracyjnych Dachau i Buchenwald…

Jak to się ma (a raczej – moim zdaniem – nie ma) do Dziewczyny z igłą? Filmu – okrzykniętego wybitnym – spróbuje wyjaśnić w recenzji, jak również i to, że uważam, iż obraz ten nie może być właściwie czytany bez kontekstu historycznego i kulturowego. Jest dziełem reżysera szwedzkiego pochodzenia i choć von Horn ukończył szkołę filmową w Łodzi, jest kulturą swego kraju – przesiąknięty. A kultura skandynawska – to jest zjawisko samo w sobie. I jej artystyczne współczesne emanacje biorą się także i z tego, że znacząco inaczej niż w innych obszarach Europy poradziła sobie z demonami przeszłości. I w moim mniemaniu dzieli ją od naszej także i ta „przepaść”    zwana emocjonalnym i mentalnym stosunkiem do historii najnowszej. A zatem – wynikającymi z tego sposobami narracji na jej temat.  

Dlaczego o tym wspominam? Ano dlatego, że najnowszy obraz von Horna za miejsce akcji ma Kopenhagę z początków XX wieku, czasów rozpędzającej się właśnie na kontynencie europejskim – epoki industrialnej. Rozkwita przemysł, a w wielkich fabrykach bogatych duńskich przemysłowców z arystokratycznymi tytułami pracuje prosty lud, w tym setki młodych kobiet, których praca służy wielu celom innych ludzi, ale im samym – najmniej. Gdy oglądałam Dziewczynę z igłą przypomniała mi się lektura „Trylogii kopenhaskiej” Tove Ditlevsen, której bohaterka to dziewczyna pochodząca z bardzo ubogiej, robotniczej rodziny, zamieszkująca jedną z najbiedniejszych dzielnic Kopenhagi, której (podobnie jak miało to miejsce w prozie Ferrante) udaje się dzięki determinacji i talentowi literackiemu – zdobyć awans społeczny… 

Pamiętam jak bardzo lektura tej książki mnie zaskoczyła. Przed jej przeczytaniem – żyłam (jak sądzę nieodosobnienie) w pewnym złudzeniu wizerunkowym na temat Danii – obecnie jednego z najbogatszych, najbardziej inkluzywnych, równościowych i społecznie sprawiedliwych krajów w Europie. 

W drugiej połowie XX wieku kraj ten zrobił cywilizacyjny, gospodarczy,  społeczny i emancypacyjny skok tak gigantyczny, że nie umiemy go teraz, po dekadach budowania kompletnie innej narracji tego państwa o sobie samym – widzieć we właściwej perspektywie! Wiem co mówię, bo całe moje już półwieczne życie jest opowieścią o Danii – takiej jaka jest, a nie takiej jaką była. A to jaka była – wiedzą głównie Duńczycy…

Reszta świata słabo zdaje sobie sprawę z tego, że jeszcze 100 lat temu – żyło się tam wspaniale jedynie garstce uprzywilejowanych osób, bezpośrednio lub pośrednio związanych z dworem królewskim i tamtejszą arystokracją. Poza nimi, w tym bardzo małym, klimatycznie nieprzyjaznym i nieurodzajnym kraju – ludzie prowadzili życie, które można śmiało określić jako „survival”, a kobiety były w nim literalnie „słabszą płcią”, w zasadzie całkowicie podporządkowaną mężczyznom…

Bohaterka Dziewczyny z igłą to postać umiejscowiona w ostatnim etapie historycznym przed tą rewoltą. Minie zaledwie kilka dekad, kiedy to Dania stanie się państwem tak bardzo różnym od tego jaki przedstawia Magnus von Horn, że w zasadzie – nie do poznania…

Nie chciałabym Was tymi dygresjami wprowadzić w błąd. Film von Horna nie jest obrazem o tym, że jego bohaterka główna pragnie awansu społecznego. Marzy czy raczej zabiega o to by móc prowadzić życie lepsze od tego jakie ma, by jej potrzeby były zauważane i nie uprzedmiotowione. Przede wszystkimi jednak marzy o tym, by móc o sobie w pełni samostanowić.  

 *   *    *

Dziewczyna z igłą – film będący polską koprodukcją jest obrazem, który odniósł wielki sukces artystyczny. Zdobył nominację do Złotej Palmy na MFF w Cannes i Złotych Globów, jest kandydatem do Oscara. Otrzymał 11 statuetek  na festiwalu w Gdyni, Złotą Żabę na festiwalu EnergaCamerimage, dwie Europejskie Nagrody Filmowe…

I trudno się temu dziwić. Jest to bowiem obraz warsztatowo – doskonały. A wizualnie – wręcz wybitny. Czarno-białe zdjęcia polskiego operatora Michała Dymka („Mowa ptaków” Xawerego Żuławskiego, „Silent Twins” Agnieszki Smoczyńskiej) z którym von Horn podjął współpracę po raz wtóry po „Sweat” – porażają swą doskonałością! Tak samo jak scenografia, za którą odpowiada Jagna Dobesz („Fuga” i „Silent Twins” Agnieszki Smoczyńskiej, „Moje wspaniałe życie” Łukasza Grzegorzka). Dziewczyna z igłą była realizowana w znakomitej większości w polskich lokacjach: na Dolnym Śląsku, w Kłodzku, Bystrzycy Kłodzkiej, oraz Łodzi i jej okolicach. A to jak genialnie dzięki talentowi Dobesz udało się zbudować klimat filmowej opowieści, której akcja dzieje się w „podupadłym mieście” zasługuje na pokłony do samej ziemii. 

Co do obsady i gry aktorskiej – Dziewczyna z igłą także jest wspaniała! Kreująca główną role Vic Carmen Sonne i partnerująca jej w roli drugoplanowej najwybitniejsza współczesna duńska aktorka Trine Dyrholm („Królowa Kier”) – to role, które ten film niosą doskonale.

Zatem, z czym mam problem? 

Dziewczyna z igłą” jest bajką dla dorosłych, w której spotykają się: uboga kobieta mieszkająca na strychu, książę na białym koniu, który okazuje się tchórzem, potwór bez twarzy, ale o złotym sercu i czarownica w sklepie ze słodyczami. To forma, jaką wybraliśmy, aby opowiedzieć historię, która wydarzyła się dawno, dawno temu, ale odnosi się do sprawy tak bliskiej nam dzisiaj: prawa o decydowaniu o sobie.

Magnus von Horn – reżyser 

Świat, o którym opowiada Dziewczyna z igłą to świat okrutny, tak bardzo opresyjny, makabrycznie nieprzyjazny i wrogi wobec słabszych jednostek („słabej płci”), że analogia do baśni Andersena jest tą, która wydaje mi się być – najwłaściwsza. Rzeczywistość w której funkcjonuje Karoline (prześwietna Vic Carmen Sonne) jest straszna. Ale bohaterka nie jest nam przedstawiona jako kobieta słaba i bezwolnie podająca się okrutnej rzeczywistości aż do całkowitego załamania. Psychicznie (zważywszy na okoliczności)  to „gigantka” zdeterminowana – by pomimo przeciwieństw losu i nieustannych porażek – jednak móc nie tylko przetrwać, ale zawalczyć o siebie i swoje lepsze jutro. Gdy ją poznajemy – haruje za psi grosz w fabryce jako szwaczka, stale zatem zalega z opłatami za wynajmowane lokum, z którego finalnie zostaje wyrzucona bo właściciel znajduje na jej miejsce kobietę o lepszej sytuacji finansowej. Kiedy udaje się jej znaleźć inne, bardzo nędzne miejsce do zamieszkania, a zarządzający fabryką w której pracuje Karoline  – panicz Jørgen (w tej roli Joachim Fjelstrup) – obdarza ją swymi względami – znienacka pojawia się w jej życiu mąż, którego wszyscy, łącznie z nią mieli za poległego na froncie I-szej wojny światowej. Na dodatek, nadzieje dziewczyny na to, że jej los się odmieni „jak za sprawą czarodziejskiej różdżki” pod wpływem uczucia jakim obdarzył ją fabrykant – w momencie gdy okazuje się, że jest w nim w ciąży – lęgną w gruzach. Karoline traci pracę, a dalsza walka z opresją systemu społecznego i decyzja o tym, czy ma urodzić niechciane przez jego ojca dziecko będąc w jej „pariasowej” społecznie  sytuacji – całkowicie ją przerasta. Wyciąga do niej „przyjazną dłoń” przypadkowo poznana kobieta o imieniu Dagmar (w tej roli doskonała Trine Dyrholm) – właścicielka nielegalnej – jakbyśmy to dziś nazwali – agencji adopcyjnej. Dagmar jest matką dorastającej dziewczynki, mieszka w niewielkim domku, na którego parterze prowadzi jako „przykrywkę” dla zarobków z nielegalnego źródła sklep z cukierkami. Kiedy więc zaoferuje Karoline pomoc w kwestii decyzji co zrobić z tym, że dziewczyna jest brzemienna, a także zaoferuje schronienie we własnym domu – Karoline potraktuje tę sporo starszą od siebie kobietę jako kogoś komu można  bezgranicznie zaufać. Jednak i ta relacja stanie się dla niej po czasie kolejną wielką (jeżeli nie największą) – życiową próbą. Dagmar będzie bowiem skrywać wiele mrocznych sekretów, w tym jeden – potworny, którego poznanie stanie się dla dziewczyny – doświadczeniem granicznym dla jej psychiki i człowieczeństwa…

*   *   *

Trudno powiedzieć, że Dziewczyna z igłą to film z happy endem. Moim zdaniem można (przy dobrej woli) powiedzieć jedynie, podobnie jak to ma miejsce przy lekturze baśni Andersena, że to obraz, na którego końcu widz (przy dobrej woli) może zobaczyć nikłe światełko w tunelu. I pomysleć z ulgą – nie wszystko stracone! 

Ale czy widz taką wolę będzie miał? Oto jest pytanie!

Jeszcze ważniejsze od tego pytania jest dla mnie jednakże to, czemu objęta przez von Horna konwencja „upiornej baśni” miała służyć? Bo jeżeli miała być parabolą kondycji ludzkiej i zdolności człowieka do funkcjonowania „wbrew wszelkim – nawet najstraszniejszym – okolicznościom” – zachowując w sobie nadzieję na lepszy los i wiarę w to, że „pomimo wszystko” można pozostać dobrym i wrażliwym – to dla mnie jednak za mało bym klęknęła i zawyła wielkim głosem: oto arcydzieło! A dzieje się tak dlatego, że w moim odczuciu obraz ten będąc realizacyjnie majstersztykiem – nie uniósł sprawy (dla mnie) zasadniczej – jaką jest wiarygodna umiejętność przedstawienia człowieka jako jednostki w zmaganiach ze sobą i światem. 

Karoline to postać emblemat – postać symbol. Papierowe, stworzone na potrzeby filmu wcielenie pewnej idei czy przesłania jakie ten film miał nieść. Moim zdaniem – nikt nie będący „ulepiony z papieru” – nie byłby w stanie taką bohaterką być, bo Karoline nieustannie dostając cięgi od losu i nieustannie stając twarzą w twarz z ludźmi, którzy traktują ją podle i przedmiotowo – wbrew wszelkim prawidłom psychologicznym wraca do punktu wyjścia, w którym wierzy, że jest w stanie poradzić sobie sama z tym wszystkim czego doświadczyła i pozostać kimś dobrym i prawym. To przesłanie – jest  z pewnością piękne i szlachetne – ale w moim odczuciu kompletnie nieprawdziwe… 

Ale, przecież, ktoś mógłby zawołać – taka właśnie jest funkcja baśni! Ich celem jest usymbolizowanie! Katartyczne doświadczenie wynikłe z oswojenie grozy i lęku poprzez doświadczenie Innego, który niejako „za nas” i dla nas staje się emanacją tego wszystkiego, co nas bezbrzeżnie przeraża – a co (w głębiach naszej podświadomości) odczuwamy jako coś, czemu my – nie umielibyśmy sprostać…

Tak, owszem. Tylko co z tego – zapytam. Dziewczyna z igłą to „baśń” która moim zdaniem tej funkcji nie spełnia. To film, który będąc realizacyjnie, stylistycznie i wizualnie doskonałym – jest w moim odczuciu jednocześnie na swój sposób dla widzów – emocjonalnie daleki, a wręcz – odpychający. Nie może być inny w dzisiejszych czasach, w których straszą nas zupełnie inne demony, w zupełnie innej  rzeczywistości i kontekście kulturowym. Dziewczyna z igłą przypomina bardziej swoją konwencją koszmar senny, który obleka nas przez dwie godziny seansu horrorem. Tłamsi lepkością ohydy jaka przydarza się Karoline, napiera na nas obrazami, których nie chcemy widzieć i o których nie chcemy pamiętać kiedy otworzymy oczy, gdy już się z niego w końcu obudzimy. Psychologicznie rzecz ujmując  – wcielenie wyparcia! 

Finałowa scena w kontekście tego wszystkiego, o czym Dziewczyna z igłą opowiada – jest zatem dla mnie nie o doświadczeniu symbolicznego uwolnienia się z matni i opresji – a raczej o doświadczeniu któremu taki status zamierzono przypisać. Ale ja w niego nie wierzę. Być może jestem człowiekiem małej wiary. Być może jestem zbyt sceptyczna. To bez znaczenia. Znaczenie ma to, że końcowe sceny mnie jedynie „wyswobodziły” ze śnienia tego koszmaru jaki mi wcześniej ukazały. To jak krzyk ulgi kiedy budzimy się w nocy, jeszcze z powidokami tego co nas męczyło, gdy już wiemy, że koszmar się skończył. To dlatego znamienita większość ludzi nie pamięta swoich snów. Te najgorsze z nich zaś wpadają w czeluść podświadomości, z której zasobów z kolei nie umiemy właściwie korzystać bez uprzedniego terapeutycznego przygotowania…

Być może jestem „czepialska” – ale od filmu, który mogłabym nazwać wybitnym – oczekiwałabym jednak tego, co psychoanalitycznie rzecz ujmując nazywa się „zderzeniem ze skałą”. Tego czegoś, co powoduje, że to co – filmowo – prześnione ma szansę wniknąć w to – co realne. Stać się nową wartością, dając pożywkę zrodzoną z tego zderzenia – do jego transformacji w moim „ja”. A ja (niestety) sądzę, że Dziewczyna z igłą tego postulatu nie spełnia… 

*** Wszystkie zdjęcia wykorzystane w tekście oraz przytoczony cytat pochodzą z materiałów prasowych dystrybutora filmu DZIEWCZYNA Z IGŁĄ Gutek Film

Leave a Reply