28
lut
2020
30

EMMA

EMMA (Emma) Reż. Autumn de Wilde, Scen. Eleanor Catton na podstawie powieści Jane Austen pod tym samym tytułem; Wyk. Anya Taylor-Joy, Johnny Flynn, Bill Nighy, Mia Goth, Josh O’Coonor, Callum Turner, Rupert Graves, USA / Wlk. Brytania, 2020

Kto lubi filmy kostiumowe, a przede wszystkim uwspółcześnione ekranizacje klasyki literatury – będzie obrazem EMMA więcej niż ukontentowany! Emma pod względem realizacyjnym to pierwszorzędna robota, a dzięki wyśmienitym aktorom oraz scenariuszowi, który nad XIX wieczną prozą pochyla się z pozycji współczesnej – dostajemy rzecz nietuzinkową. I bystrze biorącą pod lupę kwestię emancypacji kobiet. Emma przy całej swojej – pozornie archaicznej –  fasadzie to kino ożywczo świeże w podejściu do pytań o partnerstwo. A także bardzo ironicznie punktujące to wszystko, co zwie się wizerunkiem publicznym…

Jane Austen (1775-1817) stanowi razem z siostrami Bronte – kanon brytyjskiej klasyki „literatury kobiecej”. I choć nie znoszę tego określenia – używam go w tym miejscu jedynie dlatego, iż nie ma się co oszukiwać, że jest to proza czytana gremialnie przez mężczyzn. Piszę o tym z wielką premedytacją! Bo mam pełne przeświadczenie, że zbyt mało dziś już pamiętamy o tym, że w czasach kiedy udało się jej zostać znaną pisarką – pisarkami kobiety raczej nie zostawały! To raz. A dwa – Austen – nie była jedynie przedstawicielką średniozamożnej klasy średniej w swoich czasach (jej ojciec był duchownym kościoła anglikańskiego). Była też kobietą, która miała siedmioro rodzeństwa (sic!) , a co oznaczało wtedy, że jej rodzina nie mogła wyszykować jej wspaniałego posagu. Czytaj – Austen nie miała zbyt wielkich szans na tzw. dobre zamążpójście.

A cóż to znaczy tzw. dobre zamążpójście? Moglibyście zapytać…

O! To jest bardzo ważne pytanie do dziś. A wtedy to było pytanie z grupy pytań “to be or not to be?”. Bez cudzysłowu!

I może właśnie dlatego – Austen nie wyszła nigdy za mąż, ani nie miała dzieci! Za to (?) dała światu kilka wybitnych, kochanych po dziś dzień powieści.

Jeśli spojrzy się z tej perspektywy na postać pisarki, która była kobietą niezwykle inteligentną, dowcipną, błyskotliwą i zdolną – można dopiero w pełni zrozumieć to, czemu dla współczesnej kultury wciąż pozostaje kimś niezwykle istotnym. Postacią kobiecą, która może być przykładem.

Bo przecież, z pewnością (jej biografia na to wskazuje) mogła się z kimś związać. Zostać po prostu czyjąś żoną i temu komuś urodzić gromadkę dziatek. Tego w zasadzie kultura, społeczeństwo i najbliższe otoczenie się w jej czasach od kobiet jedynie spodziewało i oczekiwało. Ale Jane Austen nie miała ochoty na wypełnianie tych “powinności”. Została pisarką. I to taką, która w swoim niezbyt długim życiu – odniosła jak na jej czasy – spektakularny sukces.

Chapeau bas!

Do jej najbardziej uznanych (wszystkie zostały zekranizowane – niektóre wielokrotnie! I to wspaniale. Ha!) powieści należą: “Mansfield Park”; „Duma i uprzedzenie”; “Rozważna i romantyczna”.

Nie mnie to (od strony krytyki literackiej) oceniać, ale właśnie Emma uchodzi za najlepsze dzieło Austen. Najbardziej dowcipne. Najpełniej i najbardziej sarkastycznie obrazujące to, co pisarka całe życie brała na swój literacki warsztat – czyli świat arystokratów zanurzony w angielskiej wsi, w której mieli także do czynienia z ludźmi o niższym od własnego statusie. Jej proza genialnie opisuje fasadowość świata konwenansów oraz klas, tak bardzo konstytuujących przez stulecia Wielką Brytanię. Zawsze na końcu sprowadzając ten “teatr “ z jasno określonymi rolami do spektaklu najbardziej ludzkiego z możliwych. Myślę, że Jane Austen jest czytana po dziś dzień (a jest!) właśnie dlatego, że genialnie umiała docierać do sedna kwestii, z którymi kulturowe kody danego jej (a także nam) społeczeństwa nigdy nie umiały wygrywać. A mowa rzecz jasna o uczuciach. Afektach. Pragnieniach. I pożądaniach. Czyli o tym wszystkim, czym zajął się dopiero sto lat później niejaki Zygmunt Freud. Wciąż mający do czynienia z kobiecym gorsetem i stale natykający się na przypadki, że kultura i konwenans nie są na w stanie raz i na dobre zdławić tego wszystkiego czego usilnie zabraniają….

I który położył podwaliny pod to coś, co zwie się “nieświadomym”. A to jest właśnie tym, co zarówno dwieście jak i pewnie dwa tysiące lat temu konstytuowało dobieranie się ludzi nie tyle w związki, co w „miłosne pary” 🙂  Pragnienie rodzi się poza “ratio”. I ponad kodem kulturowym i społecznym. Jest raczej czymś, co dzisiaj ludzie lubią nazywać „chemią”. A ja jako zagorzała zwolenniczka psychoanalizy – wiem, że bierze się właśnie z tego, co ludziom stale umyka. Bo staje się – nieświadomie – na bazie tego, czym osoby, do których zapałamy nie poddającym się naszej kontroli uczuciem – “symbolami znaczących” – często wbrew temu co chciałaby sądzić o tym rodzina, system społecznych powiązań. A na tzw. zdrowym rozsądku – kończąc 😉

Widzę, że się zapędziłam nieco (hehe) w rejestry poza stricte recenzenckie, więc szybko przechodzę do konkluzji. Były już wcześniej ekranizacje Emmy. Był mini serial z roku 2009. Był film, w którym w rolę tytułową wcieliła się Gwyneth Paltrow. Ale ta Emma jest szczególna pod kilkoma co najmniej względami. W której (niewielkie) odstępstwa scenariusza od literackiego pierwowzoru oraz wypieszczona strona wizualna (zdjęcia, kostiumy, scenografia) mają uwypuklać to, co dla dzisiejszego świata jest tak bardzo znamienne. “Kultura mediów społecznościowych” oraz kult celebrytów – rzeczywistość, w której żyjemy – jest doskonałym “krzywym zwierciadłem” świata tej opowieści, która dzieje się 200 lat temu!

Anya Taylor-Joy stars as „Emma Woodhouse” in director Autumn de Wilde’s EMMA., a Focus Features release. Credit : Focus Features

Emma jest młodą, urodziwą, zdrową, bogatą, uprzywilejowaną społecznie, wspaniale mieszkającą, pięknie ubraną i nieznośnie “wszystkowiedzącą” arystokratką. Której życie nie nosi żadnych znamion czegoś, co moglibyśmy nazwać jego trudami. Bo gotuje i sprząta za nią rzecz jasna służba. A więc jej bytowanie na tym świecie sprowadza się do towarzyskich gierek i roszad (zrodzonych zapewne z braku innych “rozrywek”). To panienka, która nie ma w zasadzie żadnych zmartwień poza tym, by zapełnić dobę swego “danego jej na tacy” żywota – jako tej, której nie grozi w tym świecie nic, poza nudą i brakiem sympatii otoczenia – jakowymiś atrakcjami. Tych zaś dostarczyć ma jej świat przez nią (wy)kreowany. Bo taka jest bystra, zdolna, sprytna. Cudna. Śliczna. I pod każdym innym względem – wyjątkowa 😉

Znacie takie “Emmy”? Ja co prawda nie znam osobiście (chwała Panu) ale za to na Instagramie to takich widuje zyliony (histeryczny śmiech).

Emma jest dość wierną ekranizacją powieści Jane Austen. Uchodzącej za najbardziej dowcipną, czy też ironiczną wśród wydanych przez nią książek. Jak na dzieło brytyjskie przystało (Amerykanie maczali tu paluszki na szczęście głównie finansowo)  jest to dowcip lekki, raczej wysublimowany. I mocno osadzony w niezwykle bystrych obserwacjach absurdów życia sfer wyższych, które zaludniają karty dzieła Austen. Postaci przez nią opisywane / malowane (często zresztą mające swoje pierwowzory wśród ludzi jej znanych) są w tym obrazie także mocno charakterystyczne. Acz kreślone zniuansowanie. Wyraziste. I barwne.

To co jest charakterystyczne dla tego wydania Emmy to właśnie fakt, że się z tym mierzy –  bardziej. Bo na jej główną bohaterkę reżyserka oraz scenarzystka spojrzały XXI wiecznym okiem. Bohaterka literacka o imieniu Emma jest w tym obrazie „obrazem” też i tego co dotyczy kobiet dziś. I w tym właśnie podejściu upatruję największy atut tej ekranizacji.

*   *   *

Emma Woodhouse (doskonała Anya Taylor-Joy) ma jedynie 21 lat. Jest nie tylko jedynaczką. Ale też arystokratką. I prowadzi “życie jak w Madrycie”. Mieszka z ojcem ( w tej roli doskonały Bill Nighy), na angielskiej wsi, w bajecznej posiadłości. Ojciec jest wdowcem. I poza swoją córunią – świata nie widzi. Co prawda jest nieco ekscentrycznym i bardzo hipochondrycznym starszym panem. Ale nie wadzi to zbytnio nikomu, poza być może jego służącymi 😉 Kiedy ją poznajemy – właśnie udało się jej doprowadzić do małżeństwa swojej guwernantki .Ten sukces “strategiczno-towarzyski” daje Emmie asumpt do tego by uznać siebie za osobę, która w materii zwanej „związek z drugim człowiekiem” – ma talent. No ba! W końcu żyje w czasach i kulturze, w której zamążpójście (a zwłaszcza “dobre” czytaj zabezpieczające kobietę finansowo) było uznawane za największy sukces. I nagradzane społecznie. Tzw. stare panny nie miały w tamtych czasach udanego żywota. No chyba, że były bardzo bogate. Emma należy do osób zamożnych “z domu” , tak więc jeśli idzie o jej własne plany matrymonialne – takowych nie posiada. Bo nie musi 😉

Mia Goth (left) as „Harriet Smith” and Anya Taylor-Joy (right) as „Emma Woodhouse” in director Autumn de Wilde’s EMMA, a Focus Features release. Credit : Focus Features

I tak, dla tej rozpieszczonej dziewczyny swatanie stanie się “pomysłem na życie”. Jej głównym celem, a tym samym clue fabuły filmu Emma będzie doprowadzenie “do dobrego zamążpójścia” nowej przyjaciółki Harriet Smith (świetna Mia Goth). Dla której wydaje się jej, że najodpowiedniejszy będzie pastor Elton (Josh O’Connor), choć Harriet wcześniej zwierzyła się jej z uczuć do miejscowego, młodego farmera. Sama zaś Emma jako panna, którą własne damsko-męskie sprawy zajmują najmniej – nie zauważy zrazu ani tego, że od długiego czasu zaprzyjaźniony z jej domem dziedzic fortuny pan Knightley (bardzo dobry Johhny Flynn) poświęca jej bardzo dużo uwagi. Co prawda robi to w sposób krytyczny. Wyraźnie daje jej do zrozumienia, że gdyby tylko spojrzała na świat z mniej egocentrycznej perspektywy – może by zobaczyła w nim więcej niuansów ludzkich emocji miast swoich własnych układanek. A kolejna z postaci męskich, które zaludniają jej najbliższy świat, wyjątkowo lukratywna partia: Frank Churchill (Callum Turner) nie jest ani taki, kim się wszystkim wydaje. Ani tym bardziej tym, kto jak się jej zdaje się w niej durzy…

I tak to wszystko się będzie plotło. I komplikowało aż do wieńczącego obraz zgodnie z konwencją happy endu. Także dla Emmy – która sama, gdy w końcu dopadnie i ją miłość – zrozumie w końcu, że źle traktowała ludzi. Że nie rozumiała ich prawdziwych potrzeb. I emocji. Bo wszyscy ci, którzy stanowili dla niej jedynie swego rodzaju marionetki w teatrzyku jej prywatnych rozgrywek – są tak samo jak ona – choć ona sama uważała się od nich za znacznie lepszą – jej równi. A zwłaszcza wobec tego czym jest postrzegane przez nich pojęcie miłości i chęć uczynienia swojego życia jak najbardziej spełnionym, u boku tego, kogo każdy z nich postrzega za dobry (dla siebie) związek…

*   *   *

Emma to kwintesencja komedii romantycznej i filmu kostiumowego w jednym. To, co czyni tę ekranizację wyjątkową to fakt, że za scenariusz odpowiada sama Eleanor Catton – uznana pisarka, z pochodzenia Nowozelandka. Której książka (wydana również w Polsce) pt. “Wszystko, co lśni” została nagrodzona prestiżową nagrodą Booker ‘a! Co więcej Catton została najmłodszą w dziejach tej nagrody laureatką, otrzymując ją w wieku zaledwie 28 lat (sic!). Dlatego też główna bohaterka, wydawałoby się – współcześnie – XIX wiecznej “ramoty” jaką jest książka Emma jest postacią nakreśloną bardzo współczesną kreską. Gdyby zdjąć z niej empire’owe stroje i kapelusze (za fenomenalne kostiumy w tym obrazie odpowiada sama Alexandra Byrne: czterokrotnie nominowana do Oscara i zdobywczyni Statui Złotego Rycerza za film “Elizabeth. Złoty wiek” ze wspaniałą kreacją Cate Blanchett w roli królowej Anglii) – mogłaby być z powodzeniem dzisiejszą Instagramową królewną. Próżną i samo-zachwyconą tym, że jest cudowna „taka jaka jest” 😉

Podoba mi się więcej niż bardzo to, że Emma anno domini 2020 jest tak bardzo sarkastyczna. Wręcz parodystycznie przedstawiająca świat namalowany przez pisarkę 200 lat temu. I świetnie uwypukla to, czego powieść Austen nie robiła. Bo w czasach, w których powstała była siłą rzeczy zwierciadłem ówczesnego życia pisarki. A w tej filmowej odsłonie moje uznanie budzi fakt, że główna bohaterka przechodzi przemianę podwójną. Dociera do niej, że nie jest “pępkiem świata”. I że jej ogląd tegoż świata nie jest jedynym, słusznym, zbawiennym i powszechnie podzielanym. I że świat widziany z perspektywy wychodzącej poza czubek jej nosa – zaludniają osoby, które są zgoła o czym innym niż jej wyobrażenia o tym kim są. To po pierwsze. A po drugie i najważniejsze. Że jej status społeczny, uroda, przywileje i zachwycone auto-mniemania nie czynią jej kimś lepszym od innych “per definitionem”. I że Emma – jako taka – jest kimś, kto raczej powinien być wdzięczny za to wszystko, co dostał od losu. I uczynić z tego pożytek, zamiast się tym chełpić.

Jak na adaptację XIX wiecznej prozy poświęconej panience ze sfer wysokich, która ma emancypacyjne ambicje – uważam, że taka jej interpretacja jest aż nadto dobra 🙂

*** Wszystkie zdjęcia zamieszczone w tekście pochodzą z materiałów prasowych dystrybutora filmu EMMA na rynku polskim: UIP 

You may also like

CIVIL WAR
PERFECT DAYS
NIEBIESKOOKI SAMURAJ
BĘKART