1
cze
2015
226

ERNEST I CELESTYNA

ERNEST I CELESTYNA (Ernest & Celestine). Reżyseria: Stéphane Aubier, Vincent Patar, Benjamin Renner. Scenariusz Daniel Pennac na podstawie książki Gabrielle Vincent. Francja / Belgia / Luksemburg, 2012

Ernest-and-Celestine-film-poster

“Dzień dziecka” wydał mi się bardzo dobrym pretekstem do napisania po raz pierwszy o filmie animowanym, choć już kilka razy wspominałam tu i ówdzie na blogu o gigantycznym sentymencie jakim darzę animację.

Podczas, mającego niedawno miejsce w Warszawie Przeglądu Nowego Kina Francuskiego można było zobaczyć (w końcu!) absolutnie fantastyczną produkcję Ernest i Celestyna, nominowaną do najważniejszych nagród w kategorii animacja długometrażowa: Cezara i Oscara.

W tym miejscu – mam zamiar “wrzucić kamyczek do ogródka” – a mianowicie dać stanowczy wyraz mojemu głębokiemu rozczarowaniu, z tytułu braku kinowej dystrybucji filmów tego pokroju w naszym kraju!. Jest mi smutno, smutno jak cholera, że NIKT, dosłownie nikt nie wspiera finansowo artystycznych filmów animowanych na rynku polskim.

Owszem – wielkie studia – z Disneyem na czele – odnoszą w Polsce sukcesy. I nie ma w tym nic złego. Nie jestem na „nie”.

Wychowałam sie na kultowych długometrażowych animacjach Walta Disneya, który był geniuszem i jako pierwszy zauważył fakt, że “kreskówka” może byc “dorosła”. To temu właśnie podejściu jego filmy zawdzięczają swoją nieśmiertelność i uwielbienie widzów po dziś dzień. I każdy kto widział ikoniczne 101 dalmatyńczyków, Bambi, Lady and tramp, Aristocats – wie doskonale o czym mówię.

Natomiast tęsknie bardzo za czasami, kiedy to MOGŁAM PÓJŚĆ DO KINA na produkcje takie jak: Miasteczko Halloween Tima Burtona (1993), Uciekające kurczaki Nicka Parka i Petera Lorda (2000) albo Trio z Belville Sylvain’a Chomet’a (2003). Jednym słowem na filmy animowane z gatunku, który można nazwać autorskim. Nie posiadające wielkiego zaplecza marketingowego Disneya czy Pixar’a. Bo, chcę to w końcu jasno powiedzieć – filmy animowane potrafią być wybitne, poruszająco piękne, zmuszające do refleksji. A, jeśli, będąc “ubrane” w konwencję – „film dla dzieci” – są przy tym uniwersalne kulturowo, nośne, ponadczasowe, mądre i głęboko osadzone w umiłowaniu kina i znajomości jego gatunków – wtedy – potrafią być perłami, przewyższającymi nawet o głowę to, czego potencjalnie mogłaby dokonać w tej dziedzinie fabuła aktorska.

Ernest i Celestyna jest właśnie takim filmem. Obrazem, który oglądałam – a mam 40tke na karku – z gigantyczną przyjemnością, rozrzewnieniem, rozczuleniem i zachwytem nad tym, jak bardzo piękna, urocza, dowcipna, a przy tym mądra jest to opowieść.

Żałuję, że rodziców dzieci w wieku wczesno – szkolnym pozbawia się możności edukacji za pomocą tak wyśmienitych “narzędzi”, jakim jest ten film! A jest to ekranizacja jednej z serii 20-tu książeczek dla dzieci francuskiej pisarki: Gabrielle Vincent, zekranizowanej w zespole belgijskiego animatora. Nota bene – to ciekawe dość, że jeśli spojrzeć na mapę świata – ten akurat kraj jest absolutnie wybitny w tej dziedzinie (wielce prawdopodobne, że za sprawą i tego faktu, że ma wspaniałych rysowników komiksowych!).

Kreska zastosowana przez Stéphane Aubier’a i Vincent’a Patar’a jest cudowna. To kwintesencja “dzieciństwa” – wraz z jego nieco zachwianymi proporcjami rozmiarów świata, który z pozycji dziecka – wszystko, co jest “dorosłe” wyolbrzymia. Ale przede wszystkim to rozkosznie urocza opowieść o tym, co najistotniejsze. A z czym od małego się stykając – na swój sposób staramy się zrozumieć – choć jest to w wieku kilku lat cholernie trudne.

Ernest i Celestyna to opowieść o przyjaźni i miłości, która rodzi się (ach, jaki ten pomysł jest genialny!) pomiędzy małą myszką, a niedźwiedziem. Pięknie osadzona w bajkowej konwencji, ale jakże niepokojąco przypominającej świat, w którym przyszło nam żyć. Świat zdychotomizowany. W którym bogactwo, dostojność i władzę reprezentuje gatunek niedźwiedzi, a biedny, zmarginalizowany, podziemny świat – gatunek myszy. Ich odwieczną nienawiść i uprzedzenia wobec siebie podsycają od wieków powielane stereotypy, przekazywane z pokolenia na pokolenie legendy i mity.

Traf Chce, że pewnego dnia mała myszka Celestyna – wiedziona ciekawością, przedostawszy się ze swego podziemnego świata do rzeczywistości niedźwiedzi – poznaje przez przypadek jednego z nich – Ernesta. Wszystko ich różni, ale jedna istotna rzecz łączy: oboje dla swoich pobratymców stanowią kurioza, outsiderów, którzy nie przystają do oczekiwań “ziomków” ani trybem życia, ani marzeniami i aspiracjami.

Maestria formalna Ernesta i Celestyny to jedno, ale warstwa narracyjna jest tutaj także niebagatelnie ważna i mistrzowsko poprowadzona. Bowiem – jestem tego pewna – ta “bajka dla dzieci”, którą jak sadzę, wszystkie kilkulatki połknęłyby z zachwytem, jest także perełką gatunkową! Trudna i skomplikowana miłość bohaterów walczących z systemem i przeciwnościami losu to przecież kwintesencja kultowych filmów z „Bonnie i Clyde” na czele. Ernest i Celestyna genialnie ogrywają gatunek filmowy jakim jest “gangsterka” (oczywiście z pełną odpowiedzialnością i umownością, całkowicie bezkrwawo i z happy endem – jak na film dla kilkulatków przystało).

Co tu dużo gadać – na Ernescie i Celestynie i się pośmiałam i wzruszyłam. A przede wszystkim – dał mi ten film możność przeżywania uczucia totalnej – dziecięcej wręcz –  frajdy. To wyjątkowa animacja. I – jak sądzę – co jest rzadkością – dająca tyle samo przyjemności zarówno małym jak i dużym.

 

You may also like

SUBSTANCJA
LEE NA WŁASNE OCZY
ANOTHER END
HRABIA MONTE CHRISTO

Leave a Reply