5
lis
2022
30
https://www.fandango.com/tar-2022-228595/movie-photos-posters

FILMY NA KTÓRE CZEKAM W 2023

Po latach przerwy – postanowiłam wrócić do cyklu, który obmyśliłam sobie wraz z początkami prowadzenie bloga. Powodów jest wiele. Po pierwsze, wraz z latami jakich przybywało mojemu „dziecku” 😉  – o paradoksie – czas jaki mogłam poświęcić na jego prowadzenie się kurczył. A cykl ten – nie ma co owijać w bawełnę – wymaga dużego nakładu pracy. Tekst wygląda „niewinnie”, ale jego napisanie to żmudna praca riserczerska i selekcjonerska. Wiadomo, pasjami kocham X muzę, i z blogiem czy bez zawsze śledziłam co nowego branża kinowa ma do zaoferowania, niemniej jak wszyscy wiemy – ma do zaoferowania coraz więcej, a z latami rozwoju platform streamingowych, przybywaniem coraz to lepszych produkcji serialowych moja stale i niestrudzenie zagoniona za oglądaniem dobrych produkcji osoba nie jest w stanie poradzić sobie tak „po prostu” z wszystkim na bieżąco. Czy jest jeszcze jakiś inny powód dla którego wracam do cyklu FILMY NA KTÓRE CZEKAM? Jest. Mój blog (jak każdy) ma sens, tylko wtedy kiedy jest czytany. A tak się składa, że cykl ten czytelnicy „Kultury Osobistej” zawsze lubili bardzo – dając temu wyraz klikbajtem, który potem mogę sobie obejrzeć jako administrator strony. Zatem klikajcie, a raczej idźcie do kin! Kino w roku 2023 będzie miało Wam do zaoferowania bardzo wiele dobrego! 

TAR

O kreacji aktorskiej Cate Blanchett w obrazie TAR – najważniejsi krytycy filmowi piszą w pozycji klęcznej, wróżąc jej kolejnego Oscara…

Ja zaś, nie ukrywam, z racji na to, iż reżyser Tar od bardzo dawna nie zrobił nowej fabuły – musiałam sobie przypomnieć, że nie tylko osoba Blanchett (którą wielbię absolutnie i oglądam we wszystkim – defaultowo że tak to ujmę) mnie podnieca do tego dzieła. Todd Field ma na koncie dwa filmy, które lubię więcej niż bardzo: „Za drzwiami sypialni” (2001) oraz „Małe dzieci” (2006). Tak, były aktor, scenarzysta, reżyser i producent filmowy – to człowiek wielu talentów, który niestety do biznesu filmowego szczęścia nie ma, choć ma na koncie trzy nominacje do Oscara. Lata całe, po gigantycznym sukcesie  „Małych dzieci”, które pokochali i krytycy i widzowie – jego projekty było odrzucane lub „wisiały” na producenckich stand-by…W branży szeptano po kątach o zmarnowanym talencie. Ale Tar definitywnie ten okres lamentów kończy. To ponoć – absolutnie fascynująca opowieść z druzgocącą kunsztem aktorskim rolą Blanchett (nagrodzoną pucharem Volpi na MFF w Wenecji), która wciela się w rolę pierwszej w historii – żeńskiej Dyrygent –  jednej z największych niemieckich orkiestr symfonicznych. W najnowszym obrazie Todd Field zabiera nas do świata, który zwykliśmy uznawać (podobnie do innych sztuk wysokich: opery, baletu, czy teatru) za wysublimowany, i przepełniony delikatnością oraz uduchowieniem – podczas gdy w rzeczywistości to pole walki i okrutnej rywalizacji o sławę, prestiż, władzę. W obsadzie oprócz Blanchett same duże i również bardzo szanowane przeze mnie nazwiska: Noémie Merlant, Mark Strong oraz Nina Hoss. 

 

 The Son (SYN)

O poprzednim dziele filmowym uznanego autora sztuk teatralnych Floriana Zellera pt. „Ojciec” pisałam w samych superlatywach (recenzja tu). Nic dziwnego, że mocno czekam na kolejny obraz w jego reżyserii o zamiennym tytule Syn – kontynuacji swego rodzaju trylogii, która swe podstawy ma rzecz jasna w napisanych przez niego rzeczach na deski sceniczne. Także i tym razem Zeller’owi udało się namówić do swojego projektu bajeczną obsadę (łącznie z Anthonym Hopkinsem w roli dziadka) by opowiedzieć o pewnej współczesnej rodzinie. Hugh Jackman i Laura Dern grają rozwiedzione małżeństwo, których nastoletni syn przechodzi trudny okres dojrzewania szczególnie źle. Jackman kreuje postać mężczyzny sukcesu, który po rozwodzie rozpoczął nowe życie u boku dużo młodszej partnerki (Vanessa Kirby). On jest w apogeum „kryzysu wieku średniego”, ona próbuje być matką dla jego nastoletniego syna i jednocześnie jego partnerką, z którą stworzy nową rodzinę. Ale zamiast opowieści o „patchworkowej sielance” dostajemy raczej gorzką i nie najłatwiejszą w oglądaniu porcję prawdy na temat tego jak może to wyglądać w praktyce. Jako psycholożka z wykształcenia – czekam tym bardziej i z jeszcze większą niecierpliwością na ten obraz…

 

 

 The Banshees of Inisherin (DUCHY INISHERIN)

Nie ukrywam – mam słabość do Martin’a McDonagh’a. Zdobywca Oscara za krótki metraż w roku 2006, autor świetnych fabuł: „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj”, „7 psychopatów” oraz wybitnych „Trzech Billboardów za Ebbing, Missouri” zapisał się złotymi zgłoskami w moim kinofilskim serduszku… Znamienne, że McDonagh jest podobnie do Zellera – autorem sztuk teatralnych, a dwie z nich, wystawiane na Broadwayu  – doczekały się nawet nominacji do Tony Award! Lubię go nawet jeszcze bardziej, kiedy pomyślę o tym, że jesteśmy dokładnie z tego samego rocznika 😉 

W Duchach Inisherin  McDonagh znów wrócił do obsady składającej się z jego ulubionych „ziomków”, czyli Collina Farella (nagrodzony Pucharem Volpi  za najlepszą rolę męską na MFF w Wenecji) oraz Brendana Gleesona. W jego najnowszym filmie grają starych kumpli, którzy postanowili wybrać się w podróż na pewną irlandzką wyspę. A tam – jak się okaże – jeden z nich – z niezrozumiałych dla drugiego powodów podda ich wielodekadową przyjaźń wielkiej próbie. Jak można wyczytać w opisach filmu – będzie miała ona dość zaskakujące i raczej bolesne konsekwencje… Krytycy zachwalają nieoczekiwany i niełatwy do szybkiego uchwycenia w „dwóch zdaniach” klimat filmu, czarny humor oraz wspaniały duet aktorski Farella i Gleesona. Can’t wait!

 

She Said (JEDNYM GŁOSEM)

Żyjemy w czasach natłoku informacji tak wielkim, że powstało nawet określenie FOMO (fear of missing out). News goni news. Za głównymi gonią jego skróty, interpretacje i streszczenia. Wszyscy mają coś do powiedzenia, zewsząd wylewają się miliony treści. Nie wiem jak Państwo, ale ja tego „wszystko wszędzie naraz” – nie ogarniam. Już dawno temu postanowiłam, że aby nie zwariować – skupiam się tylko na tym co wydaje mi się istotne i na (dość żmudnym) procesie oddzielania ziarna od plew – zwanym inaczej nie poddawaniem się zalewowi już nie tylko fake news’ów ale wiadomości – śmieci, których celem jest zbijanie kapitału na klikbajtach generowanych przez często bezczelnie kłamliwe i sugerujące treści, których w artykule brak – nagłówki. Ten proceder ma też i inne bardzo szkodliwe konsekwencje: zbyt szybko zapominamy o rzeczach ważnych i uznajemy, że skoro się nimi medialnie tak bardzo zajęto to jest „odhaczone”. No, nie! Nie zgadzam się z tą tezą. Pamięć ludzka jest subiektywna i wybiórcza. A ważne tematy wymagają tego aby wracać do nich, przypominać o nich i rzucać na nie światło z każdej możliwej perspektywy. Dlatego wyczekuję bardzo mocno filmu o znamiennym tytule She Said, który wraca do sprawy Harveya Weinsteina. A wyczekuję dokładnie dlatego, że wiem, że sprawa ta w dzisiejszym świecie zaczyna się już robić nieco „passe”. Taka z cyklu „było –  minęło”. Oj tam, oj tam. Sku*** udowodniono winy, było brzydko. Poszedł do więzienia. Sprawa zamknięta. Dla Weinsteina – na pewno. Jest spalony – na zawsze. Ale przecież chyba nikt nie ma wątpliwości co do tego, że tzw. afera Weinsteina – to tylko czubek góry lodowej. Ba!, jestem więcej niż pewna, że amerykański system produkcji filmowej nie stał się wraz z aresztowaniem mogula – zdrów. Wciąż, w branży filmowej działają jacyś mniej potężni od Weinsteina wielbiciele jego metod. Dlatego bardzo ważne, że powstał film, który do tego wraca. Teraz. Po kilku latach. Bo sprawy ważne nie mogą być zapominane. Bowiem zapominanie – prowadzi do znikania dyskursu społecznego. Znikanie zaś do zniwelowania ważności. Koło się zamyka…

Dwie dekady temu producent Harvey Weinstein zaprosił Ashley Judd do hotelu Peninsula Beverly Hills. Aktorka sądziła, że będzie to śniadanie biznesowe, jednak z restauracji została odesłana do pokoju, gdzie producent czekał na nią w szlafroku. Poprosił, żeby zrobiła mu masaż i patrzyła, jak bierze prysznic”…

tak zaczynał się artykuł autorstwa Jodi Kantor i Megan Twohey w „The New York Times”, opublikowany dokładnie 5 Października 2017 roku.

Artykuł ten – wstrząsnął światem, a świat amerykańskiej kinematografii literalnie – wysadził w powietrze…W obrazie She Said dziennikarki, które stały za reporterską pracą kreują: Carey Mulligan (jako Megan Twohey) oraz Zoe Kazan (wciela się w Jodi Kantor). To właśnie ich dochodzenie doprowadziło do tzw. afery Weinsteina. Jej skutki – wraz z ruchem #metoo –  branża filmowa trawi boleśnie do tej pory…Opisano je w bestsellerowej powieści, którą Rebecca Lenkiewicz adaptowała na scenariusz będący podstawą filmu She Said. Obraz ten wyreżyserowała kobieta: Maria Schrader (znana z serialu Netflix pt. „Unorthodox”). W She Said – żeński kolektyw twórczyń poza Mulligan i Kazan dopełniają w rolach drugoplanowych tak świetne aktorki jak Patricia Clarkson oraz Samantha Morton. Brawo! 

 

Babylon (BABILON)

Od dnia, w którym obejrzałam „Whiplash” – najmłodszego zdobywcy Oscara w kategorii reżyseria – czyli Damiena Chazella – mam do tego niebywale utalentowanego artysty kina – słabość. Nie ja jedna – Hollywood kocha go jeszcze bardziej, tym bardziej, że filmy Chazella uwielbiają i krytycy filmowi i widzowie (no, lepiej być nie może !)…

Amerykańska premiera obrazu Babylon przewidziana jest dopiero na Styczeń 2023 i ekscytuje branżę mocno, gdyż clue fabuły nie jest dobrze znane, a działania PR’owe wokół filmu dyskretne i umiarkowane…

Tym razem Chazelle porwał się na dzieło, którego zwiastun nosi wszelkie znamiona tego, iż będzie to film monumentalny, epicki i obrazoburczy. Ale kilka rzeczy wiadomo napewno: obraz ten trwa ponad trzy godziny (sic!) i opowiada złożoną i wielowątkową historię wzlotów i upadków kilku osób z branży filmowej w tzw. złotych czasach Hollywood. Będzie to zatem opowieść raczej tragi-komiczna, koktajl z faktów, mitów i fantazji na temat tzw. fabryki snów i jak ćwierkają wróbelki co już się gdzieś coś na jej temat dowiedziały – podlana dużą ilością alkoholu i unurzana w kokainie…

No, a jeżeli chodzi o obsadę najnowszego obrazu Chazella pod znamiennym tytułem Babylon – to jest ona gwiazdorska tak, że już chyba bardziej nie może 🙂 W rolach głównych występują bowiem Brad Pitt oraz Margot Robbie. A towarzyszą im między innymi: Jean Smart, Olivia Wilde, Max Minghella, Tobey Maguire, Katherine Waterston ORAZ uwaga, uwaga! reżyser kina artystycznego Spike Jonze oraz Flea z Red Hot Chilli Peppers! Jeszcze nie minęła ani jedna minuta filmu Babylon a już kręci mi się w głowie 😉 jednym słowem: jaram się!

 

The Whale (WIELORYB)

Darren Aronofsky to reżyser, którego rzeczy jestem zawsze ciekawa. Behawioralny wręcz inprinting jakiego dokonał na mojej młodej kinofilskiej osobie ponad 20 lat temu, kiedy obejrzałam „Requiem dla snu” każe mi reagować na jego nazwisko niczym pies Pawłowa. Nie mam z wszystkimi obrazami tego reżysera po drodze, ale w moim odczuciu z Aronofskym jest tak, że albo robi kino wspaniałe („Czarny łabędź”; „Zapaśnik”), które porywa emocjonalnie, albo jest zbyt hermetyczny („Pi”), a najgorzej jak grzęźnie w niestrawnych dla mnie artystycznych pretensjach („Matka”). Wieloryb to obraz, który po kilku latach przerwy przywrócił Aronofsky’emu znowu blask i chwałę. Od czasu MFF w Wenecji, gdzie został uhonorowany aż kilkoma statuetkami, w tym za „najlepszy obraz zagraniczny”, mówi się o nim głównie dlatego, że kreujący w nim rolę główną (a całkowicie przez branżę na ponad dekadę – zapomniany) Brendan Fraser w Wielorybie stworzył rolę życia. Standing ovation dla aktora po projekcji filmu trwało podobno kilka minut! 

Wieloryb opowiada o chorobliwie otyłym nauczycielu angielskiego, prowadzącym samotne i smutne życie. Bohater o imieniu Charlie ledwo radzi sobie z codziennym funkcjonowaniem bo kiedy go poznajemy – cierpi po stracie ukochanego. Nie wiedząc jak ma sobie poradzić z nękającym go poczuciem braku sensu istnienia i narastającą rozpaczą, którą „zajada” tyjąc coraz bardziej –  podejmuje wysiłek aby na nowo zbliżyć się do swojej nastoletniej córki Ellie (w jej rolę wciela się znana z serialu „Stranger Things” Sadie Sink).

Armageddon Time 

W przypadku tego obrazu – szczerze mówiąc – zupełnie nie wiem czego się spodziewać. Doniesienia prasowe są mieszane – takież same – jak moje odczucia wobec reżysera Armageddon Time. James Gray zrobił do tej pory jedynie jeden film, który oceniłam wysoko („Ad Astra”), ale w zasadzie głównie dlatego, że robotę w nim robił Brad Pitt w jednej z najlepszych kreacji w swojej długiej karierze oraz rewelacyjne zdjęcia Hoyte van Hoytema…

Z budowaniem narracji pozbawionej zbytniego patosu James Gray ma jednak moim zdaniem – pewne kłopoty (co było widać najwyraźniej w filmie „Emigrantka” – choć z bajeczną obsadą – która w tym przypadku nie dała rady zmóc jej ciężaru), no ale jak to mawiają – trzeba dawać szansę. 

Na tegorocznym MFF w Cannes Armageddon Time był nominowany do Złotej Palmy a to jednak duże wyróżnienie. No i obraz ten ma obsadę, która jak wiecie zawsze przyciąga mnie jak pszczołę do miodu 🙂 W rolach głównych występują: Anne Hathaway oraz Jeremy Strong (Yoohoo!). Małżonkowie Graff mają syna jedynaka (Banks Repeta), którego marzeniem jest zostać wielkim malarzem. Armageddon Time to ponoć mocno wzruszająca historia rodziny, która jak większość amerykańskich rodzin wywodzi się z Emigrantów. Grey pokazuje jej dzieje na tle lat 80-tych zeszłego stulecia, skupiając się na tym, że ich marzenia i plany zderzone będą ze światem nie do końca im sprzyjającym. Ale przede wszystkim to obraz o sile przyjaźni i miłości. Anthony Hopkins znowu gra dziadka! 🙂 Podsumowując: pożyjemy, zobaczmy. Ale jest szansa na to, że będzie to kino doskonałe w oglądaniu (świetni aktorzy, zdjęcia autorstwa samego Darius’a Khondji!, kostiumy i scenografia) i o walorach, które zwę katartycznymi 😉 czyli będzie można sobie bez poczucia obciachu wzruszliwie pochlipać w chusteczkę, co zawsze robi dobrze na duszy!

 

Women Talking

Mam nadzieję, że dla niezwykle utalentowanej Sarah Polley nadejdzie w końcu jej wielki czas, a przede wszystkim, że w Polsce zostanie w końcu bardziej dostrzeżona. Bo na razie jej nazwisko kojarzą głównie filmoznawcy, krytycy filmowi i zagorzali kinofile… a powinni kojarzyć wszyscy, z pewnością wszystkie wyemancypowane kobiety! Kanadyjska reżyserka ma wiele talentów. Bywała aktorką, jest świetną scenarzystką (nominacja do Oscara za scenariusz do filmu „Daleko od niej”, 2006, serial „Alias Grace”), dokumentalistką (wielokrotnie nagrodzone „Historie rodzinne”) a także producentką filmową. Polley jest także zdeklarowaną feministką (przyjaźnią się z jej rodaczką – pisarką Margaret Atwood) oraz aktywistką społeczną i polityczną. Dlatego też na jej – po wielu latach przerwy – nową fabułę oczekuję z wypiekami na twarzy!

O Women talking nie wiem na razie za dużo, nie wiem nawet czy film ten będzie miał polskiego dystrybutora. Ale może ten tekst któregoś z nich zainspiruje 😉 wiem natomiast tyle, że tyle kobiecego – aktorskiego dobra ile uzbierała Sarah Polley w Women Talking – to ja nie wiem czy widziałam choć raz w życiu na jednym ekranie… Obraz ten, będący kameralnym dramatem opowiada o grupie ośmiu kobiet – Mennonitek (to odłam wyznania chrześcijańskiego, zaliczanego do Protestantyzmu liczącego sobie obecnie około 600 lat), a jego nazwa wywodzi się od imienia założyciela tego kościoła: Menno Simonsa. Podstawą wiary Mennonitów jest biblia – uznawana za nieomylne, objawione słowo boże. A zbawienie osiągalne jedynie dzięki łasce Boga…*

* Wracam do filmu Women Talking – z tego co udało mi się dowiedzieć do tej pory na temat tego obrazu – opowiada on o członkiniach kościoła mennonitów, które w sekrecie przed swą grupą wyznaniową spotykają się by omawiać, w jaki sposób mogłyby poradzić sobie i zaradzić temu, że w społeczności do jakiej należą – gwałt jest usankcjonowany i uznany zatem za swego rodzaju „normę”. Cokolwiek z tego wyniknie – będę ten film oglądać napewno. Bo po pierwsze jestem feministką, a po drugie – w rolę Mennonitek wcielają się (sama nie mogłam w to uwierzyć jak to czytałam!): Frances McDormand, Claire Foy, Rooney Mara oraz Jessie Buckley. OMG!

 

Triangle of Sadness (W TRÓJKĄCIE)

Rubena Östlunda („Turysta”, „The Square”) zaliczam do tzw. „złotej trójki” moich ulubionych skandynawskich reżyserów (razem rzecz jasna z Joachimem Trierem oraz Thomasem Vinterbergiem). I na jego najnowszy obraz nagrodzony Złotą Palmą na MFF w Cannes – wyczekuję tęsknie w zasadzie od dnia zakończenia festiwalu. Akcja W Trójkącie rozgrywa się na luksusowym jachcie, którym w podróż udała się grupa dość przypadkowych osób (o ile można tak powiedzieć), których jednakże łączy pewien wspólny mianownik. Wszyscy są obrzydliwie bogaci, próżni, narcystyczni i egoistyczni. A jak nie są bogaci naprawdę – to i tak są traktowani jakby byli – czyli są celebrytami ze świata Instagramowych super turbo influencerów (szyderczy śmiech). Główni bohaterowie o jakich opowiada W Trójkącie to niejaka Yaya (Charbli Dean) oraz jej chłopak Carl (Harris Dickinson). Oboje są piękni, młodzi i pracują jako modele. Tworząc Instagramową „Power – Couple” z setkami tysięcy followersów mogą zatem prowadzić przysłowiowe „życie jak w Madrycie”. W Trójkącie to czarna jak smoła komedia, i ostra jak brzytwa satyra na ludzi, których pieniądze literalnie „odkleiły od rzeczywistości”. Jest też ten obraz (jak to u Östlunda) przyczynkiem do przyjrzenia się gatunkowi homo sapiens krytycznym okiem, bez taryfy ulgowej. Bo tak się złoży, że kiedy luksusowy jacht na którym płyną ludzie, którzy mogą mieć wszystko wpadnie w sztorm – jego kapitan (Woody Harrelson) – który jak sam twierdzi „zawsze płynie pod prąd” nie będzie w stanie zapobiec temu, że na jego luksusowej maszynie pływającej – z całego misternie utkanego sytemu hierarchii społecznej – nie zostanie sucha nitka, bo wszyscy uczestnicy tej kiedyś luksusowo wygodnej wycieczki będą zmuszeni pokazać swoje prawdziwe oblicza…

 

Decision to Leave (PODEJRZANA)

Południowokoreański reżyser Park Chan-wook w sercach wielbicieli kina artystycznego i autorskiego ma szczególne miejsce. Twórca „Oldboya” wypracował sobie własny, rozpoznawalny styl narracji. Klimat i sposób kamerowania bohaterów i miejsc. Jego kino od strony wizualnej jest zawsze wstrząsająco estetyczne! Ale przede wszystkim Park Chan-wook tworzy dzieła skupione na ciemnych stronach ludzkiej natury i zakamarkach duszy, do których inni nie mają dostępu. Podejrzana przyniosła mu niezwykle prestiżową nagrodę – bo za reżyserię na tegorocznym MFF w Cannes. Obraz opowiada o pewnym detektywie, który wplątuje się w dziwną relację z żoną zmarłego mężczyzny. Z opisów filmu wynika, że dostaniemy opowieść pełną świetnie budowanego suspensu, w konwencji kina noir, a przede wszystkim historię o tym, co w relacjach międzyludzkich jest zawsze najintymniejsze i i najbardziej uniwersalne jednocześnie: o poczuciu wyobcowania i samotności, zaufaniu, pożądaniu, pragnieniu bliskości i jednoczesnym lęku przed utratą kontroli. 

 

Empire of Light (IMPERIUM ŚWIATŁA)

Sam Mendes należy do grupy moich ulubionych reżyserów kina, które zwę wielkowytwórnianym – z prostej przyczyny – jest fenomenalnie dobrym rzemieślnikiem. Nie ma co do tego dorabiać filozofii, nie umniejszając mu artyzmu – ten facet po prostu potrafi robić kino! Od czasu kiedy powalił na kolana branżę filmową, krytyków, a przede wszystkim – widzów „American Beauty” – jestem jego wielbicielką. A dwa jego obrazy: „Droga do szczęścia” i „Para na życie” – są na mojej prywatnej liście – ulubieńcy na zawsze.

W moim odczuciu Mendes nie ma na koncie ani jednego złego filmu! A to się zdarza nielicznym (tak na marginesie – dodam, że jego „Bondy” zaraz po niedoścignionym „Casino Royale” – uważam za najlepsze w całej serii z Craigiem). 

W Imperium Światła – tym razem reżyser zabiera nas do świata, w którym nie przebywał od wielu lat, co moje kinofilskie i kobiece serduszko – cieszy bardzo. Bo jest to film z gatunku romans. Reżyser pisał do niego scenariusz podczas pandemii i lock-downu i jak zwierzył się w jednym z wywiadów: „historia przedstawiona w moim najnowszym obrazie ma ekstremalnie osobisty charakter”. Imperium Światła opowiada o poszukiwaniu szczęścia w miłości i miłości do kina. No, bardziej mnie już zachęcić – nie można 🙂 No, nie, jednak można. W obsadzie – sam kwiat brytyjskiego aktorstwa: Olivia Colman, Colin Firth, Toby Jones i Michael Ward. Rozmaśliłam się na samą myśl.

 

The Eight Mountains

Lubię jak Felix van Groeningen opowiada o ludziach, ich skomplikowanych emocjach i uczuciach. Lubię jego czułość wobec bohaterów, a co z pewnością zaprezentował najlepiej w nagradzanym „Mój piękny syn”. Jest jeszcze jeden powód dla którego czekam na Eight Mountains – Groeningen świetnie pracuje z aktorami i lubi opowiadać nietuzinkowe historie. Tym razem wziął na warsztat powieść uznanego włoskiego pisarza: Paolo Cognetti (książka w polskim przekładzie pt. ”Osiem gór” została wydana w Polsce). I jest to historia wielodekadowej przyjaźni dwóch mężczyzn, którzy znają się od dziecka. Obaj urodzili się w małej górskiej wiosce, każdy z nich nosi w sobie jakiś ból związany z postacią ojca, ale każdy z nich radzi sobie z tym inaczej. Pietro uciekł jak najdalej się dało – do wielkiego miasta, ale wciąż jednak w góry, w rodzinne strony wraca, Bruno nigdy wioski nie opuścił. Góry – podczas ich stałych spotkań, choć z przerwami będą przez lata świadkami ich sukcesów, porażek, strat i radości. Bedą też stale im przypominać o tym skąd pochodzą, gdzie jest ich „początek” i umacniać ich przyjaźń, w oczekiwaniu na to co jest im przeznaczone…

 

Corsage (W GORSECIE)

Krótko i na temat: jak obejrzycie zwiastun do W Gorsecie – filmu austriackiej reżyserki Marie Kreutzer – zrozumiecie (mam nadzieję) dlaczego dostałam fisia na jego punkcie. Obraz opowiada o fikcyjnym roku z życia słynnej cesarzowej Sissi, czyli Elżbiety Bawarskiej, cesarzowej Austrii i królowej Węgier w latach 1854-1898 jako żony cesarza Franciszka Józefa I. Elżbieta uchodziła za skończoną piękność, kobietę niezwykle inteligentną, bystrą, a przede wszystkim jak na ówczesne czasy – krnąbrną. Nigdy nie przystosowała się do sztywnej etykiety dworu i jak twierdzą historycy, choćby z tego powodu pozostawała w małżeństwie z cesarzem – w nieustającym konflikcie ze swoją teściową. 

W Gorsecie Marie Kreutzer (co to jest za tytuł cudowny!) skupia się jednak na innym wątku z życia cesarzowej Sissi – a mianowicie na tym jak postrzegała swoją kobiecość, podmiotowość w relacjach z mężczyznami. A także opowiada o tym, o czym dzisiaj już zapomnieliśmy, że w jej czasach (czyli w końcu nie tak strasznie dawno temu) 40-letnia kobieta uchodziła za kobietę starą! A Sissi całe życie obsesyjnie dbała o kondycje fizyczną, nienaganną figurę i o to aby być atrakcyjną erotycznie…

Niezwykle utalentowana Vicky Krieps („Nić widmo”) – stworzyła w W Gorsecie kreację, która przyniosła jej Złotą Palmę w Cannes dla najlepszej aktorki. No, ja się nie dziwię – obejrzyjcie zwiastun! SZTOS!

You may also like

CIVIL WAR
PERFECT DAYS
NIEBIESKOOKI SAMURAJ
BĘKART

Skomentuj