17
mar
2025
18

FLOW

FLOW (Straume) Reż.Gints Zilbalodis, Scen. Gints Zilbalodis i Matīss Kaža, Francja / Łotwa / Belgia, 2024

Tytułem wstępu:

Dawno nie było w kinach obrazu (i to nie tylko animowanego), o którym można by powiedzieć, że osiągnął równie spektakularny sukces – czytaj – został przyjęty z entuzjazmem przez tzw. krytykę, obsypany nagrodami, jak i jest uwielbiany przez publiczność. Wszyscy, którzy się kinematografią interesują – wiedzą, że kategorie te bywają bardzo, ale to bardzo rozłączne… 

W przypadku Flow doszło do ich synergii na skalę – nie spotykaną – od lat! 🥰

Film w reżyserii łotewskiego wizjonera animacji Gintsa Zilbalodisa, po światowej premierze na Festiwalu w Cannes (Konkurs „Un Certain Regard”), wrócił aż z czterema laurami z Międzynarodowego Festiwalu Filmów Animowanych w Annecy, w tym Nagrodą Jury, Nagrodą Publiczności oraz Nagrodą za Najlepszą muzykę̨ oryginalną. W tym miejscu muszę nadmienić, że ścieżka dzwiękowa do Flow jest absolutnie przepiękna i buduje klimat filmu w sposób olsniewająco spójny z narracją, potęgując jej wydźwięk…

Ponadto (co dla filmów animowanych jest uber rzadkością) zgarnął najważniejsze nagrody zarówno w Europie, jak i w Stanach: nagrodę Cezara, European Film Awards, Złotego Globa, Film Independent Spirit Awards, i last but not least Oscara za najlepszy pełnometrażowy film animowany. Branżę kinematograficzną i jej fluktuacje w zakresie nagradzania jednych obrazów, ignorując zupełnie inne (bardzo wartościowe i świetne formalnie) obserwuję bacznie od trzech dekad i choćby dlatego jestem w pełni świadoma jak bardzo jest  „upolityczniona”, a przede wszystkim związana z marketingiem i promocją konkretnych tytułów. Statuetki omijają bardzo często dokładnie te z nich, o których potem wszyscy mówią, że zupełnie nie rozumieją jak to się mogło stać… I dlatego też Oscara dla Flow  komentowano najgłośniej z racji na fakt, że od lat żadna niskobudżetowa, pełnometrażowa animacja nie powstała w jednym z amerykańskich studiów – hegemonów takich jak Disney lub Pixar nie zdobyła tej jakże upragnionej przez wszystkich nagrody.

Myślę że stało się tak dlatego, że obraz łotewskiego reżysera Gints’a Zilbalodis’a wymyka się „prostemu” równaniu jakim jest „polityczne” nagrodzenie twórczości reżysera z malutkiego post-sowieckiego, nadbałtyckiego kraju – tylko dlatego, że świat geopolitycznie wygląda obecnie tak, a nie inaczej. Flow to film animowany, który dotyka do żywego i trudno wobec niego przejść obojętnie. Jego sedno pozostaje poza rejestrami, w których takie kwestie mogłyby mieć kluczowe znaczenie. 

Znawcy technik stosowanych w animacji podkreślają w swoich opiniach pełnych zachwytów nad Flow, że Gintsowi Zilbalodisowi udało się zrobić film całkowicie unikalny, autorski, a jednocześnie wspaniale nawiązujący do tradycji i najlepszych dokonań Walta Disneya, a szczególnie do „Bambi” (1942) – pierwszego obrazu animowanego, który osiągnął głębię dzięki użyciu kamery muliti- planowej, niemalże dokumentalnemu naturalizmowi ruchów zwierzęcych i precyzyjnie oraz wiernie oddanym zjawiskom przyrodniczym, takim jak deszcz, śnieg, czy poruszane wiatrem liście. Był to też pierwszy obraz, który ukazywał przyrodę i naturę w samym jej sednie – jako „krąg życia” wraz z jego cyklami.  

*    *    *

Formalnie – Flow jest animacją skierowaną do dzieci. Ale w moim odczuciu – jej absolutnie ponadczasowy i uniwersalny charakter – stanowi „wartość dodaną”, a zarazem siłę rażenia emocjonalnego tego obrazu, która trafia do odbiorcy w każdym wieku. Na popołudniowym seansie w kinie gdzie oglądałam Flow – nie było nikogo z dzieckiem, za to sami dorośli. A jednak wzruszone pociągania nosem dobiegały mnie z wielu stron… 

Sądzę, że właśnie dlatego, że filmy animowane to gatunek, który ludzie kochają niejako tą częścią siebie, która jest „dzieckiem podszyta”. I sama należę do tego typu jej odbiorców. Ale też, już od dość dawna mam poczucie, że animacja straciła zdolność wywoływania emocji bez tanich chwytów, a Flow temu zaprzecza. To film pełen uczuć, ale bez taniego sentymentalizmu. Poruszający poprzez współodczuwanie jakie w nas budzi – dokonując na cudowny sposób zbliżenia perspektywy człowieczej z tą jaką reprezentują nasi bracia mniejsi. Zwierzęcy bohaterowie współczesnych amerykańskich filmów animowanych, zantropomorfizowani – i „gadający jak ludzie”  – nie dorównują zwierzętom z Flow, które nigdy nie wypowiadają ani jednego słowa i zachowują się po prostu jak zwierzęta. I to wystarcza abyśmy wpadli w opowiadaną historię całymi sobą. 

Zilbalodis rozwija naturalizm zwierzęcych bohaterów, który Walt Disney – bezsprzeczny geniusz animacji –  zapoczątkował w latach 40. XX wieku – w filmach opartych na dokładnym studiowaniu ruchów zwierząt, a nie na rotoskopii. Świat przedstawiony we Flow jest oczywiście stworzony cyfrowo, ale znacznie bardziej od niego żywy i plastyczny, co skutkuje tym, że jego odbiór jest bardziej głęboki – tak jak ma to miejsce przy obcowaniu z malarstwem – dziedziną sztuki, która ma tę moc, że rezonuje w odbiorcach na sposób indywidualny i niejednoznaczny. Narracja wizualna płynie w nas – niesiona przez jej interpretację. Dlatego też Flow to opowieść, którą śledzi się z wyjątkowym zaangażowaniem. Kolejne kadry zbudowane są na taki sposób, że nie wiemy w jakim kierunku nas poprowadzą i nie możemy ich przewidzieć. Łotewski twórca wspaniale buduje także realizm Flow, choć – pozornie – mu go brak, kiedy chcielibyśmy go porównać na przykład z fotorealistycznym Królem Lwem Jona Favreau. Modele zwierząt w filmie Zilbalodisa zostały rzecz jasna wygenerowane komputerowo, ale „wykończone” odręcznie, co buduje klimat tego obrazu, tak charakterystyczny dla starej szkoły animacji, a ta z kolei nie tylko, że ma niezrównany wdzięk to dodatkowo wpływa na percepcję filmu, wytwarzając poczucie, o którym pisałam wcześniej – ile lat byśmy nie mieli – stajemy się na powrót dziećmi całkowicie pochłoniętymi przez przedstawioną nam historię…

We Flow czarny kot – główny bohater filmu – pokazuje nam swój wewnętrzny świat odczuć i przeżyć poprzez sposób, w jaki się przechadza lub biegnie, ziewa, wygina grzbiet, przywiera do ziemi, zwija się w kłębek, stawia uszy, syczy, miauczy na przeróżny sposób, szeroko otwiera oczy. Wszyscy te zachowania znamy i dlatego jest nam to tak bliskie. To opowieść o złożonej, naturalnej i prawdziwej, niczym nie zmąconej ani nie zakłamanej percepcji świata i niedocenianej inteligencji zwierząt, które w przeciwieństwie do ludzi – nie straciły instynktu samozachowawczego…

Film otwiera scena, w której kot mieszka samotnie w domu, gdzie nie ma ludzi – choć widać ślady ich niedawnej obecności. Wszystko wskazuje na to, że kiedyś mieszkał tu artysta. Wokół domu, położonego w pięknym lesie, stoją jego rzeźby – w tym jedna gigantycznych rozmiarów. Ten kot, który jest głównym bohaterem Flow z pewnością był kiedyś bardzo kochany i hołubiony.  Ale teraz jest sam.

Co spowodowało zagładę ludzkości we Flow, nigdy nie zostaje wyjaśnione. Nie widać nawet ludzkich szczątków. Możemy się jedynie domyślać (oddaje to warstwa scenograficzna), że człowiek jako gatunek osiągnął wysoki stopień cywilizacji, a przede wszystkim, że ustanowił w niej siebie jako gatunek najpotężniejszy. Ta zagłada przypomina raczej zniknięcie, które sugeruje, że ludzie doprowadzili sami „swój świat” do stanu, w którym nie przetrwali… Jedna z interpretacji, zatem, jaką można przyjąć jest taka, iż jest to opowieść o tym, że to zwierzęta „odziedziczyły” ziemię po ludziach, którzy wyginęli. Clue narracyjne Flow zawiązuje się w momencie, w którym już „nie nasza planeta” jest w etapie przejściowym pomiędzy klęską a odrodzeniem. Pojawia się wielki potop, który pochłania wszystko, nasz koci bohater ucieka jak najdalej może przeczuwając, że nachodzi coś, co może go unicestwić, i wdrapuje się na sam czubek gigantycznej rzeźby, jaką najprawdopodobniej zbudował kiedyś jego właściciel. Ale wielka woda nie opada. Już, kiedy myślimy, że jego koniec jest bliski – nagle obok przepływa łódź. Na pokładzie znajduje się kapibara, która staje się jego pierwszym towarzyszem, z którym podryfują w nieznane. W wyniku kolejnych splotów okoliczności tej burzliwej i nieprzewidywalnej podróży dołącza do nich jeszcze lemur, wielki ptak podobny do bociana i golden retriever.

Zamknięci na jednej przestrzeni przedstawiciele gatunków do tej pory sobie obcych, a nawet niezbyt przyjaznych – bedą zmuszeni nauczyć się nie tylko żyć razem, ale także kooperować ze sobą. A kot, który znany jest z tego, że zawsze chadza swoimi drogami, a woda nie jest jego żywiołem – stanie przed największymi wyzwaniami dla swojego kociego „ja” i natury. Finalnie wszystkie zwierzęta „zrozumieją” w obliczu przeróżnych zagrożeń, że każde z nich, w tym „nowym świecie” więcej zyskuje dzięki innym niż traci. A także tego, że przyjaźń i poczucie przynależności do wspólnoty to wartość największa, o gigantycznej mocy, która potrafi pokonać wszystkie niemożności i pozwolić wyjść cało z opresji, które wydają się niemożliwe do pokonania.  

Świat bez ludzi wydaje się być zatem we Flow ukazany zarówno jako metafora, jak i przestroga dla naszego gatunku, który zmierza ku zagładzie – nie tylko klimatycznej. Sądzę, że końcowa scena tego przepięknego, absolutnie unikalnego i niezwykle poruszającego filmu jest szczególnie mocna i na swój sposób radykalna w swej wymowie. A to, że jednocześnie jest symboliczna na taki sposób, który może zrozumieć bez słów i pięciolatek i pięćdziesięciolatka – świadczy o tym, jak bardzo Flow jest niezwykłym filmem, którego doświadczenie wnosi w nasze życie znacznie więcej treści, niż tuziny innych filmów, w których wypowiadanych jest tysiące słów.  

 

*** Wszystkie zdjęcia wykorzystane w tekście pochodzą z materiałów prasowych dystrybutora filmu FLOW na rynku polskim: So Films

You may also like

APETYT NA WIĘCEJ. LA COCINA
NASIENIE ŚWIĘTEJ FIGI
PRISCILLA
KIEDY NADCHODZI JESIEŃ

Leave a Reply