17
lis
2020
34

GAMBIT KRÓLOWEJ

GAMBIT KRÓLOWEJ (The Queen’s Gambit), Pomysłodawcy Scott Frank & Allan Scott na podstawie powieści Walter’a Tevis’a pod tym samym tytułem. Wyk. Anya Taylor-Joy, Bill Camp, Marielle Heller, Thomas Brodie-Sangster, Marcin Dorociński, Jacob Fortune-Lloyd, Moses Ingram, Harry Melling, USA / Kanada, 2020, produkcja oryginalna Netflix

 

Fenomenalny. Wybitnie zrealizowany. Hipnotyzujący. Fascynuje od pierwszej do ostatniej minuty…Mogłabym peany odnośnie GAMBIT KRÓLOWEJ ciągnąć w nieskończoność, choć gdyby mi ktoś jeszcze miesiąc temu powiedział, że tak będzie – bym nie uwierzyła. Bo dotyczą serialu poświęconego w głównej mierze rozgrywkom szachowym, a sama myśl o nich wywoływała u mnie wcześniej śpiączkę 😉 Nie tym razem, nie tym razem! Bo Gambit królowej szachy – zwane nie bez kozery “królową gier” – przedstawiają niczym wielką metaforę życia. I to arcymistrzowsko! Oraz w takim stylu, że na koniec odcinka finałowego, spłakana ze wzruszenia, miałam ochotę wstać z kanapy do standing ovation!

Absolutne chapeau bas!

 

 

Cóż począć? Szachy to gra, co do której już w dzieciństwie nabrałam przekonania, że jest po pierwsze piekielnie trudna. A po drugie, że szachy to męski świat. A stało się tak z pewnością także i dlatego, że nikt nigdy nie powiedział mi, że może być inaczej. To po pierwsze. A po drugie – prawdą jest tylko to pierwsze

Jako dziecię PRL’u wyrosłam rzecz jasna otoczona przekazem, że najlepsi szachiści wywodzą się z ZSRR. Nawet pamiętam jak przez mgłę jakieś pokazy w TV rozgrywek Gari Kasparowa – arcymistrza świata. Chyba zaplątały się do mojego rodzinnego domu w ramach tego, że po prostu został włączony telewizor. Nikt z moich bliższych, ani dalszych krewnych w szachy nie grywał (a przynajmniej nic o tym nie wiem). I moich rodziców, tzw. humanistów szachy też obchodziły tyle, co zeszłoroczny śnieg.

I tak lata mijały, aż traf chciał, że Netflix wykonał szach – mat (hehe). I wyprodukował Gambit Królowej. Ośmielę się postawić tezę, że dla tej platformy streamingowej serial ten jest po dłuższej przerwie – powrotem do gry – w wielkim stylu. Po rzecz jasna “House of cards”, którym szli po tytuł mistrza świata, zwany dozgonnym uwielbieniem i lojalnością najbardziej wymagających widzów. A który niestety (tak jak w szachach i życiu się może zdarzyć) nie został zwieńczony spektakularnym sukcesem, w postaci mistrzowskiego zakończenia…  

Muszę od razu zaznaczyć, że w moim odczuciu, tak jeżeli chodzi o scenopisarskie rzemiosło (wraz z jego intelektualnymi oraz socjologiczno-psychologicznymi ambicjami) jak i absolutne wyżyny realizacyjne (scenografia, kostiumy, charakteryzacja, montaż, muzyka) Gambit Królowej plasuje się na poziomie ośmiotysięczników, że użyję metafory wspinaczy wysokogórskich 😉 – w kategorii „sztuka robienia seriali”!

O doskonałej obsadzie oraz poziomie gry aktorskiej nie wspominając – bo to oczywista oczywistość. W gatunku jakim jest serial obyczajowy produkcja ta dorównuje swoim poziomem samemu “Mad men”…Ale o tym potem!

*    *    *

First things first. Powtarzać to będę do znudzenia. Podobnie jak w rozgrywce szachowej, nie można osiągnąć mistrzowskiego poziomu w produkcji serialowej bez dopieszczonego w najmniejszych detalach scenariusza jej wydarzeń. Który o wszystkim pamięta, niczego nie gubi i nie zapomina. I nie daje się zwieść pozornemu poczuciu, że skoro jest świetny do przedostatniej prostej, to już może sobie odpuścić.  

Panjał? 😉  

Gambit Królowej oparty jest na powieści autorstwa Waltera Tevisa, który także grał w szachy, i także jak bohaterka serialu zmagał się z uzależnieniem od leków, już od dzieciństwa. To co jest ważne w tym przypadku, z kinematograficznego punktu widzenia, to także i ten fakt, że Tevis pisał książki, które nie tylko się świetnie czyta, ale które także nadają się do przełożenia na język kina. Ja tam szanuję takie talenta.  Dość powiedzieć, że przed Gambit Królowej dwie z jego powieści zostały zekranizowane! I dostały “drugie życie” w postaci kultowych filmów. Mowa o: “Człowiek, który spadł na ziemię” Nicolas’a Roeg’a z samym Davidem Bowie w roli głównej. Oraz “Kolor pieniędzy” Martina Scorsese – który był remakiem “The Hustler” z 1961 roku, z udziałem legendy – Paula Newmana.

Napisaniem scenariusza na jej podstawie, a także wyreżyserowaniem całości (rzadka rzadkość w serialach) zajął się Scott Frank – dwukrotnie nominowany do Oscara: za “Co z oczu, to z serca” oraz “Logan”. Do Złotego Globa za “Dorwać małego”, a do Emmy za “Godless” (sic!). Czyli w skrócie turbo – fachura. I facet, który kino robić umie! I to w tym serialu widać!

W tym miejscu pozwolę sobie na wredną uwagę, a raczej powtórzenie tego, o czym już pisałam. Jak mawiają ludzie z branży w USA: “Movies are for directors. TV is for writers”!

Czekam (nie)cierpliwie, kiedy w Polsce producenci tych wszystkich kosztujących krocie produkcji TV na tematy wszelakie, a tak nowatorskich w smaku, oryginalnych w recepturze i dostarczających czegoś więcej niż puste kalorie, niczym tort z działu ciast w Biedronce, wbiją sobie to do głowy raz na zawsze!…

*    *    *

Z tego co zdążyłam się do tej pory zorientować Gambit Królowej zapunktował poważnie nawet u szachistów. I to nie jest stwierdzenie ironiczne! Nie wiem czy i jak często zawodowi szachiści oglądają seriale, bo żadnego nie znam. Przypuszczam, że ci ze światowego rankingu FIDE (Międzynarodowa Federacja Szachowa) to pewnie nie za często. Ale ja mówię o amatorskich graczach. Lepszych lub gorszych. Ale jednak szachistach. A to – co może się wydawać mało istotne dla tak zwanego “zwykłego widza” – jest w tym przypadku wielkim komplementem. Fabuła każdej opowieści bowiem, szczególnie wtedy, kiedy traktuje o bardzo specyficznych umiejętnościach, profesji czy branży, a o czym jako widz nie mamy bladego pojęcia (tak jak ja o szachach) żeby być nośna, przykuwająca uwagę, a przede wszystkim wiarygodna – musi być zaczepiona bardzo realnie w faktografii***! Bo to właśnie czyni serial czymś głęboko fascynującym!  

*** Tu dygresja, czyli garść „ciekawostek”, które zgodnie z powiedzeniem, że „diabeł tkwi w szczegółach” odpowiadają między innymi za olśniewającą jakość produkcyjną serialu Gambit Królowej

  • aby rozgrywki szachowe uczynić jak najbardziej wiarygodnymi (łzy w oczach ze wzruszenia, bo przecież znamienita większość widzów „i tak by nie zauważyła”)…do konsultowania scen, w których bohaterka odgrywa swoje najważniejsze partie (a zaręczam Wam, że nie jest łatwo ani się tego nauczyć na pamięć, ani „grać” jako aktor prawdziwe ruchy szachistów, a jednak w tym przypadku osiągnięty został poziom mistrzowski!) zatrudniono zarówno amerykańskiego mistrza szachowego: Bruce’a Pandolfini’ego, jak i arcymistrza świata: Gari Kasparowa. Wszystkie są opracowane według najsłynniejszych mistrzowskich zagrań / strategii szachowych, które wykorzystali kiedyś najwięksi zawodnicy szachowi, czyli ci, którzy przeszli do historii…
  • każdy odcinek serialu nazywa się dokładnie tak, jak nazywają się konkretne ruchy / posunięcia w szachach
  • pierwsza książka na temat szachów, z jaką ma do czynienia główna bohaterka, to ta, która uchodzi za „biblię” w tym zakresie. Opublikowane w 1911 roku „Modern chess openings” do dziś są lekturą niezwykle szanowaną i popularną wśród początkujących szachistów.

Wspominałam we wstępie o “Mad men” nie bez kozery. Tylko ułamek z milionów widzów, którzy przed tą produkcją klękali pracowało kiedykolwiek w agencji reklamowej. Ale wszyscy, którzy ją oglądali mieli poczucie, że dostali wybitnie wspaniale oddającą jej realia opowieść o tym jak taki “byt” funkcjonował, w pewnych czasach i kontekście cywilizacyjno-kulturowym. I w Gambit Królowej mamy poniekąd ten sam wist. Świat szachistów, rozgrywek szachowych, najtęższych umysłów w tej dziedzinie, którzy przeszli do historii jest w niego wpleciony, stanowi jego osnowę. Bardzo dobrze udokumentowaną. Nie trzeba wiedzieć kim był Jose Capablanca. Bobby Fischer. Ani Boris Spasski. Nie trzeba znać terminologii. Ani wiedzieć czym jest obrona sycylijska Ba! Nie trzeba wiedzieć nawet na czym de facto gra w szachy polega, by mieć poczucie, że serial ten opowiada nam jakiś rodzaj fantazji i wariacji na obrany temat, ale jednak zbudowany wokół świata, który został rozpoznany dogłębnie, dogłębnie prześwietlony i przestudiowany. Budzi to mój bezbrzeżny szacunek! Choć, jak wspominałam to nie szachy / rozgrywki szachowe jako takie (oddane z realnością 1 do 1 w znaczeniu ukazywania kolejnych partii, kolejnych ruchów na szachownicy i tego w jaki sposób są prowadzone przez kluczowe postaci) mnie w tej produkcji powaliły na kolana. Bo były w mojej, osobistej percepcji tego serialu, jedynie strategicznym i (s)fabularyzowanym narzędziem do osiągnięcia narracyjnego celu. W dodatku przedstawione na sposób tak obłędnie atrakcyjny wizualnie i emocjonujący, że nie mogłam się za każdym razem kiedy tylko siadano do rozgrywek od patrzenia na szachownicę oderwać. Wgapiona w nią z rozdziawioną paszczą. Będąc jednocześnie całkowicie przekonana co do tego, że gdybym na przykład została zaproszona do znajomych na kameralny wieczorek, i w pewnym momencie gospodarz domu rzuciłby hasło: “kto zagra ze mną w szachy”? – uciekłabym z krzykiem. A jeżeli z jakiś względów musiałabym na nim zostać w roli obserwatora – zapadłabym w katatonie w kącie pokoju, z trudem udając z grzeczności, że mnie w ogóle co ktoś robi z pionami przesuwanymi w rytm, którego nie rozumiem – interesuje…

*   *   *

Tytuł „Gambit królowej” jest nie tylko dwuznaczny, ale przede wszystkim od-literacki. Co mi się podoba bardziej niż bardzo. W skrócie – gambit, jako zagranie – to poświęcenie figury w celu zyskania lepszej pozycji na szachownicy (choć w polskiej nomenklaturze szachowej znany jest jako gambit hetmański, co rzecz jasna mnie zupełnie nie dziwi, bo język polski odzwierciedla – jak każdy język na świecie – kulturę kraju. W tym przypadku naszą narodową, ohydną mizoginię i wieki patriarchatu, w którym doniosłe znaczenie przysługuje jedynie “jedynie słusznej płci” – czyli męskiej) …

I choć nigdy wcześniej bym o tym nawet nie pomyślała (bo i po co?)  😉 to dziś jestem bardzo zadowolona z tego, że dzięki serialowi Gambit Królowej, spojrzałam na szachy nowy okiem. I zapragnęłam o nich wiedzieć więcej.

Szachownica ma “jedynie” 64 pola. I dwa takie same komplety pionów i figur tyle, że w innym kolorze: czarne i białe. Razem jest ich 32 – po 16 dla każdego z graczy. Jak jednakże udowodnione zostało to wielokrotnie (dlatego od dawna mówi się o tym, że dopiero najbardziej zaawansowana sztuczna inteligencja będzie władna wygrać każdą partię szachów z każdym przeciwnikiem na świecie!) możliwości rozegrania partii szachowych jest nieskończona liczba. Jest to gra zwana królewską, gdyż stanowi sama w sobie jakiś rodzaj boskiej kreacji. Niepoliczalnej, niepojętej do końca, nieustannej możliwości eksploracji potęgi umysłu, który ją stworzył (co samo w sobie budzi mój bezbrzeżny podziw!) A tym samym jej rozwoju w kolejnych odsłonach. To jak gracz gra, jak obchodzi się z pewnymi figurami. Które wyznacza do poddania najpierw. Czy jego otwarcie partii szachów jest ofensywne czy defensywne, co robi z pionami, które mają duże znaczenie, ale nie wygrywają partii. To jaką gracz ma strategię gry – w zasadzie mówi o nim więcej niż to, czy wygrywa czy nie! I co także jest znamienne dla szachów – szachiści to ludzie (generalizując rzecz jasna), którzy bardziej od tego czy wygrają jarają się zgłębianiem tego, w jaki sposób to osiągną! I nie bagatelizujcie tego stwierdzenia! Bo jest ono dla narracji Gambit Królowej kluczowe. I dokłada kolejną cegiełkę do tego, czemu jest to produkcja, która stała się (w zasadzie nie mając ku temu wielkich predyspozycji marketingowych z racji poruszanej tematyki) hitem Netflix na całym świecie. O której piszą w pozycji klęcznej wszystkie najważniejsze media, poświęcone kinematografii na całym globie…

Myślę, że doskonale rozumiecie już do czego zmierzam. Byłoby naprawdę bardzo niesprawiedliwym (i głupim) uproszczeniem powiedzieć, że Gambit Królowej to serial o wybitnej, obdarzonej jakimś bliżej nieokreślonym, boskim darem, szachistce. Która choć miała w życiu pod górkę, to jednak dzięki swemu talentowi odniosła niebywały sukces…

Zupełnie nie tak!  

Gambit królowej to serial o tym, co metaforyzuje przepięknie (ukłony i oklaski!) tytuł tej produkcji. Bohaterka nie tylko gra w szachy, w zasadzie rozgrywa poprzez nie – używając ich jako narzędzia – swoje życie. Na autonomicznie wybrany, indywidualny, przez siebie samą obmyślony i realizowany sposób. Choć nie bez przeszkód. I nie zawsze satysfakcjonująco…

Bo jeżeli życie jest “grą” (a przynajmniej z pewnością dla wielu ludzi ta symbolika jest bardzo trafna) – to gra ta bywa – zupełnie jak gra w szachy dokładnie o tym, że my – jej “gracze” – pomiędzy kolejnymi rozgrywkami spotykamy różnych ludzi, różnie się z nami obchodzi los, popełniamy błędy, mamy swoje słabości, wewnętrzne bariery, psychiczne demony, którym ulegamy. A także przeciwników, którzy budzą w nas strach. I których, by odnieść zwycięstwo, czyli osiągnąć pełnię swego “ja” – pomimo paraliżującego lęku – musimy pokonać…

I co znamienne, szachy, jak większość gier, łącznie z życiem (jeżeli będziemy się trzymać dalej tej metafory) są grą, do której im więcej się doświadczenia, wysiłku i przemyślanego podejścia wkłada, tym bardziej istnieje szansa na “zwrot” w postaci wygranej…. Do arcymistrzowskiego poziomu nie prowadzi bowiem jedynie suma pojedynczych, zwycięskich partii, ale własny imperatyw do stałego samodoskonalenia!

I w zasadzie, dopiero przy oglądaniu Gambit Królowej dotarło do mnie, że w szachach, bardziej niż w jakiejkolwiek innej grze (gdyż jest ‘grą umysłową’ a nie fizyczną – hehe) przeciwnik jest dla szachisty lustrem, a nawet krzywym zwierciadłem! Bo to w jego rozgrywaniu szachownicy, tym co robi ze swoimi figurami i pionami – odbija się natychmiast każda słabość oponenta: niedociągnięcia w wiedzy, rutyna, spadek formy i czujności intelektualnej, emocje zaburzające ogląd sytuacji, brak opracowanej strategii, a na zbytnim samozachwycie kończąc.

Jak i wzięło mnie na refleksję, że sądząc po powyższym, szachy są grą, która prawdopodobnie potrafi łomotać ego szczególnie mocno, jak żadna inna na świecie…

*   *   *

Są późne lata 50-te zeszłego wieku. 9-letnią Beth Harmon (w jej postać w wydaniu dorosłym wciela się czytajcie mi z ruchu ust: ABSOLUTNIE G E N I A L N A Anya Taylor-Joy) poznajemy na moment przed tym, kiedy trafi do sierocińca, po tym jak jej matka zginęła w wypadku samochodowym. Tam, razem z innymi dziewczynkami, w różnym wieku, powinna z wytęsknieniem oczekiwać na to, aż w końcu los się do niej uśmiechnie i trafi do domu kogoś, kto zechciał ją adoptować. Nie wiemy czy Beth tego pragnie, choć od początku wiadomo, że od swoich koleżanek, podobnych jej w mizerii świata dzieci, które nie mają nikogo prócz “instytucji” w roli opiekuna – wiele ją dzieli. Bo Beth jest jakaś “inna”. Choć na subtelny sposób. Jeszcze nie wiemy dlaczego. Ale szybko okazuje się, że to dar. Talent. Wybitny. Odkryty przypadkiem, można by powiedzieć “pokątnie”, a nawet “nielegalnie”. Bo miejsce, do którego trafiła nasza bohaterka nie jest “domem złym”, ale jest z pewnością “domem”, który dziewczynkami (bo jest to sierociniec żeński – dodajmy – i tu znowu dygresja – fakt ten scenariuszowo jest niezwykle istotny i nie powinien być marginalizowany!) jako instytucja zajmuje się nimi na sposób ani uważny, ani czuły, czy troskliwy, a jedynie “poprawnie politycznie skrojony” na miarę systemu, w jakim funkcjonuje (ykhm)

Dyrektorka tej instytucji, owszem, jest kobietą dobrą i sympatyczną, niemniej bardzo stereotypowo postrzegającą to, czym dziewczynki, którymi się “opiekuje” mają być. A mają być, rzecz jasna: miłe, ciche, uroczo uśmiechnięte, ułożone, grzeczne i nigdy zbyt nie okazujące potrzeby indywidualizmu. Na dobre maniery i umiejętność funkcjonowania na zasadach, które nie burzą ładu świata zarządzanego przez mężczyzn, a do czego “tresuje” od wieków kultura patriarchalna kobiety – przykłada się w nim największą wagę. Beth Harmon – co jest rewelacyjnym zabiegiem scenariuszowo-narracyjnym – jest już jako dziecko przedstawiana nam zatem jako “chodzący pozór”. Wygląda jak wcielenie rudowłosego aniołka. W wyprasowanym mundurku, cicha, niby to posłusznie zawsze układnie wypełniająca polecenia, dostosowująca się do nakazów i zakazów sierocińca. Tak niepozorna w zachowaniu, że wszystkim umyka fakt, że swoim umysłem ogarnia znacznie więcej niż się komukolwiek wydaje. Szybko zatem zasłyszane od starszej kumpeli (wzruszająca rola Moses Ingram) porady co do tego, jak się mają sprawy z pigułkami, określanymi jako “witaminki” wydawane po posiłku przez pielęgniarza i opiekuna – zastosuje na własny sposób i wykorzysta do własnych celów…

Bardzo prędko, zanim jeszcze okaże się co te pozory skrywają, wiemy że Beth – choć jest jedynie dzieckiem – ma wyraźny charakter i sama siebie traktuje podmiotowo. Jest kimś, kto mocno trzyma się tego by mieć swoją osobowość, logikę pragnień, motywacji i działań. I choć jeszcze na razie jest “nikim”, wie jednakże, że nie tyle chce być “kimś”, co napewno chce być SOBĄ!…

Pewnego dnia Beth trafia, wysłana przez nauczycielkę, do piwnicy sierocińca w całkiem banalnym celu, gdzie poznaje tamtejszego woźnego – pana Shaibel’a (prześwietny – jak zawsze – Bill Camp). Który z czasem zacznie uczyć ją grać w szachy. I tak rozpoczyna się opowieść o wybitnej szachistce. Która zanim sama w sobie uzna swoją wybitność i wielką pasję do szachów oraz ambicje by zostać mistrzynią świata, przez wiele lat wcześniej będzie jedynie “cudownym dzieckiem”, którego talent nomen omen rozkwitł “w podziemiu”, a na zewnątrz – był wpierw całkowicie niezauważany, by potem – kiedy nie dało się go już nie zauważać – stać się głównie przyczynkiem do dyskursu, który mam nadzieję wkrótce odejdzie w zapomnienie. A jest to dyskurs, który na talenty jednostki lubi się wciąż gapić głównie poprzez pryzmat jej płci… 

I tak lata mijają, z dziewczynki jaką była kiedyś osierocona Beth, robi się nastolatka.

W domu, do którego Beth trafia już jako w zasadzie ukształtowana osobowościowo jednostka – od początku dostaje opiekę, troskę, oddanie, wsparcie i możliwość edukacji , ale jedynie dzięki kobiecie, która ją sobie wymarzyła jako adoptowaną córkę (w tej roli absolutnie doskonała Marielle Heller) – aktorka, która w tym serialu wraca do grania po wyjątkowo dobrze przyjętym przez krytyków i widzów (nominacje do Oscara, Złotego Globa oraz Bafta) swoim reżyserskim dziele, doskonałym “Czy mi kiedyś wybaczysz?” z roku 2018.

I w zasadzie jedynie od niej. Na odwzajemnienie miłości przez Beth w tak skomplikowanej sytuacji przyjdzie czas, dopiero wtedy, kiedy matka i córka jako figury symboliczne się życiowo „dotrą”… Ojciec / głowa tej rodziny, nigdy nie będzie w życiu Beth uczestniczył ani ciałem, ani duchem. I także ją opuści, tak jak kiedyś biologiczny ojciec. Co rzecz jasna ma dla fabuły tego serialu znaczenie. Ale Gambit Królowej jest zbyt inteligentnie napisany, aby uczynić z niedostatków sytuacji rodzicielsko – rodzinnej Beth jakiś ślisko – łzawy i trywialny narracyjnie asumpt do “psychoanalizy dla ubogich”. Co jest kolejnym przyczynkiem dla tego, czemu dostałam ekstatycznej czkawki podczas jego oglądania!

 

W tym miejscu powinnam także dodać, że fenomenalnie inteligentna zmyślność scenariusza Gambit Królowej polega także i na tym, że “cudowna dziewczyna” jaką jest Beth Harmon, posiadająca niemalże “magiczny dar” umiejscawia ją od początku historii w świecie (widzianym jako kontekst społeczny, historyczny, cywilizacyjny i kulturowy), do którego bohaterka nie pasuje, nie przystaje, ani nie czuje się w nim “na miejscu”. Permanentnie jest poniekąd zmuszana do kwestionowania swej „kobiecości”, głównie dlatego, że w czasach, w jakich przyszło jej żyć – kobiecość to przecież nie „piękny umysł” i własne zdanie na każdy temat, tylko zgoła inne atrybuty (niestety wciąż wiele się nie zmieniło w tym względzie od lat 60tych zeszłego wieku). Choć jest zarówno urodziwa, podoba się płci przeciwnej i nie stroni ani od mody, ani od tego, aby zwracać uwagę na to jak wygląda. Podkreślę jeszcze raz, że kostiumy jakie zaprojektowała dla bohaterki Niemka z pochodzenia: Gabriele Binder czynią ten serial dla oczu stylistyczną ucztą! Koncepcyjnie – absolutnie perfekcyjną. Wystarczy uważnie przyjrzeć się strojom Beth Harmon, które zakłada w najważniejszych momentach swego tak szachowego jak i prywatnego życia. . .

Jeżeli chodzi o inne reprezentantki swojej płci – Beth jest otoczona głównie kobietami, które kultura patriarchalna albo zniszczyła (matka biologiczna), albo stłamsiła (matka adopcyjna), albo też po prostu “wyprasowała” w swoich imadłach na modłę i wzorzec przystający do świata drugiej polowy XX wieku, zarządzanego w każdej dziedzinie przez mężczyzn. Niegdysiejsze jej szkolne koleżanki, choć takie ładne, bystre i “hop siup do przodu” jakoś tak się składa, że wszystkie niemalże zostały sfrustrowanymi “kurami domowymi”, bez względu na to, czym i kim chciały być jako młode dziewczyny….

W tym kontekście muszę wspomnieć, że Gambit Królowej niejako en passant, ale doskonale uwypukla to, jak ważne jest dla młodych ludzi i ich dalszego rozwoju uważność i wsparcie dla posiadanych przez nich talentów. Gdyby nie to, że jej adopcyjna matka nie postrzega talentów szachowych córki jako czegoś, co należy lekceważyć lub wręcz zanegować nie wiadomo jak potoczyłyby się losy Beth i czy po opuszczeniu sierocińca miałaby możliwość rozwijać swój talent i ambicje udowodnienia tego, że umie grać w szachy tak dobrze, by móc myśleć o zawodowym poziomie…

Zacznie od małych, skromnych turniejów stanowych, po drodze konstatując, że budzi zdumienie nie tylko poziomem gry i umiejętnościami, ale przede wszystkim tym, że jest kobietą, która tak dobrze gra w szachy (ykhm). Pozna facetów szachistów, którzy najpierw będą jej przeciwnikami, rywalami (w jednego z nich: mistrza USA Benny’ego Watts’a – wciela się prześwietnie Thomas Brodie – Sangster). By z biegiem lat stać się kochankami czy przyjaciółmi. Obsadowi się na dobre w świecie, który z takimi jak ona nie miał nigdy do czynienia. I będzie budzić coraz większy podziw, zachwyt i szacunek.

To wszystko może brzmieć nie tak doniośle, jak bym sobie życzyła. A ostatnie, czego bym sobie życzyła w przypadku recenzji tego serialu to to, by moje słowa o nim zostały odebrany nie tak poważnie jak powinny. Choć sam Gambit Królowej opowiadając o wielu bardzo ważkich kwestiach, nie chce być „ciężki” w odbiorze, a wręcz ucieka od epatowania “dramatem” w swej narracji. I miejscami stawia nawet na lekkość i ironię, by złagodzić powagę pewnych sytuacji.

Bo Gambit Królowej jest produkcją TV która jest tak daleka od banału, jak Polska od księżyca…

Jest w zasadzie (w pięciu z siedmiu odcinków tego miniserialu) opowieścią o kobiecie, która tak samo jak wymyka się wszelkim stereotypom, tak samo będąc genialnie uzdolniona i nie mniej ambitna – nie tyle zmaga się wyłącznie ze światem szachów – co podobnie do znacznie “banalniejszych” od niej, a jej codzienny świat zaludniających kobiecych postaci – zmaga się sama ze sobą! I swoją „nieprzystawalnością” do świata, w jakim przyszło jej żyć.! I znowu to podkreślę – szachy i turnieje szachowe są w jej historię wplecione, a nawet z nią splecione ciasnym węzłem także jako metafora tegoż zmagania!

Bo bohaterka Gambit Królowej przedstawiana jest nam także jako osoba “zwyczajna”, taka sama jak my wszyscy poprzez wszystkie swoje ludzkie słabości (jest uzależniona od leków, pije za dużo alkoholu, pali papierosy i częściej niż by chciała nie umie zapanować nad emocjonalnym stosunkiem do tego wszystkiego, co od mistrzowskiego poziomu gry w szachy ją odciąga). A to wszystko pozwala nam na nią patrzeć nie jak na “szachowego nerda”, który choć genialny nic nas emocjonalnie nie obchodzi, ale jak na kogoś, kogo szachowej wybitności przyglądamy się z podziwem i fascynacją. Jej gigantyczny talent, wybitne umiejętności, których nikt z nas nie posiada nie służą temu, by Beth Harmon postawić na piedestale, uczynić kimś “obcym”, figurą “nieprzysiadalną”. Wręcz przeciwnie, scenariusz serialu niejako zmusza nas do jakiegoś rodzaju zarówno współodczuwania z nią, wielkiej dla niej sympatii, jak i poczucia, że bardzo, ale to bardzo chcemy jej kibicować. Nawet jeżeli to kim jest i jaka jest dla nas niepojęte.

Chapeau bas po stokroć!

Kibicujemy jej tym silniej, im bardziej serial ukazuje jak bardzo szachy są dla niej ważne, jak “wielkie piękno” dla niej stanowią. Jak bardzo się nimi fascynuje i jak bardzo stanowią o niej samej. Są jej miłością, pasją, szczęściem, życiem całym… Jak bardzo chce być w nich coraz lepsza, jak bardzo się im poświęca. I jak wiele wysiłku wkłada w to, by piąć się w świecie zawodowych szachistów coraz wyżej i wyżej. Którego szczyt stanowią mistrzostwa świata w tej grze, rozgrywane w Moskwie, gdzie (nie po raz pierwszy zresztą) Beth będzie musiała się zmierzyć z od lat niepokonanym, wybitnym, uchodzącym za najpotężniejszego przeciwnika jaki istnieje – Wasilijem Borgowem (w tej roli doskonały Marcin Dorociński), któremu serdecznie w tym miejscu gratuluję wygranego castingu do Gambit Królowej – bo po tym jak oszaleli na punkcie tej produkcji TV dosłownie wszyscy, a najważniejsze amerykańskie tytuły branżowe piszą o nim z uznaniem i nawet poprawnie umieszczają “ń” w jego nazwisku 😉 – to sami rozumiecie co to oznacza! 🙂

 

I wierzcie mi na słowo, że kiedy przyjdzie ten moment, w którym Beth Harmon usiądzie przy stoliku z szachownicą – do najważniejszej rozgrywki w swoim zawodowym (i kobiecym) życiu – z mistrzem świata Borgowem – będziecie zaciskali za nią kciuki , aż do zbielenia kostek (hehe)…

*    *    *

Pora na konkluzje. Poza wszystkim innym, co jest rzecz jasna niezwykle ważne – z kinematograficznego punktu widzenia – czyli tym jak bardzo Gambit Królowej jest doskonały narracyjnie i realizacyjnie – jest to dla mnie serial, który zaliczam do jednych z najważniejszych jakie obejrzałam od kiedy nastał wiek XXI!

Bo jest jednym z niewielu, o których mogę powiedzieć z całym przekonaniem, że nie tylko rezonuje z moim emancypacyjnym, “lewackim” i feministycznym serduchem (hehe). Ale przede wszystkim odpowiada na moje intelektualne potrzeby patrzenia na kino jako medium, które ma największy sens wtedy kiedy ma siłę perswazji. Bo kino (nie przestanę być w tym względzie idealistką) powinno mieć intelektualny wpływ na ludzką percepcję zastanego świata, wpływać na jednostkowe poszerzenie horyzontów myślowych, a finalnie wnosić trwały wkład w zmiany kulturowe i cywilizacyjne.

Bo te fragmenty finałowego odcinka, w którym wszyscy, którzy kiedykolwiek mieli możliwość zetknąć się z geniuszem Beth Harmon, z tym, jak bardzo jest wyjątkowa. Ci, którym po drodze, kiedyś sprawiła zawód, czy przykrość. Nawet ci, którzy jej zazdrościli, mieli do niej personalne żale, i ci z którymi mocno w szachach rywalizowała – jej starają się pomóc, stać za nią murem, wspierać na każdy możliwy sposób – uformowały w moim gardle gulę wielkiego wzruszenia i wdzięczności dla puenty tej opowieści.

Bo odbieram zakończenie tego serialu jako wyjątkowo piękne, budujące i dogłębnie humanistyczne przesłanie dla każdego. A najbardziej dla tych, którzy sformułują przyszłe pokolenia.  

Genialne umysły, wybitne talenta i predyspozycje nie są bowiem w Gambit Królowej przestawiane jako coś, co może zaistnieć z sukcesem – w próżni. Ani jako coś, co może rozwijać się, kiedy nie ma wsparcia z zewnątrz. Ich blask nie powinien być tym, co nas kłuje w oczy i razi, a raczej tym, co olśniewa i inspiruje…   

You may also like

BĘKART
CHŁOPI
EUFORIA
MIŁOŚĆ I ŚMIERĆ