23
lis
2015
195

GRACE KELLY = IKONA… jak to łatwo powiedzieć…

I don’t want to dress up a picture with just my face

Grace Kelly (1929 – 1982)

Do tekstu o GRACE KELLY zbierałam się długo. Chciałam go napisać i nie mogłam. I tak w kółko. Opadały mnie stale wątpliwości. Jak i co napisać o kobiecie, której styl i szyk uwielbiam i podziwiam, o jednej z moich najukochańszych gwiazd złotej ery Hollywood. Legendzie.

Bo – co uważam za bezdyskusyjne w jej przypadku – była ZJAWISKIEM.

Kino wielbiło ją krótko, ale za to niezapomnianie. Zaś popkultura składała jej pokłony co najmniej kilka dekad.

Z dzisiejszej perspektywy patrząc na Grace Kelly – wraz z wiedzą, którą nabywałam latami maniakalnie o niej czytając, kolekcjonując książki i albumy jej poświęcone – wciąż nie pozbyłam się mego dziecięcego zachwytu dla jej nieodpartego wdzięku, czaru, gracji, tego czegoś, co czyniło z niej – obiektywnie przepięknej kobiety – znacznie więcej. A była tym niebywała wręcz umiejętność sprawiania, że ludzie się w niej zakochiwali. Mężczyźni literalnie, kobiety – metaforycznie. Zawsze kiedy myślę, jak bardzo jej imię pasowało do postaci, jaką wykreowała – się uśmiecham.

grace-ja

Zdjęcie: Joanna O’Shea

KSIĘŻNICZKA – Fantazmat kulturowy

Grace urodziła się po to by zostać księżniczką

Frank Sinatra

Co do mojej prywatnej fascynacji Grace Kelly, myślę, że ważny był wątek kulturowy czasów, w których się urodziłam. A konkretnie ten, który dotyczył dyskursu na temat roli kobiety w społeczeństwie, małżeństwie, życiu zawodowym. A w nim ten najbardziej trudny do uchwycenia, zawierający w sobie wszystkie opowiadane i czytane bajki, książki dla dzieci, marzenia, rojenia i fantazje o idealnym połączeniu świata żeńskiego z męskim. Kiedy byłam małą dziewczynką – kultura oferowała zarówno mnie, jak i wszystkim moim rówieśnicom jeden prymaryczny wzorzec: była nim postać księżniczki. My, kobiety tego pokolenia, dalej – podobnie do pokoleń naszych matek i babek –  wychowywane byłyśmy w jej kulcie. Każda z nas chciała księżniczką być. A ponieważ żadna nie była – kluczem do niej był kolejny fantazmatyczny twór, zwany “księciem” (z bajki).

Spotkanie księcia było poniekąd warunkiem sine qua non by stać się spełnionym wcieleniem kobiecości doskonałej. Ten patriarchalny tor myślowy – naznaczył nas pokoleniowo – dość znacząco. I jest to konstatacja tyleż prawdziwa, co smutna.

A Grace Kelly to wszystko uosabiała. Została księżną Monako, choć była jedynie aktor(ecz)ką.

kelly_Princess

Z biegiem lat pozbyłam się fantazji zarówno o księciu (z bajki), a tym bardziej o zostaniu jego żoną. Zmiany kulturowe, wraz z rozbudzonym ruchem emancypacyjnym mi w tym pomogły. Bez wątpienia. W tym także (o paradoksie) – media. W końcu zrozumiałam, że to, w czym Grace Kelly była mistrzynią – czyli utrzymywaniu pozorów – stało się jej zgubą. Nie umiem z tego kpić. Bo nie ma z czego. Jeśli idzie o czasy, w których Kelly się urodziła, w których dorastała i w których zrobiła karierę – tym bardziej nie dawały jej szansy na inne spojrzenie.

W późnych latach 50-tych zeszłego stulecia, kobieta taka jak ona – była – nie spełniając wymogów dotyczących arystokratycznego pochodzenia – idealną kandydatką do wspierania fasadowości dworskiego życia. Dziś – co kiedy dorastałam, nie było w ogóle nagłośnione – wiadomo już bardzo dobrze, że “bycie żoną księcia” okazało się najbardziej wymagającą, niewdzięczną, nudną i frustrującą rolą jaką przyszło jej zagrać. A poślubiony mężczyzna – owszem z tytułami i atrybutami wyjątkowego prestiżu – poza nimi – posiadaczem całego szeregu bardzo przyziemnych wad.

IKONA STYLU

Grace Kelly była kobietą wielbioną w czasach mojego dzieciństwa. Wiedziałam o tym doskonale i to zdecydowanie na długo przed tym, zanim obejrzałam jakikolwiek film z jej udziałem. Występowała w narracji otaczających mnie dorosłych jako mit. Ucieleśnienie dość abstrakcyjnych pojęć, których wtedy nie rozumiałam. Wszyscy mężczyźni w mojej rodzinie bliższej i dalszej, bez względu na wiek, poczynając od ojca, poprzez starszych braci, kuzynów, wujów – na dźwięk jej nazwiska się rozpromieniali. Kobiety zaś, raczej chłodniej i oszczędniej wypowiadały się na jej temat (ach! ta brzydka cecha zwana zawiścią), choć bywały też i entuzjastki. Przede wszystkim jednak we wszystkich wypowiedziach po jednej i drugiej stronie “barykady” powtarzały się jak zdarta płyta dwa słowa, odmieniane przez wszystkie przypadki: klasa i szyk.

Słowa “ikona” nikt nie używał. No cóż, może w latach 70-tych zeszłego stulecia nie był modny, a może był zarezerwowany dla innych zjawisk…

Nie umiem sobie przypomnieć, kiedy dokładnie zaczęła się kariera tego słowa w języku polskim. Ale jakoś tak mi chodzi po głowie, że było to dość niedawno, w początkach XXI wieku. Wcześniej nikt nim nie szafował. Owszem, mówiono, że coś jest bardzo w stylu … tu padało nazwisko konkretnej osoby, na przykład projektanta mody, albo znanego artysty, ale żeby od razu ikona?

“Ikony”, mam wrażenie rozpleniły się w języku polskim wraz z gwałtowną celebryzacją mediów i nieustającą potrzebą kreowania postaci, które chciano ludziom “wkleić” jako wzorce do naśladowania. Próby “zikononizowania” podjęto wobec prawie wszystkich masowo znanych osób. Jak ktoś był bardzo popularny, na przykład z racji występowania w serialu TV, który oglądała Polska cała – było wiadomo, że prędzej czy później zostanie “ikoną”.

Do tej pory nie mogę wyjść ze zdumienia, jak łatwo udało się w naszym kraju przeprowadzić proces pauperyzacji tego pojęcia. Ale mam nieodparte wrażenie, że na takiej samej zasadzie, na jakiej przeprowadzona została operacja na pojęciu luksusu.

…naturalna elegancja Grace Kelly jest jedną z jej niezapomnianych cech, nawet dzisiaj, niemal trzydzieści lat po przedwczesnej śmierci…

Nie ma ani jednego zdjęcia Grace Kelly, na którym wyglądałaby nie na miejscu i nie a propos. Nieważne w jakiej sytuacji: jako młodziutka dziewczyna, prywatnie, oficjalnie, rodzinnie, na wielkiej gali filmowej, w podróży, w przerwie miedzy zdjęciami, w garderobie, na planie filmowym, przed zostaniem księżną Monako i po. Czy to pozowane, czy robione z zaskoczenia przez paparazzi, jakiekolwiek by nie były – a przejrzałam ich setki – wszystkie pokazują kobietę, o której stylu można powiedzieć właśnie te dwa magiczne słowa: klasa i szyk.

 

Nic dziwnego zatem, że na jej cześć najbardziej luksusowy francuski dom mody HERMES – nazwał torebkę, której zwykła była używać. “Kelly Bag” jest jednym z najdroższych i kultowym modelem tej marki. Za który kobiety do tej pory płacą słono i traktują jak inwestycję na całe życie.

Princess-Grace-Kelly-Bag

jej ulubiony dodatek stał się sam w sobie synonimem elegancji…wymyślił ją w latach 30-tych Robert Dumas, jednak [torebka] stała się obiektem kultu dopiero wtedy, gdy uwieczniono ją na zdjęciach na ramieniu amerykańskiej gwiazdy, która właśnie otrzymała Oscara za Dziewczynę z Prowincji George’a Seatona…

Kilka innych kultowych marek modowych także dużo jej zawdzięcza. Na przykład znany producent okularów Ray Ban

American actress Grace Kelly (1929 - 1982) on horseback on the set of a film, probably 'Mogambo', circa 1953. (Photo by Gene Lester/Getty Images)

American actress Grace Kelly (1929 – 1982) on horseback on the set of a film, probably ‚Mogambo’, circa 1953. (Photo by Gene Lester/Getty Images)

Lub słynąca ze wspaniałych dzianin, wełen i kaszmirów londyńska firma Pringle of Scotland.

pringle

Od kiedy została Księżną – domy mody haute cauture również czerpały z faktu, że ubierała się w ich kreacje. Dior, Chanel, Givenchy, Valentino – były jej ulubionymi.

jeśli istnieje jakaś koncepcja, z którą nie mam nic wspólnego, to zakupy dla samej przyjemności kupowania. Uważam za właściwe okazanie szacunku ludziom, którzy tworzą piękne rzeczy i dają przyjemność tym, którzy oglądają mnie w nie ubraną…

Jej suknia ślubna, zaprojektowana przez kostiumografkę wytwórni MGM: Helen Rose do tej pory stanowi inspirację dla kolejnych pokoleń (w tym obecnych Księżnych: z Kate Middleton na czele). Została też uznana przez najsłynniejszych krytyków modowych za “najpiękniejszą kreację ślubną stulecia”.

wedding

NARODZINY GWIAZDY

Jak to się stało, że Grace Kelly w kinematografii zapisała się jako wcielenie kobiecości zwane „ogień i lód”? Z pewnością to zasługa Alfreda Hitchcocka, u którego zagrała w trzech na wszystkie swoje jedenaście filmów (M jak morderstwo, Złodziej w hotelu, Okno na podwórze), zanim została żoną Księcia Monako. To wielki Hitch postanowił bowiem – na co żaden inny reżyser wcześniej nie wpadł – uczynić ze skrzętnie maskowanej zmysłowości i seksualności Grace – główny atut. Mawiał o niej że jest jak wulkan przysypany śniegiem. I kiedy studiuje się role Kelly w jego filmach – widać, jak bardzo doskonale zarówno on, jak i jego muza rozumieli się w tym względzie.

Potencjał Grace jest widoczny w jej powściągliwości. Zawsze powtarzam aktorom, żeby niepotrzebnie nie wykorzystywali mimiki. Grace potrafi nad tym panować. To rzadka umiejętność jak na dziewczynę w jej wieku…

To, co jest fascynujące w Grace Kelly to fakt, że fenomenalnie wręcz i niezwykle precyzyjnie budowała swój wizerunek publiczny jako “damy” i to sama – lata przed tym, zanim stała się w ogóle sławna.

W czasach, w których żyjemy – ludzie płacą specjalistom od tego typu działań bajońskie sumy i obecnie już sprytne młodziaki wiedzą, że tzw. wizerunek to jest coś, czego nie docenianie jest zwykłą głupotą.

W końcu sprowadza się to wszystko do tego samego, co Grace Kelly wiedziała doskonale jako młodziutka dziewczyna i to we wczesnych latach 50-tych zeszłego stulecia: dla innych liczy się nie tyle to, kim jesteśmy (bo nikogo to zbytnio nie interesuje), ale to – kim się im wydajemy.

Ale ona, w przeciwieństwie do współcześnie żyjącego młodego pokolenia kreatorów samych siebie – nie wiedziała niestety, że wizerunek osoby bez skazy może tak samo przynosić pożytki, jak i szkodzić. Tak zwany wizerunek, zresztą, był wtedy kiedy żyła „bytem” tak odległym od dzisiejszych realiów, jak dla nas księżyc.

Grace była „produktem” swojej epoki, znacznie bardziej w kontekście kulturowym niż marketingowym. O aktorce można powiedzieć z całą pewnością, że to nie Hollywood ją uformowało. Kiedy zadebiutowała – była już stworzona. Na modłę o jakiej jej rodzina marzyła, a która była zgodna z tym jaką miarą mierzono kobiety w połowie zeszlego stulecia.

Nie zmienia to faktu, że licznie wydawane biografie na jej temat pełne są informacji, które burzą nieskazitelny obrazek, jaki Grace tworzyła latami na swój temat, a zwłaszcza wspaniale rzucają światło na wszystkie drobne detale, ktore złożyły się na to, dlaczego całe życie postrzegana była jako uosobienie klasy.

Wiele osób sądziło, że pochodzi z wyższych sfer (co nie było prawdą), bo miała wypracowany akcent rodem z tej grupy społecznej. A to jedynie dlatego, że w dzieciństwie cierpiała na wadę wymowy, którą długo ćwiczyła z logopedą. Dystans i rezerwa jaką emanowała – zdaniem osób jej nieżyczliwych – maskować miały fakt, że niewiele miała do powiedzenia. Stroje, fryzura i dodatki, które nosiła już jako nastolatka – zawsze bardzo dopracowane, proste, eleganckie – zupełnie niezgodne z ówcześnie wtedy panującą modą i trendami – były wykoncypowanym razem z matką sposobem na to, by śliczna córka prezentowała się w nich jak młoda dama, z bardzo dobrego domu. Grace to zresztą odpowiadało.

Trudno w to dzisiaj uwierzyć, patrząc na to z perspektywy sześciu dekad, w czasie których styl, jaki wypracowała nie tylko nie zwietrzał, nie odszedł do lamusa i nie pokrył się pajęczyną, ale wciąż jaśnieje blaskiem, a jej role filmowe dalej zachwycają, ale Grace Kelly była: chorowitym dzieckiem, które nie spełniło sportowych oczekiwań ukochanego ojca, zapalonego pływaka, wioślarza i tenisisty; niezrealizowaną baletnicą (komisja kwalifikacyjna odrzuciła jej kandydaturę z tytułu zbyt wysokiego wzrostu); mierną uczennicą szkoły średniej (nie dostała się na wybrane pierwotnie studia z powodu słabych stopni z przedmiotów ścisłych). I że na prawdę nic nie zapowiadało jej gigantycznego sukcesu, ani tego, że w niespełna dekadę od zdania matury nie tylko że podbije Hollywood, ale je opuści w szczycie kariery – by zasiąść na tronie u boku małżonka władającego małym i niezbyt znaczącym geo-politycznie, ale jednak prawdziwym księstwem.

PODBÓJ HOLLYWOOD

w Hollywood pełnym skacowanych puszczalskich, prawdziwa dama jest rzadkością. To właśnie czyni Grace Kelly najbardziej niebezpieczną kobietą dzisiejszego kina

Ostatecznie wylądowała w American Academy of Dramatic Arts w Nowym Jorku. I tu znowu – niechętne jej osoby – upatrywały w tym fakcie nie tyle talentu, co sprytu Grace, która w podaniu na studia nie omieszkała zaznaczyć, że pragnie zostać tak dobrą aktorką, aby z powodzeniem móc grać w sztukach swego wuja George’a, uznanego dramaturga i zdobywcy Pulitzera.

Wyjazd do Nowego Jorku z domu rodzinnego na przedmieściach Filadelfii stał się dla młodej Grace okazją do zdobycia dwóch kolejnych umiejętności życiowych: zarabiania na siebie oraz praktyki w uwodzeniu mężczyzn.

Jak twierdzą jej biografowie panna Kelly miała nieposkromiony apetyt seksualny, a że towarzyszyło mu równie potężne zainteresowanie ze strony płci męskiej – romanse zaczęła już w hotelu, w którym się zakwaterowała jako studentka. Był to rodzaj stancji dla panien z dobrych domów, położony w nowojorskiej Upper East Side, gdzie aby móc mieszkać – trzeba było mieć specjalne referencje, nieposzlakowaną opinię, a nadto przestrzegać surowych zasad tamże panujących. Jedną z nich był oczywiście zakaz przyprowadzania jakichkolwiek mężczyzn nie będących członkami najbliższej rodziny. Grace uwielbiała go łamać.

Jednak ta uciążliwa dla niej sytuacja nie trwała zbyt długo.

Już w trakcie studiów dostała pracę jako fotomodelka i miała wystarczająco dużo zleceń, by wynająć samodzielnie mieszkanie. A tym samym uwolnić się od kurateli rodziców (łożących wcześniej na jej utrzymanie i naukę). Występowała zarowno w reklamach, jak i dziesiątkach przedstawień telewizyjnych nadawanych na żywo (TV było wtedy stosunkowo nowym medium w USA). Potem, kiedy już stała się sławna – twierdziła, że były dla niej doskonałą szkołą aktorstwa.

Kiedy dostala role w jej pierwszym ważnym filmie u boku samego Gary’ego Coopera, ikonicznym W samo południe, miała 22 lata.

high noon

Grace była mistrzynią “podwójnego życia”, jeśli idzie o sprawy damsko – męskie. Sprawiała wrażenie ślicznego niewiniątka. A jej chłodna rezerwa jeszcze tylko to wrażenie podbijała. Podczas, gdy tak na prawdę uwielbiała uwodzić mężczyzn. I była w tym rewelacyjna. Do czasu wyjścia za mąż miała wielu kochanków.

Nie to jednak jest najbardziej istotne. Dla zrozumienia jej postaci kluczowy jest fakt, że powielała zawsze ten sam schemat w wyborze swoich kolejnych partnerów seksualnych. Interesowała się głównie tymi facetami, którzy byli a) dużo starsi, b) zajęci (czytaj żonaci), c) ewentualnie o nieuregulowanym lub niestabilnym statusie związkowym (w separacji, w trakcie rozwodu, itp.). W Hollywood dość szybko otrzymała od niezbyt lubiących ją koleżanek po fachu przydomek “złodziejka cudzych mężów”. Trudno się temu dziwić. Na prawie każdym planie filmowym miała z kimś romans.

…w tamtych czasach studia filmowe rutynowo płaciły reporterom za niepublikowanie niektórych niesmacznych informacji. W przypadku Grace musiało to być bardzo kosztowne…

Robert Slatzer, specjalista od reklamy wytwórni Paramount

Ci biografowie, którzy pisząc o Grace podchodzili do jej fenomenu z  empatią i próbowali dokonywać analizy, a nawet prób “psychologizowania” – by zrozumieć skąd wziął się u aktorki “przymus” uwodzenia starszych partnerów filmowych – która poza tym – cieszyła się w branży szacunkiem i sympatią – wiązali ten fakt z jej skomplikowaną i bolesną relacją z ojcem.

Większość ludzi, którzy mieli z nią do czynienia na planach filmowych – wspomina ją jako zarówno zdolną, ambitną jak i pracowitą. A co więcej zapamiętano ją także jako ciepłą, bezpośrednią, pogodną i zupełnie pozbawioną gwiazdorskich fochów.

Ta dychotomia relacji Grace ze światem zewnętrznym, towarzyszyła jej całe życie zawodowe. Mężczyźni ją uwielbiali. Kobiety nie znosiły. Nie miała przyjaciółek. Ani nawet dobrych koleżanek.

… jako kobieta niezamężna uważana byłam za niebezpieczną. Inne kobiety widziały we mnie jedynie rywalkę. To mnie zawsze bardzo bolało…

Winę za ten stan rzeczy ponosić miał ojciec Grace. Figura męska, co się zowie. Prawdziwy amerykański “self-made man”. Pochodzący z irlandzkiej biedoty imigrantów, z dziesięciorgiem dzieci –  nigdy nie zdobył wykształcenia. Rzucił szkołę, bo musiał wcześnie zacząć pracować i zarabiać. Został murarzem. Ale był także zapalonym wioślarzem i to doskonałym. Zdobył złoty medal na igrzyskach olimpijskich w Antwerpii.

Kiedy jego córka (jedna z czworga dzieci) była już u szczytu sławy, majątek Johna Kelly szacowano na 18 milionów dolarów (co w przeliczeniu na dzisiejsze warunki stanowiłoby kwotę około 150 milionów). Bo kiedy odniósł spektakularny sukces na niwie sportowej – rzucił murarkę i za pożyczone pieniądze założył przedsiębiorstwo budowlane.

Grace nigdy nie była “córeczką tatusia”, w przeciwieństwie do starszej siostry Peggy. Nie odnosiła sukcesów w sporcie, tak jak jej starszy brat, który także został – tak jak John Kelly senior – wioślarzem. No i jeszcze na dodatek – wybrała sobie zawód aktorki. Którego, jak się nietrudno domyślić – jej ojciec kompletnie nie poważał.

John Kelly był despotycznym maczomenem, człowiekiem sukcesu, o gigantycznych ambicjach. Za którymi – jak to często w takich przypadkach bywa – stały kompleksy, zraniona duma własna i frustracje z młodości.

Dla ojca Grace, to, że jego córka była piękna, było jedynym “znaczącym kapitałem” jaki osobiście posiadała. W jego mniemaniu – wychowywana przy pomocy żony „na księżniczkę” – miała za zadanie zrealizować w życiu jeden cel: dobrze wyjść za mąż. A to oznaczało dla pana Kelly tylko jedno. Małżeństwo Grace miało wprowadzić jego rodzinę na kolejny szczebel drabiny społecznej. A najlepiej na sam jej szczyt. Czyli tam, gdzie sięgało korzeniami jego największe upokorzenie z czasów wczesnej młodości. Jako biedny irlandzki chłopak, nie dostał pozwolenia na udział w najbardziej prestiżowym wyścigu wioślarskim świata: Henley Royal Regatta na Tamizie. Bo nie był dżentelmenem.

Grace, wedle teorii, jaką niektórzy jej biografowie przedstawiają – próbując zgłębić jej relacje z mężczyznami – właśnie w figurze ojca: zimnego, despotycznego mężczyzny, który nigdy jej za nic nie pochwalił, nigdy nie był z niej dumny i właściwie okazywał jej głównie pogardę – upatrują faktu, że stała się kobietą, która nieświadomie całe życie poświęciła temu, by ojciec w końcu ją zauważył i docenił. Co znamiennie obrazuje fakt, że kiedy do rodziców Grace już po otrzymaniu przez nią Oscara przyjechali reporterzy TV, aby zrobić z nimi wywiad – w salonie, gdzie John Kelly trzymał wszystkie najważniejsze zdjęcia i pamiątki bliskie jego sercu, a gdzie czołowe miejsce zajmowały medale, puchary, dyplomy sportowe oraz zdjęcia własne i syna – nie znaleźli fotografii córki z najbardziej prestiżową statuetką w branży filmowej.

ROLA ŻYCIA

grimaldi

Rainiera, Księcia Monako, Grace poznała przez przypadek. W 1955 roku pojechała do Cannes jako gwiazda konkursowej Dziewczyny z Prowincji (pierwszy i zarazem ostatni Oscar aktorki). Przedstawiciel najstarszej panującej europejskiej dynastii nie wpadł jej w oko. Można by się w tym doszukiwać złośliwej ironii. Owszem był od niej starszy, ale jedynie o sześć lat. I był stanu wolnego. Ale prawda jest taka, że w tamtym czasie Grace była mocno sfrustrowana relacjami z mężczyznami. Przez wszystkie lata zanim poznała Rainiera, liczne romanse nie zaprowadziły jej donikąd. Albo kończyły sie fiaskiem z powodu tego, że jej wybrankowie koniec końców i tak wracali do swoich żon, albo – jak było w przypadku słynnego projektanta mody: Olega Cassiniego, z którym jej związek z przerwami trwał trzy lata i za którego chciała wyjść za mąż, a nawet przedstawiła go rodzicom – nie został zaakceptowany. Cassini miał bowiem reputacje playboya, hulaki a przede wszystkim był – o zgrozo! – rozwodnikiem.

Państwo Kelly, z tatusiem na czele jednogłośnie powiedzieli: NIE!

Niestety – cała historia pt. “Książe i aktoreczka” była również bardzo mało romantyczna, a wręcz przyziemna można by rzec.

Książe Rainier – kawaler po trzydziestce, który może i nie wyglądał jak Cary Grant – ale niczego mu nie brakowało – był nazywając rzez po imieniu “głową panującą”, która szukała żony, a raczej materiału na żonę. Jego obowiązkiem było bowiem zapewnienie sukcesji dla tronu. Poprzednia jego partnerka, francuska aktorka Gisele Pascal niestety nie spełniła tego podstawowego wymogu. Choć Rainier podobno ją bardzo kochał. Zainteresowanie się Grace doradził mu przyjaciel – grecki milioner, armator: Arystoteles Onassis (późniejszy drugi mąż Jackie Kennedy). Kiedy już Grace została mu przedstawiona – Rainier nie posiadał się z radości. Kandydatka wydawała się być idealna: młoda (miała jedynie 26 lat), z zamożnego domu szanowanego biznesmena, zjawiskowo piękna, znana, podziwiana, o nienagannych manierach i reputacji…

Przez pół roku zatem książę trans-oceanicznie adorował pannę Kelly, wysyłając jej listy, pełne czułych słów, prezenty i dowody miłości. To wszystko wydawało się tym bardziej nierealne, że w tym samym czasie aktorka grała w przedostatnim swoim filmie pt. Łabędź księżniczkę. I pierwszy raz w życiu była sama. To okrutne, ale jakże prawdziwe.

Grace postanowiła przyjąć oświadczyny księcia Monako.

W tym miejscu „zrzucę wisienkę z tortu”. W zaręczynach tych było więcej przykrej do strawienia tekturowości fasady, niż autentycznego smaku.

Książe – bowiem – nie akceptował swej wybranki bezwarunkowo. Kiedy przyjechał po sześciu miesiącach korespondencyjnych zachodów do Filadelfii by poznać teściów oraz się oficjalnie oświadczyć, wraz – rzecz jasna – z bajecznym pierścionkiem z 10,5 karatowym brylantem – przywiózł ze soba także osobistego, dworskiego lekarza. Grace została poddana badaniom mającym zaświadczyć o tym, że jest płodna. Bez dziedzica krwi bowiem, Monako groziło przyłączenie do Francji. A do tego rządzący od XIII wieku księstwem Grimaldi nie mogli dopuścić.

EPILOG

Kiedyś, ładnych parę lat później, po mającej miejsce w dniu 19 kwietnia 1956 roku ceremonii zaślubin pomiędzy Grace Kelly, a Księciem Rainierem III Grimaldi, w katedrze św. Mikołaja w Monako, na którą zjechały wszystkie koronowane głowy Europy, możni, ważni, cała jest -set society oraz setki reporterów. I które w obecnym slangu nazwano by (co zresztą mnie niezmiernie bawi, bo jest to słowo dokładnie zaczerpnięte z tamtej ery) epicką – jakiś dziennikarz hollywoodzki zapytał Gary’ego Granta czy Księżna Grace zamierza wrócić do pracy w filmie.

Było to związane z faktem, że w 1962 roku Monako wydało oficjalne oświadczenie, że księżna zagra w nowym filmie Hitchcocka pt. Marnie (do czego nie doszło, a role dostała Tippi Hedren, ta sama która zagrała wcześniej w Ptakach) – były partner (nie tylko) filmowy aktorki z kultowego Złodzieja w hotelu odpowiedział tak:

Dlaczego miałaby to zrobić? Przeniosła się przecież ze sztucznej sceny na prawdziwą

Tu dygresja:

Film, którego produkcję nota bene, rodzina Grimaldi próbowała bezskutecznie zablokować Grace Księżna Monako Oliviera Dahana z roku 2014, próbuje przedstawić fragment z życia Grace Kelly w jej ostatniej roli właśnie. Z zupełnie innych powodów niż te, które powodowały rodziną książęcą – uważam, że film ten nie powinien nigdy powstać. Nie tylko dlatego, że jest po prostu kiepski. Ale przede wszystkim dlatego, że uważam za idiotyczne, kiedy ktoś się porywa z motyką na słońce, próbując na siłę ożywić mit – używając do tego innego aktora (w tym przypadku Nicole Kidman). Przekazać coś, czego nie da się oddać. Bo było unikalnym zjawiskiem. Jedynym i niepowtarzalnym.

Nie umiałabym powiedzieć tego lepiej – więc zacytuje:

nie można wyglądać jak Księżna Grace…

Karl Lagerfeld

Rola, którą Grace Kelly grała do końca życia, zakończonego tragiczną śmiercią w wypadku samochodowym: najbardziej przejmująca, dramatyczna, skomplikowana i złożona – jaką przyszło jej kreować – uczyniła z niej kobietą, która w kwiecie wieku, nie mając jeszcze 40 lat – dusiła się prowadzonym życiem. Wiedziała bowiem, że już nigdy nie wystąpi w żadnym innym filmie (Rainier się na to nie zgadzał) i będzie grała już tylko, w tych samych dekoracjach, wśród tych samych „aktorów”.

Za każdym razem, kiedy myślę o tym, jaką cenę zapłaciła za to, że całe życie była niewolnicą swojego wizerunku, to chce mi sie płakać.

IKONA! Jak to łatwo powiedzieć…

Przy pisaniu tego tesktu korzystałam z następujących źródeł:

„Magia stylu. Portrety dziesięciu kobiet, które zmieniły świat” Paolo Saltari, z przedmową Anny Molinari

„Grace. Sekrety życia księżnej”- James Spada

„Prawdziwa księżna Monako” – Bertrand Meyer –Stabley

„Once upon a time: Behind the fairy tale of Princess Grace and Prince Rainier” – Jay Randy Tarrabolleri

„Grace Kelly” – Wendy Leigh

oraz artykułów z „Vanity Fair” oraz „New York Times”

You may also like

BĘKART
PAMIĘĆ
STREFA INTERESÓW
CZASEM MYŚLĘ O UMIERANIU