14
sie
2021
22

KATLA

KATLA (KATLA), Pomysłodawcy: Sigurjón Kjartansson, Baltasar Kormákur. Reżyseria: Baltasar Kormákur, Börkur Sigthorsson, Thora Hilmarsdóttir. Wyk. Ingvar Sigurðsson, Guðrún Ýr Eyfjörð, Íris Tanja Flygenring, Björn Thors, Aliette Opheim, Haraldur Ari Stefánsson, Þorsteinn Bachmann , Baltasar Breki Samper, Guðrún Gísladóttir, Helga Braga Jónsdóttir, Valter Sólveig, Arnarsdóttir, Birgitta Birgisdóttir. Islandia, 2021, Produkcja oryginalna Netflix

Natykając się na serial taki jak KATLA, wymagający widz (za którego się mam) nie wie czego się spodziewać… Zatem próbuje i sprawdza… W mojej opinii Katla to rzecz doskonała realizacyjnie, “po skandynawsku” mroczna, tajemnicza, pełna pytań bez jednoznacznych odpowiedzi. Wciągająca i mocna. A także (jak się okazało) mocno intelektualna. Dla wielbicieli seriali w typie “Dark” – rzecz nie do przegapienia…

Jeżeli chodzi o seriale, od dawna jestem usytuowana w tzw. rozkroku. A jest to – sami przyznajcie – pozycja mocno niewygodna. Bo ja seriale kocham jako gatunek filmowy. Bo kocham opowieści. To bardzo proste równanie jest niestety nieproste w praktyce. Dlatego, au mass, na moim blogu recenzji seriali jest znacznie mniej niż przeze mnie oglądanych (lub przynajmniej próbowanych – ykhm). A wynika to z tego, o czym już kilkukrotnie pisałam – film trwa godziny dwie, no trzy – zatem dość szybko relatywnie rzecz ujmując wiadomo o co c’mon, czyli “kciuk w górę” lub “kciuk w dół” (hehe). A seriale? Olaboga! Z tym to bytem nigdy nic nie wiadomo. Jedzie, jedzie, ach jak dobrze, yeah, a w połowie – nagle – za przeproszeniem kupa. Zjazd po równi pochyłej. Albo – przypadek frustrujący mnie szczególnie (i jakoś dziwnym trafem dość powszechny w polskich produkcjach). Zaczyna się nieźle, no, trójka z plusem, a potem “jeb” – a finałowe odcinki zostawiają mnie z poczuciem, że znowu zostałam potraktowana jak baran. Łopatą po głowie. Zero wysublimowania, pospieszne kończenie roboty niczym wymęczony wytrysk… Nienawidzę tego…

Męka pańska z tymi serialami.

A piszę o tym znowu i także dlatego żeby podkreślić kwestie, które są dla mojego bloga kluczowe. I powodują, że jest taki jaki jest. I inny nie będzie. Nie ma na nim miejsca na recenzje serialu po dwóch obejrzanych odcinkach. I ci, którzy próbowali mnie namówić na pisanie po udostępnieniu odcinka pilotowego – już do mnie nie piszą (hehe)…Nie i jeszcze raz nie. To kwestia pryncypiów. I szacunku – w tym do siebie samej, a przede wszystkim do tych, którzy ten blog czytają…

Pora zatem wrócić do omawiania serialu Katla, o którym nota bene zagraniczne media donoszą, że miałby on mieć swoją kontynuację. Ja nie widzę w tym większego sensu prócz kasy. Ale ad rem…

*   *   *

Na serial Katla na Netfliksie natknęłam się zupełnie przypadkiem, ale jednak nie całkiem przypadkowy był mój wybór, aby go obejrzeć. Otóż podczytałam w opisie, że jednym z pomysłodawców oraz reżyserów Katli jest Baltasar Kormákur, który w moim kinofilskim serduszku (na zawsze zapamiętałam jego imię i nazwisko, co nie dziwne) zapisał się świetnym “101 Reykjavik” (1998), który był dopiero drugim jego filmem fabularnym, zrobionym nieco po 30-tce. Nie bez znaczenia był pewnie i ten fakt, że był to pierwszy obraz rodem z Islandii, jaki obejrzałam w swoim życiu. Dziś Kormákur jest filmowcem przez duże F: scenarzystą, reżyserem oraz producentem. I sądzę, że w każdej z tych ról jest przynamniej bardzo dobry. Facet po prostu umie robić kino! 🙂

*   *   *

Zacznijmy od pytania, które jest bardzo istotne dla narracji tego serialu. Czy wierzycie w przypadki? Czyli w to, że najistotniejsze kwestie w ludzkim życiu, wydarzenia, spotykane osoby, sprawy niby to dawno zapomniane i przeszłe, a jednak mające jakąś swoją kontynuację – to jedynie zbiegi okoliczności? Czy może bliżej Wam do myślenia o tym wszystkim co trudno wytłumaczalne, niełatwe do objęcia rozumem – jak o kwestiach, które dzieją się poza naszą kontrolą i świadomością, nie wiadomo jak, ale sobie znanymi drogami prowadzą nas ku temu, że to co było wcześniej – w swoim czasie, prędzej czy później do nas wraca i niejako zmusza do tego by się z tym skonfrontować?…

Odcinek pilotowy serialu Katla już w pierwszych pięciu minutach mocno sugeruje, że będziemy mieć do czynienia z bardzo osobliwym tłem narracyjnym. Rzecz ma bowiem miejsce na Islandii, a konkretnie w małej osadzie o nazwie Vik, w zasadzie opuszczonej przez większość mieszkańców. Uciekli z niej prawie wszyscy, odkąd wybuchł (tytułowy) wulkan Katla i od roku stale dochodzi do mniejszych lub większych erupcji lawy…

Prócz kilkorga osób, które tam jednak zostały oraz pracowników stacji naukowej, robiącej stale pomiary sejsmograficzne – nie ma tam nikogo. Vik jest spowite chmurami, zmieszanymi z pyłem wulkanicznym, który pokrywa wszystko i wdziera się wszędzie. Z kranu cieknie brunatno-błotnista woda, w dodatku jest zima. Dni są krótkie, pogoda straszna. Na taką Islandię, o której marzą wszyscy kochający dalekie podróże (w tym ja) nie chciałabym pojechać, choćby dawali bilety i noclegi za darmo…

A piszę o tym z premedytacją, w ten właśnie sposób, bo jest to bardzo istotne dla fabuły serialu Katla. Vik – to nie jest miejsce, w którym najprawdopodobniej kiedykolwiek żyło się łatwo, nawet przed wybuchem wulkanu. Z racji na warunki atmosferyczne i nieustanną konieczność walki z żywiołami przyrody, a przede wszystkim na swego rodzaju “odcięcie od świata” (do Vik można się dostać jedynie promem)…

Katla wrzuca nas bez pardonu w nastrój posępny i mroczny, a przede wszystkim znamionujący jakąś zagadkę, tajemnicę. I to podaną na sposób taki, że intryguje i dosłownie od razu zasysa. Chce się oglądać dalej! A jako że nienawidzę spolerować – nie powiem Wam dokładnie o co chodzi (choć bardzo utrudnia mi to pisanie tego tekstu), ale zaznaczę jedynie, że mocno sugerujący gatunek sci –fi oraz thriller w jednym…

Główna bohaterka serialu Katla ma na imię Grima (świetna Guðrún Ýr Eyfjörð). I choć zdaje się być z nią wszystko w porządku, szybko dowiadujemy się, że jest przepełniona smutkiem po brzegi. Prawdopodobnie cierpi na depresję, w każdym razie bierze codziennie jakieś pigułki, które pozwalają jej “normalnie” funkcjonować. Grima, rok temu właśnie była naocznym świadkiem największego jak do tej pory wybuchu wulkanu, a przede wszystkim świadkiem tego, że jej siostra Ása poruszająca się jak reszta grupy na skuterach śnieżnych – zniknęła. Uznano ją oczywiście za zmarłą. Pogodzeni z tym strasznym faktem zdają się być jej mąż i ojciec. Ale Grima wciąż Ásy “szuka”, a z pewnością jest z tym, że jej siostra odeszła – niepogodzona. Zreszta, jak się dowiemy później, w życiu Grimy, w zasadzie od dziecka – śmierć była wszechobecna…

Wkrótce do Vik przybywa z Reykjaviku naukowiec: geolog – niejaki Darri, który przebywając wcześniej na stałe w stolicy Islandii otrzymuje próbki z tamtejszej stacji badawczej i sejsmologicznej, która z racji na zbyt małe zaplecze badawcze i doświadczenie naukowe swoich pracowników nie umie sobie poradzić z przewidywaniami jak bardzo Katla jest dalej groźna i czego w związku z tym cała osada i mieszkający w niej ludzie mogą się spodziewać.

Darri jest człowiekiem, którego również dotknęła trauma utraty najbliższej osoby. Bo trzy lata wcześniej jego zaledwie kilkuletni synek zginął w wypadku samochodowym.

No i jeszcze na wyspie Vik pojawia się pewna kobieta, ma na imię Gunhild. I kiedyś tu już przez pewien czas mieszkała. A co więcej, jak się okaże, nie tylko mieszkała. Łączyły ją intymne relacje z ojcem Grimy oraz Ásy…

 

*   *   *

Niczego już więcej na temat fabuły serialu Katla się ode mnie nie dowiecie. Bo bardzo chciałabym, jeżeli zdecydujecie się te produkcję obejrzeć – abyście mieli szanse zagłębiać się w nią oraz odkrywać to, co w niej do odkrycia z takim poczuciem zaangażowania, jak ja…

Bo też Katla jest – kinematograficznie rzec ujmując – więcej niż bardzo dobrą propozycją serialową. Ma bardzo swoisty, uber mroczny, ale hipnotyzujący klimat, doskonałe zdjęcia, dialogi, aktorstwo. O scenografii nie wspominając – genialnie buduje klimat przedstawionej opowieści.

Ten ośmioodcinkowy serial, jak wspominałam, na początku mnie po prostu zaintrygował. I wciągał w kolejne odcinki, co jest rzecz jasna – banalnym – ale jednak podstawowym wyznacznikiem poziomu satysfakcji w tym przypadku. Niemniej byłoby bardzo niesprawiedliwym uproszczeniem gdybym na tym stwierdzeniu poprzestała. Katla bowiem okazała się być produkcją fantastycznie dobrą z powodu, którego zaczynając ją oglądać – nie przewidziałam!

A to dlatego, że doskonale miesza nie tyle gatunki i konwencje filmowe, ale buduje narracje! Fabuła Katli każe nam stale zmieniać optykę i zagłębiać się w kolejne warstwy tej – w swym trzonie – mocno psychologicznej i głębokiej intelektualnie opowieści.

A to – to jak wiadomo – kocham najbardziej!

Bo w swoim sednie – posiłkując się konwencją na pograniczu “sci-fi” i “thrillera” – jest de facto w moim osobistym i subiektywnym odbiorze historią niebywale uniwersalną, do głębi ludzką i nośną pod każdą szerokością geograficzną.

Bardzo wiarygodnie wplata w wydarzenia współczesne wątki dla historii i podwalin kultury Islandii istotne, a związane immanentnie z legendami i mitami tej “magicznej krainy”. Która fascynuje ludzi od bardzo dawna, choćby samą przyrodą – jedyną i unikalną na skalę światową. Ale Islandia to również jej symbolika, prastare opowieści. Które choć z perspektywy rozumowej brzmią jak “bajdurzenia” – jednak mają swoje znaczenie w takich miejscach, gdzie żywioły natury nigdy nie sprzyjały ludziom, a ludzie nimi otoczeni przez wieki nauczyli się, że są od nich silniejsze. Co znamienne, kiedy człowiek żyje w otoczeniu, które jest mu nieprzyjazne – uczy się także być twardym. Nie rozklejać się, radzić sobie zawsze. Nie prosić o pomoc. Być gotowym na to, że natura daje i zabiera. Nie okazywać uczuć i emocji. Tłumić je w sobie. Ale zawsze ma to swoje konsekwencje. I zawsze są tego koszty…

*   *   *

Bo pod każdą szerokością geograficzna żyją ludzie, którzy borykają się z traumą jaką jest strata kogoś najbliższego, z żałobą, z konsekwencjami popełnionych kiedyś czynów, które skrzywdziły innych ludzi. Z zaniechaniami, błędami, porażkami i decyzjami, które zaważyły na całym ich życiu. A niekiedy także na życiu najbliższych…

Wspominałam wcześniej, że słowo “przypadek” ma w Katli duże znaczenie. Uważam się za osobę mocno racjonalną, a jednak – w przypadki nie wierzę. I w tym miejscu naprawdę trudno mi to udowodnić naukowo. Logicznie. Bo się nie da.

Bardzo jestem ciekawa czy odbierzecie ten serial tak samo jak ja. Bo dla mnie jest on (jak się okazało) wcale nie o wulkanie i jego erupcji. Ani nawet nie o Islandii. Tylko o ludzkiej psychice, podświadomości i o mechanizmie wyparcia, które dotyka nasz gatunek – jak ziemia długa i szeroka – wtedy kiedy psychologicznie nie potrafimy sobie poradzić z traumą i poczuciem winy. Upychanie tych bolesnych uczuć wgłęb siebie, stałe przydeptywanie, uklepywanie i zasypywanie popiołem – na dłuższą metę nic nie daje. Bo z tym wszystkim – przychodzi taki dzień – że prędzej czy później będzie trzeba się skonfrontować. Zmierzyć. Spojrzeć temu w oczy… Bez tego – to my ludzie – jesteśmy niczym nieczynny wulkan, który nagle, znienacka potrafi eksplodować i wylać z siebie wszystko to, co do tej pory tkwiło gdzieś w głębinach, pod strasznym ciśnieniem. Niszcząc wszystko dookoła… To nie są już małe, nawarstwiające się mikro wstrząsy. Ale coś, od czego ucieczki już nie ma. Żeby móc żyć dalej, bez bólu, bez poczucia winy, a nie tylko “trwać”, żeby uzyskać jakiś rodzaj „pogodzenia ze sobą” i tym samym dostęp do satysfakcji i radości z życia – po tym, co kiedyś nas przygniotło, zmieniło, uformowało to wszystko, w czym obecnie w marazmie tkwimy, co niekiedy bardzo długie lata w sobie tłamsiliśmy, albo z czym jedynie powierzchownie, dla jako takiego funkcjonowania w społeczeństwie nauczyliśmy się sobie radzić – musimy nie tylko stanąć z tym twarzą w twarz, ale „zejść w głąb siebie”. I podjąć wyzwanie zmierzenia się z prawdą o rzeczy sednie…

 

You may also like

STANLEY TUCCI: W POSZUKIWANIU WŁOSKICH SMAKÓW
DYPLOMATKA
NIEBIESKOOKI SAMURAJ
EUFORIA

Leave a Reply