7
lut
2020
31

KŁAMSTEWKO

KŁAMSTEWKO (The Farewell). Reż & Scen. Lulu Wang, Wyk. Awkwafina, Zhao Shuzhen, Tzi Ma, Diana Lin, Chiny / USA, 2019

Są takie filmy, które na własny użytek nazywam „klejnocikami”. I KŁAMSTEWKO do nich należy. Jest to bowiem obraz formalnie skromny, zrealizowany najprostszymi środkami wyrazu – a jednak nie przeszkadza mu to być – olśniewającym! Choć opowiada o niby to całkowicie egzotycznych dla nas realiach – życiu Chińczyków – mnie zdał się przekraczać granice kulturowe i językowe na sposób najbardziej naturalny z możliwych. Kłamstewko jest koronnym dowodem na to, że jakże często wspaniałe kino to umiejętność opowiadania cudzych historii tak, że czujemy jakby były naszymi…

Nie będę nikomu z Was próbowała wciskać kitu, że kiedy okazało się, że Kłamstewko jest nominowane do Złotych Globów w kategorii „najlepszy film zagraniczny” wiedziałam kim jest jego reżyserka Lulu Wang, albo grająca w nim Awkwafina, która statuetkę otrzymała za pierwszoplanową rolę żeńską w komedii lub musicalu. Nie. Nic z tych rzeczy. Każde nazwisko stojące za tym – absolutnie – rewelacyjnym filmem – nie mówiło mi literalnie nic. Albo mówiło tyle samo, jakby (taki przaśny żarcik) mówiło po chińsku…

W chwili, kiedy piszę tę recenzję – Kłamstewko ma na koncie prawie 150 nominacji do najważniejszych nagród filmowych (w tym do BAFTA, Critic’s Choice Awards, no i „last but not least” na najważniejszym Festiwalu Kina Niezależnego na świecie – czyli w Sundance!).

Ale zaręczam Wam – że bez żadnej z tych nagród zostało by przeze mnie zrecenzowane. Bo jest to film FENOMENALNIE DOBRY! Po prostu.

*   *   *

Zacznę zatem od kwestii zasadniczej. I dla tego obrazu niezwykle ważnej z socjologicznego punktu widzenia. Nie znam najświeższych danych statystycznych na ten temat. Ale te, które udało mi się wygrzebać w sieci mówią o tym, że Amerykanie chińskiego pochodzenia to jedna z najliczniejszych grup etnicznych w USA, stanowiąca około 2 % populacji. Czyli ich liczba wynosi kilka milionów (sic!)

I piszę o tym nie bez kozery. Bo Kłamstewko za swoją główną bohaterkę ma właśnie taką młodą kobietę, o imieniu Billi (FENOMENALNA – nagrodzona Złotym Globem – Awkwafina).  Awkwafina naprawdę nazywa się Nora Lum, ale woli używać tego pseudo artystycznego, bo aktorką jest raczej „z doskoku”, a żyje głównie z tego, że jest popularną raperką – której – uwaga! – profil na Instagramie ma ponad półtora miliona followersów…Przed wiodącą rolą w Kłamstewku zagrała w dwóch filmach. W niezbyt u nas znanym „Crazy Rich Asians”. Oraz mini rólkę w wielkobudżetowym „Ocean’s Eight”.

Awkwafina urodziła się w Nowym Yorku. Jej matka jest Koreanką, a ojciec Chińczykiem.  Scenarzystka i reżyserka Kłamstewka – Lulu Wang to także Chinka z pochodzenia, wychowana i wykształcona w USA.  Zresztą – jak sama przyznaje – scenariusz swojego drugiego pełnometrażowego filmu fabularnego – oparła na prawdziwej, dobrze jej znanej  historii…

Wszyscy aktorzy, którzy grają w tym filmie to także Azjaci lub Amerykanie o chińskich korzeniach. I znowu – piszę o tym specjalnie – bo Kłamstewko jest doskonałe także pod względem obsady. Każdy, nawet o 3-minutowym czasie ekranowym jest dobrany perfekcyjnie!

Tak więc Kłamstewko to obraz, który rozpostarty jest na styku kultur: wschodniej i zachodniej. I wspaniale obrazuje właśnie tę dychotomię uczuć, która towarzyszy ludziom takim jak Billi w poszukiwaniu swojego ja, wyrażania siebie, umiejętności „bycia sobą”. Bez względu na kraj pochodzenia. Tradycje i wartości, które się wyniosło z domu, czy którymi się nasiąkało od dziecka.

Kłamstewko w swej najgłębszej warstwie jest opowieścią właśnie o tym. Jak i o tym, że system wartości, pewne pradawne wierzenia czy tradycje wypracowane przez kulturę z której się pochodzi powinny stać się raczej przedmiotem uważnej analizy i świadomego wyboru. Aniżeli podlegać odrzuceniu lub bezmyślnemu powielaniu. Tylko taka postawa bowiem pozwala zaistnieć w pełni. Odnaleźć się na sposób najbardziej satysfakcjonujący w sytuacji, kiedy żyje się w świecie, w którym „własne korzenie” to sprawa skomplikowana…

*    *    *

Billi (jeszcze raz podkreślę – rewelacyjna Awkwafina!) ma 30 lat. Mieszka w Nowym Jorku, gdzie stara się prowadzić dorosłe i autonomiczne życie. Ale w kulturze skąd pochodzą jej przodkowie – rodzina to nie tylko więzy krwi, ale mała, bardzo skonsolidowana, zamknięta społeczność. Która rządzi się swoimi prawami. I w której od wieków dzieci są posłuszne rodzicom. Młodsi woli starszych. A pewne rytuały trwałe jak skała i nienaruszalne. Przybyła z Chin do Stanów jako mała dziewczynka. Bo tak zdecydowali jej rodzice. Którym się w nowym kraju udało na tyle, że prowadzą godziwe życie. I wydają się być ze swojej egzystencji całkowicie zadowoleni. Można powiedzieć, że wszyscy na pierwszy rzut oka sprawiają wrażenie całkowicie „zamerykanizowanych”.

Pewnego dnia Billi dowiaduje się, że u jej ukochanej babcia Nai Nai (w tej roli zjawiskowa Zhao Shuzhen) zdiagnozowano raka. A jak twierdzą jej rodzice – nie należy o latentnym stanie informować tego, kto jest śmiertelnie chory, gdyż jak mawiają Chińczycy „umiera się ze strachu przed śmiercią”. Kwestia ta staje się dla wszystkich najbliższych krewnych Nai Nai – więcej niż trudna i frustrująca.

Finalnie, jej rodzina (rozsiana po świecie) postanawia, że skoro czas Nai Nai jest policzony – trzeba obmyślić fortel, czyli powód, dla którego zjadą się gromadnie do dawno opuszczonych Chin, aby ją zobaczyć. Tytułowe „Kłamstewko” (choć osobiście wolę zdecydowanie oryginalny „The Farewell”– bo uważam, że dobrzy reżyserzy wiedzą co robią, nadając takie, a nie inne tytuły swoim obrazom i co chcą symbolicznie nimi przekazać!) zogniskuje się wokół – jakże dla babci radosnej nowiny – ślubu kuzyna Billi (na siłę przyspieszonego i naprędce zaaranżowanego). Nai Nai  jest szczęśliwa! Oto w końcu rodzina, z którą de facto od lat ma jedynie sporadyczny kontakt i to głównie przez telefon zjawi się u niej w komplecie.

A to jak będzie wyglądało i przebiegało spotkanie się tego rodzinnego gronka, w kraju, który dla każdego z nich jest już od dawna czymś, z czym ich więzi są jedynie symboliczne – stanowi clue fabuły Kłamstewka. I jest to opowieść nie tylko zobrazowana w sposób wybitnie wiarygodny. Ale także z niezwykłą wręcz umiejętnością poruszający w sposób lekki, miejscami wręcz groteskowo-zabawny – także i bardziej poważne kwestie dotyczące kluczowych różnic między: starym a nowym; doświadczeniem życiowym i mądrością wynikającą z wieku a niedookreśleniem się młodości; odwiecznym konfliktem pokoleń; pragmatyzmem i nauką a wiarą i intuicją. Jak i między uległością i posłuszeństwem a buntem …

Kłamstewko zestawia ze sobą trzy światy. Świat mitycznej mądrości Wschodu (wszak Konfucjanizm do dziś stanowi inspirację dla najświatlejszych umysłów!). Chiny jako kraj, który uległ nieprawdopodobnej wręcz westernizacji w ciągu zaledwie kilku dekad, a jednak u swych podwalin żywi się wciąż siłą swych wielowiekowych tradycji. Jak i kwestię najbardziej uniwersalną z możliwych: że rodziny się nie wybiera. Ale wybrać sobie można w rodzinie tego, kto stanowić może dla nas swego rodzaju mentora. Kogoś, kto otworzy oczy na coś niezwykle istotnego. Kto nas zainspiruje do stania się tym kim chcemy się stać.

W tym miejscu muszę napisać, że poza absolutnie olśniewającą rolą Awkwafiny w roli Billi oraz Zhao Shuzhen w roli babci Nai Nai – to właśnie scenariusz Kłamstewka, a zwłaszcza dialogi napisane przez Lulu Wang – mnie zjadły z butami! Toż to m a j s t e r s z t y k!

Dawno żaden film nie sprawił mi tyle kinomaniackiej – dzikiej przyjemności – co ten – jeśli idzie o te kwestie! Bo ogląda się to wszystko, o czym opowiada  z poczuciem absolutnej prawdziwości. A to jest właśnie tym, co bez względu na szerokość geograficzną, z której pochodzi widz – porusza najmocniej!

Bo – jak się dowiemy dość szybko – Billi nie jest po prostu Amerykanką o chińskich korzeniach. Jest wrażliwą, młodą kobietą, która całą sobą, zanim weźmie udział w rodzinnej maskaradzie odczuwała, że jej „chińskość” to coś, co stanowi dla niej wyłącznie przeszłość. I to taką, która w jej stereotypowym rozumieniu – ją mierzi. Ma jedynie sentymentalne znaczenie. Piramida kłamstw, którą jej rodzina zbudowała aby uzasadnić dla Nai Nai swoją wizytę – jest postrzegana przez nią jako nie tylko niezrozumiała, ale nieco – żenująca. I w całkowitej sprzeczności z tym, z czym się utożsamia jako Amerykanka. Bo Amerykanie są pragmatyczni. I zadaniowi. Nowy Jork jest zaś najbardziej „wymagającym” stanem w USA. Kto wybiera tu żyć – to po to, by dążyć do sukcesu. I wybić się na gwiazdę. Stać się indywiduum, a nie jednym z wielu.

Billi wydaje się być kimś kto właśnie to uważa za życiowy drogowskaz. I że tak jest najlepiej. Ale nie wie jak ma to zrobić. Bo niczego spektakularnego do tej pory nie udało się jej dokonać, choć jak możemy się domyślać z początkowych scen – próby podjęła…W środowisku i kulturze z której się wywodzi – indywidualizm nie był nigdy premiowany, w przeciwieństwie do kolektywizmu. Chińczycy są skromni, pracowici. I znacznie lepiej od przedstawicieli kultur zachodnich radzą sobie ze stresem i przeciwnościami losu.

Ale czy Billi wie dlaczego? Czy to rozumie? Czy zdaje sobie sprawę z tego, co czyni ich tak silnymi psychicznie? Co sprawia, że żyją nie tylko długo, ale przede wszystkim znacznie częściej niż w Ameryce w poczuciu życiowej satysfakcji. Bez depresji, uzależnień. Załamań psychicznych. Nawet kiedy ich życie jest tak banalne, że w Nowym Jorku byłoby całkowicie niewidoczne…

Kiedy pojawia się w Chinach, to jedynie z sentymentu dla ukochanej babci, którą postrzega głównie jako figurę symboliczną. Bo Nai Nai – jest dla niej ucieleśnieniem już ledwo pamiętanego dzieciństwa. Billi do szóstego roku życia mieszkała z rodzicami w Chinach i zapamiętała dziadków jako wyjątkowo wspaniałych, a Nai Nai jako tę, która miała dla niej czas, okazywała troskę i miłość. Której była ulubienicą. Stanowi dla niej w zasadzie jedyną wartościową emocjonalnie namiastkę świata, który dorosła Billi – nowojorczanka – pozornie odrzuciła. Chiny to dla niej kraj, z którego pochodzi. I tyle. W dodatku – coraz mniej. Nawet językiem chińskim posługuje się już robiąc błędy. A zna go jedynie dlatego, że wciąż mówią nim – jej najbliżsi.

Ale jak się okaże, kiedy dojdzie do spotkania z babcią oraz resztą familii na miejscu w Chinach – choć pierwotnie bardzo przeciwna okłamywaniu Nai Nai co do stanu jej zdrowia – Billi zrozumie rzeczy, które odkłamią jej amerykańskie życie!

Kłamstewko to dopracowana w najmniejszych detalach, dopięta na ostatni guzik opowieść – miejscami ciepła i wzruszająca, a miejscami „troszku smieszna a troszku straszna” – o maskaradzie rodzinnej zorganizowanej dla większego dobra. W której każdy z jej członków  – podążając ślepo za kulturową wykładnią – zbuduje swoją własną fasadkę utkaną z mniejszych i większych kłamstw, po to tylko by Nai Nai nie poznała swoich wyników badań. Potulne poddanie się ich wszystkich „babcinej tyranii” – organizatorki wesela i życia rodzinnego – zrealizowana została narracyjnie przez Lulu Wang tak genialnie, że mnie osobiście powaliła na łopatki!

Bo babcia – stara Chinka – mająca swoje przywary i czasami nieznośna w chęci kontrolowania wszystkich członków rodziny i kierowania ich życiem – ale też na swój –  babciny sposób urokliwie ciepła – przede wszystkim reprezentuje świat ludzi, którzy dobrze siebie dawno temu zrozumieli i zaakceptowali. Jak i swoje życie. Będąc kimś, kto jest bardzo samoświadomy z racji nie tyle wieku, co mądrości życiowej i umiejącym się cieszyć tym, co jest  – okaże się być dla Billi – paradoksalnie – kimś, kto ją uleczy z niechęci do kultury z której pochodzi!

To dzięki Nai Nai Billi odkryje coś, co stanie się jej drogowskazem na dalsze życie. A jest tym czymś moc wynikająca z umiejętności odróżnienia tego, co powinno być robione i jak, a co i jak – mówione. Zrozumie, że Nai Nai żyje życiem, które postrzega jako najlepsze z możliwych, jej danych. Bo skupiona jest na tym co jej służy, wzmacnia, daje energię życiową, napędza i buduje. To czego nie lubi – traktuje jako coś co jest. Bez fiksowania się na tym. I poświęcania energii by z tym walczyć… A jej rodzice doskonale wiedzieli, czemu miały służyć kolejne kłamstwa, kolejno przedstawiane babci. Mówienie prawdy czasami bowiem niczego nie zmienia i nic dobrego nie wnosi. Ważne by umieć wiedzieć kiedy ją zaprezentować, komu i jak…

Cała intryga fabularna Kłamstewka zapleciona wokół maskarady naokoło kłamstw mających utrzymać Nai Nai w nieświadomości co do stanu jej zdrowia  – wieńczy wzruszająca klamra.

Billi powróci z Chin do Nowego Jorku bogatsza o przemyślenia, refleksje, doświadczenia, które pozwolą jej na siebie spojrzeć nowym okiem. I uzyskać lepszy wgląd w siebie samą. Bohaterka zda sobie sprawę z tego, że jej tożsamość kulturowa jest podwójna. I nie ma sensu temu zaprzeczać. Nie ucieknie od bycia Chinką. Jak i nie przestanie być z tego powodu Amerykanką. Ale w której ze swoich tożsamości jest prawdziwa, a w której sama sobie kłamie i jakim swoim postawom życiowym ma powiedzieć „żegnaj” – na te pytania może odpowiedzieć sobie jedynie ona sama. Najważniejsze aby próbowała!

*** Wszystkie zdjęcia zamieszczone w tekście pochodzą z materiałów prasowych dystrybutora filmu KŁAMSTEWKO na rynku polskim: M2 Films.

You may also like

BĘKART
PAMIĘĆ
STREFA INTERESÓW
CZASEM MYŚLĘ O UMIERANIU

Skomentuj