KLER
KLER. Reż Wojciech Smarzowski, Scen. Wojciech Smarzowski & Wojciech Rzehak, Wyk. Janusz Gajos, Arkadiusz Jakubik, Robert Więckiewicz, Jacek Braciak, Joanna Kulig, Katarzyna Herman, Polska, 2018
W najgłębszych swych pokładach jest dla mnie film KLER zarówno moralitetem, jak i niezwykle odważną, heroiczną wręcz próbą opowiedzenia o kwestiach, które Polskę dławią. Został zrobiony po to, by bolało, a przede wszystkim po to by otworzyć “ropiejącą ranę”, jaką jest nasza narodowa hipokryzja, zakłamanie i dramatyczna wręcz niemożność do skonfrontowania się z tym, z czym jako społeczeństwo mamy od zawsze największy problem. A jest nim mechanizm wyparcia.
oficjalny plakat do filmu KLER
plakat artystyczny, autorstwa Andrzeja Pągowskiego
Nagrodzony nagrodą dziennikarzy na tegorocznym FPFF w Gdyni, pozbawiony nagrody tzw. Złotego Klakiera dla najdłużej oklaskiwanego filmu najnowszy obraz najbardziej bezkompromisowego polskiego reżysera jakim jest Wojciech Smarzowski jest na ustach wszystkich od dnia ukazania się w sieci zwiastuna do filmu KLER. W każdym możliwym kontekście, w tym rzecz jasna politycznym. Od paru dni krąży po Facebooku ocenzurowana przez media publiczne wersja wypowiedzi twórcy, odbierającego nagrodę w Gdyni. Mnie to więcej niż cieszy. W myśl porzekadła rodem z Hollywood: “nie ważne co mówią, byleby mówili”. Bo ja osobiście pragnę by na ten film poszło do kina jak najwięcej ludzi, z jakichkolwiek pobudek. A najprostsza (i zarazem najbardziej cyniczna) jest taka, że jak obraz Smarzowskiego zarobi dużo, to będzie to z korzyścią dla niego jako twórcy. A temu twórcy kibicuje od zawsze!
* * *
Smarzowski od zawsze robi filmy autorskie i nikomu się stara nie kłaniać, poza swoją wizją kina. Jest reżyserem o tak wyraźnej kresce artystycznej, że śmiało stawiam tezę, iż jego obrazy w tzw. “blind testach” wypadłyby znakomicie. Trudno jego twórczość pomylić z kimkolwiek innym. Jest też w moim odczuciu reżyserem mocno przywiązanym do pewnej (własnej, indywidualnej) koncepcji narracji filmowej, a na pewno ma swoje narracyjne fiksacje. Chce być dobrze zrozumiana – to nie zarzut, to stwierdzenie obiektywnego faktu. Smarzowski jest mistrzem “jechania po bandzie”. Zresztą, uważam, że wychodzi mu to rewelacyjnie dobrze. Ja jego twórczość nie tylko szanuję i cenię sobie ogromnie – ale dogłębnie podziwiam. Niemniej jest to twórca, który z niewielkimi wyjątkami w swej filmografii porusza się w podejmowanych tematach bez finezji, acz z piekielną inteligencją i czarnym jak smoła poczuciem humoru. Byc może to zamierzona strategia. Jako naród nie jesteśmy intelektualnie wysublimowani. Żeby do statystycznego Polaka dotrzeć – trzeba go jeb*** w łeb. Inaczej “aluzju nie ponjał”…
Zatem – jest dla mnie Kler filmem, który w znamienitej swej części będąc wiwisekcją działań kościoła rzymsko-katolickiego jako instytucji wraz z jej – co ważne – usymbolizowaniem jako struktury mafijnej i do cna skorumpowanej – nie sprawdza się w mych oczach tak samo zachwycająco, jak zajmujący się de facto tym samym zagadnieniem wybitny serial Paolo Sorrentino, pt. “Młody Papież”. I znowu chcę być dobrze zrozumiana, postać kreowana (zresztą wspaniale) przez tuza aktorów polskich – Janusza Gajosa – Arcybiskup Mordowicz – to w obrazie Smarzowskiego capo di tutti capi niczym Don Vito Corleone – ale “ po polsku”. Czyli prostak i cham, tyle, że w ornatach. Ja osobiście wolałabym, żeby był przedstawiony bardziej subtelnie. W formie. Nie treści. Bo wtedy miałabym odczucie większej wiarygodności. Krótko i na temat. Nie wierzę w tę postać w jej wydaniu, jaką prezentuje Smarzowski. Ludzie pokroju Arcybiskupa Mordowicza, to nie są ludzie, którym słowa “kurwa”, “chuj” i “pierdolić” wysypują się z ust za każdym razem kiedy je otwierają prywatnie. Nie muszą. A nawet się tego wystrzegają. Wszak ich pozycja jednak zobowiązuje…Oni po prostu robią “w chuj” oraz “pierdolą” każdego kogo chcą i mogą.
I na tym kończę me (bardzo nikłe nota bene) zarzuty do filmu Smarzowskiego. Bo co do reszty jest to obraz nie tylko doskonały od strony stricte kinematograficznej, ale przede wszystkim niezwykle ważny! Niezwykle ludzki, do głębi pochylający się nad kwestiami, które są niczym ropiejąca rana na tkance nie tylko kościoła, ale na tkance nas wszystkich, jeśli uznać za fakt, że jesteśmy krajem katolickim. I krajem, w którym kościół to realna władza, zarządzająca nie tylko duszami ale też porfelami milionów obywateli. A władza ta jest chora. I choroba jej jest wynikiem tak samo jej chorej duszy, jak i systemu, który chore dusze produkuje…
* * *
Historia, którą opowiada Kler to historia zbudowana na wzór toposu literackiego. Nie jest to jednak rubaszna satyra (lub jest nią ten obraz w sumie najmniej, choć mógłby takim się z pozoru wydawać) na grzechy “synów kościoła”. W polskiej literaturze było takich wiele. Smarzowski używa w swym ostatnim obrazie bardzo znamiennego dla siebie zabiegu stylizacyjnego jakim jest przejaskrawienie i wyostrzona perspektywa dla osiągniecia w najgłębszych warstwach swego filmu poziomu desperackiego krzyku rozpaczy z dna ludzkiego dramatu.
To jest film w zasadzie “wybluzgany” – i w mojej osobistej ocenie – słusznie. Bo o kwestiach, które opowiada nie da się już dłużej mówić w naszym kraju ani kulturalnie, ani cicho. I zaznaczę to od razu wyraźnie – Kler jest g e n i a l n i e zagrany!!! Zresztą to jedna z największych zalet Smarzowskiego jako reżysera w moich oczach. W jego dziełach aktorzy kreują role na poziomie, przed którymi trudno nie pochylić czoła! A jest to dla mojej oceny pracy twórców filmowych – jak wiecie – jedno z kluczowych zagadnień.
* * *
W skrócie idzie to tak: że zacytuję fragment utworu zespołu Perfect: “było nas trzech w każdym z nas inna krew…”. Bohaterów Kleru poznajemy na alkoholowej libacji u jednego z nich. Jest ku temu, nazwijmy to, rocznicowa okazja. Jaka nie powiem, ale w pewnym momencie opowieści okaże się niezwykle ważna dla narracji…
Pierwszy to Ksiądz Kukuła (fenomenalny Arkadiusz Jakubik), proboszcz jednej z małomiasteczkowych parafii, nadto ksiądz, który uczy religii w miejscowej szkole. I prowadzi też szkolną drużynę piłkarską. Szczególnie ważny jest dla niego jeden uczeń. U podstaw tego zainteresowania leżą jego własne, traumatyczne doświadczenia z dzieciństwa. Które go tłamszą psychicznie i sprawiają, że jego wiara wciąż jest poddawana w wątpliwość, bo całe jego dotychczasowe życie to próba wyparcia tego, co kiedyś było jego udziałem… Drugi z kumpli “po fachu” to ksiądz Trybus (świetny Robert Więckiewicz), także proboszcz ale kościoła na zabitej dechami wsi. Jego plebania jest biedna, on jest raczej biednawy, a jego parafianie jeszcze bardziej. Trybus jest księdzem jakich w tym kraju wielu, od innych odróżnia go może jeden fakt – nie tyle romansuje ze swoją młodą gospodynią (doskonała Joanna Kulig), co jest z nią w ukrywanym przed wszystkimi związku. I jego dramat polega na tym, że zwyczajnie, po ludzku – wbrew dogmatom kościelnym i zasadzie celibatu – tę kobietę kocha. Trzeci z nich: ksiądz Lisowski (rewelacyjny Jacek Braciak)jest najbardziej z nich wszystkich ustawiony. Od czasów, kiedy wszyscy trzej kumple się poznali, zaszedł w hierarchii kościelnej najwyżej. Jest bardzo blisko z samym Arcybiskupem Mordowiczem. Ma bardzo dużo pieniędzy, jeździ bardzo drogim samochodem, mieszka niezwykle komfortowo. Żyje jak Pan. Albo jak pączek w maśle. Nic dziwnego. Ustawia dla Arcybiskupa kościelne przetargi, organizuje łapówki, przekręty finansowe i wszelkie inne machloje, które ma przez niego zlecone. Lisowski jest cyniczny i przebiegły. A przede wszystkim ma bardzo duże ambicje i apetyt na władze – który sięga samego Watykanu. Już jako chłopiec nauczył się, że ten ma władzę kto ma siłę (nawet jeśli jest ona jedynie symboliczna), a słabszy zawsze przegrywa. Kościół rozumiany jako struktura hierarchiczna wraz z koniecznością całkowitego posłuszeństwa wobec zwierzchników jedynie w nim to przekonanie umocnił. A utrwalił poczucie, że zdobywszy władze – można dosłownie wszystko.
Podsumowując: każdy z prezentowanych księży – głównych bohaterów Kleru – to “księża źli”. Nie wszyscy jednakowo, nie wszyscy tak samo, ale nie to jest najważniejsza kwestia w tym obrazie. Tylko fakt, że ludzie ci działają w obrębie systemu, który im na to pozwala. I sankcjonuje ich postawy i zachowania. Miast relegować ze swych szeregów.
Uwielbiam w najnowszym filmie Smarzowskiego jak wrednawie bawi się tym, co w najbardziej stereotypowym wydaniu każdy klecha jak Polska długa i szeroka stara się wklepywać wiernym do głowy. 10 przykazań oraz 7 grzechów głównych – czyli kanony wiary – służą mu do pokazania środkowego palca właśnie kościołowi jako “moralnej wydmuszce”. Kukuła, Trybus i Lisowski w zasadzie nie robią nic innego niż im się permanentnie sprzeniewierzają. O Mordowiczu nawet nie wspominając… Tu dygresja: jedną z moich ulubionych scen z początku filmu nie jest żadna z tych, które znalazły się w zwiastunie, choć przekąśliwie ubawiłam się przy fragmencie, gdzie koledzy księża porykują na modłę zanoszenia kościelnego w trakcie mszy: “oto wielka tajemnica wiary: złoto i dolary”. Tylko ten fragment, w którym pijani w sztok Kukuła i Lisowski odpytują z wersów Biblii Trybusa. Mistrzowska jadowitość!
Jednym zdaniem Kler to opowieść o tym, że jeśli uznać kościół za dom dla swych duszpasterzy, to jest to dom zły. I w zasadzie można też powiedzieć, że Smarzowski wraca swym ostatnim filmem do kwestii, które go zajmują jako reżysera najbardziej. A są nimi wiwisekcja i diagnoza systemu jako całości, w którym człowiek jako taki, wraz z przynależnymi naszemu gatunkowi słabościami funkcjonuje na zasadach, na ktore ów system mu pozwala.
Tu kolejna dygresja, której nie mogłam sobie odmówić. Nie umknęło mej uwadze, że ksiądz Kukuła w “domowych pieleszach” ubrany jest w T-shirt z napisem “Drogówka”.
* * *
To, co kocham najbardziej w najnowszym filmie Wojciecha Smarzowskiego to fakt, że dotyka sedna problemu, jaki stanowi w Polsce upolityczniony i nadużywający władzy kościół rzymsko-katolicki jako instytucja. Jego ulubiony sztafaż dla obrazowania Polski, ojczyzny naszej umiłowanej: z początku siermiężno-pijacki szybko weksluje w stronę satyry, która wnet zamienia się w moralitet. By pod koniec stać się dramatem psychologicznym, którego finał wybrzmiewa niczym rozdzierający uszy krzyk rozpaczy i niemocy…
Bo kiedy księża po wspólnie spędzonym wieczorze przy wódce i wspominkach rozjadą się w swoje strony – Smarzowski pokaże nam ich losy jako ludzi uwikłanych w system. System oligarchiczny, opresyjny i mafijny. W którym nie ma miejsca na nic innego poza utrzymywanie pozycji silniejszego, tuszowanie spraw niewygodnych, a przede wszystkim w którym wypiera się najcięższe przewinienia i za wszelką cenę dąży do tego, by nigdy nie zostały wypowiedziane na głos – czyli uświadomione. A tym samym – rozliczone.
Kukuła zostanie oskarżony o pedofilię, Trybus stanie przed koniecznością skonfrontowania się z konsekwencjami swojego alkoholizmu, a Lisowski przed pytaniem o to, do czego jest zdolny, aby uzyskać wymarzoną posadę w Watykanie i tym samym wspiąć się w hierarchii struktur mafijnych kościelnych jeszcze wyżej.
Film Smarzowskiego to film, który nie opowiada o wierze, ani z niej nie kpi. Nie piętnuje wiary, ani nie odnosi się do Boga. Nie stawia się w pozycji “ateistycznej” wobec tych, którzy poszukują w kościele jako instytucji wsparcia, a w swej wierze w Jezusa Chrystusa – ukojenia duchowego. Smarzowski mówi o tym, co powinno być mówione. O tym, że “ryba psuje się od głowy”, o tym, że kościół jest skorumpowany. Że ma zbyt wielką władzę w naszym kraju i że jej nadużywa. I że jego haniebne poczynania jako instutucji powinny być ujawniane, nagłaśniane i piętnowane.
A najważniejsze ze wszystkiego to fakt, że Smarzowski w swym moralitecie przenosi punkt ciężkości z człowieka – księdza na instutucje, której sprawie służy. Na system. Na “fabrykę zła”. Bo każdy ksiądz jest najpierw człowiekiem, a dopiero potem księdzem – o czym zresztą sam kościół wie. Ale pomimo to – stawia się ponad prawem. Ponad tym wszystkim co dotyczy każdego innego obywatela. Żąda i domaga się specjalnego traktowania dla swoich członków. Nadaje sobie “boskie prerogatywy” decydowania o tym, kto zasługuje na potępienie i karę, a kto nie.
Jego bohaterowie to de facto ludzie, którzy – jeśli przyświecał im kiedyś jakiś “duchowy” cel by zostać kapłanami – przez kościół jako instutucję zostali zdeprawowani. Nauczeni, że jest skorumpowana, zbudowana na zakamuflowanym okrucieństwie, przemocy, agresji i nadużyciach władzy. Że duchowości w niej tyle, co kot napłakał, a liczy się jedynie to, co jest skuteczne, przynosi profity, daje poczucie mocy i sprawstwa. Że w ich kapłaństwie, kryzysach wiary, w problemach i znojach związanych z posłannictwem, jakim teoretycznie powinna być ich praca – są sami. Sami jak palec. I że dla kościoła jako instytucji oni jako ludzie, a nie księża wiele nie znaczą.
Kler to obraz o tym, czego w Polsce nie chce się widzieć, nie chce się słyszeć i o czym nie chce się mówić. To obraz o zmowie milczenia. A szczególnie dotyczy to faktów związanych z tuszowaniem kwestii, z którymi kościół katolicki boryka się na całym świecie od lat. I w innych krajach jest wciąż nagłaśniany. I sukcesywnie rozliczany. W kinematografii też. Tą kwestią jest pedofilia.
Bo Kler to w najgłębszej swej warstwie opowieść o ofiarach kościoła jako instytucji i jej ogromnej potęgi i władzy. Która dla tychże ofiar nie znajduje nawet minimalnego zadośćuczynienia w postaci jawnego napiętnowania winowajców, poddania ich wszystkich procesom prawa i zgodnie z wymogami kodeksu karnego – ukarania adekwatnie do skali czynu (pedofilia w Polsce podlega karze więzienia od lat 2 do 12).
Według danych podanych przez Papieża Franciszka w roku 2014 w jednym z wywiadów prasowych, zjawisko pedofilii dotyczy jedynie 2 % duchownych na całym świecie. Ale duchownych na całym świecie są setki tysięcy. Ile z tych procent przypada na Polskę? Tego nie wiadomo. Ale wszyscy wiemy, że kościół w Polsce od tych kwestii umywa ręce od zbyt dawna. Nie jestem zwolenniczką metody „jechania po bandzie”, tak ulubionej przez Smarzowskiego jako forma narracji w kinematografii, kiedy zajmuje się tak poważnymi zagadnieniami jak te, którym poświęcony jest film Kler. Ale przyznaje – w tym przypadku był to zabieg konieczny, a wręcz niezbędny. Na subtelności jest już dużo za późno. Zabrnęło to już wszystko za daleko w naszym kraju…
Bo największym złem tego świata jest zło usankcjonowane, przemilczane, kamuflowane i wypierane ze świadomości.
*** Wszystkie zdjęcia wykorzystane w tekście pochodzą z materiałów prasowych dystrybutora filmu KLER na rynku polskim: Kino Świat