KONKLAWE
Konklawe (Conclave) Reż. Edward Berger; Scen. Peter Straughan na podstawie książki Roberta Harrisa pod tym samym tytulem; Obsada: Ralph Fiennes, Stanley Tucci, Isabella Rossellini, John Lithgow, Jacek Koman, Lucian Msamati, Brían F. O’Byrne, Wlk. Brytania / USA, 2024
Absolutnie wspaniałe realizacyjnie i doskonałe aktorsko KONKLAWE jest w mojej opinii tym typem kina, którego oglądanie przynosi tym większą satysfakcję im bardziej widz jest świadomy faktu, że problemy kościoła katolickiego jako potężnej instytucji o gigantycznej władzy – to problemy nas wszystkich, bez względu na wiarę i przekonania! Niemiecki reżyser Edward Berger po raz kolejny po Oscarowym „Na Zachodzie bez zmian” udawadnia nie tylko, że jest niezwykle utalentowany, ale także iż posiadł umiejętności, które cenię u filmowców szczególnie: dobór artystycznych środków wyrazu nie przytłacza u niego sedna intrygi i precyzji wywodu, ale pięknie je dopełnia. Chapeau bas!
Tytułem wstępu:
Kiedy w 2022 roku „Na Zachodzie bez zmian” niezbyt znanego globalnie niemieckiego reżysera Edwarda Bergera otrzymało statuje Oscara za najlepszy film międzynarodowy – jakoś nie byłam tym szczególnie zdziwiona. Choć być może powinnam (?). Był dostępny na platformie Netflix, która nie raczyła tej produkcji promować, ani w ogóle robić wokół niej żadnego medialnego szumu. A jednak, jak się okazało, obejrzało go znacznie więcej widzów niż krytyków filmowych, w tym także ja, i do dziś pamiętam jak bardzo mnie zachwycił. Takie talenty się w sercu kinofila odciskają na zawsze. Kiedy zatem pojawiły się zapowiedzi wprowadzenia na rynek polski filmu Konklawe – wiedziałam, że go obejrzę.
Konklawe to obraz, któremu najbliżej w swym sednie intelektualnym do „Młodego Papieża” Sorrentino. To wielki komplement dla dzieła Bergera, bo przecież wszyscy wiemy, że bez względu na nasze własne przekonania i poglądy oraz wyznanie, a przede wszystkim bez względu na to czy jesteśmy osobami religijnymi czy ateistami – kościół katolicki to potężna instytucja, która (czy to się komuś podoba czy nie) zarządza światem z tylnego siedzenia…
I to właśnie czyni ten film tym większym i tym bardziej ważnym, a nawet powiedziałbym obrazem – noszącym znamiona „must see” – jako bardzo istotnego głosu w dyskursie społecznym o roli kościoła w świecie, który zaludnia osiem miliardów ludzi, z czego 20 % populacji to katolicy, dla których to co głosi ich kościół ustami swych „Świątobliwości” – jakże często ma wpływ na to jak postrzegają „bliźniego swego”…
Edward Berger ewidentnie lubuje się w ekranizacjach prozy literackiej i trzeba przyznać, że ma do tego wielki talent.
Jak wiecie, stoję na stanowisku, że nie istnieją dobre filmy bez dobrego scenariusza – a w przypadku Konklawe można śmiało powiedzieć, że scenariusz jest znakomity! Do pracy nad nim Berger zaprosił nie byle kogo – bo samego Peter’a Straughan’a – nominowanego do Oscara za „Szpiega” Tomasa Alfredsona (Jezusku Nazareński – jak ja uwielbiam ten film!).
Konklawe to ekranizacja powieści Roberta Harrisa pod tym samym tytułem z 2016 roku. Autora – dodajmy – niezwykle cenionego w świecie filmowym. Na podstawie prozy brytyjskiego pisarza, absolwenta Uniwersytetu w Cambridge zrealizowane zostały również tak wyśmienite filmy jak: „Enigma”; „Autor widmo”oraz „Oficer i szpieg”.
Do pracy nad tym projektem Berger zaprosił także pracującego z nim wcześniej przy „Na Zachodzie bez zmian” kompozytora ścieżki dźwiękowej: Volkera Bertelmanna, wybitnego francuskiego operatora filmowego: Stéphane Fontaine (m.in. „W rytmie serca”, „Prorok”, „Jackie”) oraz odpowiedzialną za kostiumy fenomenalną Lisy Christl. Ponieważ scenografię w Konklawe w dużej mierze stanowią włoskie zabytki, w tym wnętrza kaplicy Sykstyńskiej – to mam nadzieję, że rozumiecie, że jest to kino b a j e c z n e pod względem wizualnym i estetycznym – genialnie oddające drugie dno tej opowieści. Patrząc na purpurowe szaty kardynalskie, odszywane niczym kreacje haute couture, insygnia władzy, celebrę, pompę, a przede wszystkim rytuały towarzyszące niejawnemu głosowaniu w wyborze nowego papieża – trudno pozbyć się uczucia narastającego dyskomfortu wynikającego z pytania o to co nęka każdego, kto dawno temu zwątpił w kościół jako instytucję. Kim są ci ludzie, tak na prawdę, którzy przecież reprezentują katolicyzm w swoich krajach? Skoro bije z nich taki przepych, często pycha, a w słowach i zachowaniach przypominają raczej wytrawnych graczy politycznych niż „pokorne sługi Boże”…
Konklawe zabiera widzów do świata, który jedynie nieliczni mieli okazję zobaczyć na własne oczy. Mechanizm związany z procesem wyboru papieża jest jednym z najpilniej strzeżonych sekretów na świecie…Uważamy, że dotarliśmy tak blisko prawdy, jak tylko to możliwe…
Reżyser: Edward Berger
* * *
Akcja filmu Konklawe, podobnie jak ma to miejsce w powieści rozpoczyna się w dniu śmierci papieża. Papieża, dodajmy, który był znienawidzony przez najbliższe otoczenie. Kardynał Lawrence (doskonały Ralph Fiennes) jest jednym z nielicznych, w którym śmierć głowy kościoła zdaje się wywoływać smutek i przygnębienie, ale został dawno temu wyznaczony na tego, który ma przewodzić wyborowi nowego Papieża i czuwać nad sprawnym jego przebiegiem. Lawrence nie jest jest tą rolą zachwycony, z wielu powodów, niemniej jako człowiek prawy i dobry sługa Boży – wierzy, że jego powinnością jest uczynić ten wybór najlepszym z możliwych – dla przyszłości kościoła. Z początku wydaje się to być jedynie dużym logistycznym i strategicznym przedsięwzięciem, które jemu samemu – jednakże – pozwoli na bezstronność…
Intryga zawiązuje się w momencie, gdy Lawrence przypadkiem dowie się od księdza Woźniaka (w tej roli polski aktor Jacek Koman) będącego blisko ze zmarłym papieżem o pewnym wydarzeniu, które miało miejsce niedługo przed śmiercią głowy kościoła i dotyczy kardynała Tremblaya (John Lithgow). Lawrence zaczyna przeczuwać, że obrady Konklawe nie bedą zatem jedynie walką frakcji sprzyjających jednym, a nieprzychylnych innym kandydatom na nowego Papieża. Kardynał Lawrence zostanie postawiony w pozycji, której wcześniej ani sobie nie wyobrażał, ani tym bardziej nie sądził, że będzie musiał w niej odegrać rolę swego rodzaju „szpiega”, którego jedynym celem stanie się dociec prawdy o tych kandydatach na papieża, którzy – choć kościół jest święty – a jego celem jest krzewienie miłości Boga do ludzi i życie w prawdzie – prawdę o sobie przed wszystkimi skrzętnie zataili, a tron papieski traktują tak jak każdy polityk – to dekady pracy nad tym by ich ambicjom stało się zadość…
A i samego Lawrence’a postawi przed wieloma niełatwymi pytaniami i koniecznością znalezienia odpowiedzi na kluczowe z nich – jak sprawić by nie tylko nie wygrał papież najgorszy z możliwych, ale najlepszy z kandydatów? I czy w ogóle realnym jest aby w takiej sytuacji na Konklawe zagłosowano na kogoś, kto pozwoli kościołowi stawić czoła i zmianom społecznym i da mu lepszą przyszłość. Bohater jest w szczególnie niewygodnym położeniu, bo sam sprzyja swojemu wieloletniemu przyjacielowi, amerykańskiemu i bardzo progresywnemu kardynałowi Belliniemu (w tej roli świetny Stanley Tucci). Niestety, z biegiem czasu na jaw wychodzą coraz to nowe, dość szokujące treści, a Bellini twardo obstający przy swoim stanowisku co do wizji kościoła pod jego „panowaniem” – traci popleczników.
W dodatku, Lawrence odkrywa, że zmarły papież nie powiadomił nikogo o tym, że rok wcześniej mianował kardynałem Vincenta Beníteza (Carlos Diehz), Meksykanina krzewiącego słowo Boże w Kabulu, a teraz Benitez pojawił się zupełnie niespodzianie na Konklawe…
* * *
Nie mogę nic więcej, ani szerzej napisać na temat fabuły obrazu Konklawe. Bowiem, cała przyjemność oglądania tego doskonałego „thrillera kościelnego politycznego” polega na tym, że im mniej się na temat fabuły wie – tym lepiej. Tym bardziej, że wydarzenia są inscenizacyjnie i zgodnie z prawidłami gatunku – brylantowo dobrze podane, aż do samego końca, którego się nie spodziewamy (brawo!).
Nie czytałam powieści Harrisa, więc nie będę się mądrzyć, ale doczytałam sobie na potrzeby recenzji, że scenarzysta filmu Peter Straughan poczynił jedynie niewielkie zmiany wobec pierwowzoru, a ich celem było w zasadzie jedynie „uwspółcześnienie” przekazu w kontekście społeczno-kulturowym i lekkie udramatyzowanie wydarzeń na potrzeby filmu, który jak wiemy rządzi się nieco innymi prawidłami niż literatura.
Natomiast jako widz Konklawe mogę z całą pewnością powiedzieć, że jakiekolwiek te zmiany by nie były – doskonale się przysłużyły ekranizacji.
A jako wielbicielka gatunku jakim jest kino szpiegowskie jestem całkowicie usatysfakcjonowana wspaniałym efektem pracy scenarzysty i reżysera. Konklawe zachwyciło mnie właśnie swoim klimatem – subtelnie i niespiesznie dawkując suspens, i cały czas podtrzymując w widzach przekonanie, że kardynał Lawrence ma bardzo delikatną misję do wypełnienia, a każdy jego nierozważny krok może skutkować klęską na skalę światową… A to właśnie przydaje najnowszemu dziełu Bergera swoistego sznytu i czyni go wyróżniającym się na tle filmów, które tematyką kościoła jako instytucji się zajmują, choćby rodzimego „Kleru”. Kim jest tajemniczy kardynał Benitez? Dlaczego zmarły papież nie chciał go wcześniej „ujawnić” światu? Co mu przyświecało w tej decyzji? Kto w ogóle jest kim w tej opowieści?
Konklawe to wspaniała historia o hierarchach kościoła, których reżyser pokazuje jako jedynie „uzbrojonych w kostium świętości”, pod którym kryją zwykłe ludzkie przywary, ułomności, a przede wszystkim pychę, butę i żądzę władzy. Lawrence wie, że niektórzy z nich – gdyby ją dostali – staną się zwyczajnie niebezpieczni.
Doceniam także, więcej niż bardzo, że Berger jest zbyt inteligentny i wnikliwy intelektualnie by przybierać jakiekolwiek tony „osądzające”. Konklawe jest zrealizowane jako kino typu „food for thought” i wszystko co najważniejsze jedynie sugeruje i poddaje do namysłu swoim widzom.
I jeszcze coś, co dla wielu Polaków może być dodatkowym atutem tego obrazu, choć ja osobiście nie podzielam z Bergerem jego nadziei na pozytywną zmianę w kościele… Ralph Fiennes w wyjątkowo subtelny sposób oddaje złożoność swojego bohatera – grając postać kardynała, któremu nie trudno kibicować w jego wysiłkach by dociec prawdy. To bowiem człowiek o pięknej i prawej duszy, świadomy tego, że sam zmaga się z z kryzysem wiary, ale pomimo to, z pełnym oddaniem podchodzi do zadania jakie mu powierzono. Przejmująco kreuje portret człowieka nieidealnego, a jednocześnie gotowego do poświęceń w imię ideału, któremu służy. Lawrence jest świadomy, że Kościół katolicki stoi obecnie przed gigantycznym wyzwaniem. I jest przekonany, że aby mu sprostać we współczesnym świecie – musi być też zgodny z jego osobistym przekonaniem, że Bóg nigdy by nie chciał aby kościół zamykał się na wiernych, kimkolwiek by nie byli. I to właśnie nie pozwala mu zadowalać się „mniejszym złem”. I tak reżyser odwraca poniekąd w swej opowieści konwencję kryminału – po to by główny bohater mógł nie szukać już winnego, a tego, kto jest od winy wolny. Kogoś, kto na tronie papieskim zasiądzie po to by czynić posługę, a nie po to by spełnić marzenie o władzy nad wyznawcami kościoła i stać się kolejnym „najsłynniejszym człowiekim na świecie”.
A to, kto będzie wybrany jako kolejny Papież Konklawe przedstawia na sposób, który uważam za jeden z najlepszych twistów scenariuszowych, jakie obejrzałam od dawna, tym bardziej w ramach poruszanej tematyki…
I nie ukrywam, że mnie bardzo poruszył i zostawił z niesłabnącym od dnia obejrzenia tego filmu pytaniem: co na to wierni kościoła katolickiego?
*** Wszystkie zdjęcia wykorzystane w tekście oraz przytoczony cytat pochodzą z materiałów prasowych dystrybutora filmu KONKLAWE na rynku polskim: Monolith Films