8
wrz
2015
120

LA DOLCE VITA

SŁODKIE ŻYCIE (La Dolce Vita). Reż. Federico Fellini, Scen. Federico Fellini, Ennio Flaiano, Tullio Pinelli. Wyk. Marcello Mastroianni, Anita Ekberg, Anouk Aimée, Francja / Włochy, 1960

Obejrzałam La Dolce Vita (z premedytacją zamierzam używać nie spolszczonego tytułu – czemu – wyjaśnię za chwilę) niedawno po raz kolejny, po długiej przerwie.

Nie wierzę w idę jednej, ustalonej raz na zawsze percepcji na temat wielu kwestii, a zwłaszcza twórczości. Pewne zjawiska kulturowe nie przechodzą testów, zwanych zębem czasu. To banał, wiem. Nie umniejsza to jednak jego prawdziwości. Dlatego, nawet jeśli jakiś klasyk kina widziałam, ale było to lata temu – mam zwyczaj – odkąd prowadzę bloga – oglądać go “świeżym”, czytaj  – moim dzisiejszym okiem.

Scena otwarcia filmu – za czasów Felliniego odbierana jako obrazoburcza – wywołała we mnie  refleksje z rejestru, o którym w 1960 roku być mowy nie mogło. A mianowicie pytanie o to, czy gdyby reżyser żył w dzisiejszych czasach, to czy znalazłby w niej miejsce na to, by jej bohaterki szybciutko chwyciły za swoje smartfony i uśmiechając się promiennie zrobiły sobie wiele zdjęć. By moment potem wyekspediować je wraz z gratką – jaka niespodziewanie – pojawiła sie nad nimi, na błękitnym włoskim niebie – w świat  Instagrama i Facebooka. Coś czuję, że tak…

Ale to gdybania, wróćmy zatem do meritum – czyli tego, o czym jest dla mnie La Dolce Vita.

La Dolce Vita Fellini stworzył w specyficznym momencie, zarówno własnej kariery – bo w jej samym szczycie, jak i ze względu na fakt, że choć za swego mentora uważał Roberto Rosselliniego – twórcę włoskiego neorealizmu, sam nigdy nie czuł się z tym nurtem kinematografii związany i ciążył ku sobie jedynie przynależnej ekspresji twórczej – którą – jak twierdził zbyt dla niego rygorystyczny formalnie neorealizm – hamował.

Maria Kornatowska, autorka polskiej monografii na temat twórcy **, scharakteryzowała go jako kogoś, kto w kinie przede wszystkim kochał widowisko.

Felliniego fascynowała tajemnica spektaklu. Spektaklu jako formy życia i ekspresji ludzi wyrosłych w kręgu tradycji śródziemnomorskiej, zarazem zaś fenomenu charakterystycznego dla popkultury, dla cywilizacji mediów…

La Dolce Vita jest tej fascynacji emanacją. Opowiada o niejakim Marcello (cóż – po tylu latach – wiadomo dziś, że w abolutnie „ikonicznej” roli Mastroianni), dziennikarzu gazety plotkarskiej, playboyu, zblazowanym cyniku, dla którego życie to prześlizgiwanie się pomiędzy jedną, a drugą jego słodyczą. I nie są nimi tylko kobiety. A właściwie są nimi najmniej, choć ma zarówno dziewczynę jak i przygodne romanse.

Marcella w sumie nie bardzo interesuje cokolwiek poza nim samym. I to jego gargantuiczny narcyzm jest kanwą scenariuszową tego obrazu. Dlatego też praca, która daje mu możliwość prowadzenia życia na wysokim poziomie – zupełnie nie będąc taką, o której marzył, ani nie spełniającą jego intelektualnych ambicji – jest dla niego niezmiernie ważna. To dzięki niej – ma szansę na spotykanie “ważnych i możnych tego świata” – w tym ówczesnych celebrytów. Kultowa scena w fontannie Di Trevi z Anitą Ekberg w roli Sylvii – amerykańskiej seksbomby (wzorowanej na Marilyn Monroe) przybyłej na czas jakiś do Rzymu by nakręcić film – jest właśnie tym, dzięki czemu bohater czuje że żyje, że jest istotny. Jego  praca, to nie praca  –  w tradycyjnym pojęciu tego słowa. Bo Marcello w pracy się bawi, uprzyjemnia sobie czas, flirtuje, konsumuje – można by rzec – czerpie samą słodycz życia właśnie. Jego praca niczemu większemu nie służy. Choć dla niego służy sprawie najistotniejszej –  własnemu stylowi życia. A to, że mu za to płacą, czyni go we własnych oczach kimś, z kim należy się liczyć.

La Dolce Vita

Marcello nie odczuwa wobec swej roboty ani wyrzutów sumienia, ani absmaku. Zgraja paparazzi, z którymi ma układ na potrzeby gazety, w której pracuje i którym daje cynk, gdzie podjechać aby pstryknąć fotkę komuś do rubryki towarzyskiej albo dla wywołania skandalu to „jego” hieny, które karmi, i dzięki temu on nie musi się żywić ochłapami (a przynajmniej tak to postrzega). To bardzo wygodny układ zamkniętej zależności. Paparazzi żerujący bowiem jedynie na dwóch rodzajach padliny – ludzkiej próżności lub nieszczęściu to dla niego wykonawcy profesji, którą rzecz jasna postrzega w porównaniu do własnej  – jako podławą. Bynajmniej nie z powodów moralnych. A jedynie dlatego, że zajmują niższe od niego miejsce w hierarchii społecznej.

paparazii

Wydarzenia z jego życia, które śledzimy podążając za tym, co akurat się mu przydarza to zlepek sytuacji, miejsc i osób, dla których wspólnym mianownikiem jest Rzym. Rzym jako metropolia, ważna wtedy zarówno kulturalnie, jak i gospodarczo. W końcu w rozkwicie po latach od zakończenia II-giej wojny światowej.

Dla tego akurat obrazu (jak i 8 i 1/2) ważne jest by pamiętać, że film powstał w okresie, w którym usytuowane pod Rzymem studio filmowe Cinecitta – było jedną z trzech najbardziej liczących się na mapie Europy wytwórni filmowych. Powstawały tam najważniejsze dzieła nie tylko włoskie, ale największe i ikoniczne dziś koprodukcje europejskie i amerykańskie.

Główny bohater La Dolce Vita, rewelacyjnie zagrany przez Mastroianniego, z kalejdoskopu postaci wykreowanych przez Felliniego – nic a nic się nie zestarzał. To samo można powiedzieć także o przesłaniu tego obrazu.

I tu wrócę do wyjaśnienia tego, czemu nie używam polskiego tytułu filmowego. A temu, że DOLCE VITA dzięki obrazowi Felliniego z pewnego znaczącego określenia we włoskim wdarło się do prawie wszystkich języków europejskich i zajęło na zawsze samodzielne miejsce większej metafory. Po ponad pół wieku od powstania filmu określenie DOLCE VITA wciąż żyje w umysłach ludzi swoim życiem. I to nawet tych, którzy nigdy filmu nie widzieli. Jest symbolem wszystkiego tego, co jednostkowo “wyświetla się” w głowie każdego, kto je słyszy lub wypowiada. I tu przejdę do sedna – DOLCE VITA to nic innego jak MARZENIE, FANTAZJA, ROJENIE o życiu takim, jakiego się nie posiada. Czyli metafora pragnienia, by zapełnić to, co jest odczuwane jako brak.

Dla jednych będzie to bogactwo, dla innych sława, lub upragnione „wydanie” idei miłości, czy rodzinnego szczęścia. Dla jeszcze innych „święty spokój” na bezludnej wyspie. Ile ludzi, tyle DOLCE VITA.

Dla mnie ten film wraz z jego tytułem to dowód na wybitność Felliniego. Na wybitność jego zmysłu obserwacji natury ludzkiej i umiejętność portretowania pewnych, jakże uniwersalnych dla naszego gatunku zjawisk.

Marcello W La Dolce Vita towarzyszy galeria postaci podobnie do niego (choć na własny sposób)  ustawicznie uganiająca się za własnym wydaniem słodyczy życia. Sporo w tym zabawy, ale brutalna szczerość Felliniego zasadza się na tym, że – pokazuje nam, iż pokrywa ona głównie poczucie pustki, niespełnienia, bądź nudy. A w zasadzie jest jedynie atrapą i fasadą, za którą bohaterowie mniej lub bardziej nieudolnie chowają swoje lęki i frustracje.

Kunszt i wyjątkowość Felliniego polegała też i na tym, że będąc szyderczym – potrafił jednocześnie mieć dla swoich bohaterów wiele empatii i nie popadać w ton wzgardliwy.

Poniższy dialog jest moim ulubionym z tego obrazu. Oddaje sedno tego, co moim zdaniem reżyser chciał powiedzieć i co zawarł w tytule filmu – czyniąc go nieśmiertelną metaforą.

Maddalena: chciałabym żyć gdzieś daleko stąd, gdzie nikt mnie nie zna

Marcello: uważam, że Rzym jest cudowny. Jak piękna i duszna dżungla…Można się skryć w tym gąszczu

Maddalena: chętnie bym się ukryła, ale nigdy mi się nie udaje. Rzym mnie drażni. Lepiej mieszkać na wyspie

Marcello: proszę sobie jakąś kupić

Maddalena: myślałam o tym. Ale czy wtedy bym tam mieszkała?

Marcello: wie Pani na czym polega pani nieszczęście? Ma pani za dużo pieniędzy

Maddalena: a Pan za mało

 

** Fellini, wydawnictwo Słowo /obraz / terytoria, 2003.

 

You may also like

BĘKART
PAMIĘĆ
STREFA INTERESÓW
CZASEM MYŚLĘ O UMIERANIU