12
wrz
2024
7

LEE NA WŁASNE OCZY

LEE NA WŁASNE OCZY (Lee), Reż. Ellen Kuras, Scen. Liz Hannah, Marion Hume, John Collee, Obsada: Kate Winslet, Andy Samberg, Alexander Skarsgård, Marion Cotillard, Josh O’Connor, Andrea Riseborough, Noémie Merlant, USA, Wielka Brytania, Norwegia, Australia, Irlandia, Singapur, 2023

Tytułem wstępu:

To, że absolutnie wybitna aktorka, jaką jest Kate Winslet od dawna chciała zagrać postać kobiety tak skomplikowanej emocjonalnie, niełatwej do jednoznacznej oceny, wielowymiarowej i ponadprzeciętnie wystającej poza czasy w jakich przyszło jej żyć – zupełnie mnie nie dziwi. Nie dziwi mnie także wcale, że w filmie LEE Na własne oczy – jest obecna praktycznie w każdej scenie i to na sposób hipnotyzujący. Tu dygresja – Winslet jest jedną z producentek tego obrazu i jednocześnie poniekąd spiritus movens jego powstania – otwarcie głosi, że Lee Miller to postać, którą podziwia. Od ponad dekady zabiegała o to, aby powstał film jej poświęcony…

*   *   *

Kiedy poznajemy bohaterkę przedstawioną nam w obrazie LEE Na własne oczy – jest rok 1938. Dowiadujemy się o niej nie za wiele. A w zasadzie tylko tyle, że Lee Miller to wzięta modelka i muza artystów, probująca swych sił jako fotografka, która nie chce zajmować się jedynie modą i „pstrykaniem fotek”, których odbiorcami będą bogate snoby… W świecie zdominowanym przez mężczyzn musi zatem tym bardziej starać się udowodnić swoją zawodową wartość, by robić zdjęcia po swojemu. Bo wie, że ma wielki talent do wydobywania poprzez to medium prawdy o ludzkim życiu i że w jednym małym kadrze potrafi uchwycić sedno przekazu, który dotyka, zmusza do refleksji, każe się nad nim zatrzymać. I zacięcie o to walczy… 

Gdy Europa pogrąża się coraz mocniej w mrokach wojny i przystępuje do niej Ameryka – wyrusza na front. Nie jest sama, często towarzyszy jej i współpracuje z nią David E. Scherman (bardzo dobry Andy Samberg) fotograf amerykańskiego magazynu Life, który wysłał go na europejski front aby dostarczał fotorelacje. 

Dziś wiemy, że to jednak jej zdjęcia z tego okresu, a zwłaszcza te, które zrobiła w obozie koncentracyjnym w Dachau tuż po wyzwoleniu pozostają jednymi z najbardziej znaczących historycznie i na zawsze odmieniły to co zwie fotografię wojenną!

*    *   *

Bohaterka tego obrazu Lee Miller urodziła się w 1907 roku w małej mieścinie w stanie Nowy Jork, pod koniec lat 20-tych zeszłego wieku zaczęła pracować jako modelka, a następnie wyjechała do Paryża. Przez następną dekadę podróżowała nieustannie między Europą a Stanami, kształciła się i zdobywała pierwsze szlify jako artystka. A zatem czasy jej wczesnej młodości i kształtowania się osobowości  przypadły na okres historyczny, który dla obecnego młodego pokolenia (ujmę to cynicznie) jest tak samo abstrakcyjny, jak i nieinteresujący. Moje pokolenie „zgredów”  – tym bardziej takich, którzy pasjonują się sztuką, kulturą, i mają spore obycie w te materii doskonale wie kim była Lee Miller. Trudno aby było inaczej. Gwiazda paryskiej bohemy lat 30-tych zeszłego wieku, muza Man Ray’a, modelka i autorka magazynu Vogue, a przede wszystkim artystka, której prace fotograficzne były bardzo cenione i wystawiane na długo przed wojną, kobieta stale i konsekwentnie łamiąca konwenanse społeczne i kulturowe, dobra znajoma najwiekszych indywiduów i artystów tego okresu – z wybitnym scenografem i choreografem Jean’em Cocteau, malarzem Pablem Picasso i poetą Paulem Eluardem – na czele. Zapytajcie jednak przeciętnego współczesnego młodego człowieka co wie na temat Lee Miller. Podpowiem Wam – nic. 

Ale kino, jak wiadomo (?) to biznes. A skoro mamy bohaterkę, która jak ulał pasuje do narracji drugiej dekady XXI wieku – o kobiecości tak samo nieuładzonej, jak i najprawdziwszej z prawdziwych, mocnej, i samostanowiącej – to z pewnością jest to temat. Dodając do tego fakt, że wszyscy żyjemy w świecie, który znowu od pewnego czasu niebezpiecznie zaczął zmierzać w stronę, która w młodym pokoleniu nie budzi trwogi (choć powinna) – rozgorzała wojna w Ukrainie, na potęgę rosną sympatie wobec dyktatur, i ruchów nacjonalistycznych, a los większości kobiet na świecie wciąż i stale jest pod butem patriarchatu – scenariusz o życiu i pracy Lee Miller dostał w końcu zielone światło.

Do realizacji projektu udało się producentom zaprosić absolutnie topowe nazwiska: na reżyserkę LEE Na własne oczy wybrana została Ellen Kuras – uznana operatorka filmowa („Zakochany bez pamięci”) i reżyserka epizodów w doskonałych serialach („Paragraf 22”, „Ozark”). Do realizacji zdjęć Pawła Edelmana – wspaniałego operatora filmowego (Oscar za „Pianistę” Polańskiego), do skomponowania oprawy muzycznej samego Alexandre’a Desplat (11-to krotnie nominowanego do Oscara i dwukrotnego zdobywcę tej nagrody za „Grand Budapest Hotel” Wesa Andersona i „Kształt wody” Guillermo del Toro). I bajeczną obsadę aktorską. Poza Winslet występują w LEE. Na własne oczy – sami topowi, światowej sławy aktorzy (Alexander Skarsgård, Marion Cotillard, Josh O’Connor, Andrea Riseborough, Noémie Merlant).

Nie owijając w bawełnę – przy takim zestawie – czekałam tylko na to, że z zachwytu padnę w kinie na kolana.

Niestety tak się nie stało…

Scenarzyści tego obrazu być może mieli dobre intencje, ale jak wiadomo (nie tylko w kinie) wybrukowane jest nimi piekło. To ważne i wartościowe poznawczo, że skupili się na tym, aby przedstawić nam Lee Miller w odsłonie, która opowiada o czasach jej działaności w czasach wojennych. Ale niestety w sposób niewybaczalny – to kim była, jaka była, dlaczego żyła tak, a nie inaczej i zapragnęła czegoś kompletnie innego – potraktowali po macoszemu i bez należytej troski o psychologiczną wiarygodność postaci. Bo źle skonstruowany scenariusz każe nam czekać na uzasadnienie czemu postać ma być dla nas zrozumiała, czy emocjonalnie bliska – w zasadzie do samego końca filmu…

A przecież w bohaterce od scen początkowych do końcowych, poprzez te, które stanowią trzon narracji – dokonała się gigantyczna zmiana w jej postrzeganiu siebie jako kobiety i swojej własnej i autonomicznej roli w świecie. I Winslet robi wszystko co może, aby te przemianę oddać, ale gra według słabego scenariusza, i filmie o niewłaściwie skomponowanych scenach, napisanych przez ludzi, którzy nie rozumieją tego jak działa percepcja widza, który nie przychodzi na film o kimś, kogo sobie „dopowie” ze swojej własnej o tej osobie wiedzy… Skutkuje to tym, że widz, który ogląda Lee Miller na ekranie nie bardzo ma jak się z tą postacią utożsamić. Skok narracyjny od czasu w którym bohaterka, pędząca życie „rozkosznej bon-vivantki”, niespecjalnie zainteresowanej niczym innym niż spijaniem creme dla la creme swojego uprzywilejowanego społecznie statusu, jak sama się określa – będąca świetną jedynie w piciu, paleniu i pieprzeniu się – do bycia kimś kto literalnie zaczął narażać swoje życie dla większej sprawy – jest zbyt duży. Tym bardziej, że obraz LEE Na własne oczy pokazuje nam kobietę, która – gdyby tylko chciała – mogłaby czasy II-giej wojny światowej przetrwać bezpiecznie i dość komfortowo, w uroczym domku na prowincji Anglii, u boku Rolanda Penrose’a – mężczyzny, który ją kochał od lat i przez ponad dekadę zabiegał o to by stworzyć z nią stały związek… 

I zdecydowanie w zbyt „wydumany” sposób przedstawia bohaterkę kobiecą, której powojenne losy były na zawsze naznaczone tym czego doświadczyła i czego była świadkiem w czasie II wojny światowej. Ten fragment obrazu LEE Na własne oczy – jest poruszający wyłącznie dzięki wybitnemu talentowi i warsztatowej perfekcji Kate Winslet, nie czyni jednak tego filmu takim, który włazi w widza i go zawłaszcza emocjonalnie – choć (zważywszy na temat i postać – powinien). Scenarzyści tego obrazu powinni dostać lanie na goły tyłek! 

*   *   *

Bo przecież Lee Miller była nie tylko indywiduum, nie tylko kobietą, która żyła jak chciała i robiła co chciała! Przede wszystkim była kobietą wybitnie utalentowaną artystycznie, wrażliwą, ambitną, konsekwentnie walczącą o siebie i piekielnie inteligentną. I to akurat Kate Winslet potrafiła oddać genialnie! Obraz LEE. Na własne oczy przedstawia nam zatem postać większą niż życie – na sposób mocno wyprany z kontekstu, skupiając się bez należytego narracyjnego „zaplecza” na najbardziej doniosłym wycinku jej biografii, w którym „skok” z przeszłości opowiedzianej jako frywolna i „rozkapryszona” do zaciekłej, heroicznej wręcz walki o prawdę z czasów II wojny światowej jaki zrobiła Lee Miller wypada w filmie nad wyraz papierowo (że tak to ujmę). To, co mam obrazowi LEE Na własne oczy do zarzucenia najmocniej – to fakt – że nie pokazuje wystarczająco dobrze bohaterki w jej wielkiej przemianie! Nie pomaga niestety w tym miejscu także najsłabsza i kompletnie nijaka rola w zestawie absolutnie topowych nazwisk doskonałych aktorów, jaki skompletowała produkcja, jaką jest rola męża Lee – Rolanda Penrose’a, w którego na ekranie wciela się Alexander Skarsgård. 

To, co pomaga – i co trzeba temu filmowi poczytać na plus to fakt, że dobrze portretuje Lee Miller jako kobietę „pełnokrwistą”, która nie zgadza się na bycie obiektem: cudzych ambicji, oczekiwań społecznych i kulturowych, narzucanych ról. Kobietę, która odnajduje cel i sens artystycznej realizacji siebie w portretowaniu prawdy czasów wojny, zagłady, okrucieństwa, dehumanizacji, bólu i krzywd wyrządzanych niewinnym ludziom – których bolesność jest nie do wyobrażenia. I dobrze punktuje to, co jest dla współczesnych kobiet wciąż trudne i frustrujące. A z czym XXI-wieczna kultura mainstreamowa wciąż ma problem – jak wielką cenę płacimy za to gdy chcemy być takie jakie jesteśmy, gdy chcemy realizować „siebie”, a jednocześnie kultura patriarchalna i życie w niej zmusza nas do godzenia tego z innymi rolami, w tym tak ważnymi – jak rola matki. I ogrom tej ceny jest w obrazie LEE Na własne oczy – oddany. Choć ja osobiście wolałabym aby wybrzmiał znacznie mocniej i na bardziej poruszający sposób.

***Wszystkie zdjęcia wykorzystane w tekście pochodzą z materiałów prasowych dystrybutora filmu LEE NA WŁASNE OCZY na rynku polskim: Monolith Films

You may also like

SUBSTANCJA
ANOTHER END
HRABIA MONTE CHRISTO
BULION I INNE NAMIĘTNOŚCI

Leave a Reply