24
kw.
2017
38

LOCKE

LOCKE (Locke), Reżyseria & Scenariusz. Steven Knight. Wyk. Tom Hardy, Olivia Colman, Ruth Wilson, Wlk. Brytania / USA. 2013

Rzadko się wstydzę. Rzadko mam poczucie, że jest mi głupio. Bo staram się żyć tak – by sobie tych emocji i doznań oszczędzić… Czemu w ogóle o tym piszę? Bo mamy rok 2017 – a ja LOCKE obejrzałam dopiero niedawno, choć staram się być czujna jak ważka jeśli idzie o to – jakie produkcje filmowe bezustannie staram się namierzać, poczynania jakich aktorów śledzić (WTF?)

A jednak. Stało się. Ta osobista ekspiacja posłuży mi – mam nadzieję – do przedstawienia szerszego kontekstu opisu filmu, którego nikt w Polsce marketingowo nie promował. A który jednak – zgodnie z regułami “marketingu szeptanego” – stał się kultowy!

 

file_589379_locke-poster1

 

Locke to taki film, który włazi w widza z butami. Włazi z całą mocą swej autentyczności i wyśmienitości – jeśli idzie – raz o temat, a dwa – o realizację. Włazi – bo jest cholernie życiowo wiarygodny i wyjątkowo dobrze zrobiony. Rzeczy takich jak Locke  – kinomaniacy poszukują zawsze. To perełki współczesnej kinematografii. Nie mają budżetów, nie mają efektów specjalnych, nie mają marketingu i promocji. Ale mają coś, czego nie da się zastąpić. Doskonały pomysł i brylantowe wykonanie. Znacie mnie na tyle, by wiedzieć, że za coś, co jest świetne i porusza do głębi –  ale z gatunku “Iksiński stoi w kącie i recytuje książkę telefoniczną” – dam znacznie więcej niż za wszystkie 3D z ich „bum, whoa, wow”, etc. I Locke jest czymś takim. Niby nic. A je***! I to jak!

Wracając do kwestii “marketing a życie kinomana w Polsce” – przekonałam się już po stokroć, że jedyną słuszną metodą jest wspomniany marketing szeptany. W końcu – kino jako „zbiór dzieł sztuki” – jest już tak gigantyczny, że nikt w całości go nie ogarnia. A już nikt – na pewno –  za nim na bieżąco nie nadąża. Przyznają to nawet fachowcy, czyli tzw. krytycy filmowi. Ale jest jeden ważny aspekt, który w tym przypadku sprawdza się znakomicie. To znajomi i przyjaciele, członkowie rodziny – z którymi gusta w zakresie X muzy podzielam. To dla mnie często jedyny sposób trafienia na coś, na co nie mam szansy trafić – kiedy nie ma kasy na medialny buzz.

Bo kiedy pomyślę o tym,  jak bardzo jest to świetna rzecz, jak poruszająca i prawdziwa – w dodatku zrobiona za przysłowiowe 5 złotych – to chce mi się płakać ze smutku, że mogłam tego cudeńka nigdy nie obejrzeć! L

 

Przejdę zatem do meritum, które w przypadku Locke będzie krótkie. Bo w przypadku tego obrazu, bowiem, nie mogę napisać Wam nic o jego fabule poza krótkim “rzutem sytuacyjnym”. Im mniej będziecie wiedzieć o treści – tym dla was lepiej. Uwierzcie mi! J

Locke to doskonale zrealizowany – read my lips – D O S K O N A L E  – kameralny dramat, który rozgrywa się w klasycznej teatralnej jedności miejsca, akcji  i czasu – na przestrzeni dosłownie kilku metrów. Można by powiedzieć, że jest to także swoiste “one man show” Toma Hardy’ego. Dziś już wiadomo, że z cyklu tych, o których myśli się, że są “niezastępowalne”! 

TOM HARDY. To zaiste bardzo zabawne… ale do  – obecnie – jednego z moich ukochanych aktorów – przekonywałam się długo. Przed jego rolą w “Peaky Blinders”, przy której poczułam, że o Jezusku, ale kur***zawodnik! – widziałam jedynie trzy filmy z jego udziałem. Mowa o “Helikopterze w ogniu”,  “Incepcji’ i “Szpiegu”. Fajnie, fajnie. Miło i miło. Ale żeby zaraz ukochany aktor??? No nie. Bez przesady! J

Dziś już wiadomo, że Steven Knight (‘Peaky Blinders’, ‘Taboo’) – scenarzysta i reżyser Locke w jednym oraz Tom Hardy – to tandem wyśmienicie spasowany. Widać wyraźnie po rzeczach, które robią razem, że współpraca wychodzi im po prostu  – brylantowo.

Jednakże w przypadku Locke (a w przeciwieństwie do wymienionych seriali) Knight napisał Hardy’emu role “everymana”. W której aktor wypadł rewelacyjnie! I trzeba to zaznaczyć wyraźnie – bo jest to rola bardzo wymagająca! Przez 85 minut – dokładnie tyle ile trwa akcja filmu – kamera nie opuszcza twarzy bohatera nawet na minutę! Żeby umieć przykuć uwagę widza jedynie tym, co się robi ze swoją facjatą i rękoma przez tyle czasu – trzeba mieć talent! Oj trzeba! Być może to truizm, ale niektórzy wciąż o nim zdają się nie pamiętać. Że tak kino, jak i telewizja – jako środki przekazu – zawsze zwracają jako pierwszą naszą uwagę na ludzką twarz. I zawsze czynią ją epicentrum zainteresowania. To podstawowy mechanizm psychologiczny, który sprawdza się tak samo w życiu, jak i na ekranie. Dlatego tak wiele produkcji nie wypala –  z prostego powodu – gadające nieciekawie lub co gorsza niewiarygodnie głowy nudzą i usypiają. A w najlepszym wypadku, kiedy są źle obsadzone lub nieudolne – wytracają kompletnie swoją moc zawłaszczania naszej uwagi. Podkreślam to specjalnie, by uwypuklić siłę rażenia Hardy’ego, który Locke de facto niesie sam na swoich aktorskich barkach.

Locke.1 

Ivan Locke (Tom Hardy) to jeden z najlepszych inżynierów budowlanych w Anglii. Jedzie autem w stronę Londynu, a nie do Birmingam, gdzie mieszka – sam, już sporo po zmierzchu. To gdzie zmierza, dlaczego właśnie tam, a nie gdzie indziej, czemu to dla niego cholernie ważne i jak bardzo wielki wpływ ta podróż będzie miała na całe jego życie – jest osią tej kameralnej opowieści. Wszystko w niej jest kwintesencją konsekwencji wydarzeń i przypadków, które mogłyby być udziałem każdego z nas. I na tym polega jej moc. Wielka moc!

 Locke.2

Przez półtorej godziny  towarzyszymy Ivanowi Locke – niczym niewidzialni świadkowie, pasażerowie z siedzenia obok kierowcy – w jego najbardziej intymnych sprawach – tak prywatnych, rodzinnych jak i zawodowych. Bo Ivan  naprzemiennie bądź dzwoni bądź odbiera telefony. I rozmawia z wieloma osobami.

I są to rozmowy, które opowiadają nam wszystko co najważniejsze o tym facecie. O jego systemie wartości, zasadach, na jakich zbudował swój świat. Jaki jest, a jaki nie chciałby być i dlaczego. A także o tym, czego metaforą w jego życiu jest i beton i piłka nożna.

Locke.3 

Realizacyjnie – Steven Knight z Tomem Hardym oraz autorem zdjęć: Harisem Zambarloukosem – poradzili sobie z tym wszystkim doskonale. Nie przestaniemy śledzić z zapartym tchem drogi Ivana, słuchać dźwięków kierunkowskazu, klaksonów, pędzących radiowozów i karetek, mrużyć oczu od oślepiających reflektorów innych aut. A przede wszystkim słuchać tego co mówi, kiedy wybiera kolejny numer telefonu w komputerze pokładowym deski rozdzielczej swego BMW lub odbiera dzwoniący.

Byłoby wielce niesprawiedliwe gdybym nie wspomniała o pozostałych aktorach grających w Locke – co prawda jedynie głosem – ale za to doskonale. Mowa o świetnych brytyjskich aktorkach: Ruth Wilson i Olivii Colman. Uzupełniają ten obraz, czyli życie Ivana o postaci kobiece niezwykle ważne nie tylko dla przebiegu jego podroży, ale całego jego dalszego życia.

Tytuł obrazu, a zarazem nazwisko jego głównego bohatera: Locke – to moim zdaniem wybór nieprzypadkowy. Wszak “to lock” znaczy po angielsku zamknąć, zaryglować, zablokować.

A przecież – bądźmy szczerzy – czyż życie nie polega na nieustannej konieczności zamykania jednych rozdziałów i otwierania innych? I czyż podróż przez nie  – nie przypomina jazdy samochodem? Tylko od nas zależy w jaki sposób będziemy go prowadzić. Odpowiedzialnie i dojrzale, czy głupio, narwanie, bez zwracania uwagi na innych uczestników ruchu drogowego. I tak jak na drodze – choć wiele zależy od nas – czasami dzieje się coś, czego nie da się przewidzieć. Pozostaje jedynie reakcja, podjęcie decyzji. I poniesienie ich konsekwencji.

A najważniejsze jest to – żeby widząc swoje odbicie we wstecznym lusterku – nie musieć się za siebie wstydzić.

You may also like

PERFECT DAYS
NIEBIESKOOKI SAMURAJ
BĘKART
PAMIĘĆ