3
lip
2021
25

MARE Z EASTTOWN

MARE Z EASTTOWN (Mare of Easttown) Pomysłodawca: Brad Ingelsby; Reż. Craig Zobel; Wyk. Kate Winslet, Julianne Nicholson, Jean Smart, Guy Pearce, Angourie Rice, John Douglas Thompson, USA, 2021, Produkcja oryginalna HBO

Dlaczego MARE Z EASTTOWN szybuje ponad poziomami najlepszych produkcji serialowych ostatnich lat? Ha! Oto jest pytanie! Ale odpowiedź na nie jest zaskakująco prosta. Zadano sobie b a r d z o  duży  trud by z pozoru “n-tej z kolei” opowieści detektywistycznej zrobić arcydzieło obyczajowe! Bo Mare z Easttown właśnie w tych rejestrach wznosi się na poziom, którym HBO po raz kolejny udowadnia, że zasługuje na status lidera w zakresie “innowacji” w obszarze zwanym narracją filmową. ABSOLUTNE CHAPEU BAS!

Przy recenzjach produkcji serialowych pokroju Mare z Easttown długie wstępy i dygresje tak socjologiczno-psychologiczne, jak i kulturowe są w moich tekstach rzeczą oczywistą. Tak mam. I już. A są nawet tacy, którzy to akurat sobie w nich cenią najbardziej (hehe)…

No to zaczynamy. Kino się zmienia. A amerykańskie szczególnie. I jako lider w tej materii najszybciej. I jest to proces nieodwracalny. Wiem, skądinąd, że nie wszystkim się podoba. Nie siedzę pod kamieniem, a wręcz przeciwnie. Ale też obrałam sobie pozycję kogoś, kto siedzi “w cieniu” i niejako “w ukryciu”. Taka opcja mi pasuje. To personalny wybór. Więcej myślę i robię niż “gadam” (zwłaszcza w mediach społecznościowych)… Dlatego wiem, że lawina jaka ruszyła, związana bezpośrednio z #metoo i # time’s up jest nie do zatrzymania. Oczywiście jak każda rewolucyjna, a z pewnością postrzegana przez kato-patriarchat jako nieprzyjemnie “nagła” zmiana budzi wiele kontrowersji oraz niechęci i krytyki. Tak to już jest. I kino nie jest w tym zakresie odosobnione. A że kino jako sztuka ma gigantyczne możliwości wpływania na ludzi wie każdy kogo kultura interesuje. Nawet pasjonacko – tak jak mnie. I zawsze wiedziały to wszystkie systemy autorytarne i dyktatury…

Dla wszystkich, którzy chcieli by oglądać dalej wysokobudżetowe, na serio znamienite kinematograficznie rzeczy, w których kobiety bedą “paprotami”, “zdobyczami dopełniającymi udane życie jakże wspaniałych mężczyzn”, a przede wszystkim dla tych, którzy lubią aby panie “w kinie” były wypełnieniem ich mokrych snów i fantazji w typie bohaterek granych przez największą ofiarę patriarchatu w świecie kinematografii czyli Marylin Monroe – mam złe wiadomości. I proponuję, jeżeli nie potrafią ruszyć skamielin swojego mentalu, aby zaczęli inwestować (póki czas) w kolekcje “staroci” na dowolnym nośniku. Bo za chwilę jedynie tam znajdą “jarające” ich bohaterki. I nigdzie indziej. Uprasza się o docenienie faktu, że oprócz szydery podałam też praktyczne rozwiązanie problemu (hehe)…

Żadna – powtarzam: żadna – obecnie szanująca się hollywoodzka aktorka nie chce już grać postaci kobiecych, które w drugiej dekadzie drugiego millenium stanowią tzw. “przeminęło z wiatrem”. Nie dalej jak kilka dni temu przeczytałam w bardzo prestiżowym “The Hollywood Reporter” wywiad ze Scarlett Johansson na temat tego, że nie ma już najmniejszej ochoty ani zgody w sobie, aby grać postaci takie, jaką kreowała w “Iron Man 2” w roku 2010. Czyli postać kobiecą uprzedmiotowioną i “zseksualizowaną”. A ponieważ, jak wspominałam, nie siedzę pod kamieniem i w zasadzie żyje finansowo z tego aby dowiadywać się co myślą ludzie na przeróżne tematy i dlaczego – to wiem dokładnie co faceci (au mass) “myślą” o rzeczonej aktorce. Od dawna.

“Problem” polega na tym, że mamy rok 2021 i tzw. seksbomby kina (tak określano aktorki o aparycji Johansson jeszcze 10 lat temu), kreujące “seksbomby” – za chwile znikną z ekranów całego świata… I wiecie, że I’m fu*** serious… Może i prowadzę niszowego bloga, ale prowadzę go na bardzo poważnie…

Dlaczego w ogóle o tym piszę? Ano dlatego, że uważam, iż serial Mare z Easttown nie jest jedynie kolejną, wybitnie doskonale zrealizowaną produkcją światowego lidera TV premium, ale ma w sobie wszelkie znamiona tego, żeby nazwać te produkcję również ULTRA WAŻNĄ SPOŁECZNIE! Gdyż stoję na stanowisku, że ludziom (a napewno kobietom) potrzebne są w kinie mocne kobiece bohaterki. “Role models” – ale “dostępne” jako wzorce do naśladowania. A nie tylko postaci, w które można się wgapiać z nabożnym podziwem… Kobiety, które są silne psychicznie, samostanowiące, sprawcze i potrafiące pomimo przeciwności pokonywać je siłą własnego charakteru i intelektu. A nie posiadaczki “supermocy” w wydaniu komiksowym…

CHAPEU BAS PO RAZ PIERWSZY!

I tak zmierzam do clue. Clue recenzji mini-serialu, arcywybitnej produkcji z WYBITNĄ rolą KATE WINSLET w roli głównej! Ma on tytuł Mare z Easttown i nad tym tytułem oraz nad sportretowaną w nim bohaterką zamierzam się w tym tekście pochylić szczególnie! Bo też tak wybitnie napisanej (i zagranej) serialowej bohaterki, która jest “supermanką” acz a rebour w TV do tej pory jeszcze nie było…

*    *    *

Żyję już dość długo, w dodatku mam słoniową pamięć (co czasami się przydaje). Tak więc pamiętam doskonale jak w 1997 roku wybrałam się do nieistniejącego już kina “Skarpa” w Warszawie wraz z kumpelą na film “Titanic”. W którym grała Kate Winslet. Ta sama Winslet, która ledwie 2 lata wcześniej z wielkim sukcesem zaistniała w “Rozważnej i romantycznej” Anga Lee. Doskonałej adaptacji prozy Jane Austen. U boku wspaniałych koleżanek i kolegów po fachu z UK. Krytycy piali z zachwytu. Najważniejsze nagrody filmowe sypały się reżyserowi jak z rękawa. Ale wiecie – film kostiumowy, ekranizacja “ramoty” z XIX wieku… Miała ona, owszem, całkiem spore wzięcie i producenci nie stracili kasy. Ale więcej było z tego “splendoru” niż “sławy” z całym – toutes proportion gardees – w stosunku do pojęcia “sława” prawie 30 lat temu, kiedy nie było mediów społecznościowych (ykhm). Zaprawdę, nie odkrywam Ameryki. Kate Winslet w świadomości zbiorowej zaistniała dopiero po gargantuicznym sukcesie nieco kiczowatego przeboju Jamesa Camerona. Którego oglądalność przebiła sufit. Nie szydzę. Szlochałam te ćwierć wieku temu na “Titanicu” jak buła i jeszcze z godzinę po. Takie czasy. Taki mój ówczesny mental był. Było – minęło…

Garść danych: w USA do tej pory film ten utrzymuje się w pierwszej piątce najbardziej dochodowych w dziejach kina – ever. Jako pierwszy w dziejach kina przekroczył “barierę dźwięku” zarabiając kwotę z samej dystrybucji kinowej, przekraczającą miliard dolarów (sic!).

W tym miejscu odwołam się znów do mej słoniowej pamięci – w tym pamięci kinofilki. Namiętnie prenumerującej (z racji na to, że wspominam czasy “analogowe”) pisma kinu poświęcone, a wydawane w Polsce i zagranicą. I w kinie jako medium zakochanej.

W 1998 roku “Titanic” zdobywa 11 Oscarów. Co oznacza – we wszystkich najważniejszych kategoriach. Z wyjątkiem nominowanej do statui za pierwszoplanową role żeńską Winslet (“boski” Leo nawet nominacji nie otrzymał). Brytyjska aktorka ma wtedy (sic!) jedynie 23 lata! Dziś (rocznik 1975) jak nietrudno policzyć Winslet ma lat 46. Na koncie Oscara za rolę w filmie “Lektor” oraz 6 (słownie sześć!) nominacji do tej nagrody! O Złotych Globach, Bafta, Emmy, SAG, etc, etc. nawet nie wspominam…

A wiecie czym zajmowała się prasa bulwarowa, plotkarska, a nawet nieco bardziej “ambitna” czytaj lifestylowe i “skierowana do kobiet” po sukcesie “Titanica” w przypadku tej aktorki? To ja Wam powiem!

Otóż, dwie najważniejsze kwestie, które zajmowały media (nikt nie ośmielił się kwestionować talentu aktorki) związane były z tym, że:

– jest “gruba”, a co najmniej “zbyt pulchna”. I w ogóle coś jest nie tak z jej ciałem, z którym jednak przydałoby się aby ta “doskonale zapowiadająca się aktorka” coś zrobiła (w podtekście dla “własnego dobra”)

– nie umie się ubrać. Czyli “gustu nie ma”. Szydzili z jej kreacji “na czerwony dywan” wszyscy. Z bardzo poczytnym amerykańskim tygodnikiem “People” na czele…

Prawie dwadzieścia lat zajęło Kate Winslet by z “dobrze zapowiadającej się aktorki w typie angielskiej róży” stać się:

  • światowej sławy gwiazdą kina
  • ambasadorką i twarzą luksusowych marek (zegarki, kosmetyki)
  • aktorką, o której udział w filmach zabiegają wszyscy najważniejsi reżyserzy i może wybierać w czym zagrać do woli, a nie grać jak jej wybierają.

Dziś Kate Winslet jest nie tylko tym co wyżej. Jest bardzo samoświadomą, dojrzałą kobietą. Prowadzącą życie na własnych zasadach – tak prywatnie jak i zawodowo. Ikoną. Osobą publiczną, z której głosem i opiniami liczą się kobiety na całym świecie! I wszyscy ważni ludzie, którzy w świecie mediów i szołbiznesu rozdają karty…

Ku***! Dwadzieścia lat! Kiedy to piszę, walę w klawiaturę wściekle tak, że boje się, że rozwalę laptopa. Dwadzieścia lat i “w końcu” otrzymujemy serial, którego Winslet jest jedną z producentek wykonawczych. I który jest jej pierwszym dziełem w tym zakresie. Czyli samodzielnym, w pełni autonomicznym dokonaniem kobiety, która zainwestowała swoje ciężko wyharowane pieniądze w projekt filmowy, w którym po raz pierwszy w życiu zrealizowała nie “cudze” wizje ale swoje – własne! W świecie, w którym istnieje tak długo, tak wspaniale. Który ubogaca swoim wybitnym talentem od tak dawna…

No!

Jeżeli nie tak znowu dawno temu zostałam feministką (bo przecież nią nie byłam ani jako 20 latka ani nawet jako 30 latka – szloch!) – to właśnie dlatego. Dlatego, że nic nie wkurwia mnie bardziej niż patriarchat, który permanentnie trzyma kobiety w kącie. “Na ławce rezerwowych”. A raczej ich talenty. Zakłamany, obrzydliwy, mizoginiczny potwór, który wcale nie musi mieć dla mnie ohydnego oblicza monstrów pokroju Weinsteina aby być znienawidzony. Najbardziej w zasadzie nienawidzę go właśnie dlatego, że jeszcze “do wczoraj” wyłącznie mężczyznom dawał fory, przyznawane im przez innych mężczyzn zarządzających światem. Kobietom każąc “tyrać” i stale udowadniać, że jednak mogą i potrafią, podczas gdy ich kolegom po fachu (jakimkolwiek zresztą) wystarczyło aby tylko wychodzili poza średnią, a już dostawali oklaski, buziaczki i szeregi benefitów od “systemu”. Rzygać się chce…

*   *   *

Zacząć należy od tytułu tego wybitnego serialu…Wiecie, że uparcie twierdzę, że tytuły w kinematografii mają znaczenie, right? Powiedzmy sobie to szczerze. I otwarcie. Tytuł MARE Z EASTTOWN jest banalny do bólu… I w dodatku sam sobą, że się tak wyrażę – nie sugeruje niczego ciekawego, ani frapującego. Kogo obchodzi jakaś “Mare” w dodatku z jakiegoś “Easttown”? No, c’mon?

Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem (hehe), aby postawić hipotezę, że przy tak świetnych fachowcach, którzy te produkcję zmajstrowali – jest właśnie taki nie dlatego, że nie starczyło im weny, aby wymyślić coś bardziej “przyciągającego uwagę”.

Dlaczego zatem ten tytuł jest taki? To bardzo ważne pytanie!

Ano dlatego, że rzeczona Mare, w dodatku z jakiegoś Easttown jest po raz może nie pierwszy w kinie, ale po raz pierwszy tak mocno, pięknie, we wspaniale pogłębionym psychologicznie rysunku postaci i w wyraźnie zaznaczony sposób personifikacją pewnego symbolu kobiecości – która dodam – jest dokładnie tą, która zaludnia ziemski glob w statystycznej większości! Nasza planeta bowiem się starzeje (o tak!) i jeżeli chodzi o tzw. statystyki – liczbowo rzecz ujmując nie zamieszkują jej dwudziestoletnie seksbomby, ani inne cud dziewoje (tu wstaw sobie dowolnie wybrane nazwisko) tylko KOBIETY w tzw. średnim wieku. Kobiety, których życie nie odbywa się ani w stolicach mody tego świata (ani w ogóle w stolicach czegokolwiek), kobiety, które nie mają (najczęściej drugiego i znacznie lepszego od tego prawdziwego) życia na Instagramie. Kobiety, które jeżeli w ogóle używają mediów społecznościowych to z pewnością nie do lansu swych skromnych żywotów, skromnych portfeli i takich też “stylów życia” (ykhm)…

To kobiety “rozkraczone emocjonalnie i mentalnie” pomiędzy potrzebami własnymi, w tym – libidalnymi, wzrastającym w nich wraz ze zmianami cywilizacyjnymi emancypacyjnym duchem, ambicjami zawodowymi, a uwięzięniem w “powinnościach” i “matrycach” wyniesionych z domu i wgniecionych w nie przez socjalizacje i kulturę, które stale naciskają im na głowę – każąc unosić ten podwójny ciężar i manewrować pomiędzy tym czego same by chciały, a tym co jest od nich oczekiwane rodzinnie i społecznie.

Mare ma około 40 lat. Jest kobietą w wieku i o “wyglądzie”, który dla zbudowanej na patriarchalno-maczystowskich stereotypach odnośnie postrzegania atrakcyjności seksualnej i cielesności kinematografii od zawsze stanowił (pardon my French) “ból dupy”. Parafrazując uwielbianą przeze mnie Katarzynę Nosowską: “jak na młodą – za stara, a jak na starą – za młoda, jak na ładną za brzydka, a jak na brzydką – za ładna”…

Po drugie jest kobietą z krwi i kości. Prawdziwą kobietą, z prawdziwym życiem, przedstawioną w realiach, które są tak samo ”hollywoodzkie” jak nieco znoszony i poplamiony podczas śniadania dres zakupiony w hipermarkecie, a używany jako “strój służbowy” w czasach home-office w pandemii. Kobietą, która jak większość kobiet na świecie jest heroską dnia codziennego, dlatego, że podejmuje się trudu codziennego, odpowiedzialnego i sumiennego dźwigania kłód kładzionych jej pod nogi przez życie, choć ją one przytłaczają. Kobietą, która pracuje ciężko by nakarmić rodzinę, żyje w zwykłym miejscu, w zwykłym domu, a jej “lifestyle” nie nadaje się ani trochę na Instagrama. I tak też wygląda: jak większość kobiet zaludniających ten glob. Czyli “zwyczajnie” (tu dygresja: Kate Winslet zagwarantowała sobie w kontrakcie przy tej produkcji, że nie będzie poprawiana jej uroda ani na planie filmowym, ani w materiałach promujących serial, w tym – retuszowanie zmarszczek, doświetlanie jej twarzy w sposób odejmujący lat, i wygładzający pory skóry, etc.)

Mare z Easttown jest także kobietą, która ma zawód należący do jednych z najbardziej obciążających psychicznie na świecie. Jest policjantką. A konkretnie detektywem. I traktuje ten zawód śmiertelnie poważnie. W nim szuka zaspokojenia zarówno ambicji, jak i możliwości spełnienia się osobistego. Praca to jej pasja. Praca to coś, co ją określa. Jest w niej świetna. Choć nie jest pracownicą “łatwą w pożyciu” i dla swojego szefa nie stanowi podwładnej, którą się lubi “bo jest ładna i miła”…. Trudno aby było inaczej. To zawód zaufania publicznego. Kiedy Mare “daje ciała” to nie jest jedynie jej porażka. To krach dla społeczności w której funkcjonuje, systemu wartości, w które wierzy i świata, w którym żyje. Jest ‘True Detective’ – tylko, że kobietą (nota bene znajduje w przypadku tej bohaterki zarówno w narracji, jak i w fenomenalnie oddanej złożoności jej postaci od strony psychologicznej bardzo piękne nawiązanie do tej właśnie, przełomowej produkcji HBO sprzed kilku lat. Tym razem postanowiono ten przełom zrobić w przypadku postaci kobiecej! Alleluja!)

Dlatego ten banalny tytuł wybrzmiewa tak donośnie. I staje się tak wspaniałym symbolem. To tytuł serialu, w którym jak w lustrze mogą się przejrzeć wszystkie Mare z wszystkich Easttown tego świata. Bez względu na profesje zawodową…

CHAPEU BAS PO RAZ DRUGI!

*   *   *

Nie dziwię się zupełnie Kate Winslet – która – jeszcze raz to podkreślę – jest aktorką wybitną, i której w życiu (a oglądam wszystko z jej udziałem) nie widziałam w “kiepskiej roli”, nawet jak były to filmy “takie sobie”, co w jej przypadku, bez żadnej relatywizacji zdarza się bardzo rzadko, że zdecydowała się zainwestować własne pieniądze akurat w Mare z Easttown. Jest to bajecznie wspaniale napisana postać do zagrania (ale takich akurat ta aktorka miała do tej pory co najmniej kilka). Ale przede wszystkim jest to postać, których Winslet, jako kobieta (a dopiero potem gwiazda kina) poszukuje w swoim życiu zawodowym od dawna. Z osobistych powodów (do poczytania tu). Wzbudza to we mnie – nie kryję – bezbrzeżny szacunek. I takąż – admirację!

To bowiem dla mnie nazywa się prawdziwym rozumieniem roli “gwiazdy kina”. Prawdziwej gwiazdy!

Bo nie chodzi tu jedynie o tzw. hajsy. O splendor, czerwone dywany, okładki i nagrody. Chodzi o rzeczy znacznie większe. I ważniejsze. O to, co podpada pod to wyświechtane, dla niektórych nieznośne do strawienie słowo “misja”. Dlaczego nieznośne? Bo zostało w czasach, w których żyjemy – zdewaluowane. Ale nie oznacza to, że nie należy walczyć o przywrócenie należnego mu statusu…

*   *   *

Pomysłodawcą (a także jednym z producentów) Mare z Easttown jest Brad Ingelsby. Który do tej pory parę scenariuszy napisał, ale głównie w kooperacji (np. całkiem niezły moim zdaniem do filmu “Zrodzony w ogniu” z Christian’em Bayl’em w roli głównej – swoją drogą za takie tłumaczenie tytułu “Out of the furnace” należy się lanie na gołą dupę!). I raczej nie jest jego nazwisko wiązane z tzw. pierwszą ligą amerykańskich scenarzystów. Wot siurpryza! Ważniejsze (a zwłaszcza w serialach bo daje im to większą gwarancję utrzymanej w tym samym klimacie narracyjnej spójności) – jest to, że wszystkie siedem odcinków Mare z Easttown reżyserował ten sam człowiek: Craig Zobel. Którego najbardziej znanego filmu pt. “Compliance” z 2012 roku nie znam. Ale miał on swoje bardzo dobre notowania na pomniejszych festiwalach filmowych w USA. Za zdjęcia (znowu w całości produkcji) odpowiada z kolei Ben Richardson, przy którego nazwisku moje serducho bije szybciej. Był operatorem na planie fenomenalnie pięknego obrazu “Bestie z południowych krain”. Podsumowując od strony zaplecza: HBO jako producent dało się wykazać w tym projekcie filmowcom nie z tzw. świecznika. Postawiło na mniej znane i raczej off’owe nazwiska. I za to należą się im osobne brawa. Bo tylko tak kino jako branża może się rozwijać i odkrywać nowe talenty…

Ale, ale – nie bójcie się, nie zapomniałam o moim “koniku”. ZA OBSADĘ w Mare z Easttown odpowiada legendarna Avy Kaufman (pokłony do samej ziemi!): dwukrotna laureatka nagrody Emmy (sztosiwa serialowe: “Układy” oraz “Sukcesja”). To jej doborowi aktorów zawdzięczamy wszystkie łzy, targane emocje i zachwyty, między innymi nad filmami: “Brokeback Mountain”; “Syriana”; “Suspiria”

A że to wielkobudżetowa produkcja, w której postaci jest bez liku (wszyscy aktorzy są świetnie obsadzeni i grają nawet jako trzecioplanowe postaci – co najmniej bardzo dobrze), to w tym miejscu jest najlepiej abym wspomniała o trzech ważnych osobach w życiu bohaterki głównej. Pierwszą – matkę – kreuje absolutnie prześwietnie Jean Smart, bardzo szanowana amerykańska aktorka broadwayowska, z nominacją do Tony Award na koncie, nagrodzona także Emmy za role Lany Gardner w nieznanym w Polsce serialu. Drugą – Lori najlepszej przyjaciółki Mare – absolutnie p o w a l a j ą c a Julianne Nicholson! I nie odmówię sobie osobistej dygresji w tym miejscu. Ta obecnie 50 letnia – od dekad aktorka drugoplanowa – jest moją jedną z ulubienic od dawna! To, w jak wspaniały sposób Nicholson potrafi “kraść sceny” największym gwiazdom kina grając pomniejsze role to jest złoto, czyste złoto! Kibicuje jej od dawna (każdy kto kocha tak jak ja film “Sierpień w hrabstwie Osage”– wie o czym teraz mówię :-)) I mam szczerą nadzieję, że w końcu Hollywood doceni jej brylantowy talent!

A trzecią (last, but not least ;-)) Guy Pearce, w którym kocham się od czasu “Priscilli, królowej pustyni”. O “Memento” nie wspominając. Pierce, zresztą w Mare z Easttown został obsadzony w roli kochanka Winslet po raz wtóry po fenomenalnym miniserialu “Mildred Pierce” (także produkcji HBO), w którym mieli cudowną ekranową chemię. I uważam, że ta obsadowa “powtórka z rozrywki” po tylu latach się i tym razem sprawdziła doskonale.

A przede wszystkim HBO postawiło na prace zespołową ludzi, którzy wyznaczyli sobie pewien cel i “nie przeciągali liny” do siebie i do niego doszli! W olśniewająco spójny, cudownie perfekcyjny sposób. Bo w tym serialu jest tak, że nie ma ani jednej, w żadnym kinematograficznym pionie realizacyjnym – skuchy. Czytajcie mi z ruchu ust: ż a d n e j!

CHAPEU BAS PO RAZ TRZECI!

*   *   *

Niewielkie miasto Easttown, w którym żyje Mare położone jest w stanie Pensylwania. I jest całkowicie fikcyjne, jeżeli chodzi o mapę USA. Ale jeżeli chodzi o to jakie jest – jako “byt” – jest prawdziwe do bólu. Żyją tu zwykli ludzie, swoim zwykłym życiem. Może nie “każda chatka to zagadka”, niemniej do większości przedstawionych w serialu postaci – to powiedzenie się aplikuje. A najbardziej do głównej bohaterki. A raczej jej wnętrza. Bo Mare nie uzewnętrznia niczego co mogłoby powiedzieć nam coś głębszego o niej samej przez czas długi. Owszem – uzewnętrznia, np. tzw. zły humor, irytacje, jakieś takie powierzchowne dość odczucia na poziomie wkurwu z tytułu rozlanej kawy, złośliwej uwagi wygłoszonej przez matkę lub papierkowej roboty do wykonania na komendzie, gdzie pracuje. Ale co czuje w głębi siebie? Kim jest? Jaka jest? Co myśli, wtedy kiedy widać w jej zmęczonych oczach, że coś ją gniecie i to mocno, choć twierdzi, że “to nic”?

Ile takich kobiet znacie, zna świat cały?…

Przez siedem odcinków Mare z Easttown śledzimy losy detektyw Mare Sheehan (jeszcze raz powtórzę ABSOLUTNIE GENIALNA Kate Winslet), związane w tym czasie z zagadką morderstwa nastolatki, które miało miejsce w jej rodzinnej miejscowości. Która w dodatku była matką niespełna rocznego dziecka. A której śmierć i jej powody będą dla niej sprawą szczególnie bolesną i nieprzyjemną bo dziewczynę i wszystkie bliskie jej osoby zna osobiście. Sprawa, która z początku będzie się wydawać prosta (bez spoilerów), a z biegiem czasu zacznie się gmatwać coraz bardziej, prowadząc detektyw do coraz to nowych odkryć, poszlak i hipotez na temat podejrzanych i motywów, jakie mogły stać za tym, że dziewczyna została zastrzelona. Ale wkrótce okaże się być także powiązana z zaginięciami innych młodych dziewczyn, które pochodzą z tej samej mieściny. I na dodatek prowadzić do tropów coraz bardziej kłopotliwych dla lokalnej społeczności. W dodatku Mare będzie sprawą zabójstwa niejakiej Erin (Cailee Spaeny) prowadzić w stanie dla niej wyjątkowo trudnym psychicznie, z osobistych powodów, pogłębianym przez presje oczekiwań zarówno znanych jej dobrze mieszkańców Easttown, jak i policji. Skomplikowane śledztwo prowadzone do czasu przez nią samodzielnie (bez spoilerów) będzie jej dawało mocno w kość. Tym bardziej, że w tym samym czasie Mare będzie się borykać ze swoim “życkiem” coraz bardziej ją przygniatającym sprawami z jej własnej przeszłości. I kwestiami, których nie rozwiązała, które kiedyś zamiotła pod dywan, z którymi się nie skonfrontowała – do tego czasu.

I napiszę to wprost – to w jak genialny i wciągający narracyjnie sposób serial Mare z Easttown przeplata ze sobą (absolutnie fenomenalnie scenariuszowo poprowadzone) wątki życia zawodowego bohaterki z jej życiem prywatnym – wyj*** mnie z butów. I nie odmówię sobie wrednego komentarza pod adresem scenarzystów oraz producentów polskich produkcji serialowych “klasy A”: patrzcie się i uczcie się, dzieci!…

Bo Mare, oprócz tego, że jest świetnym “gliną” (tu kolejna dygresja: Winslet swoją rolę zbudowała od A do Z w sposób, który wycisnął mi łzy z oczu – to MAJSTERSZTYK! Nauczyła się amerykańskiego akcentu, nauczyła się chodzić i ruszać jak rasowa policjantka! Nauczyła się trzymać bron jak należy (to tylko “niby nic” – ale wierzcie mi – że ultra ważne w kinie policyjnym, w którym często jest to sprawa “puszczona na żywioł”, a znacznie osłabiającą wiarygodność postaci!), jak pokazać kobietę twardą, “męską” z musu – bo pracującą w zmaskulinizowanym zawodzie. Rzeczową, cyniczną, “opancerzoną”. Kobietę, której postać genialnie ogrywa (nie będąc w żaden sposób nędzną kopią lub parodią) wszystkie stereotypy ikonicznych postaci “gliniarza-twardziela”, jakich kino do tej pory “wyprodukowało” setki…

Kobietę, która “nie ma czasu” na mizdrzenie się i rozgrywanie siebie jako “uroczej”. Kobietę, która w zasadzie – można na to śmiało spojrzeć z tej perspektywy – swoją miękką, subtelną, czarującą i uwodzicielską część musiała – bo taki scenariusz napisało dla niej życie – schować na dno szafy.

Winslet zrobiła wszystko żeby przyćmić swoją wielką urodę i zostawić wszystko czym jest jako “gwiazda” w kącie, a dać nam wyłącznie tylko napisaną postać, oddać jej całą złożoność psychologiczną w najmniejszych detalach, niuansikach mowy ciała, gestów, uśmiechów, grymasów ust. A przede wszystkim w oczach! To jedna z najpiękniejszych ról nie tylko tej wspaniałej aktorki w jej długoletniej karierze zawodowej. To jedna z najpiękniejszych ról kobiecych we współczesnym kinie! Dawno nie widziałam roli kobiecej tak dojrzałej warsztatowo, tak fenomenalnie przemyślanej jak ta, którą w tym serialu stworzyła.

To są Himalaje warsztatu aktorskiego!

I – muszę to podkreślić szczególnie – bo na tej tezie opieram swój tekst – roli, w której Winslet podjęła się zagrania kwintesencji tego, co znaczy być DOJRZAŁĄ, SAMOŚWIADOMĄ KOBIETĄ czyli KOBIECOŚCI PEŁNEJ w jej każdym wymiarze, w każdym jej spectrum. A to oznacza zarówno siłę, jak i słabości. Przymioty jak i wady charakteru. Jego piękno i brzydotę. Wzniosłość i małostkowość. Wzloty i upadki. Umiejętność (nie zawsze płynnego), ale jednak przechodzenia w życiu codziennym z jednej “roli” do drugiej. Staranie się by być jednocześnie możliwie jak najlepszym wydaniem: matki (dla dorastającej córki, która jest w tzw. trudnym – licealnym wieku – w jej role wciela się bardzo obiecująca Angourie Rice); córki swojej nieidealnej matki, z którą relacje są kwintesencją “love-hate relationship”; byłej żony (męża, który w nowym związku okazuje się być kimś znacznie lepszym niż był w tym, który tworzył z Mare); babci (dla ukochanego wnuka, który jest jej oczkiem w głowie po stracie syna, a którego matki nie znosi – a nie mogę już napisać z wiadomych przyczyn nic więcej), a którego postać to niezwykle istotny wątek serialu. Kochanki (faceta, który na kochanka się owszem nadaje, ale nie wiadomo czy na partnera). Oraz sąsiadki, przyjaciółki, kumpeli, powiernicy cudzych problemów i obywatelki swojego miasta. Ale dla niej najbardziej jednak tym, kim chciała zawsze być: policjantki – detektyw. Kimś, kto pojmuje swój zawód jako taki, który ma nieść pomoc innym – przede wszystkim. A potem, może dawać jej jakieś jej własne, całkowicie od – ego satysfakcje…

Kobieta zwana Mare z Easttown (jako taka) nie wpisuje się w żadne męskie fantazje i fantazmaty. Jest czystą emanacją stałego i konsekwentnego pozostawania sobą i bycia sobie wierną. W której to wierność wyznawanym przez nią wartościom, podążanie za swoim kompasem moralnym, połączone z tym, że kiedy popełnia błędy – wyciąga z nich wnioski i znajduje nowe rozwiązania i otwiera się na nową perspektywę, uelastycznia, zmusza do wysiłku by cały czas się rozwijać tak zawodowo, emocjonalnie, jak i mentalnie – w tak skomplikowanej, trudnej, żmudnej glątwie życia, jakie ma – jest prawdziwym heroizmem!

Scenariuszowo – absolutnie powaliło mnie to – na kolana! I przyznaje szczerze – dawno nie byłam tak do głębi, tak do trzewi, tak mocno i ubogacająco mnie samą w ważne dla mnie personalnie refleksje, jakie ten serial wywołał – poruszona i wzruszona…

CHAPEU BAS PO RAZ CZWARTY!

Bo Mare – kreowana przez Winslet – jest piękną, skomplikowaną mozaiką. Emanacją kobiecości prawdziwej, realnej, cudownie wieloznacznej i fascynującej – choć do bólu „zwyczajnej”! Tej, która nas otacza dookoła i na codzień, przez nikogo nie oklaskiwana. Niezauważana medialnie. Nie gloryfikowana. I nie podziwiana. Nie dostająca zyliona lajków, serduszek i nigdzie nie przyjmowana z fanfarami. Nie stawiana innym kobietom “jako wzór do naśladowania”. Kobiecości, która w dyskursie społecznym, w pop-kulturze dopiero od niedawna zaczyna zabierać należne jej miejsce. Jest wszystkim tym, co się w tym pojęciu – tak trudnym do zdefiniowania – mieści. Niezwykle bystra, ale nie pyszna z tego powodu. Mocna i krucha zarazem. Ultra wrażliwa, ale czasami też zawistna, zazdrosna, podła, cyniczna, jak i złośliwa, a nawet wredna. Bywająca “jedzą”. Nie mająca w sobie nic z femme fatale, ani trzpiotki- słodkiej idiotki, ale potrafiąca być rozkoszna i zmysłowa i namiętna. Potrafiąca się śmiać do rozpuku. Potrafiąca puścić kontrolę całkiem i lecieć na spontanie. Nie zajmująca się swoim wyglądem na co dzień i zdająca się “mieć to gdzieś” ale jeżeli chce lub ma taki nastrój czy chęć – wyglądająca jak milion dolarów. Nie będąc “uwodzicielska”, umiejąca roztaczać powab i czar. A przede wszystkim jest to kobiecość o mocnym kręgosłupie! Kobiecość zasad i wartości, które nie są na sprzedaż. Kobiecość, którą się nie kupczy i której się nie używa by coś “zdobyć’, a już napewno nie w męskim świecie. I dla męskich satysfakcji! Mare bardzo dużo pracuje nad sobą. I cholernie się stara nie czynić życia innych ludzi, nawet tych, którzy ją zawiedli gorszym niż jest. Stale, nawet jeżeli nie do końca świadomie trzyma się swoich zasad, które gdyby je podsumować krótko, są o tym, że życie to kurwa, dlatego “twardym trzeba być nie miętkim”, ale to kosztuje. A przede wszystkim kosztowne są psychiczne konsekwencje takiego auto-podejścia. I kiedy bohaterka dopuszcza ten fakt do siebie – potrafi pokonać wewnętrzne opory – i jednak „dać sobie pomóc” (korzystając z psychoterapii).

I dlatego kobiecość Mare jest tą kobiecością, której kobiety potrzebują jako “role-model” najbardziej w dzisiejszym świecie. Winslet gra postać, którą w kinie – jak wspominałam – mającym wielkie możliwości wpływania na ludzi cenię sobie ogromnie. Bo jest to postać prawdziwa. I tak wiarygodna, że dzięki temu można się czegoś nauczyć. Która stanowi wspaniałe lustro do przeglądania się. Sobie i innym. Bliższym i dalszym. I relacjom, jakie budujemy z ludźmi. Ich podstawom. I temu czy ‘są zdrowe’. Inteligencja, siła i wspaniała złożoność tej postaci pozwala z niej czerpać inspiracje. Bo Mare jest “kobietą z jajami”, taką, która nie pozwala nikomu zarządzać swoim życiem, odbierać jej autonomię. Która daje radę, pokonuje i przeciwności i swoje demony. By żyć jak potrafi najlepiej i czerpać tyle fajnego z życia ile się da i jak się da. Ale nie cudzym ani każdym kosztem. I “in the end of the day” – potrafi zadbać o swój dobrostan psychiczny, emocjonalny i życiowy.

STANDING OVATION!

You may also like

EUFORIA
MIŁOŚĆ I ŚMIERĆ
SZPIEG WŚRÓD PRZYJACIÓŁ
ROZMOWY Z PRZYJACIÓŁMI

Skomentuj