MEN
MEN (Men) Reż. & Scen. Alex Garland, Wyk. Jessie Buckley, Rory Kinnear, Paapa Essiedu, Gayle Rankin, Sarah Twomey; USA, 2022
MEN – najnowszy obraz Alexa Garlanda, reżysera „Ex machiny” i „Anihilacji” jest tak samo fascynująco – zasysający narracyjnie, co mroczny i niepokojący. Men to także film, który skłania do refleksji i aż się prosi o to, by o nim dyskutować, już choćby z racji na jego wielce symboliczny tytuł…W moim odczuciu – do największych i bezdyskusyjnych zalet tego obrazu należą: genialnie skompletowana obsada & brylantowe aktorstwo oraz olśniewające zdjęcia!
Dla kogoś kto recenzuje filmy Men – trzeci obraz w dorobku filmowym Garlanda, do którego napisał również scenariusz – to wyzwanie. Z jednej strony bowiem to obraz niewolny od pewnych słabości koncepcyjnych, z drugiej zaś – o wyśrubowanej jakości w kwestiach dla każdego dzieła filmowego – kluczowych. A są nimi: pomysł wyjściowy na scenariusz; powalająca gra aktorska oraz fenomenalne zdjęcia budujące jego hipnotyzująco – dziwaczno – pokręcony klimat! Który u mnie osobiście spowodował niezły mętlik emocjonalny i jeszcze wiekszą „myślówę”.… Ale jak wiadomo – odczucia – to rzecz mocno subiektywna. Jednak tego, że Men bardzo skutecznie wytrąca, że użyję żargonu pop-psychologicznego „ze strefy komfortu” – możecie być pewni jak w banku!
Zacząć należy zatem od tego – co moim zdaniem – jest dla każdego dzieła filmowego istotne. Od tytułu. M2 Films to jedna z tych firm zajmujących się dystrybucją filmową na rynku polskim, która doskonale rozumie (kocham ich za to!), że czasami silenie się na znalezienie „chwytliwych tłumaczeń” oryginalnego tytułu „o drugim dnie” – robi mu krzywdę. Piszę o tym specjalnie, gdyż najnowszy film Garlanda to właśnie taki przypadek, w którym ważna albo nawet najważniejsza jest jego symbolika. A ta ma wiele warstw…I w związku z tym – podlega bardzo subiektywnej percepcji…
Men to nie jest obraz kinowy (choć teoretycznie takim się mógłby wydawać) o którym da się powiedzieć, że „własny wkład intelektualny” w jego odbiorze – znaczenia nie ma…
A tak się składa, że angielskie słowo „men” jest znacznie bardziej pojemne niż jego powierzchowne znaczenie (mężczyźni rozumiani jako „płeć”). Bo „men” w języku angielskim to – w zależności od kontekstu – pewien określony typ ludzi. Ludzi – reprezentujących zazwyczaj pewną grupę społeczną, wraz z wyznawanymi przez nią wartościami, kulturę z jakiej pochodzą i w jakiej funkcjonują, zwyczaje jakim hołdują, etc. I tu dochodzimy do kwestii dla filmu MEN najważniejszej: jego narracja skupiona jest bowiem na KOBIECIE! Kobiecie, która żyje w świecie mężczyzn. Mężczyznami otoczona. Teoretycznie są to mężczyźni bardzo od siebie różni. Ale Garland zbudował kanwę scenariusza swojego najnowszego obrazu na tezie, w której ja upatruję największej jego zalety!
Główna bohaterka filmu Men ma na imię Harper (to ważne, że takie ma imię, takie mało „kobiece” w stereotypowym ujęciu), a mężczyźni, z którymi ma do czynienia są „różni” jedynie na poziomie najbardziej powierzchownym (fizjonomia, wiek, wykształcenie, zawód, poziom zamożności, etc.). Wszyscy mają jednak jeden kluczowy dla tej opowieści mianownik wspólny. Ich męskość jest toksyczna! Wyrosła na patriarchalnych fundamentach, które zatem ich wszystkich razem i z osobna – uczyniły „grupą” czy też szerzej „zbiorowością” – w której Harper jest kimś, kto jest postrzegany w bardzo określony sposób. Z grubsza percepcję tę można ująć jako: wyższościową, a przede wszystkim życzeniową, której źródło tkwi w ich wyobrażeniach i fantazjach na temat roli, jaką bohaterka w ich mniemaniu powinna pełnić w: społeczeństwie, rodzinie, życiu prywatnym, zawodym i erotycznym. Bo Harper w świecie wartości Men nie reprezentuje siebie i swoich własnych, podmiotowych i autonomicznych pragnień oraz ambicji. Reprezentuje ”przedstawicielkę płci”. A zatem rodzaj figury symbolicznej (i semantycznej), która stanowi odwieczną „opozycję” zawartą w określeniu znaczenia zbiorowości jednostek określanych jako „Women” (kobiety) wobec „Men” (mężczyźni).
Men zatem jest filmem poświeconym w swym najgłębszym sednie dokładnie temu, o czym (w końcu!) obecnie mówi się już dość głośno w dyskursie publicznym: wieki kultywowania samczego patriarchatu zaowocowały tym, że kobiety w zbiorowej percepcji mężczyzn nie mają autonomicznej i poza płciowej podmiotowości. Kobiety to „byt”, który w świecie przez mężczyzn zbudowanym, obmyślonym na ich modłę i podobieństwo, przez nich kontrolowanym – są atrakcyjne jedynie na tyle na ile dobrze wpasowują się w wyznaczone im i dla nich ustanowione – role…
I napiszę to od razu, już teraz. Bohaterkę główną Men kreuje powalająco wspaniale moja obecnie najukochańsza aktorka młodego pokolenia: Jessie Buckley. Takiego talentu jaki ma ta młoda kobieta – nie posiada obecnie żadna jej rówieśniczka. Piszę to z pozycji jej zagorzałej wielbicielki – owszem. Ale dlatego, że odkąd zobaczyłam ją na dużym ekranie po raz pierwszy („Pod ciemnymi gwiazdami”) i śledzę w każdej produkcji, w jakiej występuje – nigdy mnie nie zawiodła. Poziom jej warsztatu aktorskiego oraz niebywała umiejętność oddawania wszelkich możliwych ludzkich emocji – zachwyca nieustająco! Nic dziwnego, że Buckley choć ma dopiero lat 33 ma już na koncie nominację do Oscara, trzy nominacje do nagrody BAFTA, trzy nominacje do nagrody British Indpendent Film Award (w tym jedną statuje). A ogółem liczba nominacji do najważniejszych nagród filmowych idzie w jej przypadku w dziesiątki. Z Jessie Buckley chcą pracować wszyscy najważniejsi reżyserzy i reżyserki w anglojęzycznym kinie. I ja się im nie dziwię. Bo to brylant!
Wracając do obsady Men – która jest dobrana perfekcyjnie – partnerujący jej Rory Kinnear również spisuje się aktorsko na medal. Jest niczym kameleon. I to w jak wspaniale subtelny i zniuansowany sposób posiłkując się jedynie zmianą kostiumu – potrafi oddać główny rys charakterologiczny każdej granej przez niego postaci – budziło mój szczery podziw. Chapeau bas!
Co do zdjęć – odpowiada za nie w obrazie Men stały współpracownik Garlanda – jeden z najbardziej uzdolnionych i nagradzanych, fenomenalny brytyjski operator filmowy: Rob Hardy. Kinomaniacy (i krytycy filmowi) wielbią go za wybitne zdjęcia do „Ex machina”; „Mission impossible – Fallout”; serialu „Devs”. A przede wszystkim za pracę kamery w obrazie „Boy A”. W Men jego zdjęcia robią temu filmowi główną robotę zaraz po tej, którą robią wspaniali aktorzy!
* * *
Men to obraz, który w moim odczuciu jest „hybrydą gatunkową”. Choć co do zasady – jest to horror. Ale tak zmyślnie wykoncypowany, że można go równie dobrze potraktować jako dramat psychologiczny z elementami horroru. I to takiego, który horrorem jest właśnie dlatego, że nie tylko balansuje na granicy halucynacji i paranoi (czy to się w ogóle wydarzyło?), ale na granicy tego, co wciąż stanowi jakiś rodzaj koszmarnego braku, frustracji, poczucia niemocy i totalnej niemożności porozumienia pomiędzy kobietami a mężczyznami w świecie – w którym to wciąż mężczyźni decydują o tym kim jest i może być kobieta; kto zasługuje na miano „prawdziwej kobiety”; a przede wszystkim o tym co kobiety „winne” są dostarczać mężczyznom niejako z zasady, gdyż w myśl zasad przez nich dla nich wymyślonych. Określenia „winne” użyłam specjalnie. Bo też obraz Men w swoim sednie jest rodzajem filmowego eseju w konwencji horroru o pojęciu winy, obarczaniu winą, jak i o tym, że mężczyźni od tysięcy lat wtłaczają kobiety w różnego rodzaju „po-winności” z własnych, bardzo egocentrycznych pobudek…To obraz o przepaści mentalnej, emocjonalnej, intelektualnej pomiędzy ludźmi, tylko dlatego, że kiedyś jedna z płci uznała się za prymaryczną wobec drugiej…
Dlatego też Men odbieram jako obraz, który w bardzo przemyślany i inteligentny sposób (psychologiczne rysunki postaci, kostiumy i scenografia), ale jednak na tyle schematyczny narracyjnie, aby był władny uzmysłowić widzom sedno problemu – przedstawia na wskroś współczesny problem współczesnych, młodych kobiet, zmuszonych do życia w świecie pełnym „mentalnych dziadersów” – bo przez nich zbudowanym i przez nich i kontrolowanym. Są wszędzie, i nie ma jak w pełni przed nimi uciec…
Kobieta w ich świecie nie jest takim samym człowiekiem jak mężczyzna. Jest „płcią odmienną”, postrzeganą jako byt tyleż fascynujący co niezrozumiały, a zatem – niebezpieczny. Który zatem stale musi być kontrolowany i manipulowany aby się poddawał męskiej supremacji. Wynika to rzecz jasna z dwóch najważniejszych kwestii: kobieta to ta, która ma możliwość dawania rozkoszy erotycznej, a przede wszystkim to jedynie dzięki niej – mężczyzna może uzyskać kontynuację swego „ja” – w potomstwie. A to wielka siła i moc! Dlatego wciąż kobiety, choć mamy wiek XXI – są zatem spychane do roli gatunku podległego woli zbiorowości męskiej, gdyż jak sugeruje w moim odczuciu aż nadto wyraźnie film Garlanda – mężczyźni nie są w stanie znieść oddania kobietom władzy i kontroli nad tym, co potencjalnie mogłoby się stać końcem istnienia „podzbioru” Men…
* * *
Opis fabuły filmu Men postanowiłam w przypadku recenzji tego obrazu umieścić na końcu tekstu i skrócić do minimum. Bo, jest to film niełatwy w odbiorze. I o wielkim potencjale intelektualnym. Tekst mu poświęcony powstał po dłuższym czasie od jego obejrzenia, a wciąż świdruje mnie on głębią zaszytej w sobie symboliki! Cenię sobie to jak wiecie w kinematografii – więcej niż bardzo. Dlatego uważam, że jest to dokładnie jeden z takich obrazów, gdzie bardziej szczegółowe opisywanie fabuły – nie posłuży Wam jako potencjalnym widzom. Im mniej wiedzieć będziecie, tym bardziej moim zdaniem będziecie władni w ten film się „wkleić”, choćby poprzez jego klimat, który dawkuje suspens, poczucie grozy, niepokoju, osaczenia – w sposób doskonały…
Główna bohaterka Men to niejaka Harper (jeszcze raz podkreślę – fenomenalnie kreowana przez Jessie Buckley), młoda kobieta, na oko 30 letnia, raczej dobrze sytuowana, mająca prawdopodobnie wolny zawód i własną firmę, o bystrym umyśle, mocnym charakterze oraz silnym poczucie podmiotowości własnej. Które nakazuje jej nie zadowalać się życiem według schematów, tkwić w realiach, które jej nie odpowiadają i powielać to, co było udziałem wcześniejszych pokoleń…
Kiedy ją poznajemy – jest w bardzo specyficznej sytuacji życiowej i trudnym stanie psychicznym. Niedawno została wdową. I aby się uporać z tym wszystkim, co się z tym wiąże – postanawia opuścić Londyn i wyjechać na dwa tygodnie na wieś. Wynajmuje dom w oddalonym od metropolii o trzy godziny drogi hrabstwie, licząc na to, że w głuszy, w otoczeniu bajecznej przyrody i nie nękana przez nikogo – zregeneruje się psychicznie…
Zrazu, jej samej po przybyciu na miejsce zdaje się, że tak właśnie się stanie. Posiadłość jest stara i piękna, położona w ustronnej części wsi, otacza ją urokliwy ogród, sam dom zaś – jest nowocześnie i bardzo wygodnie urządzony. Wszystko wydaje się z pozoru składać w całość, która ma szanse spełnić jej oczekiwania, choć już spotkanie z właścicielem posiadłości nosi znamiona konieczności obcowania z mężczyzną, który traktuje ją grzecznie, ale jednak z pewną, irytującą nutą protekcjonalizmu i uprzedzeń… Harper szybko dochodzi do wniosku, że to jednak nie jest ważne. W końcu to tylko jakiś facet, z którym nie powinna musieć się kontaktować do czasu zakończenia umowy wynajmu…
A jednak, choć robi co może aby uczynić swój pobyt w odosobnieniu jak najbardziej dla siebie przyjemnym, zrelaksować się, zająć myśli czymś innym niż traumatyczne wspomnienia – stale natyka się na kolejne męskie wydania zamieszkujące tę dość odludną okolicę. A każdy z nich, choć każdy na swój sposób – budzi w niej jedynie niedobre emocje, złe skojarzenia, potęguje jej lęki, obawy, wzbudza w niej poczucie winy, frustruje, obraża lub przeraża – swoim zachowaniem.
Nic dziwnego, że dość szybko Harper zamiast czuć się coraz lepiej, zaczyna czuć się – osaczona. Robi co może – a jest osobą bardzo zdroworozsądkową – żeby nie nadawać temu co ją spotyka znamion paranoi, próbuje wszystkie wydarzenia bagatelizować, umniejszać ich negatywny wpływ na swoją psychikę. Stale podtrzymuje telefoniczny kontakt z najlepszą przyjaciółką, która została w Londynie i ją emocjonalnie wspiera … Niemniej poczucie zagrożenia – z każdym dniem narasta…
Na czym ono polega i skąd się bierze – rzec jasna nie napiszę. Ale muszę przyznać, że choć Men jest obrazem co do którego mam kilka drobnych zastrzeżeń, a jedno nawet całkiem grube – jeżeli chodzi o realizacje finalnych rozwiązań koncepcyjnych – to jednak – całościowo jestem pod dużym wrażeniem tego filmu! A to dzięki temu, że zupełnie nie spodziewałam się po reżyserze – mężczyźnie (ach te stereotypy – ykhm 😉 tak zmasowanej krytyki kondycji mentalnej współczesnego mężczyzny! Wot siurpryza! Film Garlanda przedstawia bowiem gatunek męski nie tylko z perspektywy na wskroś feministycznej, ale w sposób ocierający się o groteskę na pograniczu karykatury! Mężczyźni w filmie Men są głównie odstręczający, żałośni, niedorzeczni w przekonaniu o swej wyższości, w braku auto-dystansu lub infantyliźmie. Całkowicie upupieni w sidłach ról jakie na użytek karmienia swego Ego pełnią w społeczeństwie i tego jak postrzegają czym jest ich osobista męska supremacja, władza i wielkość. Nawet jeżeli tylko wyobrażona czy symboliczna. Lub wręcz będąca fantazmatem o „męskości”. Całkowicie niezdolni do oglądu świata kobiet poza pierwotnym wręcz pragnieniem by za wszelką cenę nie dopuścić do tego, aby kobiety przestały poświęcać im czas i uwagę. I by nikt i nic nie zajęło ich na tyle, że przestaną ich potrzeby, pragnienia i domagania czynić własnymi i stawiać ponad swoimi…
To straszne, mógłby ktoś powiedzieć. Tak, straszne, a nawet przerażające. Przynajmniej ja tak to odbieram. Film Garlanda jednak, poza wszystkim tym, co z mężczyzn czyni w jego obrazie figury żałosne – na jakiś cichutki, delikatny sposób okazuje im jednak też swego rodzaju współczucie. Garlandowi mężczyzn jest na jakiś sposób – żal. Mnie nietrudno się z jego diagnozą nieprzystawalności i niekompatybilności dzisiejszego świata mężczyzn i kobiet – zgodzić. Bo kobiet takich jak Harper będzie jedynie przybywać. Dla mężczyzn (a napewno takich „Men”, jakich zobrazował Garland), którzy tego nie zaakceptują – nadchodzi krwawy zmierzch…
*** Wszystkie zdjęcia wykorzystane w tekście pochodzą z materiałów prasowych dystrybutora filmu MEN na rynku polskim: m2films