16
kw.
2021
25

MIES – czyli wszystko co trzeba wiedzieć o van der Rohe…

TYTUŁEM WSTĘPU:

Pandemia, w zasadzie stały pobyt w domu; brak dalekich podróży i kulturowych inspiracji doświadczanych inaczej niż w Internecie; nikła dawka radości życia codziennego, wszystko to ograniczone przez ograniczenia – choć moja fascynacja wielkimi architektami i ikonami dizajnu trwa już dobrze ponad dekadę – ostatnio zaczęła przybierać na sile…

Dokonałam auto-diagnozy. Jest prosta. Marzenia o wyniesieniu się z miasta, o przestrzeni mieszkalnej wtopionej w naturę się w tym czasie zintensyfikowały. Żeby nie powiedzieć, że przybrały formę obsesji. Przymusowa i “kwadratowa” digitalność mojego życia w mieście mnie przytłoczyła. Przestałam je lubić. Przestałam się czuć w mieście, którego “miejskie atrybuty” mi zawsze pasowały – komfortowo. Miasto jako “byt”, w którym muszę funkcjonować w izolacji, dystansie społecznym, w de facto całkowitym oddzieleniu od tego, co stanowi jego esencję – czyli “życie miejskie” zaczęło mi doskwierać. A nawet więcej – przygnębiać. Chodzenie jego ulicami w celach innych niż życiowo istotne – stało się smętną koniecznością, a nie przyjemnością…

Ja, miastowa dziewucha warszawska, która jeszcze pięć lat temu, po kilku dniach pobytu w głuszy dostawała kota z tęsknoty za zgiełkiem miejskim, gwarem, knajpami, wyjściami do kin, teatrów, na wystawy, imprezy, koncerty, spotkaniami, serdecznymi powitaniami i uściskami (choćby na chodniku) z miłymi sercu ludźmi i całą resztą z tym związaną – zaczęłam się męczyć tym, że wciąż siedzę “na chacie”. Co z tego, że komfortowej, kiedy poza nią komfortu nie ma żadnego. W najszerszym spectrum znaczenia tego słowa…

I tak zaczęłam coraz częściej zaglądać na portale i strony dedykowane architekturze. Coraz częściej wgapiać się w projekty domów letniskowych czy całorocznych zatopionych w przyrodzie. Aż któregoś dnia zaczytałam się w artykule zilustrowanym tego rodzaju domem, który przyspieszył znacząco mi tętno i zaczęło mi świtać, że ja już coś podobnego gdzieś widziałam. Dawno temu… I w końcu do mnie dotarło. To była wariacja na temat JEGO PROJEKTU! Cesarza architektury XX wieku! Mistrza. Ikony minimalizmu i prekursora modernizmu.

*   *   *

135 lat temu, a dokładnie 27 marca – urodził się Ludwig MIES Van der Rohe. Dużo ostatnio o nim myślę i dlatego zaczęłam sporo o nim czytać. Stąd wziął się ten tekst. Ten absolutnie wybitny, genialny architekt – a nawet znacznie więcej – innowator, prekursor i artysta, który tak bardzo wyprzedził swoją epokę żył całkiem długo bo 83 lata (1886 – 1969). Nie umiem oddać słowami mojego nawet nie tyle podziwu dla jego talentu i wizjonerstwa. Nie umiem oddać słowami tych wszystkich uczuć, które budzą we mnie jego dokonania, będąc jednocześnie świadomą tego, że przyszedł na świat w czasach raczkującego rozwoju technologicznego… Żarówkę wynaleziono jedynie 7 lat przed jego urodzinami (sic!). Jak genialny musiał być ten człowiek? Człowiek, którego projekty architektoniczne zarówno budynków użyteczności publicznej, jak i domów prywatnych, a także absolutnych ikon meblarskiego dizajnu budzą uwielbienie już od prawie stu lat? A nawet więcej – wydają się wciąż obrastać coraz głębszymi warstwami znaczeń, symboli, metafor?

Stali czytelnicy mojego bloga wiedzą, że uwielbiam bon-moty, porzekadła i aforyzmy. Kolekcjonuje je w głowie od dziecka, w specjalnym folderze na nie przeznaczonym (to napewno dzięki mamie, która sypała nimi jak z rękawa przy każdej nadarzającej się okazji, a przy tym – niejako – uczyła mnie o ich autorach!)

Jestem ciekawa ilu ludzi, z tych wszystkich, którzy w dzisiejszych czasach nagminnie przytaczają w przeróżnych kontekstach:

MNIEJ ZNACZY WIĘCEJ

wiedzą, że to właśnie Mies van der Rohe jest jego autorem

*   *   *

Uważany za “ojca” drapaczy chmur Ludwig Mies van der Rohe urodził się w niemieckim Akwizgranie, mieście położonym blisko granicy z Belgią i Holandią. Od dziecka uczył się rzemiosła budowlanego, bo jego ojciec był kamieniarzem i mistrzem budowlanym. Zaczynał od zawodu murarza w firmie budowlano-dekoracyjnej, przerysowując ornamenty. Nigdy nie studiował architektury. I w ogóle nie skończył żadnych studiów wyższych…Od 1904 roku praktykował w Berlinie, w jednym z tamtejszych biur architektonicznych. Ale jego talent mógł rozkwitnąć dopiero wtedy kiedy został zatrudniony w 1908 lub 1910 roku (biografowie podają rozbieżne daty) w pracowni Petera Behrensa. Oprócz niego uczyli się tam dwaj inni późniejsi giganci: Walter Gropius oraz Le Corbusier.

Historycy architektury twierdzą, że na twórczość Mies’a van der Rohe niebagatelny wpływ miał także tzw. konstruktywizm (kierunek w sztuce, powstały w 1913 roku w Rosji, reprezentowany przez Kazimierza Malewicza i Aleksandra Rodczenko), a którego założeniem było stosowanie dyscypliny formalnej ograniczonej do form geometrycznych: koła, trójkąta i linii prostej. Oraz ugrupowanie artystyczne de Stijl z Holandii, skupiające artystów abstrakcyjnych. Którego założeniem z kolei było użycie głównie nachodzących na siebie linii poziomych i pionowych (wpływ współtwórcy Piet’a Modrian’a), dzielących płaszczyzny na kwadraty i prostokąty. A także stosowanie ograniczonej palety barw. Podstawowych: żółtej, niebieskiej i czerwonej i tzw. nie – kolorów: bieli, szarości czerni.

Do historii kultury Mies Van der Rohe: wizjoner, innowator, dizajner i artysta przeszedł jako założyciel Bauhas’u. Ale prawdziwą karierę w wyuczonym zawodzie architekta zrobił dopiero w USA, gdzie wyemigrował z nazistowskich Niemiec w 1937 roku. W 1944 przyjął amerykańskie obywatelstwo. W 1963 roku Prezydent Kennedy odznaczył go Medalem Wolności. Został obwołany twórcą stylu międzynarodowego i patronem najważniejszej europejskiej nagrody architektonicznej.

*   *   *

Mies Van der Rohe uważał, że zawód architekta opierać się powinien przede wszystkim o zmysł praktyczny. Rzemiosło najwyższej jakości w połączeniu z czystością formy. A jej piękno nigdy nie powinno przesłaniać funkcjonalności. Jak twierdzą jego biografowie już jako młody chłopak na najważniejsze, najpiękniejsze budynki czy obiekty użyteczności publicznej zbudowane przed jego narodzinami patrzył zawsze krytycznym okiem. Nie znosił nadmiernego “dekoru” i natłoku ornamentów.

Był mężczyzną potężnej postury, przypominał fizycznie bardziej “bossa mafijnego” w typie Tony’ego Soprano niż intelektualistę (całe życie bardzo dużo czytał, a szczególnie prace największych starożytnych filozofów). A w życiu prywatnym był podobnie jak Le Corbusier (fascynują mnie te paradoksy!) mocno “mieszczański”. Na co dzień nosił się konserwatywnie. Ubrany w stonowane, szyte na miarę szare, czarne lub granatowe trzyczęściowe garnitury, obowiązkowo z zegarkiem z dewizką w kieszeni kamizelki. Palił ręcznie skręcane cygara. “Po niemiecku” był bardzo rzeczowy, skromny i małomówny.

Nigdy nie zbudował sobie domu (sic!). W Stanach, gdzie spędził połowę dojrzałego życia zamieszkał w Chicago, w kamienicy. Jego pięciopokojowy apartament miał wysokie sufity, wielkie okna i staroświecką kuchenkę gazową. Białe ściany i minimalistyczne w wystroju wnętrza ozdabiały prace wielkiego malarza i przyjaciela van der Rohe: Paula Klee. Jak sobie pomyślę co teraz jest najmodniejsze, najdroższe i najbardziej trendy w Warszawie (jak i we wszystkich dużych miastach w Europie) to sami widzicie (hehe)…

Ożenił się mając 27 lat, spłodził trzy córki, mężem był niewiernym, ale nie rozwiódł się ze ślubną aż do jej śmierci, mimo że przez prawie trzy dekady pozostawali w separacji. Jego biografowie twierdzą, że Mies van der Rohe miał wiele kochanek, wiązano go co najmniej z kilkoma jego współpracowniczkami, w tym z projektantką form przemysłowych Lily Reich. To ich kooperacji, najpierw Niemcy, a dziś cały świat dizajnu zawdzięczają słynną kolekcję “Barcelona” (fotele, taborety, stoliki, krzesła i szezlongi) – wystawioną  w 1929 roku podczas targów sztuki w Katalonii w specjalnie na ten cel zaprojektowanym przez artystę pawilonie. Choć minęło prawie 100 lat – do dziś stanowią mroczne przedmioty pożądania każdego, kto marzy o wnętrzach znamionujących klasę, smak, jakość, a przede wszystkim ponadczasowość!

*   *   *

Podobno mawiał, że “w architekturze to nie diabeł, ale Bóg tkwi w szczegółach”. Nietrudno mi się z tym zgodzić. Dla mnie jest boski!  Już w 1919 roku zrobił szkic dwóch szklanych wieżowców, które miały stanąć przy ulicy Friedriechstrasse w Berlinie niedaleko dworca kolejowego. Oczywiście nikt wtedy tego projektu ani nie zrozumiał, ani tym bardziej nie przyjął z należnym uznaniem… Trzeba było prawie czterech kolejnych dekad, aby już na emigracji w 1956 roku Mies van der Rohe razem z innym architektem Phlipem C. Johnsonem dostali możliwość zaprojektowania 38-piętrowego wieżowca Seagram Building w NYC. Oczywiście stał się kontrowersyjny. Co prawda ludzie go odwiedzający powtarzali sobie zachwyty nad jego detalami (wszystko było idealnie dopracowane i stanowiło spójną, olśniewającą dizajnersko całość: od klamek poprzez przyciski w windach a na meblach kończąc) ale krytykanci krytykowali, że bryła jest zbyt prosta, brzydka, pozbawiona finezji i wygląda jak postawiona na sztorc szklana trumna. To wtedy Mies’a van der Rohe nazwano architektem w typie “skóra i kości”…

I znowu powołam się na jego biografów. Mies van der Rohe był człowiekiem zamożnym. Cenił sobie komfort życia. Ale nigdy pieniądze nie były dla niego celem samym w sobie. Kiedy już w Stanach miał własną pracownię architektoniczną, zatrudniał wielu praktykantów i był dziko sławny – w pamięci tych, którzy z nim pracowali zapisał się jako hojny pracodawca. I doskonały mentor. Był też lubiany jako wykładowca. Spokojny, powściągliwy, choć jednoznaczny w opiniach. Kiedy chciał skrytykować czyjąś pracę – długo ważył słowa. I zawsze był uber merytoryczny.

Kochał to co robił. Kochał swoją pracę. Zachowało się wiele projektów jego autorstwa, które nigdy nie zostały zrealizowane, i choć wiedział, że szanse na ich powodzenie są marne – dziś kiedy są studiowane na uczelniach i wydziałach architektury – pokazują wyraźnie – że do każdego z nich przykładał się tak samo. Dawał z siebie wszystko!

*   *   *

Wydawnictwo Phaidon, założone w 1923 roku w Wiedniu przez Dr. Bele Horovitza i Ludwiga Goldscheidera swoją nazwę zawdzięcza greckiemu filozofowi Phaedo, ulubionemu uczniowi Sokratesa. Zostało nadane założonej przez nich firmie w hołdzie dla klasycznej kultury i wiedzy. Od swego zarania – to obecnie jedno z najbardziej prestiżowych, a wręcz kultowych wydawnictw zajmujących się publikacją najwyższej jakości albumów poświęconych najznamienitszym wytworom kultury i sztuki na świecie – miało za cel przybliżać czytelnikom prace jej autorów. Co znamienne, kiedy Wiedeń zaczęły ogarniać nastroje faszystowskie jego założyciele postanowili wydawnictwo przenieść do Wielkiej Brytanii…

Poziom jakości edytorskiej, wizualnej i wydawniczej prac, które publikuje Phaidon to top of the top. Mount Everest wydawnictw artystycznych. Wiem co mówię, bo posiadam na własność (jedną jedynie 🙁 ) pozycję wydawniczą od nich, pt. “30.000 Years of Art”. I jest to brylant w moim księgozbiorze. Pewnie trudno byłoby mi się zdecydować na jej zakup, bo ich albumy są bardzo drogie, ale szczęśliwie dla mnie dostałam ją w prezencie od mojego ukochanego brata. Piszę o tym specjalnie, gdyż obecnie można zamówić w Polsce publikacje tego absolutnie najwyższej klasy wydawnictwa poprzez prawie wszystkie dostępne platformy sprzedaży sieciowej. A jest to wydatek więcej niż warty swej ceny! Bo ich albumy książkowe są wybitne. Dostarczają “content” najwyższej jakości: zarówno merytoryczny / tekstowy, jak i wizualny. Nie wspominając o oprawie, która dla Phaidon miała i ma zawsze bardzo duże znaczenie.

Autor albumuMIES” – wspaniałego, przekrojowego i fascynującego w swej złożoności, precyzji oraz rzeczowości wydawnictwa poświęconego ikonie architektury i dizajnu, na który pragnę zwrócić Waszą uwagę to Detlef Mertins. Zmarły w 2011 historyk i profesor architektury. Autor książki – zbioru esejów poświęconych pracom geniusza pt.” Presence of Mies”, wydanej w 2000 roku. Mertins, całe zawodowe życie był zafascynowany Mies’em van der Rohe. A szczególnie tym jak olbrzymi, niewyobrażalnie wielki wpływ miała ta postać nie tylko na architekturę i urbanistykę. Ale na kulturę XX wieku jako taką. I że w zasadzie (wciąż) nie widać dla niej linii granicznej…

Na rynku wydawniczym prac poświęconych dziełom Mies’a van der Rohe jest bez liku. W tym świetne graficznie wydawnictwa albumowe od Taschen.

Ale album książkowy MIES od Phaidon jest tylko jeden!

To 544-stronicowe dzieło, obłędnej jakości wydawniczej zawiera wszystko to, co stanowi o geniuszu twórcy Bauhaus! Setki zdjęć (w tym także mało znanych publicznie projektów architektonicznych, szkiców, pomysłów); pieczołowicie dobrane i wydestylowane z całego długiego życia zawodowego van der Rohe (podziwiam tę benedyktyńską researcherską pracę!). Oraz rys historyczny i narracyjny. Album MIES autorstwa Detlefa Mertinsa to najbardziej pełne z dzieł poświęconych jego twórczości, jakie do tej pory się ukazały. Które pokazuje jego twórczość w całej okazałości, nie tylko jako architekta i dizajnera. Ale portretuje Van der Rohe z bardzo szerokiej perspektywy kontekstu jego geniuszu. Tak filozoficznej, socjologicznej, jak i politycznej. By uzmysłowić nam wszystkim wielkość bohatera. To album, w którym Mies van der Rohe jako artysta jest przedstawiony komplementarnie. A przede wszystkim jako ktoś, kto swoim umysłem wykraczał znacznie poza to, co stworzył. A co daje odpowiedź na pytanie dlaczego udało mu się stworzyć rzeczy wybitne, ponadczasowe, wielkie, mocne, doniosłe, sławne…

MIES to album, który przedstawia geniusz van der Rohe tak jak powinien być postrzegany zawsze: jako wizjoner i człowiek, którego myśl wykraczała daleko poza jego czasy, fach i branżę, w jakiej działał.

Już sto lat temu Mies van der Rohe zadał nam wszystkim pytania o rzeczy niezwykle istotne dla naszego gatunku! Zadał nam pytania o świat, w którym przyjdzie nam mieszkać: o jakość, piękno i trwałość tego świata. Co dziś – nabiera szczególnej mocy i znaczenia…

You may also like

BĘKART
FERRARI
CHŁOPI
OPPENHEIMER

Skomentuj