Miniature Calendar – czyli małe, a cieszy!
Na dzisiejszy tekst naprowadziło mnie “znalezisko” na Facebooku, który jest “kopalnią diamentów”, o ile nie służy wyłącznie do zajmowania się sobą samym, ewentualnie życiem znajomych, z którymi łączy nas lajfstajlowe braterstwo.
Zupełnie niedawno zdałam sobie bowiem sprawę z tego, że Fejsowa wyszukiwarka dostarczyć może, podobnie jak Google – wielu atrakcji. Wystarczy coś wklepać, obejrzeć wyniki, a potem jedynie pieczołowicie sprawdzać, co się za tym kryje. To zabawa z cyklu “kit” czy “hit” J
MINIATURE CALENDAR – bo o nim dziś będzie mowa, ma oczywiście swój fanpage, o całkiem pokaźnym dorobku w liczbie 65.000 lajków!
Ja, osobiście się nim zauroczyłam od pierwszego spojrzenia. I zupełnie nie przeszkadza mi to, że to byt tajemniczy. A nawet więcej, fakt, że takowym jest – wolę. Oprócz kwestii, że ten – obecnie już 4-letni pomysł jest wcielany w życie przez kogoś z Japonii – nie wiadomo nic na temat autora i pomysłodawcy. Ani wieku, ani płci, ani żadnych innych osobistych detali.
Autor(ka) realizuje swoją artystyczną wizję z niebywałym wdziękiem, urokiem, detalistyczną precyzją wykonania (stereotypy na temat Japończyków witajcie!) i w dodatku, także – jeśli mamy czujność i bystre oko – w sposób, który bywa – wnikliwym komentarzem rzeczywistości. To – moim zdaniem – znacznie więcej niż banalne scenki rodzajowe, kreatywne wykorzystanie kilku plastikowych figurek oraz tego, wszystkiego co nagminnie kupujemy, posiadamy w domu, używamy na co dzień, czy też zjadamy. I tak 365 dni w roku…
Ja osobiście, nie widzę w nich jedynie zabawy, a znacznie, znacznie więcej. To fenomenalnie wręcz kreatywny koncept. W który zaprzęgnięto zarówno inteligencję, wyobraźnię, jak i dużą dozę ironii!
Bo jak inaczej spojrzeć na obrazek, na którym puderniczka z lusterkiem użyta została akurat do tego, żeby przedstawić skok o tyczce? Co ważne – zawodniczka przedstawiona jest w pozycji, w której z punktu widzenia tej dyscypliny sportowej – o zwycięskiej punktacji nie ma mowy (nie wolno dotknąć poprzeczki przed opadnięciem na matę). Albo inny przykład, także niby banalny: kubeczek (kupnego) crème brulee, a na nim łyżeczka, ale jako most, w deserze jedna z postaci się już całkiem zatopiła, a kolejna podąża jej śladem, a może chce ją ratować?
Na stronie poświęconej Miniaturowemu Kalendarzowi, w wersji anglojęzycznej napisano:
Każdy kiedyś musiał mieć podobne myśli, choć raz. Brokuły i natka pietruszki, czasem mogą wydawać się podobne do lasu, a liście kołyszące się na powierzchni wody przypominać łódki. Codzienne, zwyczajne przedmioty, jeśli spojrzymy na nie z perspektywy lilipuciej** – mogą dostarczyć nam niezłej zabawy. Moim celem – przy pomyśle stworzenia KALENDARZA MINIATUR było wyrażenie tego właśnie sposobu myślenia poprzez fotografię.
Moje zdjęcia – przede wszystkim mają przedstawiać figurki w otoczeniu przedmiotów codziennego użytku – ujęte w konwencji dioramy ***. Tak, jak ma to miejsce w przypadku zwykłego kalendarza ściennego – jedna kartka na jeden dzień – tak samo każdego dnia znajdziecie nową fotografię na mojej stronie www…
Byłoby świetnie, gdyby KALENDARZ MINIATUR służył wam każdego dnia, dodając mu trochę radości.
Po zapoznaniu się z fotografiami z kalendarza Miniatur, stwierdziłam, że nie tylko w moim przypadku spełniły nadzieje pokładane w nim przez autora/ autorkę. Ale dały mi znacznie więcej. Miniaturowość postaci w zestawieniu z górującymi nad nimi przedmiotami – nadała im – jeśli idzie o mój personalny odbiór – charakter refleksyjny. To przecież rewers naszego codziennego życia, w którym najczęściej to my sami mamy perspektywę górującą nad otoczeniem, a to co wielkie i znaczące dla nas samych wyznacza postrzeganie mocy i siły, którą przypisujemy tym bytom, które nas symbolicznie i metaforycznie – zawłaszczają.
** „Podroże Gulliwera” Jonathana Swifta to dobry trop
*** rodzaj panoramy, która przy odpowiednim oświetleniu daje wrażenie pełnej plastyczności przedmiotów