10
cze
2020
30

Mrs. AMERICA

Mrs. AMERICA (Mrs. America), Pomysłodawczyni: Dahvi Waller, Wyk. Cate Blanchett, Rose Byrne, Sarah Paulson, Margo Martindale, Uzo Aduba, Elizabeth Banks, Tracey Ullman, John Slattery, Ari Graynor, Jeanne Tripplehorn, Melanie Lynskey, Kayli Carter, Cindy Drummond, USA, 2020.

Mrs. AMERICA należy do seriali, które – moim zdaniem – trzeba znać! Bo to produkcja z najwyższej półki. Tzw.“food for thought”. Która porusza niezwykle istotne zagadnienia społeczne i kulturowe. Na dodatek wybitnie zrealizowana i genialnie zagrana. W przypadku seriali takich jak Mrs. America – sedno ich maestrii służy czemuś znacznie większemu i ważniejszemu niż “rozrywka”. A takim serialom ja się kłaniam zawsze!

Pomysłodawczyni serialu Mrs. America: Dahvi Waller, laureatka nagrody Emmy – to uznana w branży telewizyjnej scenarzystka, a w tym przypadku także producentka – pracująca przy wielu produkcjach, które zdobyły gigantyczne uznanie zarówno krytyków jak i widzów. Do obejrzenia serialu, który wyszedł „spod pióra” autorki dwóch sezonów jednego z najważniejszych i najlepszych seriali obyczajowych jakie powstały w początkach I-szej dekady XXI wieku czyli “Mad Men” – nie trzeba było mnie zachęcać 🙂 Waller od początku uważała, że postać Phyllis Schlafly może zagrać tylko Cate Blanchett. I udało się. Wybitnej aktorce, dwukrotnej zdobywczyni Oscara, która do tej pory seriali “nie tykała” – scenariusz przypadł na tyle do gustu, a postać do zagrania wydała się wyzwaniem na miarę jej talentu, że się zgodziła. Alleluja! Kreacja Blanchett w Mrs. America to kolejny brylant w jej zawodowej koronie! Ale o tym potem…

W przypadku Mrs. America – zanim przejdę do właściwej recenzji – tzw. wstępu będzie dużo. Tak musi być, kiedy piszę o produkcjach filmowych czy serialowych, które traktują o sprawach społecznie i kulturowo istotnych. I zajmują się tym na sposób poważny. Dostarczają widzom sporej dawki wiedzy, pola do refleksji, a tzw. rozrywkę jedynie przy okazji (a nie na odwrót!) I które opowiadają historie fabularyzowane, inscenizacyjnie i realizacyjnie dopracowane w najmniejszych detalach – nie po to by było nam miło, ale po to by uzmysłowić kwestie niezwykle istotne dla tego jak się toczy świat, w którym żyjemy. I czemu wygląda on tak, a nie inaczej. Mrs. America traktuje o feminizmie, a zasadniczo o kwestiach równościowych. A jak pokazały dobitnie wydarzenia ostatnich tygodni – obszary dyskryminacji i braku równości, choć od czasów o których opowiada serial minęło prawie pół wieku – wciąż mają się cholernie dobrze (szloch)…

Powiem zatem wprost – uważam, że Mrs. America to serial, który powinien każdy (a szczególnie kobiety) umieścić na swojej liście “must see”! Nie stać nas dłużej na bezrefleksyjną akceptację stanu rzeczy, z cyklu ”jest jak jest” w świecie, w którym przyszło mi / nam żyć. Odwracanie oczu i udawanie, że problemu nie ma – będzie się tylko coraz bardziej mścić…

*    *    *

Zawsze podkreślam w swoich tekstach, że recenzja filmu czy serialu nie może być jednocześnie kompendium wiedzy z zakresu wydarzeń historycznych (jeżeli o takowych opowiada) oraz notą biograficzną ważnych postaci w nim przestawionych dla tych, którym “nie dzwoni w żadnym kościele”. Nie da się. Po prostu. I tak ich pisanie zajmuje mi bardzo dużo czasu. I wiąże się z koniecznością syntetyzowania ogromu faktów.

Dlatego w przypadku Mrs. America – który to serial poświęcony jest bardzo ważnym wydarzeniom w USA i postaciom, o których (jak nietrudno się domyślić) w Polsce w latach 70tych zeszłego stulecia nikt publicznie nie dyskutował – zacząć muszę od kwestii podstawowych. Od dwóch nazwisk. Bo reszta i tak (nie mam złudzeń) jest większości Polek & Polaków nieznana. To nie szydera, ani wywyższanie się. Mnie też nie była. Ich postaci będziecie mogli prześledzić w serialu. Ale jednak te dwa – a żadna nie jest tą, która stanowi bohaterkę główną opowieści w Mrs. America (hehe) – znać trzeba. I powinno się choć co nieco o nich wiedzieć.

Pierwsza z nich to Betty Friedan – autorka “Mistyki kobiecości”, która w USA ukazała się w rok 1963. A w Polsce (sic!) dopiero w roku 2012, nakładem wydawnictwa Czarna Owca. Powstrzymam się w tym miejscu od jadowitych uwag na temat tego jak wiele lat oddziela te wydania od siebie. Miast tego pisząc “no comments”, a refleksje nad tym – jakie tego mamy reperkusje w kraju nad Wisłą – zostawiając Wam…

Bo właśnie ta książka stała u podwalin tzw. drugiej fali feminizmu w Stanach. Friedan zakwestionowała powojenny kontrakt społeczny w USA nakazujący kobietom spełniać się wyłącznie jako niepracującym żonom i lokować aspiracje życiowe jedynie w prowadzeniu domu i wychowywaniu dzieci. Jako pierwsza głośno powiedziała o tym, że kobiety nie muszą się wstydzić swoich ambicji ani też mieć poczucia winy, jeśli mają własne marzenia, niezwiązane z mężem ani dziećmi. Argumentowała, że kluczem do przełamania patriarchalnej „mistyki kobiecości” jest edukacja i praca zawodowa.

W 1966 roku Friedan założyła National Organization for Women (NOW) pierwszą i największą organizację feministyczną w Stanach Zjednoczonych, walczącą o prawo do aborcji, równe płace i dostęp do awansu, a także urlopy macierzyńskie.

Druga zaś (nie w kategorii ważności tylko umiejscowienia w czasie) to Gloria Steinem. Autorka powiedzenia: Prawda cię wyzwoli, ale najpierw porządnie wkurzy”- z którą – jako psycholożce z wykształcenia – nietrudno mi się zgodzić.

Każde “otwieranie oczu” jest bolesne i nieźle daje popalić. Taka prawda. Ale bez tego nie ma postępu, rozwoju, nie ma szans na żadną zmianę.

Dla mnie feminizm jest kwintesencją właśnie tego powiedzenia. Żeby stać się feministką (zwłaszcza kiedy będąc kobietą żyje się w patriarchalnych, skostniałych, konserwatywnych kulturowo i obyczajowo ramach) trzeba CHCIEĆ ujrzeć to, czego się widzieć do tej pory nie chciało. Zakwestionować zastany świat. Mieć odwagę. Siłę. Dojrzeć do potrzeby sprzeciwu, do tego by wyrazić swój bunt i zacząć działać na rzecz zwalczania nierówności w traktowaniu płci. A co więcej być gotowym na ponoszenie konsekwencji tej decyzji. Co – jak wiemy – jest zdecydowanie najtrudniejsze…

Gloria Steinem – absolutna ikona amerykańskich feministek (a także prawdopodobnie wszystkich cywilizowanych kobiet w cywilizowanym świecie) została nią nie bez powodu. I serial Mrs. America doskonale pokazuje dlaczego tak się stało! Czyli w świecie, w którym feminizm jest traktowany poważnie. A nie jak w Polsce jako “wynaturzenie” oraz domagania jakiś wściekłych bab – nie będących “prawdziwymi kobietami” by funkcjonować na identycznych zasadach jak mężczyźni.

O czym piszę specjalnie w taki sposób, bo postrzegam (szloch) sprawę: “Polki a feminizm” jako niezaorany ugór. Na którym feminizm jako idea nigdy nie został tak naprawdę prawidłowo zaszczepiony. Politycznie i systemowo leży głównie odłogiem, nie kultywowany i nie uprawiany z troską od podstaw. Jedynie raz po raz zakwita pełnią barw bardziej w wyniku desperackiego wzburzenia szczególnie opresyjnymi działaniami polityków, w wyniku gwałtownych eksplozji kobiecej wściekłości i poczucia skrajnego zagrożenia. Niż będąc stale, konsekwentnie i przemyślanie prowadzoną uprawą. W związku z czym – nie przynosi plonów. Nie rozwija się i nie dojrzewa…

Tak, jestem smutna, wściekła, cyniczna i okrutna w pisaniu na ten temat. Bo żyję w tym kraju 50 lat. Z czego 30 przypadło na tzw. wolną Polskę. A jest to kraj, w którym w tym czasie powstało nawet takie coś, jak “Partia Przyjaciół Piwa”. A nie ma ani jednej działającej partii  p o l i t y c z n e j (sic!), która skupiałaby kobiety, walczące o prawa kobiet. I czyniącej to w sposób taki, w jaki robi się r e a l n ą politykę …

Tym bardziej, że:

Dyskurs feministyczny jest w Polsce permanentnie wypaczany. I tak bardzo, od dawna, obrzydliwie głupio używany przez większość politycznego mainstreamu, o partii rządzącej nie wspominając – że nie mam siły, aby to wyrazić w słowach…

To nie jest (i nie powinien być tekst o tym). Ale chce podkreślić, że mamy rok 2020. A w Polsce cały czas przewalają się w mediach “lajfjstalowych” wypowiedzi bardzo znanych kobiecych postaci, z których opiniami inne przedstawicielki tej samej płci się w tym kraju liczą – opatrzone nagłówkami “nie jestem feministką”. No kur**!!! No to o czym my mówimy???

Wracając do postaci Steinam – kto będzie ciekawy – sobie doczyta. I wyrobi własne zdanie. Nawet to poza serialowym ujęciem tej arcyciekawej i fascynującej postaci. Steinem stała się ikoną amerykańskich feministek w latach 70-tych. Choć nic nie wskazywało przez wiele lat że tak będzie. Była wykształconą “białaską”, typową reprezentantką amerykańskiej klasy średniej. W dodatku bardzo atrakcyjną fizycznie. Do feminizmu pchnęły ją własne przemyślenia na temat tego jak (patriarchalna) Ameryka traktuje kobiety. W tym jej własne doświadczenia w pracy, którą podjęła jako “króliczek Playboya”, potrzebne jej do napisania reportażu do gazety dla której pracowała. Okazało się, że kiedy Steinam odważyła się otworzyć oczy – czyli zobaczyć i poczuć na własnej skórze to jak naprawdę kobiety są traktowane na rynku pracy i w ogóle przez świat samców, który nim zarządza – nieźle się wkurzyła…

*    *    *

Za jedną z największych zalet serialu Mrs. America uważam właśnie to, że za główną bohaterkę wziął sobie niejaką Phyllis Schlafly – konserwatywną radykałkę, zagorzałą przeciwniczkę Sowietów (to czas tzw. zimnej wojny), antyfeministkę i zwolenniczkę rozwiązań siłowych. A szerzej – wielbicielkę strategii, które można streścić w myśl porzekadła: “cel uświęca środki”. Najczarniejszy koszmar wszystkich wyzwolonych spod mentalnej dyktatury patriarchatu, świadomych i samostanowiących o sobie kobiet. Schlafly była typową „amerykańską panią domu” (w zasadzie na dodatek tak uprzywilejowaną, że większość brudnej roboty w tymże domu odwalała za nią – rzecz jasna – czarnoskóra służąca) na bogatych przedmieściach dla WASP’ów dużego amerykańskiego miasta. Nie pracującą zawodowo, której finansowy i społeczny status zapewniał bardzo zamożny mąż – wzięty prawnik z własną kancelarią. Matką szóstki dzieci (sic!). Kobietą, która zanim stała się “TĄ” Phyllis Schlafly – chełpiła się całe dorosłe życie tym, że reprezentuje tzw. prawdziwe kobiety. A kim jest “prawdziwa kobieta”? To rzecz jasna kobieta, która jest przede wszystkim matką, potem oddaną żoną, a następnie opiekunką domowego ogniska i za najważniejszą wartość na świecie uważa rodzinę i jej dobrostan. Skąd my to znamy? (ykhm)…

Chapeau bas dla pomysłodawczyni za ten doskonały zabieg scenariuszowy!

Dlaczego? Właśnie dlatego, że dzięki temu, że to ona jest kluczową postacią serialu, w dodatku kreowaną przez aktorkę o tak gigantycznym talencie i możliwościach aktorskich jakie posiada Cate Blanchett (kolejna w jej karierze F E N O M E N A L N A kreacja!) – jej postać nie staje się jedynie “tępym narzędziem” dla szyderstwa i krytyki mentalności przez nią reprezentowanej. Phyllis Schlafly jest zobrazowana jako ktoś, kogo miejscami się nawet podziwia! A przede wszystkim jako postać, która ma nam coś ważnego uzmysłowić. Pokazać w niezwykle inteligentny, a ponadto pogłębiony sposób sedno problemu jaki tkwi w konserwatywnym podejściu do roli kobiety w społeczeństwie, w rodzinie, w małżeństwie, w świecie mężczyzn. I tego – jakie są tego – reperkusje!

Dzięki tej perspektywie wyraźniej niż gdyby całe światła jupiterów były skierowane na Glorię Steinam (prześwietna Rose Byrne!) – możemy dostrzec kuriozalną archaiczność jej postaci, a przede wszystkim POTWORNĄ HIPOKRYZJĘ, FASADOWOŚĆ I FAŁSZ świata kobiet (takich jak ona), które uczyniły z mężczyzn jedyne “opoki” dla własnego funkcjonowania w świecie. A o który to świat Phyllis – całe życie walczyła jako o “jedyny słuszny i zbawienny”…

Tu dygresja: dla mnie osobiście – jako zdecydowanej feministki i kobiety, która nie podpisuje się pod niczym o czym Phyllis Schlafly (fakt – miała do tego talent) rozprawiała z tak wielkim zaangażowaniem i nie mniejszą charyzmą – śledzenie (absolutnie genialnie poprowadzonego scenariuszowo!) rozwoju jej portretu psychologicznego – było nie tylko fascynujące, ale pouczające…

Na mój szczególny zachwyt nad tak skonstruowanym scenariuszem składa się także i to, że Schlafly – konserwatywna działaczka społeczna i założycielka Eagle Forum – organizacji, która przez lata prowadziła zaciekłą walkę z amerykańskimi feministkami, a zwłaszcza z ich działaniami na rzecz ERA (Equal Rights Amadement) – czyli wprowadzenia do amerykańskiej konstytucji poprawki gwarantującej kobietom równe prawa wobec mężczyzn. Która ich działania sabotowała, osłabiała i zwalczała na każdy możliwy sposób – nie została przedstawiona jako “głupia, brzydka, zaniedbana i nawiedzona kura domowa”. Tylko jako przystojna, zadbana, elegancka i pełna samokontroli w zachowaniach, świetnie ubrana, gruntownie wykształcona (skończyła politologię, a potem prawo), bardzo inteligentna, bystra, niezwykle ambitna, a przede wszystkim konsekwentna w przemyślanych i wyjątkowo sprytnych działaniach strategicznych – w zasadzie “polityczka” – pełną gębą…

Jeszcze raz Chapeu bas! Tym bardziej, że w Polsce wciąż nie rozumiemy tego jak ważne jest docenianie siły przeciwnika. I jak niezwykle istotne jest to, żeby traktować swoich konkurentów i adwersarzy, kiedy walka idzie o wszystko – z zimną, chłodną kalkulacją. I nie pozwalać sobie na cokolwiek, co mogłoby się stać orężem dla ich walki z nami! (szloch).

Feministki z ruchu NOW są przedstawione w Mrs. America na sposób, który bardzo wiele mówi o tym jak trudno jest zbudować solidarność na podstawach wolnościowych, poszanowania dla każdego i każdej opinii. Jak trudno jest kobietom współpracować ze sobą, nawet wtedy, gdy maja silne liderki. Ale nie mogą się dogadać na temat priorytetów i takiej samej ważności dla każdej z grup mniejszościowych. Kiedy – jednym słowem – działa się politycznie na rzecz ruchu, w którym nie wszyscy mówią jednym (i tym samym) głosem…

Kiedy trzeba priorytetyzować, co oznacza czasami umniejszenie pewnych kwestii kosztem innych. Nie lubimy o tym pamiętać, ale każda liberalna partia cierpi na tę “przypadłość”. NOW będzie się zatem w swojej walce o ERA borykać również z tymi problemami. Że wśród “swoich” mają również niepokorne, stające okoniem, nie poddające się łatwo opinii innych, forsujące swoje zdanie, etc. – te członkinie, z którymi kooperacja jest uciążliwa. I które (choćby nawet nie z tzw. złej woli) tym samym osłabiają jego siłę.

Betty Friedan (doskonała Tracey Ullman) portretowana jest jako “duchowa matka” drugiej fali feminizmu oraz guru ruchu NOW – ale o wybujałym ego i z biegiem czasu sprawiająca problem jako “konserwatystka”. Kobieta, której lata całe zabierze to, by przestać odrzucać postulaty środowiska LGBT w kwestii włączenia ich do walki o równouprawnienie.

 

 

 

Bella Abzug (prześwietna Margo Martindale) jako formalna liderka, kongresmenka i ta, która forsowała ERA w Waszyngtonie – jako kobieta szalenie ambitna, piekielnie inteligentna, ale także despotyczna. Trudna we współpracy oraz ta, według której siła ruchu feministycznego przez długie lata nie mogła się obywać bez męskiego wsparcia, szczególnie jeśli idzie o zaplecze polityczne.

 

 

 

Shirley Chisholm (Uzo Aduba) – pierwsza Afroamerykanka wybrana do kongresu USA jako ta, która szczególnie mocno doświadczała upokorzeń, nie tylko jako działaczka feministyczna, ale przede wszystkim jako czarnoskóra. I której działania na rzecz Afroamerykanek były szczególnie mocno sabotowane.

 

 

 

 

Po stronie zwolenniczek i kobiet stojących za Phyllis Schlafly na pierwszy plan wybija się jej przyjaciółka Alice (niezawodna Sarah Paulson). Cale lata nie tylko wspierająca ją w jej działaniach, ale w zasadzie uznająca ją za mentorkę i autorytet. Do czasu…

 

 

 

 

 

 

 

 

*    *    *

Gloria Steinem jest w serialu Mrs. America portretowana jako dobry duch ruchu feministycznego. Mediatorka, negocjatorka, wygaszaczka wewnątrzpartyjnych i personalnych konfliktów. Kobieta, która wydawała się rozumieć coś najbardziej istotnego z tego, o czym de facto opowiada ta wspaniała produkcja TV.

Wyprzedzała swoje czasy. I ruch, którego była ikoną. To ona bowiem jako jedyna uznawała od samego początku swojego zaangażowania w feminizm, że siła kobiet powinna się brać (i wtedy ma największą moc) z POCZUCIA SIOSTRZEŃSTWA!

Była tą, która rozumiała, że aby sprzeciwiać się męskiej supremacji, aby walczyć z patriarchalną kulturą – trzeba edukować młode dziewczyny, nowe pokolenia kobiet! To dzięki absolutnie (z dzisiejszej perspektywy patrząc) przełomowemu magazynowi “Ms”, który wydawała, a w którym publikowane były artykuły, które nie mogłyby się ukazać gdzie indziej – feminizm II-giej fali w USA miał tak wielki odzew, poparcie setek tysięcy kobiet. Miał siłę!

To ona była tak przenikliwa, by wiedzieć, że aby zjednywać do siebie kolejne zwolenniczki – musi niwelować wszelkie objawy ego, indywidualistyczne dążenia do realizacji własnych, partykularnych celów. I forsowania swoich opinii. Że najważniejsze jest to aby kobiety wspierające ją w walce o ERA miały poczucie wspólnoty, solidarności. Jedności. Bycia wysłuchanymi. I docenionymi. Że z rozwiązań stosowanych przez patriarchat, powielania sposobów działania politycznego mężczyzn wynikać w dłuższej perspektywie mogą jedynie kłopoty. Zgodnie z zasadą, że w świecie męskim, w świecie ukonstytuowanej, trzymanej od dawna w garści władzy – przegrywa zawsze ten, na kogo znajdzie się silniejszy. I sprytniejszy. I że w tym znaczeniu tylko zmasowana, wielka siła kobiet, zwarta i jednogłośna, skupiona wokół idei a nie partykularnego interesu przywódczyni / lobbystek na rzecz – może prowadzić do zwycięstwa…

*    *    *

Muszę powiedzieć, że choć Mrs. America nie należy do najłatwiejszych w oglądaniu produkcji – jest to serial mistrzowski! Od strony produkcyjno- realizacyjnej ewidentnie zadano sobie bardzo dużo trudu – aby przedstawić realia epoki, w której rzecz ma miejsce na poziomie więcej niż zachwycającym. To z jaką precyzją odtworzono scenograficznie i kostiumowo tamte czasy – to jest czystej wody wirtuozeria! Tu musze zaznaczyć (z racji osobistej słabości do), że za wybitne kostiumy odpowiada w Mrs. America pochodząca z Niemiec Bina Daigeler. Która stoi także za filmami: “Volver”, “Wszystko o mojej matce” Almodovara, “Manifesto” Juliana Rosefeldta czy też “Tylko kochankowie przeżyją” Jima Jarmuscha.

Jako że Mrs. America jest fabularyzowaną wersją (czyli nie przedstawia jej w dokumentalny sposób) wieloletniej działalności (1972 – 1980) największego, najważniejszego, najprężniejszego ruchu feministycznego w dotychczasowych dziejach USA. O czym lojalnie informują napisy na początku każdego odcinka. Jest i tym samym fabularyzowaną wersją opowieści o Phyllis Schlafly. I jej działaniach, o kobietach wokół niej skupionych i działających na rzecz ruchu, który powołała do życia, by zwalczać ERA. To też wspaniale udaje mu się naświetlić i przedstawić każdy punkt widzenia. I każdą perspektywę po każdej ze stron barykady…

Na szczególne uznanie w moich oczach serial Mrs. America zasługuje także z tego powodu, że zajmuje się nie tylko złożonością tematu. Ale też stanowi poniekąd społeczną, polityczną i kulturową analizę tego, dlaczego walka feministek o ERA – czyli wpisanie poprawki do amerykańskiej konstytucji i jej ratyfikację – zakończyło się przegraną.

Piszę ten tekst po tygodniu od obejrzenia ostatniego odcinka Mrs. America. Zostawił mi w głowie wiele obrazów, zdań i scen, które mnie mocno poruszyły. W tym scena końcowa…

Długo nie umiałam znaleźć dla recenzji Mrs. America puenty, która by mnie satysfakcjonowała. Aż do dziś. W jednej ze scen – w ważnym momencie dla ruchu Eagle Forum pod przewodnictwem Phyllis Schlafly – wypowiada ona na pół z przekąsem, a na pół z triumfem do jednej z koleżanek takie oto zdanie: “Och, pamiętaj, że to nic personalnego, to tylko polityka”.

To podejście żywcem zaimplementowane ze świata patriarchalnej i samczej retoryki – na końcu okazało się być orężem, które ją pokonało. Bo w przeciwieństwie do znienawidzonych przez nią feministek, które otwarcie głosiły, że ich pobudki do walki politycznej są natury osobistej – jako kobiety – nie zgadzają się bowiem na to by mieć inne prawa niż mężczyżni. Dla Schlafly – która całe życie zbudowała na kłamstwie i hipokryzji. Na fasadzie. I jej podtrzymywaniu. Na kurczowym trzymaniu się jednego wzorca kobiecości, w dodatku nierozerwalnie zespolonego ze światem męskim – było jedynie strategicznym narzędziem do zdobywania władzy i wpływów – głównie dla siebie!!! (skąd my to znamy?).

Finałowa scena serialu Mrs. America ukazująca Phyllis Schlafly – jak bardzo bym jej nie znosiła – wzbudziła we mnie jednak jakiś rodzaj współczucia. Jest (fenomenalnie dobrze pomyślane! Chapeu bas!) dobitna, mocna i wspaniale symbolizuje to co wiele lat później wypowiedziała głośno Madeleine Albright będąc Sekretarzem Stanu USA – dla kobiet, które nie pomagają innym kobietom jest w piekle specjalne miejsce…

You may also like

EUFORIA
MIŁOŚĆ I ŚMIERĆ
SZPIEG WŚRÓD PRZYJACIÓŁ
ROZMOWY Z PRZYJACIÓŁMI

Skomentuj