17
cze
2021
21

NAJLEPSZE LATA

NAJLEPSZE LATA (Gli anni più belli) Reż. Gabriele Muccino; Scen. Gabriele Muccino, Paolo Costella; Wyk. Pierfrancesco Favino, Micaela Ramazzotti, Kim Rossi Stuart, Claudio Santamaria, Nicoletta Romanoff, Emma Marrone, Italia, 2020

Już sam tytuł tego obrazu NAJLEPSZE LATA sugeruje, że zajmować się będzie symboliką wspomnień, jakie wywołują te dwa – z pozoru niewinne – słowa… To czuły, nieco melancholijny i wzruszający film, który właśnie tym zagadnieniem się zajmuje. Bardzo udanie. Bo Najlepszym latom udaje się nadać opowieści o życiu czworga bohaterów, rozpostartej na ponad 40 lat wymiar prawdy uniwersalnej. I w tym tkwi jego uroda, siła i wiarygodność.  A przede wszystkim jest o tym, że w całej swojej pozornej banalności określenie „najlepsze lata” nosi w sobie wielki ładunek emocji…

Ze współczesnym włoskim kinem mam trochę tak jak z Italią. Do której żywię uczucie namiętne, nieracjonalnie wciąż miłosne, zabarwione mocno na kolor różowy (jak „walentynka”). Wszystko tam jest dla mnie piękniejsze niż gdzie indziej, a to dlatego, że jak już pisałam wiele razy, przy okazji innych tekstów Italia była pierwszy krajem w Europie Zachodniej, który zobaczyły moje nastoletnie oczęta, we wczesnych latach 80-tych zeszłego stulecia, wcześniej nawykłe jedynie do PRL’owskiej szarzyzny. A takich olśnień i doznań się nie zapomina… Wracając do kwestii włoskiej kinematografii – to znowu – subiektywnie – cóż z tego, że oglądałam jako dzieciak czy wczesna nastolatka większość włoskiej klasyki z lat 60-tych (Antonioni, Rossellini, Fellini, De Sica, Visconti) bo były – tak się składa – często pokazywane w polskiej TV publicznej – kiedy dziś wiem, że tak naprawdę mogłam ich wielkość docenić dopiero będąc dorosła…

Kino włoskie – od swych narodzin – przechodziło, jak i Italia jako kraj wiele przemian. Zwrotów. I burzliwych czasów. I na przełomie lat 80-tych i 90-tych dopadł je poważny kryzys, związany z rozwojem komercyjnych stacji TV. Niewiele powstało w tym okresie rzeczy ważnych, mocnych czy choćby nietuzinkowych, nie mówiąc o wybitnych. Wyjątkiem był może jedynie Bertolucci, ale on z kolei po pierwszych wielkich sukcesach bardzo szybko zaczął realizować filmy w koprodukcji, głównie z Amerykanami. I tak lata mijały, a w mojej głowie w zasadzie obsadowiło się na dobre jedynie jedno nazwisko: Nanni Moretti. To twórca, którego bardzo szanuję i którego kino uważam za wspaniałe. Do czasu pojawienia się Paolo Sorrentino (do którego się modlę i przed którym bałwochwalczo klęczę) kino włoskie w zasadzie było dla mnie „piękną kartą w historii kinematografii jako sztuki filmowej”. Chcąc być szczera – muszę przyznać, że od lat niewiele oglądam współczesnego kina włoskiego, zwłaszcza mainstreamowego i poza-festiwalowego. Ale jeżeli się tak zdarza – często mnie bardzo pozytywnie zaskakuje! W tym miejscu nie bez kozery jest przypomnienie tytułu „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie”, który to obraz nie tylko zrobił światowa furorę, ale okazał się być klejnocikiem właśnie w tej grupie filmów, które moim zdaniem Włosi potrafią robić świetnie! Czyli w kinie obyczajowym.

Co więcej, jak już się „rozgadałam” o włoskim kinie charakteryzuje je także to (co sobie osobiście bardzo cenię), że kinematografia włoska i jej twórcy są bardzo silnie związani ze swoim dziedzictwem kulturowym i w tym zakresie. Współczesne kino włoskie nie „ucieka” od swoich protoplastów, nie odcina się od dokonań największych twórców Italii, a raczej wręcz przeciwnie stara się do nich nawiązywać. Dlatego też w Najlepszych Latach można odnaleźć echa filmu sprzed ponad 40 lat, uchodzącego za wybitny „Tacy byliśmy zakochani” Ettore Scola (z 1974 roku).

*   *  *

Najlepsze lata – w reżyserii Gabriele Muccino – obejrzałam z dużą przyjemnością. To bardzo sprawnie opowiedziana historia czworga przyjaciół rozpisana na ich dzieje – od czasów poznania się w latach 80tych, kiedy byli nastolatkami, do „dziś”. Muccino – ceniony włoski reżyser, scenarzysta i producent, urodzony w 1967 roku w Rzymie, pochodzi z artystycznej rodziny. Porzucił studia filologiczne na rzecz kina i terminowania w rzymskim Centro Sperimentale di Cinematografica. Rozpoczynał od krótkich metraży. W fabule zadebiutował w 1998 roku filmem „Ecce facto”, ale prawdziwym przełomem okazał się jego trzeci film. Nakręcony w 2001 roku „Ostatni pocałunek” przyniósł mu nagrodę publiczności na Festiwalu Filmowym w Sundance i międzynarodową rozpoznawalność, która zaowocowała zainteresowaniem ze strony Hollywood („W pogoni za szczęściem” (2006) czy „Siedem dusz” (2008), oba z Willem Smithem w roli głównej).

*   *  *

Najlepsze lata to z pozoru skromne, włoskie kino obyczajowe, które zyskuje na znaczeniu i sile emocjonalnego oddziaływania dzięki dobremu scenariuszowi. Bardzo sprawnie poprowadzonej narracji, z dobrymi dialogami; świetnemu montażowi. No i rzecz jasna, dzięki doborowej obsadzie. Ze znanych włoskich aktorów, którzy w tym obrazie występują, grając dorosłe wersje bohaterów niewątpliwie najbardziej rozpoznawany globalnie jest obecnie Pierfrancesco Favino (za sprawą doskonałej roli w słynnym i nagradzanym „Zdrajcy” Marco Bellocchio). I wybaczcie mi te „dziaderskie” porównanie, ale od peselu uciec się nie da 😉 – mnie przy oglądaniu Najlepszych lat przypominała się słynna fraza ze szlagieru zespołu Perfect, pt. „Autobiografia”, który moje pokolenie zna na pamięć: „było nas trzech, w każdym z nas inna krew, ale jeden przyświecał nam cel. Za kilka lat mieć u stóp cały świat, wszystkiego w bród”. Być może mam szczególny sentyment do tego utworu również dlatego, że napisał go jeden z najlepszych polskich tekściarzy, dokładnie w 1982 roku (samo epicentrum stanu wojennego – sic!) niejaki Bogusław Olewicz. Z którym moi rodzice się przyjaźnili. A ja go znałam prywatnie, widywałam jako dzieciak dosyć często i mówiłam o nim per „wujek Bolo”, bo tak nazywała go moja mama…

A akcja filmu Najlepsze lata zawiązuje się dokładnie w roku 1982, kiedy to w Rzymie doszło do gwałtownych zamieszek ulicznych na tle politycznym. Giulio (Pierfrancesco Favino), Paolo (Kim Rossi Stuart) oraz Riccardo (Claudio Santamaria) poznają się właśnie podczas tych zajść. W dość dramatycznych okolicznościach. Wszyscy są w tym samym wieku. Mają po szesnaście lat i są uczniami. Od tego czasu chłopaki stają się najlepszymi kumplami. Każdy jest kompletnie inny, każdy ma inne marzenia i każdy pochodzi z innej rodziny. Ale tak zadzierzgnięta, jak w ich przypadku przyjaźń, jest niczym „pakt krwi”. Wkrótce poznają niejaką Gemmę (w tej roli Micaela Ramazzotti). Ale jej młodzieńcze serce zdobędzie tylko jeden z nich. Niestety na krótko. Życie rozdzieli młodych kochanków na długie lata. Bo Gemma wyjedzie do innego miasta. Kumple jednak pozostaną w kontakcie. Później, jak to często bywa – ich drogi się rozejdą. Każdy z nich, marząc o innym zawodzie, inaczej postrzegając to, czym jest tzw. sukces, zacznie realizować swoje „żyćko”. Nie zawsze w zgodzie z młodzieńczymi ideałami. Najbardziej ambitnym i najbardziej skłonnym do oportunizmu oraz kompromisów stanie się Giulio. A przyjaźń całej czwórki zostanie wystawiona na próbę, znowu za sprawą Gemmy…

Nie chcąc psuć Wam przyjemności z oglądania nie opiszę dokładniej fabuły filmu Najlepsze lata. To nieco nostalgiczna, acz bardzo życiowa opowieść, która broni się właśnie tym, że nie sadzi się na kino „wielkie”, ani na „kino z ambicjami artystycznymi” – a po prostu (chętnie bym coś uszczypliwego szepnęła polskim scenarzystom 😉 ) opowiada o bohaterach, którzy mogą być nam bliscy, z którymi jest się jak utożsamić – bo są „tacy jak my”. Kiedy człowiek nieco pożyje, takie filmy jak Najlepsze lata stanowią swego rodzaju lustro, w którym odbija się życie tych wszystkich z nas, którzy mają już bagaż doświadczeń: rodzinnych, miłosnych, towarzyskich czy też zawodowych. Taki bagaż, na który można już spojrzeć z perspektywy. A przede wszystkim życie, którego przebieg, podejmowane decyzje i wybory, ich konsekwencje – można porównać z życiem tych, którzy nam towarzyszyli wtedy, kiedy wszystko mogło się jeszcze wydarzyć, nic nie było przesądzone i kiedy karta naszej osobistej historii nie była już w połowie zapisana. Jak i za sprawą tego, że na nas samych każą nam patrzeć także kolejne pokolenia, w wieku, w którym my byliśmy kiedyś i rzecz jasna oceniające to kim jesteśmy w ich oczach – dziś. A co wcześniej było naszym udziałem w odniesieniu do naszych poprzedników…

*    *   *

Najlepsze lata są obrazem słodko-gorzkim. I muszę się Wam przyznać, że bardzo lubię i cenię w kinie te właśnie „kombinację smaków”. Włoscy filmowcy (zawsze będę twierdzić, że to dzięki ich kulturze kulinarnej!) umieją ją doskonale podać, w doskonałych proporcjach. Jasne strony i ciemne strony ludzkiej natury, gorycz rozczarowań i zawodów, zmieszane są pięknie z tym, co stanowi „słodycz życia”. Co podnosi na duchu, co daje nadzieję. A w ich kulturze z pewnością są to więzy przyjaźni, silnie emocjonalny stosunek do bliskich osób, i nazywając rzec po imieniu – sentymentalizm.

W obrazie Najlepsze lata Gabriele Muccino udała się moim zdaniem dość trudna sztuka. Wybrnął zgrabnie ze wszystkich największych mielizn i niekiedy stereotypowych rozwiązań narracyjnych, na jakich mógłby osiąść jego film, gdyby nie był tak sprawnie poprowadzony. To obraz, którego seans daje przyjemność, wzbudza czułość, a nawet jakiś rodzaj roztkliwienia. Kropla goryczki, którą jest zaprawione to filmowe danie nie psuje jego smaku podstawowego, jaką stanowi słodycz nadziei. Nadziei na to, że „błędy młodości” można naprawiać. I przesłanie, które z niego wyziera. My ludzie – nie jesteśmy doskonali. I zawsze popełniamy (często kosztowne) błędy i zaniechania. Ale jeśli tylko uda się nam nie stracić z oczu wartości takich jak przyjaźń, zatrzymać w życiu osoby z „naszych najlepszych lat” – one będą dalej nam na jakiś sposób towarzyszyć. I osładzać to, co po drodze nam zabrano lub straciliśmy…

*** Wszystkie zdjęcia wykorzystane w tekście pochodzą z materiałów prasowych dystrybutora filmu NAJLEPSZE LATA na rynku polskim: Aurora Films.

You may also like

PERFECT DAYS
NIEBIESKOOKI SAMURAJ
BĘKART
PAMIĘĆ

Skomentuj