NAZYWAM SIĘ CUKINIA
NAZYWAM SIĘ CUKINIA (Ma vie de Courgette), Reż. Claude Barras, Scen. Gilles Paris (na podstawie własnej książki) razem z Céline Sciamma, Germano Zullo, Claude Barras, Morgan Navarro, Szwajcaria / Francja, 2016
Od dawna stoję na stanowisku, że filmy animowane potrafią w najwspanialszy, dojmująco prawdziwy i wiarygodny sposób zająć się tematyką, z którą fabuła aktorska – w praktyce – nie byłaby się w stanie zmierzyć… Nazywam się Cukinia jest tego widomym dowodem. Opowiada bowiem o chłopcu, który trafia do domu dziecka. I w którym styka się – jakby było mało jego własnego nieszczęścia – z dziećmi tak samo jak on – niemiłosiernie “przeczołganymi” przez los…
I jest to obraz nie tylko że doskonały warsztatowo i realizacyjnie – ale zwyczajnie, po ludzku – dogłębnie wzruszający. A co najważniejsze – wyciska łzy z oczu – bez popadania w patos, bez zbędnej dydaktyki, bez nadmiernego obciążania widza natłokiem negatywnych treści. A miejscami – nawet – bywa leciutko dowcipny!
Nazywam się Cukinia – nie boję się użyć tego określenia – to film, który ma głębokie walory humanistyczne i który polecam wam więcej niż gorąco.
Zupełnie, ale to zupełnie nie dziwi mnie, że Nazywam się Cukinia to długometrażowa animacja, która była nominowana do wielu najważniejszych nagród filmowych (Oscar, Złoty Glob, Złota Kamera na MFF w Cannes). A zdobyła ich jeszcze więcej: (min. Cezar, Europejska Nagroda filmowa dla Najlepszego Filmu Animowanego, Nagroda Europejskiego Stowarzyszenia Filmów Dla Dzieci ECFA).
A przede wszystkim, że pokochała ją publiczność festiwalowa – na całym świecie! (Nagrody Publiczności na WFF; Międzynarodowym Festiwalu Filmów Animowanych w Annecy; MFF w San Sebastian, Zurichu i Melbourne).
* * *
Wielcy pisarze XIX-wieczni – na czele z Charlsem Dickensem – wiedzieli to bardzo dobrze. Sierota – to wspaniały bohater powieściowej narracji…Dlaczego? Bo najbardziej dojmująco prawdziwy i tragiczny w bólu, jakim może być życie – dla dziecka, czyli kogoś, kto z definicji – jest złu świata dorosłych niczemu niewinne.
Już widzę Wasze zgorszone miny…Jak w ogóle można tak mówić!?!? …I to takie „okropne słowo”…
Piszę to specjalnie, z premedytacją. Bo wiem – sama po sobie – że temat dzieci, których życie upływa w domach opieki, które zostały przez los i / lub biologicznych rodziców – potraktowane podle – to temat, którego się unika…Nie zmienia to faktu, że bardzo nielubiane przez dyskurs uprawiany w czasach ‘political correctness’ określenie “sierota” – jest jak najbardziej na miejscu…
Osierocenie to bowiem stan: mentalny, psychiczny, emocjonalny i fizyczny (wszyscy chyba znamy taki medyczny termin jak „choroba sieroca”). Dojmująco prawdziwy i jeszcze bardziej dojmująco bolesny. To stan najczęściej – nie do opisania, nie do określenia i nie do wypowiedzenia – dla tych wszystkich, którzy go doświadczyli. Traumatyczny splot emocji i doznań, w których poczucie tak porzucenia, jak i wewnętrznej pustki i niemożności poradzenia sobie z tym – tworzą niemalże gordyjski węzeł.
Od czasów klasyka brytyjskiej literatury – wiele się zmieniło. Ale problem dzieci, które trafiają do sierocińców – pozostał.
I jest to – co bardzo ważne i co podkreśla Nazywam się Cukinia – problem uniwersalnie ponadczasowy, ponadkulturowy. Dziecko pozbawione rodziców, a szerzej – pozbawione miłości, szacunku, podmiotowości, wsparcia i oddania – to dziecko skazane na traumę, której ślady będzie nosić w sobie przez całe życie.
Cukinia, bo taki przydomek ma główny bohater filmu (nadała go chłopcu o imieniu Ikar – jego rodzicielka) – do ‘placówki opiekuńczo – wychowawczej’ – jak takie miejsca określa fachowa terminologia – trafił w wyniku nieszczęśliwego wydarzenia. Niechcący przyczynił się do śmierci własnej matki, z którą mieszkał. A ojciec? No cóż, “ulotnił się” z ich życia tak dawno temu, że dzieciak nawet niezbyt dobrze go pamięta. Oprócz niego znajduje się tam jeszcze kilkoro innych dzieci – na tyle już dużych, by zdawać sobie sprawę zarówno z tego, co stało się ich udziałem, gdzie się znajdują, jak i z tego by mieć już w sobie zakodowane poczucie “gorszości”. Jakiś rodzaj wewnętrznego brzemienia, które naznacza odrzuconych i niekochanych.
To, co w moich oczach – znajduje szczególne uznanie – jesli chodzi o narrację Nazywam sie Cukinia, to fakt, że pozbawiona jest łzawego, pretensjonalnego i sentymentalnego patosu. Nie wygrywa – wydawałoby się – najłatwiejszych i najbardziej “naturalnych” dla tej tematyki – schematycznych nut. Dla mnie – de facto – to film o zmaganiu się z życiem jako takim. Z gorzko – ironicznej perspektywy dzieci – które musiały dojrzeć zbyt wcześnie. I konfrontować się z problemami, których w ich wieku się normalnie nie posiada. I dla których przez tę właśnie perspektywę – rzeczywistość jest podwójnie trudna. A co bardzo ważne – nie została zmyślona – ale oparta na faktach – przeżyciach autora książki i współscenarzysty filmu.
Dzieci, które Cukinia poznaje w miejscu, do którego trafia i o których opowiada ta wyjątkowa animacja – tak jak on – nie tyle, że nie mają biologicznych rodzicow. Część z nich ich nadal ma.
Ta kwestia to najbardziej istotny wątek Nazywam się Cukinia z perspektywy widza. Bo w świecie ludzi, dla których głównym celem życiowym jest zapewnienie najlepszego z możliwych “startu” w dorosłe życie swojej progeniturze; w świecie ludzi, którym sen z powiek spędza to, czy ich syn lub córka ma aby na pewno wszystko to “co najlepsze” – rzeczy i sprawy o których mówi ten obraz to coś niewyobrażalnego. A najlepiej byłoby to nazwać tak: coś, na co trzeba szybko zamknąć oczy i udać, że w ogóle nie istnieje.
Chłopiec kiedy trafia do miejsca społecznej opieki – jest już dość duży – ma 10 lat, w podobnym wieku są tam wszyscy pozostali podopieczni.
Nazywam się Cukinia to swego rodzaju rodzaju pamiętnik – dziecka, które stara się opisać i na nowo zbudować świat, w którym jest nadzieja na happy end. To niezwykle ciepło, z wielką czułością i delikatnością opowiedziana historia, która porusza także i tym, że zawiera jakże wiarygodny rys dziecięcej umiejętności odnajdowania radości w rzeczach najmniejszych. Szukania pociechy w każdym skrawku dobra i piękna jaki oferuje świat.
Dzięki wsparciu odpowiedzialnych i empatycznych dorosłych, a przede wszystkim dzięki własnej wrażliwości emocjonalnej i chęci przetrwania koszmaru, jaki stał się jego udziałem i “pomimo wszystko” – Cukinii udaje się zbudować relacje z pozostałymi dziećmi, ukonstytuować szkielet swego rodzaju pomostu pomiędzy tym, co wszyscy w sobie noszą jak niezabliźnione rany, a odczuwaną intuicyjnie – jako konieczną – chęcią odnalezienia sensu i radości w dalszym życiu. A także doświadczyć jakże istotnego poczucia, że miłość i poczucie przynależności, wsparcie i przyjaźń – to wartości, które mogą być także – jeszcze – pomimo zwątpienia – jego udziałem.
Mnie – osobiście – Nazywam się Cukinia – poruszyło do głębi. Wyszłam z kina wycierając zachlipane okulary i pociągając nosem.
Ale też – bo to jednak za mało na puentę dla tej recenzji – z poczuciem, że powinnam się – oprócz łzawych wzruszeń kinomanki – realnie pochylić nad kwestią dzieciaków w podobnej do Cukinii sytuacji… których liczba w naszym kraju jest zatrważająco duża. Wg. danych SOS Wioski Dziecięce z końca 2015 roku – ponad 19.000 dzieci w Polsce wciąż czeka na rodziców zastępczych w instytucjonalnych formach opieki, takich jak duże domy dziecka.
Myślę, że ten film to jest taki obraz, który warto obejrzeć z wielu powodów. A najlepiej razem z własnymi dziećmi***. Ta wspaniała animacja, bowiem, doskonale nadaje się do tego by stać się przyczynkiem do rozmowy o sprawach niezwykle ważnych, dać impuls do pytań i szukania rozwiązań i realnego wsparcia dla kwestii, które w sumie – dotyczą nas wszystkich. O tyle, że istnieją, są wokół nas. I same – jako „problem” ani się nie rozwiążą, ani magicznie nie znikną… Nazywam się Cukinia – dotyka bowiem tematów, które wciąż są tabuizowane, wypierane, “zamiatane pod dywan”. I z którymi – mało kto chce mieć cokolwiek wspólnego.
Łzy wzruszenia – to za mało.
*** Dystrybutor filmu Nazywam się Cukinia na rynku polskim – firma Vivarto – adresuje ten obraz do dzieci w wieku 10 lat +
Książkę „Nazywam się Cukinia” dostały moje dzieci, są zachwycone!
Jeszcze nie czytałam książki, ale mam w domu i zamierzam się wkrótce za nią zabrać. To świetnie, że dzieci są zachwycone… bo to najlepsza rekomendacja! 🙂