15
wrz
2019
173

PARASITE

PARASITE (Gisaengchung), Reż. Bong Joon-ho; Scen. Bong Joon-ho & Jin Won Han; Wyst. Song Kang-ho, Lee Sun-kyun, Jo Yeo-jeong, Choi Woo-sik, Jang Hye-jin, Park So-dam / Korea Południowa, 2019

Gdybym miała podsumować PARASITE w dwóch zdaniach, powiedziałabym że: kręci, mami, śmieszy, straszy i otumania. Stale trzyma w napięciu niczym wybitny akrobata żonglujący dziesiątkami przedmiotów naraz, by na koniec zafundować gorzką do przełknięcia pigułkę i pozbawić złudzeń, co do okrutnej prawdy jaka kryje się za naturą rzeczy…

Nagrodzony Złotą Palmą na tegorocznym MFF w Cannes Parasite – okrzyknięty objawieniem i reżyserskim arcydziełem – bez wątpienia zasługuje na najwyższy podziw. Koreański reżyser Bong Joon-ho zrobił film, który jest majstersztykiem kinematografii jeśli idzie o umiejętność wyzyskiwania tego, co najlepsze w kinie gatunkowym, a jednocześnie ostrą satyrą na współczesny świat i współczesne społeczeństwa. Którego fabuła nazwana “Pasożyty” – każe nam zadawać sobie fundamentalne pytania o kwestie uniwersalne. Całkowicie globalne. I ponad kulturowe!

 

Zanim przejdę do omawiania filmu Parasite – pragnę podzielić się z Wami informacją, że Bong Joon-ho w krótkim nagraniu video, które poprzedzało pokazy prasowe jego obrazu poprosił o to, aby nie zdradzać w recenzjach szczegółów fabuły od momentu zawiązania kluczowej dla narracji intrygi. Słusznie zauważając, że popsułoby to tym, którzy filmu nie wiedzieli jego odbiór.

Od siebie dodam, że nawet gdyby o to nie prosił – nigdy bym tego nie uczyniła. Bo spoilerowaniem się organicznie brzydzę i na ponad dwieście recenzji filmów i seriali, jakie możecie znaleźć na blogu Kultura Osobista – nie znajdziecie ani jednej, w której bym zdradzała z detalami istotne / kluczowe dla fabuły sceny lub wątki.

Zresztą – jeśli chcecie znać moje zdanie – “recenzje filmowe”, które streszczają dokładnie o czym jest dane dzieło kinematografii i zawierają detale kluczowe dla narracji – to żadne recenzje. To zwyczajne pójście na łatwiznę. Nie piszę takich, bo sama nigdy nie znosiłam tego typu “twórczości” czytać 🙂

*    *    *

Bong Joon-ho uchodzi za jednego z czołowych i najważniejszych południowokoreańskich reżyserów. W dodatku artystę, kochającego kino autorskie. I człowieka o wielkim talencie, wyobraźni i mocy kreowania filmowej rzeczywistości. Do jego najbardziej znanych dzieł należą “Zagadka zbrodni”; Płomienie”; „The Host: Potwór”, „Snowpiercer: Arka przyszłości” czy „Okja”. Swój krótki romans z Hollywood obecnie wspomina jako mało ekscytujący. Jak sam stwierdził w jednym z niedawno udzielonych wywiadów – dostawał jako reżyser od swojego agenta w USA wiele scenariuszy do realizacji, ale jakoś nie bardzo się w nich umiał odnaleźć…

W Parasite powrócił do tematyki mu najbliższej – czyli współczesnej Korei Południowej. I okazał się być to strzał w dziesiątkę. A co więcej, że użyję takiego porównania “złoty strzał”  😉 którym wykosił wszystkich konkurentów na festiwalu w Cannes. Ja się nie dziwię. Choć osobiście uważam, że do określenia mianem arcydzieła brakuje Parasite ciut. W moim odczuciu reżyser pod koniec filmu zagubił się w zbyt przeciągniętym czasowo epatowaniu pewnym wątkiem. Ale to mikroskopijne zarzuty. Co do reszty – bez dwóch zdań – jest to dzieło absolutnie doskonale pomyślane, wybitnie zrealizowane. Fenomenalnie zmyślne i inteligentne.

Od strony stricte kinematograficznej Parasite poraża erudycją filmową, precyzją kadrów i dialogów. Wnikliwością i przywiązaniem do detali w scenografii, które fenomenalnie dobrze oddają symbolikę pewnych kwestii, pogłębiając wymowę obrazu (nie podpowiem Wam, bo z tym filmem jest tak jak z zabawą „znajdź 10 szczegółów” – co sobie „znajdziecie” to wasze 😉 – a co samo w sobie nadaje obrazowi znamion intelektualnego puzzla). Wizualnie – budzi najwyższy zachwyt. Bo też zdjęcia autorstwa Kyung –pyo Hong’a są doskonałe. Aktorsko również stoi na najwyższym poziomie. Choć piszę te słowa świadoma faktu, że stonowana mowa ciała i mimika twarzy Azjatów odróżnia się znacząco od zachodnio-europejskiej. A zwłaszcza inna jest tam intonacja głosu. W moim odczuciu, jest to kolejny dowód na wybitność reżysera, bo udało mu się pomimo tego – zbudować uniwersum – które nie sprawia wrażenia “egzotycznego”. A jak najbardziej “globalnego”! Choć nikt się w tym filmie “po amerykańsku” nie wyszczerza od ósemki do ósemki aby zaprezentować swoje wielkie zadowolenie, ani nie wrzeszczy wściekle kiedy jest zły.

Zatem o czym jest film Parasite – którego szczegółów Bong Joon-ho – prosił aby nie zdradzać?

W skrócie jest o tym, co jest najbardziej uniwersalne i najprawdziwsze z prawdziwych. A czemu niektórzy nieustająco i z uporem maniaka uwielbiają przeczyć. Większość zaś – zwyczajnie – wypiera ze świadomości…

*    *    *

Korea Południowa wraz z jej gigantycznym rozwarstwieniem klasowym i finansowym nie jest jedynym krajem w świecie, w którym przyszło nam żyć, gdzie tak jest. Od dziecka jesteśmy uczeni, że są “bogaci” i “biedni”. Ci którzy mają nadmiar i ci, którym wszystkiego brak. Niektórzy się z tym godzą. Jedni znoszą lepiej, inni gorzej. Świat, który portretuje Parasite to jednak świat rozwarstwienia tak wielkiego, że w zasadzie można powiedzieć, iż stanowi dwie odrębne planety, choć położne w tym samym mieście – Seulu. Oś wydarzeń Parasite skupia się wpierw na jednej z rodzin, żyjącej na pograniczu ubóstwa, w obskurnej, pełnej karaluchów suterenie. W nędznej dzielnicy zamieszkanej przez bezrobotnych, bądź utrzymujących się z rzadkich prac dorywczych, złamanych przez los, nie radzących sobie i innych przedstawicieli tzw. marginesu. Co znamienne Parasite nie przedstawia tej rodziny jako ludzi, którzy niczego nie umieją, niczego nie wiedzą, sa głupi czy leniwi. Nie wiadomo czego im brak, by mogli żyć lepiej. Łutu szczęścia? Uśmiechu losu? Może tzw. okazji?

A może po prostu żyją w świecie, w którym biedni ludzie z biednych rodzin na zawsze pozostają biednymi, bo cały system społeczny i państwowy, który ich otacza tak funkcjonuje, aby ten stan podtrzymywać?

Ki-woo (Choi Woo-sik) jest młodym, miłym, bystrym chłopakiem, choć którego rodziców na jego studia nie stać, ma swój rozum, ambicje i pewne umiejętności, które są raczej wynikiem jego otwartego umysłu i chłonności intelektualnej niż wychowania. Bo jego ojciec (Song Kang-ho) to facet na oko pod pięćdziesiątkę, który się całkowicie pogubił życiowo, choć kiedyś pewnie miał stałą pracę i się starał o lepsze życie. Dziś jest tylko kimś, kto wydaje się być biernie zrezygnowany i przystosowany do tego, że jego nędzne bytowanie się już nigdy nie zmieni. Matka chłopaka (Chang Hyae-jin) wydaje się podzielać apatię życiową ojca. Najbardziej energiczna, ekspansywna, cwana i niepogodzona z losem jest jego siostra Ki-jung (Park So-damn). Tych dwoje młodych ludzi – bardzo zżyte ze sobą rodzeństwo – poznajemy w znamiennej scenie, w której rozpaczliwie krążą po piwnicy, stanowiącej ich mieszkanie (o ile można w tym przypadku użyć tego określenia) w poszukiwaniu zasięgu WIFI. Które jak dobrze pójdzie uda się im zhakować za darmo od sąsiadów mieszkający wyżej, jeśli tylko przycupną w jednym, określonym miejscu. A tak się składa, że w mikroskopijnym lokalu, w którym żyje ta czteroosobowa rodzina –  okazuje się być to schodek w łazience, obok kibla…

Skąd mają pieniądze na przeżycie od pierwszego do pierwszego? Ano z takich zajęć, jak na przykład składanie na akord pudełek do pizzy…

Pewnego dnia do Ki-woo uśmiecha się szczęście. Kumpel ze szkoły proponuje mu aby go zastąpił w udzielaniu korepetycji córce pewnych bogaczy w oddalonej dzielnicy. Wystarczy małe fałszerstwo, “udawadniające” pracodawcom że Ki-woo też jest studentem, powoła się na polecenie kolegi, z którego rodzina dziewczynki była bardzo zadowolona i będzie git. Chłopak postanawia spróbować i się udaje. Zostaje zatrudniony. Praca jest przyjemna, odbywa się w luksusowych warunkach, które z początku wręcz onieśmielają Ki-woo. Wielka willa z ogrodem jest (sama w sobie) wspaniała. Lata temu zbudował ją dla siebie pewien wybitny architekt. A od kiedy jest w posiadaniu rodziny Park – dodatkowo na wyjątkowo wysublimowany sposób stanowi okaz domu niezwykle nowoczesnego, komfortowego i urządzonego z wielkim wyczuciem smaku. Wszystko w nim, choć minimalistyczne – jest pysznie drogie i luksusowe…

Rodzina państwa Park składa się z ojca (Lee Sun-kyun) – przystojnego, szczupłego i ubranego w eleganckie i drogie garnitury mężczyzny około 40tki. Który jest biznesmenem, prezesem gigantycznej firmy zajmującej się nowymi technologiami. Jego równie szczupłej, pięknej, szykownej żony (Cho Yeo-jeong), noszącej z gracją europejskie stroje od znanych projektantów. Która nie pracuje zawodowo, ale jest zawsze “bardzo zajęta” głównie podtrzymywaniem statusu swej rodziny jako ludzi na poziomie i z klasą. Nastoletniej córki oraz kilkuletniego synka, który nade wszystko lubi rysować i malować. I w swoich pracach zdaje się zawierać wiele więcej emocji, niż te, które wyraża na co dzień.

Ki-woo w roli korepetytora sprawdza się doskonale. Pani Park jest zadowolona z wyników nauczania, darzy chłopaka sympatią. Fakt ten postanawia wykorzystać jego siostra, doskonale wprowadzona przez brata w sposób funkcjonowania rodziny bogaczy. Szybko zatem obstalowuje się, na zasadzie takich samych “drobnych oszustw” jak jej brat w ich domu, w roli nauczycielki rysunku i psychologa dziecięcego w jednym dla najmłodszej latorośli państwa Park. To, co stanie się potem – tego zdradzić nie mogę – zgodnie z prośbą reżysera. Ale mogę napisać, że kolejne wydarzenia, stale oscylujące wokół wykorzystywania tych samych strategii czy też sposobów funkcjonowania członków każdej z rodzin doprowadzą do tego, że choć pozornie Parasite wyda się być opowieścią, w której możliwe jest zgodne koegzystowanie przedstawicieli dwóch światów, z dwóch krańców społecznej skali, tego co zwie się drabiną społeczną:  z „dołów” i z elitarnych “wyżyn”. Ludzi, którzy sami, od zawsze, wydawali się nie wierzyć w to, że tak może być – zmieni się nagle. Gwałtownie i nieodwracalnie. Za sprawą pewnego wydarzenia, które zmieni wszystko i wywróci narrację filmu Parasite do góry nogami…

*    *    *

Trzeba to powiedzieć wprost. Dawno żaden reżyser nie zrobił tak wystrzałowego kina jak Bong Joon-ho!

Farsa, tragikomedia, dramat, thriller, satyra, groteska. Sceny histerycznie śmieszne i porażająco smutne. Wszystko to razem tak zgrabnie i inteligentnie wymieszane i splecione ze sobą – że klękajcie narody!

A wszystko to po to, żeby opowiedzieć nam o sprawach niezwykle uniwersalnych. O odwiecznych ludzkich pragnieniach, ambicjach, kompleksach. O pysze, urażonej dumie własnej, o ego i tym co je karmi. Jak i tym co je łamie. Bong Joon-ho swoim najnowszym obrazem udowadnia wielką przenikliwość co do rozumienia nie tylko natury człowieka, ale szerzej tego, co powoduje, że mechanizmy jakie rządzą światem są wciąż stałe i niezmienne (choć niby świat się zmienia, i niby to “na lepsze”). To tylko iluzja, złudzenie, w które niektórzy udają, że wierzą. Inni zaś udają sami przed sobą, że poprawa funkcjonowania świata jest ich celem. A przecież, gdyby chcieć na to popatrzeć z prawdziwą, a nie udawaną chęcią zrozumienia co nie działa i dlaczego – dla każdego powinno być jasne, że tak strasznie rozwarstwiony świat, jaki obrazuje Parasite – nie może nie prowadzić do tragedii. Zetknięcie się, prawdziwe – nie wyobrażeniowe – tych, którzy mają “za dużo” z tymi, którzy mają “za mało” jest zawsze źródłem konfliktów. Bowiem rozszczelnia niby to koegzystujące ze sobą ramy świata, na które każda ze stron patrzy zupełnie inaczej. Dla bogatych i uprzywilejowanych ci, którzy są biedni i pozbawieni władzy – znaczą tyle – ile mogą im dać w obrębie ustanowionych przez nich reguł. Nie są wrogami, ale nie są też nimi / tacy jak oni. I nigdy nie są traktowani jako “równi”. I to, że nimi nie są i że nie umieją się uwolnić od (choćby podświadomego) poczucia wyższości stanowi o tym, że ci biedni i nieuprzywilejowani w którymś momencie zaczynaja postrzegać to, co nigdy nie będzie ich udziałem, a czego już dotknęli, “polizali przez szybę” – za ciężar – emocjonalnie nie do udźwignięcia…

Dlaczego Bong Joon-ho nazwał swój film Parasite / ”Pasożyty” i co miał na myśli – pozostawiam do Waszej oceny i refleksji. Ze swej strony mogę zapewnić Was, że długo rozmyślałam nad tym. I wnioski skłoniły mnie do tego, że całkowicie rozumiem dlaczego film Koreańczyka nie tylko zdobył najważniejszą nagrodę filmową na najważniejszym festiwalu filmowym na świecie, ale idzie jak burza przez kina. W tym nie tylko w jego rodzimej Korei Południowej, ale także w sytej, bogatej, zachodniej Europie. Gdzie podobno “rozwarstwienie klasowe” nie spędza jeszcze nikomu tak bardzo snu z powiek…

*** Wszystkie zdjęcia zamieszczone w tekście pochodzą z materiałów prasowych dystrybutora filmu PARASITE na rynku polskim: Gutek Film. 

Skomentuj