PARYŻ MOŻE POCZEKAĆ
PARYŻ MOŻE POCZEKAĆ (Paris can wait), Reż & Scen. Eleanor Coppola, Wyk. Alec Baldwin, Diane Lane, Arnaud Viard, USA, 2016
Paryż może poczekać ogląda się dla wytchnienia, chwili relaksu. Po to – by podobnie do ulubionych łakoci – delektować się nim dla samej przyjemności, wynikającej z “robienia sobie dobrze”. Nie potrzebuje żadnych dodatkowych uzasadnień dla swojego istnienia: ma dobrej jakości składniki, jest rozkosznie smakowity i cieszy oko.
To uroczy, bezpretensjonalny obraz z gatunku “romans”. I nie udaje niczego innego. I na tym polega – moim zdaniem – jego siła. To nie jest kino, które do czegoś znaczącego aspiruje. Ale, co ważne – jest to kino i niegłupie i bardzo sprawnie zrealizowane.
Nie lubię określenia “kino kobiece”. Bo jest to etykietka. Ale w przypadku tego obrazu – trudno uniknąć tego typu skojarzeń. Paryż może poczekać został pomyślany jako kino robione z kobiecego punktu widzenia – to raz, a dwa – przez kobietę dla kobiet. Obraz ten wyszedł spod rąk, zarówno scenopisarskich, jak i reżyserskich żony samego Francisa Forda Coppoli. To przydaje mu w moich oczach wiarygodności. Bo historia, którą opowiada jest z tego rodzaju, których Eleanor Coppola – jako osoba z samego serca Hollywood – mogła widzieć w swoim długim życiu więcej niż ktokolwiek inny. Wszak to pani obecnie 81-letnia!
* * *
Fabuła Paryż może poczekać jest nieskomplikowana. Michaela (Alec Baldwin) – znanego producenta filmowego z Los Angeles oraz Anne – jego żonę (jak zwykle przeurocza Diane Lane) poznajemy w hotelowym pokoju, podczas trwającego właśnie MFF w Cannes. On tu jest rzecz jasna w interesach, a ona mu rzecz jasna – jedynie towarzyszy, jak na dobrą żonę przystało. Pobrali się dawno temu. Kiedyś Anne miała swoje plany i marzenia zawodowe, ale odkąd związała się z Michaelem – pracować rzecz jasna nie musiała, bo czego, jak czego ale pieniędzy im nie brakowało.
Nie wiemy jak było, ale wiemy jak jest. Klasyczny przypadek. Stadło z długoletnim stażem, dzieci odchowane. Byt zapewniony. Życie wygodne i bezpieczne, ale to coś, zwane “ognikiem” stlało. Rutyna pożycia tej pary – wyziera z każdego kąta.
Michael obiecał Anne, że jak już pozałatwia wszystkie swoje ważne, producenckie sprawy w tym fantastycznym miejscu zwanym Cannes, które dla niej – admirującej europejską kulturę i sztukę Amerykanki – sprowadził de facto do konieczności towarzyszenia mu w nudnych, biznesowych spotkaniach i pięknego widoku z okna drogiego hotelu – to w końcu “będą mieli kilka chwil dla siebie” – czyli wyskoczą na romantyczny wypad do Paryża. Ale producent produkuje, a to oznacza, że musi trzymać łapę na pulsie tego wszystkiego, co się dzieje na planie filmu, w który zainwestował. A najnowszy plan sprawia pewne kłopoty, w dodatku jest na Węgrzech. Zatem Michael wybiera jednak obowiązki zawodowe miast danej żonie obietnicy. Z Paryża we dwoje – nici.
Anne mogłaby rzecz jasna mu tam towarzyszyć, ale przecież nie przeleciała przez ocean dla tej kwestii, tylko jak się okazuje – dla (kolejnej jak się można domyślać) obietnicy bez pokrycia. Kiedy zatem małżonek przedstawia ją koledze po fachu i partnerowi w interesach: Jacquesowi (Arnaud Viard), a który z Cannes udaje się z powrotem do Paryża, w dodatku samochodem – Anne postanawia, że skorzysta z okazji na którą tak długo czekała. Paryż będzie jej “chwilą przyjemności”, tylko dla niej, a jak już ją skonsumuje, a mąż odbębni swoje interesy – spotkają się na miejscu.
W tym miejscu opowieść Eleanor Coppoli skręca w stronę, którą nietrudno przewidzieć, niemniej nic to nie umniejsza przyjemności z jej oglądania.
Amerykańska żona, hollywoodzkiego producenta filmowego ląduje w towarzystwie kwintesencji Francuza, w wydaniu, które Francuzi pieszczą w popkulturze od dziesiątków lat, słusznie uważając, że podtrzymywanie tej mitologii – jest wizerunkowo niezwykle istotne. Nie ma w tym akapicie cienia szydery! To potwierdzenie socjologicznego faktu. Ja osobiście bardzo szanuję to, że z tak wielu krajów na mapie Zachodniej Europy – to właśnie Francuzi zdają się najdoskonalej zdawać sobie sprawę ze wszystkich stereotypowych poglądów na swój temat i umieją to przekuć na swoją siłę!
Jacques jest uroczy, szarmancki, dowcipny, błyskotliwy. Potrafi docenić walory estetyczne, kulturowe i historyczne swego kraju. A przede wszystkim jest facetem, który pojmuje pojęcie “joie de vivre” w sposób, któremu trudno się oprzeć. To mężczyzna, który pracuje po to, by żyć, a nie żyje po to, by pracować. To ktoś kto życie kocha, a jego wymiar sybarycki ma dlań duże znaczenie. I który całym sobą mówi: “hej, korzystaj z chwili, ciesz się nią”. Docenia każdy zmysłowy element naszego bytowania. Piękne widoki – są po to, żeby się nimi napawać. Pyszne jedzenie i wino – by cieszyć nasze zmysły i się nimi delektować, a relacja z drugim człowiekiem skupia się na tym, by czerpać z niej przyjemność odnajdywania i admirowania wszystkiego tego, co w danej osobie nas fascynuje, pociąga i czyni atrakcyjnym.
Życie pozbawione umiejętności cieszenia się nim, radowania z tego, co oferuje, wyprane ze spontaniczności i “chwil zapomnienia” – pozbawione jest czegoś bardzo istotnego dla naszego własnego poczucia zanurzenia w chwili. Staje się rutyną, obowiązkiem, realizacją planu, w którym gubi się to, co najważniejsze: my sami. Paryż może poczekać wyjątkowo urokliwie metaforyzuje te kwestie.
Relacja Anne z Jacques’em oparta jest na kontraście kulturowym bardziej niż na psychologicznym. Choć przecież są ze sobą ściśle powiązane. Amerykanie uchodzą za pragmatycznych, skupionych na osiąganiu celu, przyziemnych. Mało wyrafinowanych, socjotechnicznych. Francuzi zaś za tych, którzy są pełni pasji i odnajdują się bardziej w wizjach i ideach, kreatywnym podejściu do świata i ludzi. Jest w tym tak samo dużo prawdy, jak i wizerunku. Niemniej trudno temu na poziomie “zbiorowej świadomości” – zaprzeczyć.
Tak samo jak temu, że flirt, niedomówienie i odrobina zazdrości stanowią paliwo dla podtrzymania żaru w związku, zapobiegania temu – by nie wygasł.
I tak, zmierzam do puenty. Dwa dni i dwie noce, wymykające się spod kontroli Anne, jako pragmatycznej Amerykanki w towarzystwie zupełnie nie przejmującego się jej “ciśnięciem do celu” Francuza – owocują tym, że zaczyna do niej docierać coś, czego wybierając się w tę podróż, kierowana nieświadomym impulsem – i z pozycji ustatkowanej “żony swego męża”– de facto poszukiwała. A który to umiał zrealizować jej fantazje i marzenia na ten temat niejako “dookoła”.
Paryż może poczekać odzwierciedla pewien rodzaj filozofii życiowej, czy też sposobu na życie, który ja osobiście również admiruję i staram się praktykować J
Radości życia można się nauczyć. Trzeba tylko dać się jej – troszkę ponieść. Troszkę się w niej zagubić. Być dla siebie czule egoistycznym. Umieć sprawiać sobie przyjemność bez oglądania się na innych i oczekiwania, że zrobią to dla nas / za nas. Przestać wszystkich wokół, a przede wszystkim siebie samego stale kontrolować i zamartwiać o to, czy każdy z naszych wyborów i decyzji ma racjonalne uzasadnienie i czemuś praktycznemu służy.
By czuć radość życia – trzeba życie potraktować jak podróż. Bo to podróż jest jego sensem, bez względu na cel.
*** Wszystkie zdjęcia zamieszczone w tekście pochodzą z materiałów prasowych dystrybutora filmu na rynku polskim: Kino Świat