2
sie
2019
161

PAVAROTTI

PAVAROTTI (Pavarotti), Reż. Ron Howard, Scen. Mark Monroe, Wyk. Andrea Grimelli, Nicolette Mantovani, Zubin Mehta, Lorenza Pavarotti, Eugene Kohn, Joseph Volpe, Harvey Goldsmith, Michael Kuhn, Jose Carreras, Bono, USA / Wlk. Brytania, 2019

Luciano PAVAROTTI był fenomenem. I trudno dziwić się twórcy tego dokumentu – Ronowi Howardowi – którego od dawna fascynują postaci większe niż życie – że pragnął zrobić film o słynnym tenorze. Prócz jego epickiego głosu w obrazie mu dedykowanym porusza namiętny, pełen pasji i radości życia stosunek Pavarottiego nie tylko do opery i śpiewu, ale do każdej istotnej dla niego aktywności. To właśnie za to ludzie go pokochali. I to właśnie temu zawdzięcza status ikony i legendy.

Luciano Pavarotti (1935 – 2007)

Niektórzy mają talent do śpiewu operowego. Luciano Pavarotti był operą.

~Bono

Z każdego kadru, czy zdjęcia  – przedstawiającego śpiewaka z czasów wczesnej młodości – wyziera już to “coś” – co dekady później będzie wzruszać do łez nieprzebrane tłumy, zjednywać ważnych i możnych tego świata, poruszać każdego kto będzie miał możność z nim obcować. Twarz Luciano Pavarottiego to twarz mężczyzny o olśniewającym uśmiechu, śmiejących się, figlarnych, acz pełnych ciepła oczach. A z każdego zdania, gestykulacji, sposobu zwracania się czy to do bliskich, czy też współpracowników wyziera bliżej nieokreślone, ale wyczuwalne intuicyjnie nastawienie tego wielkiego artysty do świata. Jest w nim i wrażliwość i empatia. Ale w jego przypadku – połączona dodatkowo z młodzieńczą radością życia i pragnieniem by i inni mogli jej doświadczać…

Jeśli chodzi zaś o aspekt sceniczny – charyzma to moim zdaniem zbyt słabe określenie na fenomen Pavarottiego. Był magnetyzujący!

*    *    *

Zanim nadszedł rok 1990 (czyli pierwszy po upadku PRL’u) nie słyszałam w ogóle o kimś takim jak Luciano Pavarotti. Nie miałam jak. Nigdy nie interesowałam się operą, a już tym bardziej jej najsłynniejszymi wykonawcami. Moi rodzice zaś, jedynie tyle o ile. Muzyki klasycznej owszem słuchało się trochę w moim domu rodzinnym, ale nie za wiele (preferowany był jazz). Aż tu nagle okazało się, że istnieje takie zjawisko jak Luciano Pavarotti, który razem z Placido Domingo oraz Jose Carrerasem – zawojowali świat, w tym także serca mojej rodziny. Oczywiście, wszystko to stało się za sprawą słynnego koncertu trzech tenorów, w termach Karakali w Rzymie, w dzień poprzedzający finał mistrzostw świata w piłce nożnej. Koncert ten na żywo obejrzało 6.000 ludzi i 800.000.000 (słownie: osiemset milionów!) telewidzów na świecie.

Powiem wprost, nie bywam często w operze i nie jestem ani znawcą, ani fanką, ale zawsze kiedy słyszę utwory, które zostały przez nich wykonane (i rzecz jasna nagrane na płytę, która była totalnym “bestsellerem”) – mam łzy w oczach. To była magia, czyste, wzruszające do trzewi piękno muzyki. I głosów je wykonujących. Tu dygresja – ale sądzę, że nie jestem w tym odczuciu odosobniona. Przedstawienia w operze po dziś dzień wielu ludzi odstręczają swoim enturażem. Towarzyszącym im rozmachem inscenizacyjnym, scenograficznym, kostiumami. Które dla nieprzygotowanych i niewprawnych odbiorców mogą się wydawać z jednej strony nieznośnie koturnowe, z drugiej zaś anachroniczne. Trudno się w nich z pozycji “zwykłego widza” odnaleźć. Trzeba bowiem pamiętać o tym, że “uwspółcześnione” w kwestii oprawy scenicznej / wizualnej przedstawienia największych dzieł operowych to sprawa dość nowa. Jeszcze 50 lat temu były nie do pomyślenia…

A Pavarotti wraz z Domingo i Carrerasem – dali ludziom piękno opery w wydaniu czystym, opartym całkowicie jedynie na mocy tego czym muzycznie i wokalnie są dzieła największych jej twórców, z Giacomo Puccinim na czele.

To oni, a zwłaszcza Pavarotti jako pierwsi zrozumieli, że opera aby wyjść do “zwykłych ludzi” – nie potrzebuje opery… Potrzebuje “jedynie” jej śpiewaków, ich głosów, talentu i charyzmy.

I to właśnie jak bardzo telewizja “pomogła” w pewnym sensie Pavarottiemu w karierze oraz to jak wspaniale potrafił to medium wykorzystać do wyższych celów (co jest niezwykle istotne!) – jest w zasadzie osią narracji dokumentu Rona Howarda.

Fillm Pavarotti niezwykle udanie obrazuje ten fakt. Bo też, co znowu podkreślić muszę, nie będąc wielbicielką i stałym bywalcem opery (a tych na świecie – jest raczej globalnie rzecz ujmując – niewielu) nie miało się zbytnio wielkich szans do czasu Pavarottiego i zjawiska zwanego “trzej tenorzy” doświadczyć tego jak porażającą moc mają arie operowe, jej najsłynniejsze partie z “nessun dorma” z opery Turandot na czele. Która w wykonaniu Pavarottiego wycisnęła łzy z oczy milionom ludzi na świecie. Bo też – co wspaniale podkreślił zacytowany przez mnie muzyk Bono, wokalista kultowego zespołu U2 (który koncertował z Luciano, śpiewając słynne “Ave Maria”) oraz nagrał z jego udziałem w 1995 roku utwór “Miss Sarajevo” i brał udział w koncertach charytatywnych na rzecz mieszkańców tego miasta, którzy ocaleli z masakry jaką była wojna na terenie byłej Jugosławii) – Pavarotti potrafił oddać wszystko to, o czym śpiewał w sposób, którego nie umie do tej pory nikt! W jego wielkich, brązowych oczach, w mimice twarzy odzwierciedlała się każda emocja bohatera libretta, którego arie wykonywał.

Pavarotti performs at the People’s Assembly in Peking, China. (Photo by  Vittoriano Rastelli/CORBIS/Corbis via Getty Images)

A opera – co trzeba podkreślić, albo niektórym wręcz uzmysłowić – jako forma sztuki licząca już setki lat – od zawsze zajmuje się tym, co dla gatunku ludzkiego jest najbardziej dojmujące, bolesne i emocjonalnie poruszające: miłością, żądzą, pasją, zdradą, zemstą, cierpieniem, podstępem, niegodziwością. A na śmierci – kończąc.

Zbliżenia telewizyjnych kamer na twarz Pavarottiego – potęgowały siłę wyrazu tego, o czym śpiewał swoim fenomenalnym, absolutnie wybitnym. Ba! – epickimi głosem.

*    *    *

W filmie Pavarotti ceniony reżyser Ron Howard – którego zdają się szczególnie mocno fascynować jako twórcę filmowego postaci większe niż życie (laureat Oscara za “Piękny umysł” a także twórca tak doskonałych filmów jak: “Apollo 13”; “Frost / Nixon” czy też “Wyścig”) wykonał kawał świetnej roboty, aby dotrzeć do sedna opowieści o fenomenie Luciano Pavarottiego. To trzeci z serii dokumentów w reżyserii tego artysty, w których podejmuje temat wielkich gwiazd muzyki – wcześniej powstał obsypany nagrodami film The Beatles: Eight Days a Week – The Touring Years, a następnie Made In America, poświęcony festiwalowej działalności Jay-Z.

Howard – jak twierdzi – miał okazję spotkać Pavarottiego wiele lat temu, prywatnie i rzecz jasna uległ jego hipnotyzującemu czarowi z prędkością światła. Śpiewak go zafascynował właśnie swoją osobowością, bo amerykański reżyser nie miał pojęcia o operze.

Znajdziemy zatem w obrazie Pavarotti materiały nigdy wcześniej nie publikowane: archiwalne zdjęcia, nagrania z domowej biblioteki, jak i wypowiedzi członków jego rodziny, w tym pierwszej żony i ich córek, które na potrzeby tego filmu pierwszy raz występują publicznie. Howard stara się naświetlić fenomen Pavarottiego w jak najszerszym spectrum i przedstawić go nie tylko jako posiadacza zaiste nieziemskiego głosu, ale przede wszystkim właśnie jako człowieka który operę szczerze kochał i chciał ją przybliżać innym. Pełnego pasji, mającego w sobie jakiś rodzaj wewnętrznego żaru, który go “nakręcał”, prowadził całe życie – tak zawodowe, jak i prywatne. Bo przecież, trzeba to podkreślić, gdyby nie ten fakt, Pavarotti mógłby z powodzeniem (również finansowym) istnieć jedynie w świecie opery rozumianej jako hermetyczny świat, dostępny nielicznym i przez nielicznych odwiedzany. Był gwiazdą największych sal operowych na świecie już we wczesnej młodości. Zadebiutował w 1961 roku – nie mając jeszcze 30 lat – jako Rudolf w “Cyganerii” Pucciniego, odnosząc wielki sukces. Do 1968 roku “zaliczył” występy na najbardziej liczących się scenach operowych świata: Covent Garden w Londynie. La Scala w Mediolanie i Metropolitan Opera w Nowym Jorku.

Ale Luciano Pavarotti chciał więcej. Nie tylko dla siebie. Chciał więcej dla opery. I to właśnie okazało się być kluczem do jego gigantycznego sukcesu.

DPPXN5 Aug. 17, 2006 – Luciano Pavarotti with Princess Diana. UPPA – – LUCIANOPAVAROTTIRETRO(Credit Image: © Globe Photos/ZUMAPRESS.com)

*    *    *

Ron Howard długo zastanawiał się jaką formę ma nadać swojemu filmowi dokumentalnemu o Pavarottim. A im bardziej zbierał materiały i zagłębiał się w życie śpiewaka – tym bardziej zaczynał sobie zdawać sprawę z tego, że opowieść o nim powinna mieć strukturę podobną do samych przedstawień operowych, czyli składać sie z trzech aktów. Bo też życie Luciano przypomina dramat utkany z konfliktów wewnętrznych i poczucia odpowiedzialności za “misję propagowania opery wśród ludzi”, która wraz z latami wymagała od niego coraz większego wysiłku, stworzenia dlań oprawy, czyli życia będącego poniekąd wiecznym spektaklem – a tym, kim się czuł i kim pozostać chciał jako człowiek prywatny. A był (jak na jego monstrualny sukces i gigantyczną sławę jaka osiągnął) mężczyzną dość skromnym, o nieco rubasznym poczuciu humoru, skłonnym do żartów. A przede wszystkim uwielbiającym cieszyć się życiem i jego przyjemnościami. Pavarotti wszystkiemu, co robił oddawał się z namiętną pasją. Nie potrafił być człowiekiem “półśrodków”.

C5NE8X luciano pavarotti, nicoletta mantovani

Zatem z  dokumentu poświęconemu Pavarottiemu dowiecie się właśnie tego, jakim prywatnie człowiekiem byl Luciano. I jest to obraz człowieka z krwi i kości. Który doświadczył zarówno życia słodyczy, jak i dramatycznych i bolesnych wydarzeń, chorób i cierpienia – w tym najbliższych mu osób. A także nagonki mediów, kiedy będąc już w podeszłym wieku, związał z młodszą o 35 lat Nicolettą Mantovani. Mającego swoje przywary i słabości, czysto ludzkie, takie jak skłonność do obżarstwa (rzecz jasna kuchnię swego regionu Italii kochał najbardziej na świecie), jak i drobne “celebryckie kaprysy”. Myliłby się jednakże ten, kto by uważał, że o wielkim sukcesie śpiewaka przesądziły jedynie jego talent oraz tzw. szczęśliwe zbiegi okoliczności. Kiedy już został profesjonalnym śpiewakiem operowym – stał się świadomy swej wartości i potrafił świetnie zadbać o swoje życie zawodowe.

Urodził się i umarł w Modenie – średniej wielkości mieście na północy Włoch, w rejonie Emilia-Romania. Pochodził z prostego i niezamożnego domu. Ojciec był piekarzem, który amatorsko śpiewał w chórze, również jako tenor. Matka nie pracowała. Luciano już jako dzieciak był oczarowany głosem swego ojca, a potem swojego idola – Enrico Caruso. Śpiewał przez całe dzieciństwo. Ale bardzo długo nawet nie wyobrażał sobie, że będzie profesjonalnym śpiewakiem operowym, a o tym, że zostanie “Królem Wysokiego C”, najsłynniejszym tenorem II-giej polowy XX wieku – nawet nie wspominając. Uwielbianym na całym świecie. Którego głosu będą słuchać dosłownie miliony! Zanim wygrał pierwszy konkurs piosenki i zaczął studiować śpiew – był skromnym nauczycielem w szkole podstawowej.

Czyż samo to w sobie nie jest fascynujące?

Ale najbardziej fascynujące i poruszające jest to, że Pavarotti od czasu, kiedy nie był pewny swego olśniewającego talentu, do momentu kiedy każdy mieszkaniec globu znał jego nazwisko, a jego sława była porównywalna do największych gwiazd muzyki rockowej – nigdy nie zatracił poczucia, że o coś mu chodzi. I to o coś ważnego. I tym czymś nie było tylko propagowanie opery, zachęcanie do niej, ale dawanie ludziom nadziei, poczucia piękna, wiary w to, że świat jest miejscem, w którym ci, którym się powiodło – troszczą się o tych, którzy mieli mniej szczęścia. Ostatnie dwie dekady jego życia to stałe działania dobroczynne.

Żaden śpiewak operowy przed nim nie został uhonorowany przez ONZ tytułem Ambasadora Pokoju.

I to właśnie czyni go największym tenorem zeszłego stulecia. Kimś, kogo głos był bezcenny. Bo był nie tylko słuchany, ale słyszany!

*** Wszystkie zdjęcia wykorzystane w tekście pochodzą z materiałów prasowych dystrybutora filmu PAVAROTTI na rynku polskim: Best Film

You may also like

PERFECT DAYS
NIEBIESKOOKI SAMURAJ
BĘKART
PAMIĘĆ

Skomentuj