POWRÓT DO ITAKI
POWRÓT DO ITAKI ( Retour à Ithaque). Reż: Laurent Cantet , Scen: Laurent Cantet, François Crozade (na podstawie powieści Leonarda Padury) Wys: Isabel Santos, Jorge Perugorría, Fernando Hechavarria, Néstor Jiménez, Pedro Julio Díaz Ferran. Francja, 2014
Tego typu filmy jak Powrót do Itaki trzeba lubić, by je cenić. Kto nie ma w sobie upodobania do refleksji, może się znudzić. Ja się nie nudziłam, a wręcz przeciwnie.
Jest to opowieść, która zasadza się na pewnym niezbywalnym założeniu – dla mnie interesującym. A jest nim narracja oparta o rozważania “przedstawicieli inteligencji socjalistycznej”. To może budzić u niektórych szyderstwo. Pfff! A cóż to znowu za historia i kogo to obchodzi?
No cóż. Mnie obchodzi.
Reżyserem kameralnej opowieści o piątce przyjaciół, Kubańczyków, rodem z Hawany jest Laurent Cantet – ten sam, który został uznany jest za jednego z najważniejszych francuskich twórców filmowych po filmie “Odjazd” i który prestiżowy magazyn „Slant” umieścił na liście najważniejszych filmów 2000 roku, a „The Guardian” w pierwszej dziesiątce najważniejszych filmów pierwszej dekady XXI wieku. Prawdziwą sławę przyniosła mu jednak zdobyta w 2008 Złota Palma w Cannes za „Klasę” – realistyczny dramat o relacji nauczyciela z uczniami z różnych kręgów kulturowych.
Powrót do Itaki zrealizowany w konwencji teatralnej jedności miejsca, czasu i akcji skupia się wokół postaci Amadeo (Néstor Jiménez), pisarza, przeżywającego kryzys twórczy. Który po szesnastu latach emigracji wraca z Hiszpanii na Kubę. Poznamy go w sytuacji niby to banalnej – spotkania z przyjaciółmi “ze starej paczki” po latach. U jednego z nich, na tarasie z widokiem na najsłynniejszą hawańską promenadę – Malecón – Amadeo tej nocy skonfrontuje się zarówno z ludźmi, których kiedyś opuścił, Kubą, do której wrócił, jak i z nieubłaganym upływem czasu.
W tym miejscu trudno mi nie wspomnieć o jednym z najsłynniejszych utworów barda czasów socjalizmu polskiego – Jacka Kaczmarskiego, pt. “nasza klasa”. To porównanie przychodzi mi na myśl tym szybciej i łatwiej, że dzieciństwo i nastolectwo spędziłam w PRL, z którego wiele osób wyjeżdżało gdzieś, na Zachód. Gdzie miało być lepiej i piękniej. I gdzie czekać miała ich mityczna wolność osobista.
Już jako dziecko musiałam zrozumieć, że wyjazd z kraju reżimowego był często wyborem wiążącym się z tak wielkimi kosztami, żebym mogła o tym zapomnieć. Będąc w podstawówce byłam świadkiem ludzkich dramatów. Zostawionych tu w kraju żon czy mężów. Dzieci. Rodziców. Rozłąk, które miały być przejściowe, a często zamieniały się w bolesną ranę. Na całe życie.
Dlatego dla mnie – osobiście – Powrót do Itaki to ciekawe studium socjologiczne. W którym ogniskową stanowią pogawędki przyjaciół, a patrząc na to szerzej – próba ujęcia tego jak żyje się na Kubie. W tym przypadku pewnej grupie społecznej, zwanej inteligencją. Bohaterowie tego obrazu mają za sobą wspólnotę lat młodzieńczych, z czasów licealnych i studenckich. Połączyła ich kiedyś wspólna zabawa, tańce, pijaństwa, popalanie trawki, romanse, zachłyśnięcie Ameryką i wytworami jej popkultury, upajanie się nielegalnie zdobytymi nagraniami The Beatles, Mamas and Papas, The Rolling Stones. A przede wszystkim marzenia – o byciu wolnym, swobodnym, o możliwości wyrażania siebie bez strachu o przyszłość.
Fantazje o zachodnim bogactwie, przedmiotach, markach, atrybutach prestiżu miały tu znaczenie (o ile w ogóle) marginalne.
Butelka Coca – Coli, czy modny ciuch stanowiły jedynie widoczne “logotypy” dla wytęsknionej idei. A tę stanowiła demokracja. Nie konsumpcjonizm.
Teraz zaś – z racji tego, że ich spotkanie ma miejsce po prawie dwóch dekadach rozłąki – a oni sami wkraczają już w “smugę cienia” – okazuje się, że to co kiedyś ich łączyło w mrzonkach i fantazjach – z biegiem czasu stało się głównie bagażem bolesnych doświadczeń, których dyktatura Castro im dostarczała przez ten czas – bezustannie.
Nawet dla Amadeo, który się z niej wyrwał.
Powrót do Itaki (swoją drogą trudno mi nie odnieść się w tym miejscu do tytułu tego obrazu, który nawiązuje do mitu o wyspie, z której pochodził Odyseusz) ma charakter symboliczny.
“Kuba – wyspa jak wulkan gorąca” – wraz ze stolicą – Hawaną niegdyś “perłą Karaibów” – niezwykłą, magiczną niemalże, mającą swój jedyny i niepowtarzalny kulturowy rys, rytm, klimat – to coś znacznie większego niż państwo, czy ojczyzna. To osobny świat, który jego mieszkańcy noszą w sobie. Mają zaszyty pod skórą, bez względu na wszystkie dziejowe wydarzenia, dramaty, trudności.
I o tym głównie opowiada najnowszy obraz Canteta. O tym, że Kuba, a szczególnie Hawana dla bohaterów, przedstawicieli pokolenia wychowanego nie tylko w państwie reżimowym, ale w świecie przed-cyfrowym, czyli karmiącym się znacznie bardziej fantazjami i wyobrażeniami niż realnym i rzeczywistością stanowi idee, do której uczucia rozdarte są pomiędzy miłością, nienawiścią, a goryczą.
To pokolenie to „ofiary” złego czasu. Gigantyczny kryzys jaki miał miejsce na Kubie (lata 90-te zeszłego wieku) spadł na nich wtedy, gdy byli w szczycie możliwości zarówno fizycznych, jak i twórczych. Historia i polityka rzuciła się im do gardeł jak rozwścieczony pies. A kiedy udało się im w końcu wylizać z ran, siniaków i złamań, zrobiło się za późno na „zaczynanie od nowa”. Zarówno dla Rafy – malarza, ktory się tak kiedyś pięknie zapowiadał, inżyniera Aldo – obecnie konserwatora akumulatorów samochodowych, Tani – okulistki, klepiącej biedę i żyjącej z prezentów od dzieci z Miami i łapówek od pacjentów, jak i Eddy’ego – któremu dzięki flirtowi z reżimem niby to się udało najbardziej z nich wszystkich. Przynajmniej “się dorobił”.
I choć Powrót do Itaki nie jest tak świetnym filmem jak “Inwazja barbarzyńców” Denysa Arcanda – ma znacznie mniej intelektualnego wysublimowania, lekkości i wdzięku – niemniej się moim zdaniem broni: dobrymi dialogami, wyważonym rozłożeniem akcentów między dramatem a humorem. Dobra grą aktorską. A przede wszystkim punktuje coś, co czyni ten obraz w moich oczach wartym uwagi. A jest nim fakt, że Kuba w obrazie Canteta zostaje przedstawiona jako “state of mind”.
To dokładnie tak samo jak z pewnym pokoleniem Polaków, tak jak bohaterowie tego filmu, ludzi mocno po 50-tce. Urodzonych w reżimie, w nim wyrosłych i nim przesiąkniętych, do szpiku kości. A to jak druga skóra. Nawet na emigracji (a może tym bardziej tam) przykleja się do ciała coraz bardziej.