PRAWDZIWY BÓL
PRAWDZIWY BÓL (A Real Pain) Reż. & Scen. Jesse Eisenberg, Obsada: Jesse Eisenberg, Kieran Culkin, Will Sharpe, Jennifer Grey, Kurt Egyiawan, Liza Sadovy, Daniel Oreskes, USA / Polska, 2024
Jedno z moich najulubieńszych powiedzeń brzmi: jak ktoś ma do czegoś talent – to jest to widać! Swoją drugą fabułą pt. PRAWDZIWY BÓL – Jesse Eisenberg udowadnia, że uformował się z niego reżyser filmowy pełną gębą! Prawdziwy ból to filmowa perełka, która zasysa do swej opowieści i chwyta za serce od pierwszych scen. Doskonałe dialogi i kreacje aktorskie – dopełniają dzieła. ❤️
Jesse Eisenberg stał się globalnie rozpoznawany za sprawą roli (nominacja do Oscara) twórcy Facebooka Marka Zuckerberga w kultowym „The social network” Davida Finchera z 2010 roku. Miał wtedy 27 lat. I w zasadzie od tamtej pory można było przypuszczać, że jego kariera potoczy się sztampowym hollywoodzkim torem – będzie występował to tu – to tam, u lepszych i gorszych reżyserów – aż się zestarzeje 😜…
Nie wiedzieć czemu ani kino, ani inni twórcy nie mieli na niego pomysłu, choć wydawał się predystynowany do ról dramatycznych, a przede wszystkim do grania wyrazistych postaci „zwykłych chłopaków z sąsiedztwa”. Moim zdaniem ma aktorski talent, więc potencjalnie mógłby odnosić spore zawodowe sukcesy. Tak się jednak nie stało. Czy to w ambitnych filmach fabularnych europejskich reżyserów (np. w „Głośniej od bomb” Joachima Triera), czy to popularnych i docenianych amerykańskich produkcjach serialowych („Rozterki Fleischmana”) inni aktorzy wypadali znacznie lepiej od niego lub „kradli mu show”.
W tzw. międzyczasie, jak każdy aktor, który musi grać żeby zarabiać na życie Eisenberg występował głównie w rolach drugoplanowych, często w filmach poświęconych superbohaterom („Liga Sprawiedliwości”, „Batman kontra Superman: Świt sprawiedliwości”). I w mojej opinii – było to zawsze bardzo poniżej jego możliwości. Ale może to nie o to w ogóle w tym wszystkim chodziło…
Bo Jesse Eisenberg (a wiem co mówię, bo obejrzałam i przeczytałam wiele wywiadów mu poświęconych) jest niezwykle inteligentnym i wrażliwym człowiekiem. W dodatku skromnym i totalnie pozbawionym gwiazdorskich zapędów. Przypuszczam, że jego skłonność do autorefleksji i duża samoświadomość zaprowadziła go do miejsca, w którym uznał, że nie jest w stanie zrealizować się w pełni jako aktor. I co więcej uważam, że stało się bardzo dobrze, że Eisenberg zapragnął pisać scenariusze i reżyserować zamiast czekać na telefony od swojego agenta…
Jego pierwsza autorska praca w obu tych rolach „When you finishing saving the world” z roku 2022 nie spotkała się z przychylnym przyjęciem ani krytyki ani widzów, choć miała doskonałą obsadę (m.in. Julianne Moore). No, ale to były tzw. pierwsze koty za płoty.
Nie minęły dwa lata od jego debiutu w roli scenarzysty i reżysera w jednym – a dostaliśmy od Eisenberga film, który jest – doskonały pod oboma tymi względami! Wielkie brawa!
* * *
Prawdziwy ból to film z gatunku tych, które uwielbiam szczególnie. Trochę kino drogi, trochę komediodramat, a trochę współczesna odyseja. Pięknie wycyzelowana koncepcyjnie – z pozoru – mała i skromna historia, którą można by streścić w pięciu zdaniach. A jednak znacznie większa, emocjonująca i wielowarstwowa – niż by się mogło z początku wydawać.
Wzrusza do łez niejako mimochodem, a miejscami śmieszy leciutkim, ironicznym dowcipem sytuacyjnym.
Przede wszystkim – jednak – jest to obraz cudownie napisany i bajecznie zagrany. ❤️
Dlatego też wszystko w Prawdziwym bólu wypada – prawdziwie.
W zasadzie można powiedzieć także, że Prawdziwy ból opowiada o Polsce na sposób jakiego w kinie, w którym nasz kraj jest przedstawiany z pozycji „turysty z Ameryki” – do tej pory nie było. Odczuwana jako totalnie wiarygodna – sentymentalna i czuła nuta tego obrazu pochodzi bowiem z serca jego reżysera, który ma polskie korzenie. Prababcia Eisenberga pochodziła z Krasnegostawu na Lubelszczyźnie.
Druga kwestia, która przydaje temu obrazowi tak samo wielkiego uroku, jak i wiarygodności – to fakt, że Eisenberg ma doskonały słuch filmowy, w tym wybitne ucho do dialogów. Wiecie, że mam kota na tym punkcie – dlatego też cieszy mnie więcej niż bardzo, że jego genialna praca jako scenarzysty została przez branżę filmową doceniona (scenariusz Prawdziwego bólu do tej pory otrzymał nagrody na festiwalu w Sundance, Bafta, Satellite Awards i Film Indpendent Spirit Awards i jest nominowany do Oscara).
Ponadto Eisenberg jako zawodowy aktor (co potwierdza złotą zasadę, że najlepiej wiedzą jak pracować z aktorami ci, którzy sami mają na koncie takie doświadczenie) genialnie pracuje z obsadą. Nie dziwi mnie wcale, że Kieran Culkin – kreujący w Prawdziwym bólu rolę drugoplanową – do tej pory zdobył praktycznie wszystkie najważniejsze nagrody branżowe (m.in. Złoty Glob, Bafta, Critics Choice Awards i Film Independent Spirit Awards) i jest nominowany do Oscara. Kreacja Culkina w roli Benji’ego Kaplana to „tour de force” tego obrazu! I powiem to od razu w tym miejscu – trzeba mieć bardzo dużo wyczucia i talentu reżyserskiego, aby wiedzieć komu powierzyć tę rolę w swoim własnym filmie. A co więcej napisać ją tak, jak zrobił to Eisenberg.
Chapeau bas!
Przy okazji recenzji Prawdziwego bólu, muszę również nadmienić, że Eisenberg ewidentnie posiada umiejętność w branży filmowej nie do przecenienia – umie zjednywać do pracy ze sobą najlepszych z najlepszych – w tym także producentów. Ze strony polskiej, która koprodukowała Prawdziwa ból – jest to Ewa Puszczyńska, nasza najlepsza i najbardziej nagradzana producentka filmowa (m.in. „Zimna wojna” oraz „Strefa Interesów”), a ze strony amerykańskiej Emma Stone, podwójna zdobywczyni Oscara, która od ładnych już paru lat poza karierą aktorską realizuje się zawodowo i na tym polu, z coraz większymi sukcesami. Za zdjęcia odpowiada wschodząca gwiazda światowej kinematografii: Michał Dymek („Dziewczyna z igłą”).
* * *
Już od pierwszych scen Prawdziwego bólu wiemy, że narracja tego obrazu jest oparta o coś, co kino kocha – a jest to konflikt, czy też silna opozycja jaką tworzą główni bohaterowie.
Najpierw poznajemy Benji’ego Kaplana (f e n o m e n a l n y Kieran Culkin), który siedzi na lotnisku w Nowym Jorku i czeka – na jak się dowiadujemy – swojego kuzyna Davida (świetny Jesse Eisenberg), który utknął w korku.
Razem zamierzają polecieć do Polski. Kraju z którego pochodzi ich zmarła niedawno babcia, której udało się przeżyć Holocaust, a następnie wyemigrować do USA. Eisenberg słusznie założył, że jego ekranowe emploi – inteligenta i mocno neurotycznego nowojorskiego Żyda w typie jaki wymyślił kiedyś Woody Allen zestawione z ekranowym emploi Kierana Culkina, który jest globalnie kojarzony z rolą Romana Roya w serialu „Sukcesja” – przyniesie efekt piorunująco – doskonały 💞🤩👏
To pierwszorzędny wstęp do opowieści, która zaczyna się dość zabawnie, uber kontrastowo i ironicznie, by dość szybko zwekslować w stronę refleksyjną i poważną, ale jednak nie aż tak, aby nadmiernie ciążyć widzom w odbiorze! Prawdziwy ból jest obrazem, w którym „narracyjne flow” jest poprowadzone perfekcyjnie. Niemalże bezszwowo. Wyjątkowo sprawnie prowadzeni ręką reżysera ze scen będących kwintesencją komizmu sytuacyjnego zostajemy przez Eisenberga wrzucani w rejestry dramatyczne niemalże naprzemiennie, przez cały film. Wiemy przecież, że skoro tytuł filmu brzmi Prawdziwy ból – gdzieś on zatem musi znaleźć swoje miejsce w tej opowieści.
To, co doceniam więcej niż bardzo – to fakt, że ból czy też trauma związana bezpośrednio z Holocaustem i miejscami jego pamięci jest jedynie ramą dla historii o tu i teraz, a zatem o bólu, którego przejawy u bohaterów będziemy śledzić w innych rejestrach, niby małe i drobne, ale jednak ważne i z tematem głównym powiązane.
Eisenberg do tematu żydowskich korzeni, ich śladów w naszym kraju zostawionych, a ważnych dla kuzynów (choć dla każdego inaczej) wraca przez cały film, zestawiając je naprzemiennie z tym, co ich dotyczy bezpośrednio. Tak z osobna (w ich własnym życiu), jak i wspólnie – jako bliskich krewnych, którzy wychowywali się razem i byli sobie w dzieciństwie bardzo bliscy, ale z biegiem lat się od siebie oddalili.
Dziś są dla siebie nie tyle obcy co już „niezrozumiali”. Prowadzą kompletnie różne życie zawodowe i rodzinne, mają kompletnie inne osobowości, i sposoby na funkcjonowanie wśród ludzi. David to klasyczny „sztywniak”, lekko wycofany, zamknięty w sobie, poukładany, racjonalny i pragmatyczny, a w relacjach z ludźmi uprzedzająco grzeczny i za wszelką cenę dążący do braku konfrontacji. Benji – stanowi jego całkowite przeciwieństwo. Wszędzie go pełno, spontaniczny, ekstrawertywny, stale dowcipkujący i ironizujący. Na jakiś przedziwny sposób umie jednak zjednać sobie ludzi, choć wydaje się chodzącym „chaosem” i „wali prosto z mostu” co sądzi na każdy temat.
Kuzyni po przybyciu do Warszawy meldują się w hotelu. Następnego dnia mają razem z niewielką grupą innych amerykańskich turystów żydowskiego pochodzenia lub zaintersowanych judaizmem i Holocaustem udać się na zorganizowaną kilkudniową wycieczkę po Polsce śladami miejsc pamięci o Żydach. A zakończyć ją już samodzielnie w miejscu, gdzie kiedyś mieszkała ich babcia. Której postać była szczególnie ważna dla Benji’ego.
Ich przewodnikiem będzie niejaki James (w tej roli Will Sharpe znany z drugiego sezonu serialu „Biały lotos”) Brytyjczyk, który ma olbrzymią wiedzę historyczną o Holocauście, zdobytą na wyśmienitym uniwersytecie, ale jak się okaże „prawdziwego bólu” z tym tematem związanego – nie czuje…
Jaki zatem jest ten tytułowy prawdziwy ból – moglibyście zapytać. I jest to dobre pytanie. Klucz do tego filmu bowiem tkwi w tym na jaki sposób Jesse Eisenberg o nim opowiada. A robi to w sposób bardzo subtelny, wyważony, wnikliwy i mądry. Nie chcę opisywać fabuły tego obrazu, której śledzenie jest wielką przyjemnością również dlatego, że jest skupiona na detalach, małych, drobnych elementach, które układają się w poruszającą emocjonalnie szerokokątną perspektywę.
Mój wielki zachwyt Prawdziwy ból wzbudził także i tym, że Eisenberg nie mial na celu „wyzyskania” tematu tak przecież wielkiego i potężnego jakim jest Holocaust po to by go zmonetyzować, czy uczynić patetycznym. To raczej kameralna próba zmierzenia się z zagadnieniem, które jest bardzo delikatne ze swej natury, a o którym mówi się otwarcie dopiero od niedawna, jakim jest „genetycznie przenoszona” trauma pokoleniowa. Ból związany z doświadczeniem Holocaustu wsączył się na bardzo indywidualny sposób w życie każdego z uczestników wycieczki po Polsce, stając się rodzajem „dziedzictwa” dla całkowicie współcześnie żyjących ludzi, których bliscy go doświadczyli… Obraz ten jest także niezwykle dojrzałą próbą opowiedzenia o tym, że ból psyche jest czymś co zawsze ma wymiar podwójny. I na dodatek często niewidoczny. Cierpienie jakże nierzadko zawiera się najmocniej w swej opozycji – czyli w zaprzeczaniu mu. Lub umacnia się i rośnie w ukryciu, w całkowitym milczeniu, mechanizmie wyparcia – jakim zostaje otoczone.
To dlatego kuzyni zbliżą się ponownie do siebie, dopiero wtedy gdy się przed sobą otworzą. A stanie się to z inicjatywy Benji’ego. To on i jego działania, permanentnie wrzucające Davida w sytuacje poza jego strefą komfortu spowodują, że w końcu każdy „wyjdzie ze swej skorupy”, odsłoni się, pokaże miękkie podbrzusze kogoś kto wybrał, aby udawać, że go nic nie boli. Tyle że kuzyni realizowali ten cel na inne sposoby i inaczej sobie ze swoim bólem na codzień radzili. David przyjął, że może prowadzić życie „odcinając się grubą kreską” od tego co było za sprawą pieczołowicie kontrolowanego, amerykańskiego tu i teraz. Benji zaś udając prze sobą samym i światem, że doskonale radzi sobie z rzeczywistością i poczuciem swojego w niej zagubienia jako ktoś, kto jest nadwrażliwy i mocno empatyczny…
Eisenberg swoim filmem chce także, abyśmy się zastanowili nad tym, czym jest dla nas – historia. Dla nas – jako tych, którzy uczymy się jej w szkołach, którą nakazuje się nam zajmować za sprawą kolejnych rocznic, przemówień i „pomnikowych upamiętnień”. Zadaje pytanie o to czy ma to sens i co wnosi w nasze codzienne życie. I czy ci, którzy jej nie doświadczyli w swoim osobistym drzewie genealogicznym są w stanie w ogóle się z nią na jakiś sposób utożsamić?
Czy „tradycyjna pamięć” o historii ludzi, którzy doświadczyli traumy wymaga aby stale o niej mówić, stale nad nią rozdzierać szaty i płakać? A może jest to kwestia czegoś znacznie ważniejszego, a uznawanego jednak za mniej ważne?
Czy istnieje hierarchia bólu i jego rodzajów? Czy rodzinne cierpienie nie zasługuje na pochylenie się nad nim i jego przyczynami z równą powagą?
Splot tego co było i co jest – zdaje się sugerować Eisenberg jest supłem nie do rozwiązania. Można próbować go przecinać, czy się od niego odcinać. Tyle, że prowadzi to donikąd. Najzdrowiej jest go zaakceptować, przyjąć. Pogodzić się z nim.
* * *
Mój kinofilski zachwyt filmem Prawdziwy ból bierze się z rejestrów bardzo ludzkich, tych, które pochodzą z serca mnie jako widza, a nie kogoś, kto ten film mierzy miarką na skali kinematograficznych osiągnięć tych, którzy kino robią. Zawsze to powtarzam i nie zanosi się abym zmieniła zdanie. Koniec końców kino to sztuka przemawiania do ludzkich serc i umysłów. Umiejętność opowiadania historii, które są w stanie poruszać emocjonalnie, wnikać w zakamarki duszy, robić szczeliny w do tej pory zamkniętej na inne spojrzenie – perspektywie. Eisenberg to rozumie i zdaje się, że właśnie posiadł umiejętność realizowania tej idei – jako filmowiec. Prawdziwy ból jest bowiem obrazem, w którym udało mu się coś, co udaje się bardzo niewielu i to najlepszym. Jego film jest cudownie wyważony emocjonalnie i intelektualnie. Nieskomplikowany, acz głęboki. Potrafiący w sposób klarowny i prosty opowiedzieć o bardzo skomplikowanych sprawach. W dodatku wygrywając to wszystko na nucie, która jest łagodna, czuła i zabawna, miast być konfliktująca i jątrząca stare rany.
Eisenberg wie, a ja jestem mu za tę perspektywę niezmiernie wdzięczna, którą w Prawdziwym bólu przyjął jako swego rodzaju narracyjne credo, że trzeba dużo uważności na drugiego człowieka, dużo empatii, a jeszcze więcej chęci skupienia się nie tylko na sobie – aby móc ból zobaczyć tam gdzie jest ukryty lub przyczajony. A przede wszystkim tam, gdzie cierpiący chce – aby był niewidoczny dla innych. I żeby z bólem móc obcować i sobie z nim radzić – trzeba umieć go innym także móc pokazać, ujawnić, odsłonić się w prawdzie, w intymnym geście – słabości. Dopiero wtedy staje się prawdziwy dla innych … Tak jak w fenomenalnie napisanej scenie końcowej tego obrazu, która jest lustrzanym odbiciem sceny początkowej. I zostawia nas z pytaniem…
Ból nie znika magicznie. Kiedy jest oswojony – przybiera jedynie inną postać. Czasami jedynie taką, która jest łatwiejsza do znoszenia i da się z nią żyć.
Bo przecież ból towarzyszy naszemu życiu na taki czy inny sposób, jest w nie wpisany. Ważne jest raczej to jak bardzo on nam ciąży i czy jesteśmy z nim pozostawieni sami czy też nie…