23
mar
2019
141

PRZEDSZKOLANKA

PRZEDSZKOLANKA (The Kindergarten Teacher), Reż & Scen. Sara Colangelo, Wyk. Maggie Gyllenhaal, Gael Garcia Bernal, Michael Chernus, Parker Sevak, USA, 2018

Niech Was nie zwiedzie tytuł tego filmu. PRZEDSZKOLANKA to prześwietnie wyreżyserowana – bardzo nieoczywista historia – z dużą dozą suspensu. Z mocno niepokojącym klimatem i ważnymi pytaniami w tle… A absolutnie rewelacyjna kreacja aktorska Maggie Gyllenhaal w roli głównej – tytułowej Przedszkolanki – dopełnia ten wyjątkowy obraz w sposób niezapomniany!

 

 

Jeśli idzie o aktorskie rodzeństwo Gyllenhaal – cóż – będzie to nieco seksistowska uwaga, ale taka jest prawda – niezmiernie lubię patrzeć na jej brata Jake’a, ale oglądać wolę Maggie – jeśli rozumiecie co mam na myśli 😉

Podziwiam talent Maggie Gyllenhaal od dawna. I nigdy nie zapomnę wrażenia jakie na mnie zrobiła w pierwszym obejrzanym filmie z jej udziałem, pt. “Sekretarka”.

Oprócz niewątpliwego talentu i doskonałego warsztatu aktorkę tę cechuje coś bardzo rzadkiego w kinie, a jest tym umiejętność hipnotyzowania widzów. Jednakże – na co wskazuje przebieg jej kariery – od nagród filmowych i udziału w wielkich produkcjach za setki milionów dolarów Maggie interesuje bardziej jakość czy też istotność tematyki, jaką podejmują obrazy, w których bierze udział. Jak i w ogóle jej rola jako artystki. Nie tylko że jest producentką wielu z tych projektów, które firmuje swoim nazwiskiem, ale także jest bardzo aktywną działaczką ruchu # Time’s Up.

Szczerze podziwiam to, że zadania aktorskie traktuje z tak dużym zaangażowaniem społecznym. Podejmując się grania postaci bardzo niejednoznacznych, trudnych do łatwego zdefiniowania, wymykających się stereotypom lub sztywnym konwencjom:

Nie interesują mnie bohaterki, które są jakąś fantazją na temat silnej kobiety. Chcę grać prawdziwe kobiety, takie, które mają swoje mocne strony, ale jednocześnie pod pewnymi względami są zagubione, złamane, kruche. W bohaterce, którą gram, chcę tego wszystkiego naraz…

Przedszkolanka to druga fabuła Sary Colangelo – nagrodzona na zeszłorocznym Festiwalu Filmowym w Sundance za najlepszą reżyserię. Jest to remake uznanego izraelskiego filmu z 2014 roku, wyreżyserowanego przez Nadava Lapida, tegorocznego laureata Złotego Niedźwiedzia na Festiwalu Filmowym w Berlinie. Maggie Gyllenhaal jest także jedną z producentek Przedszkolanki.

*     *     *

Lisa Spinelli (powtórzę jeszcze raz – f e n o m e n a l n a Maggie Gyllenhaal) ma około 40 lat. Wydaje się mieć wszystko to, co potrzebne do satysfakcjonującego życia: kochającego, dobrego męża (Michael Chernus), dwoje nastoletnich dzieci, miły, duży dom na przedmieściach Nowego Jorku. I pracę, którą więcej niż lubi i która wydaje się jej dostarczać szeregu radości. Kiedy ją poznajemy w roli zawodowej – tytułowej przedszkolanki – trudno oprzeć się wrażeniu, że jest wprost stworzona do tej profesji! Ciepła, pogodna, cierpliwa, kreatywna i zaangażowana. Dzieci ją uwielbiają. Ma z nimi wyjątkowo dobry kontakt.

Lecz w ten idylliczny obrazek wnet wkrada się zgrzyt. Kiedy obserwujemy Lisę po pracy, w domu – nie wiemy czym to jeszcze jest, ale przeczuwamy, że czegoś jej brak. Coś jej doskwiera. Nie będzie łatwo to zdefiniować. Świadczą o tym jej drobne zachowania, gesty irytacji, jakiś rodzaj smutnego niespełnienia i melancholii w oczach, które pojawiają się znienacka. Możemy się jedynie domyślać po tym jak reaguje, jaka jest w rozmowach z najbliższymi, że odczuwa bliżej nieokreślone, ale ją mocno zajmujące poczucie dyssatysfakcji z życia, które jest jej udziałem.

Jakie ono jest? Skąd się wzięło? Czemu ją dręczy?

Na te pytania Przedszkolanka nie daje ani prostych, ani szybkich odpowiedzi. W zasadzie – fascynująco sprawnie buduje małymi krokami narracyjnymi – portret kogoś, kto bez przerwy się wymyka naszym (zbyt) skłonnym do szybkiej oceny sytuacji myślom i skojarzeniom…

Lisa po pracy uczęszcza na kurs dla dorosłych, gdzie uczy się kreatywnego pisania poezji. Zajęcia te prowadzi niejaki Simon (bardzo dobry Gael Garcia Bernal). Jednak – jak przyjdzie się nam zorientować – wiersze, które przed nim i innymi studentami prezentuje – nikogo nie zachwycają…

Pewnego dnia pod koniec zajęć w przedszkolu dojdzie do znamiennego wydarzenia. Jeden z podopiecznych Lisy – pięcioletni Jimmy (Parker Sevak) nagle zacznie krążyć po klasie i mamrotać pod nosem słowa, które ułożą się w piękny, bardzo dojrzały, wyjątkowo niebanalny wiersz. Od tego momentu cała uwaga Lisy skupiać się będzie tylko na chłopcu, aż w końcu stanie się niebezpieczną obsesją. W której krok po kroku Lisa będzie chciała się stać dla niego kimś więcej niż miłą panią przedszkolanką. I zapragnie mieć wobec niego własne plany. I je próbować realizować…

 

*    *    *

Przedszkolanka mocno mnie poruszyła emocjonalnie i zaintrygowała intelektualnie. Oglądanie tego obrazu było doznaniem, którego rzadko obecnie doświadczam w kinie. Nie dziwi mnie wcale, że na najważniejszym festiwalu filmowym na świecie dedykowanym kinu niezależnemu zdobyła nagrodę za reżyserię. Wiem, że nie istnieje gatunek filmowy o nazwie: “thriller poetycki” ale nie umiem dla Przedszkolanki znaleźć lepszego określenia.

Siła tego filmu polega bowiem na tym, że jest zarówno poetycki – pełen swego rodzaju uduchowienia, lirycznego wręcz przyglądania się światu, jego drobnym, jak i większym cudom codziennego piękna widzianego w czymkolwiek – jeśli tylko się go poszukuje. Celebrowania aktów kreacji, możliwości obcowania ze sztuką, artyzmem. Jak i miejscami – niepokojąco złowieszczym thrillerem psychologicznym. A przy tym nie popadającym w żaden z tych tonów na zbyt długo, ani na stałe.

Przedszkolanka bez przerwy igra czy też manipuluje (?) naszymi – widzów – emocjami. Raz każąc nam myśleć o Lisie jako kimś wyjątkowo wrażliwym, kobiecie, która po prostu dostrzegła wielki dar w swym podopiecznym i za wszelką cenę stara się go wydobyć na światło dzienne, przedstawić światu, sprawić aby nie został zaprzepaszczony. Zwłaszcza że chłopczyk mieszka na co dzień  z ojcem – biznesmenem, pracującym do późnych godzin nocnych i mającym wobec niego swoje rodzicielskie plany, w których jest głównie miejsce na innego rodzaju rozwój. A który do opieki nad synem poza przedszkolem zatrudnia młode niańki zupełnie nie zainteresowane talentem poetyckim Jimmy’ego. Niekiedy jednak bohaterka budzi w nas uczucie prawdziwej trwogi. Jakby była na granicy swego rodzaju psychozy…

Nie udało by się tego wszystkiego tak poruszająco i wiarygodnie przedstawić bez absolutnie genialnej kreacji Maggie Gyllenhaal. Budowanej na półnutach, utkanej z drobniuteńkich gestów, z wykorzystaniem całej gamy środków wyrazu – które aktorka rozgrywa bezbłędnie – portretując postać kobiety tak bardzo zwykłej, a jednocześnie kompletnie niepojętej – jaką tworzy w obrazie Przedszkolanka.

Kiedy “kradnie” wiersz Jimmy’ego by zaprezentować go swojej klasie kursantów poezji – wydaje się nam zrazu jedynie nieco żałosna, ale po ludzku zrozumiała.  No cóż, sama nie ma wielkiego talentu, a jej własne utwory są mierne i nikogo emocjonalnie nie poruszają. Myślimy, że zwyczajnie chce zaistnieć, zdobyć uznanie, słyszeć pochwały. Jak każdy…

 

Ale to nie to. Więc co?

Szczerze – nie wiem tego do dzisiaj. Choć piszę tę recenzję po wielu dniach od obejrzenia filmu. Myślałam o nim długo. Bo to taki obraz, który za mną “chodzi”. I nie daje spokoju.

Wciąż nie wiem jak jednoznacznie (tego okropnego, naznaczającego i kwantyfikującego określenia używam z premedytacją, by uwypuklić sedno przekazu!) zinterpretować Lisę – tytułową Przedszkolankę.

Staram się w swoich tekstach nie uprawiać “psychologii” i nie epatować zanadto terminami, które od czasu ukończenia studiów są mi z racji wykształcenia bliskie. Ale w przypadku tego obrazu nie będę jednak umiała całkowicie ich uniknąć.

Lisa jest kobietą, która dogłębnie fascynuje – bowiem po wierzchu, na pierwszy rzut oka – nie ma w niej nic niezwykłego. A nawet wręcz przeciwnie – wydaje się banalna. I stereotypowa. Tym bardziej to kłuje w oczy, im bardziej stara się podkreślać tę banalność. Układnym życiem żony, dobrej matki, troskliwej opiekunki ogniska domowego oraz doskonałej przedszkolanki. Bo jest w niej jakaś inna część. Nie taka zwykła, nie taka podmiejsko – mieszczańska. Nieco hipisowska w ubiorze, niechętna dzisiejszej popkulturze, miernocie życia w świecie digitalnych, głupawych rozrywek, gonienia za wszystkim, co krótkotrwale, pozbawione stymulacji intelektualnej, puste. Przemijające.

Cały czas zadając nam pytanie o to, co się za tym kryje?

Nie dowiemy się nic o Lisie z czasów jej dzieciństwa, ani nastolectwa. Nie poznamy jej żadnych sekretów.

A według mnie kryje się to, czego film Przedszkolanka nam nie pokaże. I nie wyjaśni. A tym czymś jest jakiś rodzaj popędu, kiedyś stłamszonego, lata temu wypartego. A teraz w jej ustabilizowanym, rutyniarskim życiu stanowiącego potworny brak. Z którego Lisa nieświadomie uczyniła rodzaj sublimacji, siłę napędową swego życia zawodowego.

A który ujawnił się dla niej samej w niespodziewanym momencie i co więcej w zupełnie nieoczekiwany, gwałtowny sposób.

 

Wszystkie działania Lisy były motywowane jej osobistym cierpieniem, kogoś, kto z początku sobie tego nie uświadamiając pragnął jedynie doprowadzić do tego, by świat dostrzegł w jej podopiecznym – pięcioletnim chłopczyku  – umiejętność, dar, moc, który dzisiejsza kultura skupiona na „mentalnej łatwiźnie” – zdaje się nie dostrzegać. I nie chcieć cenić. Wszystko to, co się dalej między nią a Jimmym wydarzyło było jedynie efektem desperackiej próby zapobieżenia temu, co de facto potwornie bolało ją – a nie nic nie rozumiejącego z tego, co się dzieje z jego Przedszkolanką  – pięciolatka.

Bo jakiż pięciolatek może rozumieć mechanizm przeniesienia?

I być może nawet dotarło do niej, że temu mechanizmowi uległa… Świadczy o tym finałowa scena filmu Przedszkolanka (a jest to scena tak dojmująca – że ciary na całym ciele! I Chapeu bas!)

Ale Lisa to dorosła, dojrzała kobieta. Powinna wiedzieć co robi. Powinna być świadoma konsekwencji, rozważna. Rozsądna. Powinna zachowywać się jak ktoś inny, niż się nam przedstawiła w tym obrazie.

Lisa powinna była….

Ile ludzi, zanim stali się tym kim są dzisiaj – może powiedzieć, że zanim do tego doszło usłyszeli w swoim życiu tysiące razy, że powinni byli studiować, robić, zarabiać pieniądze, żyć z, wykonywać co innego? Ile ludzi zachęcano do robienia rzeczy, budowania swej przyszłości wokół tego, co nigdy nie było ich „bajką”. I ile ludzi w to poszło?…

Czy i jak bardzo – wpływ na nas ma kultura w jakiej żyjemy, oczekiwania, nieumiejętne podejście choćby naszych rodziców do tego kim mamy się stać, jakie ich “projekcje” wypełnić, by żyć “udanym życiem”?

Jak bardzo właściwe lub blokujące –  to, co mogłoby rozkwitnąć – obchodzenie się i odnoszenie do tego, co być może było kiedyś, gdy byliśmy dziećmi naszym najczystszym talentem, darem, wyrazem intuicyjnej, pierwotnej kreacji – potrafi sprawić, że w dorosłym życiu budzimy się z uczuciem satysfakcji lub niespełnienia? 

Czym jest talent? Czy talent to „dopust boży”, który raz dany może się rozwijać sam, niczym nie karmiony i stymulowany, czy też wymaga tego, by go pielęgnować i kogoś, kto będzie to czynił?

Na te (i pewnie szereg innych) pytania – żeby spróbować sobie odpowiedzieć – musicie obejrzeć film Przedszkolanka

*** Wszystkie zdjęcia oraz cytat wykorzystane w tekście pochodzą z materiałów prasowych dystrybutora filmu PRZEDSZKOLANKA na rynku polskim: m2films

You may also like

PERFECT DAYS
NIEBIESKOOKI SAMURAJ
BĘKART
PAMIĘĆ

Skomentuj