Refleksje nad mężczyzną w garniturze…
Ten tekst nosi tytuł : “Refleksje nad mężczyzną w garniturze” – bo po namyśle – nijak się nie nadawał do cyklu “Oda do…”
Bo, po pierwsze – nie jestem mężczyzną, po drugie – nie noszę męskich garniturów i nie zamierzam, a po trzecie – sam garnitur – bez mężczyzny – jest jak samochód bez silnika.
Tak, po prawdzie – bezpośrednią inspirację do tego tekstu stanowiło kolejne zdjęcie tego samego mężczyzny, które znalazłam nie tak dawno temu, podczas – czynionych już od lat – odwiedzin mojego ukochanego portalu The Sartorialist
Alessandro Squarzi
Scott Schuman – obecnie – ikona – jeśli idzie o fotografów mody ulicznej – nie raz już na swoim blogu pokazywał facetów w garniturach. Jak i “bohatera” dzisiejszego tekstu.
Żałuję bardzo, że nie posiadam talentu fotograficznego twórcy The Sartorialist… ALE – w przypadku bloga, który prowadzi – to nie bardzo dobra technika robienia zdjęć stała się kluczem do gigantycznego sukcesu. Tylko doskonała znajomość mody, pasjonackie uwielbienie dlań, fachowa wiedza na temat niuansów czyniących z ubrań dzieła sztuki.
I last but not least – umiłowanie tego, co z nim absolutnie podzielam. Łączy nas podziw i zachwyt nad osobami stylowymi, szykownymi, takimi, które “wystają” z tłumu zawsze. Kochamy osobowości ubraniowe. A nie ludzi “modnie ubranych”. Chodzi o wrażenie, że oto mamy do czynienia z kimś, kto wygląda genialnie. O uwielbienie dla nieuchwytnej, słabo opisywalnej maestrii w dziedzinie jaką jest “auto-stylizacja”. Ponadprzeciętne umiejętności kreowanie wizerunku siebie via ubiór. Noszenie się, a nie noszenie ubrań!
Myślę, że w Polsce – wciąż za mało mówi się o tym – dlaczego niektórzy “umieją się genialnie ubrać” – przedkładając nań – znacznie łatwiejszy dyskurs o markach.
Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem dość okrutna w swoich poglądach w tej kwestii… Ale – uważam, że ktokolwiek , kto dobierając swoje stroje – nie spełnia poniższych warunków – ubranym genialnie nigdy nie będzie. Żeby założył na siebie rzeczy o wartości 20.000 Euro!
Do tego trzeba pełnej świadomości tego, kim się jest, swoich mocnych i słabych stron, umiejętności przyglądania się sobie poza –życzeniowo, zaakceptowanych i doskonale rozpracowanych zarówno własnych atutów, jak i braków. Tak cielesnych, jak i mentalnych, czy charakterologicznych. Ubrania mówią o nas więcej, niż się wydaje….
I tu przechodzę do sedna swego – nie ukrywam – dość emocjonalnego tekściku – na temat GARNITURU MĘSKIEGO.
Przyznaję się, na szczerusia i bez owijania w bawełnę – że jestem tego akurat stroju z męskiej garderoby – fetyszystką. Posiłkując się “psychoanalizą dla ubogich” – mogę powiedzieć, że jakiś udział ma w tym mój własny ojciec, oraz ukochany wuj – którzy garnitury kochali i umieli, oj umieli nosić!
O co chodzi z tym garniturem? Bo przecież nie o takie “prościzny” jak to, czy jest drogi, bardzo drogi, czy w przystępnej cenie. W jego przypadku to zresztą temat trudny – bo każdy kto ma więcej niż przeciętnie rozwinięte pojęcie o garderobie męskiej – zdaje sobie sprawę z tego, że garnitur, by na prawdę doskonale leżeć – musi byc szyty na miarę.
A – przynajmniej – jeśli jest kupiony – jako zestandaryzowany model jakiejś marki, przez krawca – “cyzelowany”.
Nie da się inaczej.
Nie zmienia to faktu, że wciąż stanowi cholerny problem. I w tym miejscu – podzielić się chcę swoimi przemyśleniami na temat tego, czemu – bez względu na poświęcone mu finanse – garnitur jest najtrudniejszą rzeczą do noszenia przez mężczyznę – jaka istnieje!
Nie ma żadnego – absolutnie żadnego innego – męskiego ekwipunku ubraniowego – nad garnitur [w tym miejscu uwaga merytoryczna pisana przez osobę, która żyje w kraju, w którym smoking lub frak – to byty tak efemeryczne i „niszowe”, że nie biorę ich w tym wywodzie w związku z tym pod uwagę!], który by obnażał mężczyznę bardziej.
Właśnie dlatego, że najważniejsze w jego przypadku jest to – jaką rolę odgrywa w sercu (a nie życiu społecznym, czy zawodowym) noszącego go właściciela.
Garnitur – jako swego rodzaju “rynsztunek” czy też “zbroja” – pokaże w mig – z kim mamy do czynienia!
Facet w koszuli i dżinsach – sprawia jedynie wrażenie – lepiej lub gorzej ubranego. Zadbanego lub nie. Facet w garniturze – staje sie opowieścią o czymś znacznie większym. Bo natychmiastowo ujawnia to, czego danemu mężczyźnie brak! I to najbardziej!
I nie chodzi wcale o mankamenty urody, postury, wzrost, tuszę, czy inne kwestie związane z budową ciała i nazywając rzecz po imieniu – cielesnością.
Nawet będąc Adonisem – można w garniturze wyglądać kiepsko. Nijak. Banalnie. Bez sensu.
W garniturze – w okamgnieniu – widać – czy facet, który go nosi – jest dojrzały (bez względu na wiek). Czy akceptuje siebie, ma wysokie poczucie wartości, czy też maskuje jedynie kompleksy. Czy wie kim jest – ale nie ma to związku z tym, co ma napisane na wizytówce. Jak traktuje siebie i innych. Czy jest sztywniakiem i nudziarzem, czy też ma polot, jest kreatywny i ma inwencję twórczą. Czy ma poczucie humoru i dystans do siebie i świata. A nawet to, czy życie to dla niego „szklanka pełna, czy pusta do połowy”.
Czy ubiera się dla siebie, by siebie „wyrazić” – czy też dla roli jaką pełni (nie ważne czy to okazja, na którą garnituru nie wypada nie założyć, czy też wymagania firmy, w której pracuje). Czy tzw. moda go osobiście interesuje, czy wręcz przeciwnie. Czy zna klasykę, ceni ją, czy ma w nosie. Czy poznał reguły gry – jeśli chodzi o to, co z czym, kiedy i do kogo, czy tylko udaje, albo nie ma o tym bladego pojęcia.
Czy ma smak i gust. A ostatecznie – czy noszenie garnituru to dla niego męka i “dopust boży”, czy też wielka przyjemność.
Ponadto, sądzę, że do garnituru, a raczej jego noszenia niejako “organicznie”, że tak to ujmę – mężczyzna musi dorosnąć. Właściwie – będę nieco uszczypliwa – garnitur dla mężczyzny jest probierzem dorosłości. Żeby facet pływał w garniturze jak ryba w wodzie – musi być z nim nie tylko krawiecko, ale – mentalnie – stopiony. Inaczej strój ten epatuje na kilometr jedynie tym, że niczym dla kiepskiego aktora – jest jedynie chwilowym kostiumem, założonym na potrzeby spektaklu.
Nikt, kto go używa jedynie jako narzędzia, z musu – w garniturze wyglądać bosko nie będzie. Wiem – to brutalne stwierdzenie. Ale w mojej opinii taka jest prawda.
Mnie osobiście, totalnie fascynuje, że teoretycznie prosta historia, jaką jest garnitur – potrafi umiejętnie się z nim obchodzącego mężczyznę – uczynić kimś, na kogo z zachwytem można patrzeć godzinami.
Facet ze zdjęcia, które mnie zachwyciło i które stało się przyczynkiem do tego tekstu: Alessandro Squarzi (rocznik 1965), Mediolańczyk z pochodzenia, ze światem fashion jest związany od dawna. Zajmuje sie promowaniem marek modowych, w tych trzech własnych. A sam uchodzi za ikonę męskiego stylu.
Nikt, w mojej opinii – tak jak on – przy swym południowym genotypie – wyglądający na dekadę starszego niż jest – nie umie równie szykownie, a przy tym młodzieńczo i na luzie nosić garniturów!! Do perfekcji opanował sztukę noszenia ich tak, że ani go nie postarzają, ani nie czynią nadmiernie poważnym! Co, więcej – sprawia wrażenie kogoś, kto doskonale o tym wie. Wygląda w garniturze tak, jakby się w nim urodził.
Garnitur jest na facecie niczym papierek lakmusowy. Prawda – co jest w środku – wyjdzie na jaw.
Wszystkie zdjęcia pochodzą ze strony The Sartorialist