ROZDZIELENIE
ROZDZIELENIE (Severance) Pomysłodawca: Dan Erickson, Obsada: Adam Scott, Zach Cherry, Britt Lower, John Turturro, Patricia Arquette, Tramell Tilman, Christopher Walken. USA, Produkcja oryginalna: Apple TV+ USA, 2022 _
ROZDZIELENIE mnie powaliło na kolana! Zarówno realizacyjną perfekcją, jak i intelektualnym rozmachem! To rzecz wybitna – tym bardziej, że w mojej opinii żadnemu innemu serialowi powstałemu przed Rozdzieleniem nie udało się do tej pory uchwycić równie brylantowo spójnie i precyzyjnie sedna cywilizacyjnego zeitgeist, w którym to większość z nas z rosnącym niepokojem obserwuje jak dochodzi do starcia dwóch sił: człowieczeństwa z całym bagażem jego pierwotnych i gatunkowych „ułomności” z nieludzką technologią – stworzoną przez nas samych. Chapeau bas to zdecydowanie za mało. Jestem oniemiała z zachwytu!
Tytułem wstępu:
Jakiś czas temu zadzwoniła do mnie dawno nie widziana znajoma. Kiedyś pracowałyśmy razem w jednej korporacji. Każdy kto mnie zna długo wie, że nie tylko nie lubię (tak, to eufemizm!) korporacji, ale się nimi gruntownie i do cna – brzydzę. Znajoma także już nie przędzie korporacyjnego żywota, od jakiegoś czasu pracuje na własny rachunek i nie jest to łatwe zajęcie. Narzeka na to, co doskwiera pewnie wielu, choć opuszczając korporację – marzyli, że uda się im uciec także od tego… Praca miesza się z jej życiem prywatnym każdego dnia. Może i fajnie jest prowadzić firmę we własnym mieszkaniu, gdzie nikt nie każe jej odbijać karty na wejściu, żaden szef nie prawi jej morałów o KPI’aich i nikt nie zmusza jej do harowania ponad siły aby „zamknąć budżet”. Do komputera ma możliwość zasiadać w dresie albo nawet i w piżamie, bez makijażu i sztafażu, wstaje też nieco później, ale jakoś bardziej wyspana niż kiedyś – jest raczej z rzadka. Własny biznes, ryzyko porażki, finansowe górki i dołki wkradają się w jej domowe pielesze bezustannie. Kiedy idzie spać myśli o firmie i jej problemach, z nimi też wstaje każdego dnia. Ale nie chciałaby wrócić do „starych czasów” za żadne skarby świata. Ja też nie. Pogadałyśmy o nich przez dłuższą chwilę. Mamy różne życie, kompletnie. Ona ma troje dzieci. Ja żadnego. No i ja nie pracuję „na swoim”. To że mi się chce prowadzić bloga po godzinach, w których zarabiam także na to by móc to robić ją od zawsze dziwiło (tak to eufemizm!), zważywszy na to, że nie przynosi mi to dochodów. Inaczej spędzamy czas wolny i pasjonują nas zupełnie inne rzeczy. A jednak wspólny mianownik posiadamy ten sam. Mamy poczucie, że jesteśmy wolnymi ludźmi na tyle na ile pozwala na to w ogóle życie, konieczność podejmowania decyzji i wyborów, które każda dorosła i dojrzała jednostka ludzka musi podejmować aby móc sprawnie funkcjonować w obrębie tzw. systemu, w którym żeby mieć i na bułkę i na poczucie bycia sobą na tyle, na ile się da – trzeba mieć pieniądze…
* * *
Nie powiem nic nowego, bo to już trzeci raz kiedy przychodzi mi pisać peany na temat oferty od Apple TV. Jako swieżynka konsumencka tej platformy streamingowej mam bowiem tę przyjemność, że odkrywam jej kolejne zasoby w danym sobie tempie, nie musząc się czuć jak wielu jej użytkowników – czyli jak pies, który waruje przy misce, w którą właściciel wrzuci w ustalonym przez siebie czasie jakiś wyjątkowo smaczny kawałek mięska. 😜
Wiecie, że jestem w swoich tekstach szczera (czasami boleśnie), nie udaje, że jestem kimś innym niż jestem i wiem więcej niż wiem – i to najpewniej stanowi o sile mojego „recenzenckiego” blogaska, w którym nikomu się nie podlizuję i nie wypisuje „pierdololo” o rzeczach, które są nijakie bo mi za to zapłacili. Ponoszę za to swoje koszty, które czasami mnie przytłaczają. Bo jestem tylko człowiekiem, w dodatku 54 letnim, czasami bywam potwornie zmęczona, mam kłopoty różnego rodzaju (jak każdy), siada mi psyche albo fizis. Nie mam czasu być zawsze i stale na bieżąco z moją ukochaną pasją jaką jest kino. Choć się bardzo staram. Wychodzi różnie. Ale to MÓJ WYBOR! Mój, niczyj inny. Wybrałam takie życie, taki model funkcjonowania. I wiem, że jest on częścią mnie – stanowi o mnie jako całości. Moje „ja” jest pełniejsze dzięki temu, że tak właśnie zdecydowałam. I to jest moja wielka jednostkowa, człowiecza satysfakcja. Nikt nie może mi jej zabrać oprócz mnie samej! 😎
* * *
Pierwszy sezon Rozdzielenia (w tym miejscu ważne jest abym zaznaczyła, że drugi, który jak głosi plotka – nie miał powstać, ale z powodu gigantycznego uwielbienia widzów i krytyki jednak się na kontynuację zdecydowano – będzie mial premierę w połowie stycznia 2025) Apple TV+ wyprodukowało w trzecim roku działania platformy w jej obecnym kształcie. Po trzech latach słabych wyników oglądalności i zmianie systemu sprzedażowego ich oryginalnego contentu. Pozwolę sobie w tym miejscu na pewną (nie pierwszą) w moich tekstach wrednawą uwagę odnośnie nasze gatunku! Rozdzielnie nie jest serialem, który od tej pory robił Apple TV robotę „marketingiem szeptanym” tak dobrze jak „Slow Horses”, „Ted Lasso” czy „The morning show” – z prostego powodu. Nijak nie da się tej produkcji nazwać „rozrywkową” – to raz. A dwa – wymaga ona od widza prawie wyłącznie tego, czego współczesny widz (au mass – rzecz jasna!) nie posiada, gdy zasiada w domu na kanapie z pilotem w dłoni, a jest tym czymś chęć „utrudzenia się namysłem własnym” przy oglądaniu rzeczy, które – generalizując – mają mu dawać raczej takie czy inne „wytchnienie” niż zmuszać do wysiłków.
To brutalna prawda, ale najprawdziwsza z prawdziwych. Gdyby bowiem ludzie chcieli oglądać rzeczy trudne intelektualnie i emocjonalnie złożone, i zmuszające ich do nieprzyjemnych refleksji – to współczesna TV nie wyglądałaby tak jak wyglada. Nie będę się wdawać w dyskusje co było pierwsze – jajo czy kura. Ważne, że jest jak jest. Ważniejsze od tego jest według mnie jednak to, co stanowi sedno moich zachwytów nad Apple TV +. Nie rezygnuje z robienia rzeczy, które są bardzo, żeby nie powiedzieć uber ambitne i dedykowane ludziom o dużych potrzebach intelektualnych i jeszcze większym wyrobieniu kinofilskim. Widzom, którzy będą zdolni do łapania w mig metafor, takim, którzy bez trudu odczytają referencje do innych obszarów kultury niż kino (sztuki piękne i literatura) i będą władni delektować się smaczkami dopieszczonych i wycyzelowanych w najdrobniejszych detalach – niuansów, czerpiąc przyjemność z nawiązań stylistycznych z innych epok, symboliki oprawy scenograficznej, pieczołowicie dobranej warstwy muzycznej, kostiumów, etc. I chwała im za to! Po stokroć!
* * *
Na forach filmowych na temat serialu Rozdzielenie najczęściej pojawiają się komentarze, że ten dramat sci-fi (to moja własna nomenklatura nazewnicza) to godny następca „Dark mirror”. Jest w tym ziarno prawdy. Ale w mojej opinii – Rozdzielenie jest znacznie lepsze bo ma znacznie lepszą formułę narracyjną, która uber spójnie buduje całkowicie unikatowy i własny mikrokosmos. I konsekwentnie niczym kropla, która drąży skałę, powolutku osacza nas i wciąga w swój surrealistyczno- kafkowski, upiorny klimat opowieści o całkowitej kontroli jakiej poddani są jej bohaterowie. Taki, którego (również dzięki temu) nie da się ani „odzobaczyć”, ani zapomnieć.
Show-runnerem Rozdzielenia jest niejaki Dan Erickson. Oficjalnie nic nie wiadomo o tym aby pomysłodawca serialu czerpał inspiracje z prozy Philipa K. Dicka. Powstał on na podstawie podcastu jego autorstwa, który w USA cieszył się dzikim wzięciem.
Do prozy Philipa K. Dicka – nazwanego przez jednego z największych polskich znawców literatury sci-fi Lecha Jęczmyka „Dostojewskim SF” – nawiązuje specjalnie, gdyż W 1953 roku Philip K. Dick opublikował opowiadanie zatytułowane „Paycheck”, które zresztą doczekało się ekranizacji w reżyserii Johna Woo w roku 2003. To jedna z bardzo wczesnych prac tego autora, w której pisarz podjął temat, z którym jest kojarzony do dziś. Bowiem, od początku do końca swych lat twórczych konsekwentnie zajmował się krytyką systemu kapitalistycznego, koniecznością kwestionowania autorytetów i podważał sens poddawania się im. Bohater tego opowiadania, niejaki Jennings budzi się pewnego dnia i konstatuje, że nie pamięta niczego z okresu ostatnich dwóch lat swego życia, ani tego czym się zajmował jako pracownik pewnej firmy. Wie jedynie tyle, że zgodził się dobrowolnie na „wypranie mózgu” a raczej jak to nazwano „oczyszczenie go” po wykonaniu pracy – ale co w niej robił, i dlaczego się na to zgodził – już nie wie. A ponieważ nie jest w stanie w żaden sposób skomunikować się z tym drugim, swoim alter’em, którym był w pracy dla swojego pracodawcy – pozostaje mu jedynie pocieszanie się, że „może wcale to nie było nic złego, to tak jakby mi płacono za pójście spać”… Ale świadomość tego, że w zasadzie „sprzedał” część siebie, i część swojego życia, jednak bardzo znaczącego choćby w wymiarze czasowym czemuś co stanowi dla niego zagadkę – nie daje mu spokoju…
* * *
Szczerze – nie ma dla mnie żadnego znaczenia, czy Dan Erickson posiłkował się opowiadaniem Philpa K. Dicka i czemu nie przyznał się do inspiracji przy pisaniu scenariusza Rozdzielenia (a plagiatem jego praca nie jest).
Bo Rozdzielenie to brylantowo napisana (te dialogi!), genialnie zrealizowana (ta scenografia – klękajcie narody!) i wyreżyserowana rzecz, dopieszczona w każdym najmniejszym szczególiku w stopniu wywołującym u mnie łzy wzruszenia i podziwu wielkiego jak Himalaje! W tym miejscu odszczekuję oficjalnie – nigdy nie powiem złego słowa o do tej pory niecierpianym przez mnie Benie Stillerze (pamiętacie jak robiłam hau hau i o Adamie Sandlerze i i Sachy Baronie Cohenie!? 🤐) bo jest on reżyserem (tak reżyserem!) siedmiu z dziewięciu odcinków sezonu pierwszego i jest to robota – mistrzowska!
A co do obsady? No, proszę Państwa – w tym miejscu to ja klęczę na dywanie i biję pokłony!
Rozdzielenie ma obsadę tak WYBITNIE dobraną, że zdejmuje majty przez głowę. Indywidualnie i zespołowo stanowiącą wyżyny tego fachu! Role główną bowiem kreuje w nim niejaki Adam Scott, obecnie ponad 50-letni aktor, który w niczym wielkim ani nic wielkiego do tej pory nie zagrał, a jego najbardziej mainstreamowo znanym występem jest udział w serialu „Wielkie kłamstewka” w roli męża Madeline (kreowanej przez Reese Witherspoon). Wspierają go wspaniale także sami do tej pory niezbyt znani globalnie aktorzy, ze wsparciem w drugoplanowych rolach wielkich: Patricii Arquette, Johna Turturro i Christophera Walkena.
W Rozdzieleniu zresztą wszystko jest pomyślane dokładnie tak, żeby było wbrew najbardziej utartym schematom. I bez wątpienia koncepcja ta sprawdziła się tu na powalający efektem finalnym – sposób.
Rozdzielenie rozj*** mnie w kadym odcinku jeszcze czymś, co muszę w tym miejscu nadmienić koniecznie. W angielskim istnieje taki rzeczownik określający stan emocjonalny człowieka: „anxiety”. A jako że angielski jest znacznie bogatszy znaczeniowo od polskiego – słowo to nie ma swojego pojedynczego odpowiednika w polskim. Niby oznacza „niepokój” czy „lęk” ale w angielskim ma ono silną komponentę przyczynową (i nie jest ona „wyobrażeniowa”) – realnego napięcia odczuwanego także na poziomie fizycznym, w odpowiedzi na konkretne bodźce, lub wobec konkretnych osób. Napięcie odczuwane w ciele mogą być reakcją nawet na tak subtelne kwestie jak ton głosu, mimika twarzy, czyjaś mowa ciała.
A teraz do brzegu: Rozdzielenie od pierwszego odcinka, od pierwszych minut wywoływało u mnie dokładnie to odczucie. Niby nie działo się nic – na poziomie akcji w serialu, a ja siedziałam na brzegu kanapy, napięta jak struna, z uczuciem węzła w brzuchu, który nie chce mnie opuścić mimo uświadomionej sobie i „zracjonalizowanej” jego przyczyny…
I jest to kolejny mistrzowski level tej produkcji, który osiągnąć na poziomie realizacyjnym – jest arcytrudno.
Powiedzieć: chapeau bas – to zdecydowanie za mało!
Myślę, że po tak rozwiniętych dygresjach, naprowadzeniach i referencjach rozumiecie więcej niż doskonale dlaczego opis fabuły pierwszego sezonu Rozdzielenia będzie uber minimalistyczny.
Jeżeli Was ta produkcja nie kupi w pierwszym odcinku – to w zasadzie – nie ma o czym gadać. Bo jej konwencja jest tak mocna i tak specyficzna, że nie da się tego warunku obejść. Albo w tę narrację i konwencję wpadniecie całymi sobą, albo nie. Rozdzielenie bowiem jest historią o czymś, co się nam opowiada głównie za pomocą środków wyrazu, które trzeba umieć właściwie czytać by z nich czerpać. I własne zasoby intelektualne i potrzeby poznawcze są w przypadku tej produkcji – kluczowe. Fabuła ma powolne tempo, a koszmar sytuacji budowany jest małymi kroczkami, suspens jest dawkowany niczym w aptece. Zaczyna się zrazu intrygująco, by szybko przejść do niby to nudy i banału, ale spirala surrealistycznej opresji ogromnieje z odcinka na odcinek. Kto czytał Orwella, Kafkę, oglądał filmy Charliego Kaufmana – będzie aż nadto kontenty…
A (bez spoilerów – rzecz jasna!) trzy finalne odcinki, a szczególnie ostatni z takim tzw. clifhangerem, że buty spadają ze szczęścia – to już na serio – obgryzłam pazury do kości z napięcia i kinofilskiego szczęścia…
Standing Ovation!
* * *
Nie pomyślałeś nigdy, że aby poradzić sobie ze zjebanym życiem, może lepiej nie wyłączać mózgu?
(cytat z serialu)
Młoda, rudowłosa kobieta, niejaka Helly R (absolutnie prześwietna Britt Lower) budzi się na stole w sali, która przypomina zwyczajną salę konferencyjną, jakich pewnie wiele w biurowcach tego świata. Nie wie co tam robi i dlaczego jest zamknięta w pokoju, z którego nie może się wydostać. Gdy już z niego wychodzi – okazuje się, że została zatrudniona / zatrudniła się sama (?) w pewnej korporacji o nazwie Lumon Industries, w zespole „rafinacji danych” razem z szefującym mu od niedawna markiem S (w tej roli – absolutnie g e n i a l n y Adam Scott! – i jest to przełomowa rola w jego karierze, na takim samym poziomie na jakim była dla Bryana Cranstona rola w „Breaking Bad”) oraz dwoma kolegami: najstarszym w zespole Irvingiem (doskonały John Turturro) oraz Dylanem (Zach Cherry). Ich dział zajmuje minimalistycznie urządzone i całkowicie bezosobowe pomieszczenie biurowe, jakich na świecie pewnie tysiące, nie ma tam okien, wszystko za to jest precyzyjnie zaprojektowane tak aby nie marnować bezproduktywnie ani minutki na jakiekolwiek czynności, które nie służą pracy. Dział ma cztery stanowiska, każde z własnym komputerem. Rafinerzy – jako zespół mają do wykonania roczny plan osiągnięcia wyników. Za wyjątkowe osiągnięcia kwartalne czeka ich mała nagroda, za roczny – większa. „Przodownicy pracy” mogą też liczyć na prezenty od firmy za wyjątkowy wkład w jej sukces. Ich pracę nadzoruje niejaki pan Milchik (świetny Tramell Tillman). Ten zaś podlega szefowej ich departamentu, niejakiej Harmony Cobel (w tej roli udowadniająca po raz enty jak wybitną aktorką jest – Patricia Arquette). Cobel podlega bezpośrednio pod zarząd korporacji Lumon.
Helly jest nowa, każdy z nich kiedyś był. Jednak jak się okaże to właśnie ona będzie najmocniej kwestionować to, co jej kolegom zdaje się nie przeszkadzać wcale. Nie będzie umiała się łatwo i szybko dostosować do panujących w Lumon zasad i reguł, a jej widoczne „niedostosowanie” będzie miało wpływ na cały zespół. My zaś, jako widzowie dowiemy się także, że wszyscy, którzy z nią pracują, tak jak i ona dobrowolnie poddali się zabiegowi „rozdzielenia”. W skrócie polega ono na tym, że wyrazili zgodę aby mieć dwa życia – każde jako własny alter – nieświadomy zupełnie tego kim jest jego druga „połowa”. każdego dnia każdy z nich jedzie do Lumon jako ktoś, kto ma swoje życie, a w nim własne problemy, i radości, by już w windzie zostać poddanym „rozdzieleniu” (czytniki skanują ich mózgi ze wszczepionym chipem i uruchamiają opcję „korporacyjną”) i spędzać tam osiem bitych godzin. Gdy wychodzą z biura, w tej samej windzie za pomocą tej samej technologii – zapominają kompletnie o tym, co tam robili i kim są ich koledzy, koleżanki, szefowie i wszystko co każe im się tam robić – by prowadzić życie „prywatne”.
U niektórych proces ten trwa długie lata.
Jakie życie ma alter poza Lumon dowiadujemy się głównie na przykładzie Marka S. Kim jest Mark poza Lumon i dlaczego się poddał procedurze „rozdzielenia” rzecz jasna nie zdradzę, ani innych szczegółów dotyczących tego jak wyglada jego życie prywatne, i kim są w nim bliskie mu osoby – bo zdecydowanie popsułoby Wam to oglądanie tego mistrzowskiego serialu.
A jeśli chcielibyście się mnie zapytać – czym się zajmuje korporacja Lumon i na czym polega „rafinacja danych” – także odeślę Was do serialu. Mogę tylko powiedzieć tyle, że ich praca jest kwintesencją codziennie odczuwanego stanu sporej dozy frustracji, lęku, nudy oraz strachu przed karą. Kary mają wymiar, który najlepiej byłoby opisać jako „znęcanie się psychiczne”. A najdotkliwsza z nich ma miejsce w pokoju zwanym „socjalnym”. Wszyscy Ci dorośli (i inteligentni!) ludzie poddawani są bezustannie mustrze i tresurze. Permanentnej inwigilacji i ściślej kontroli. Nie umyka kamerom zamontowanym wszędzie żaden ich ruch. A wszelkie odstępstwa od zasad i regulaminów kończą się taką czy inną karą. Po wyjściu z Lumon nic z tego nie pamiętają, aż do następnego poranka, gdy stawiają się karnie w pracy, a gdyby ich o to zapytać – dlaczego tam wracają – to powiedzieliby, że taki jest ich wybór i że robią to z własnej woli i na własne życzenie…
Pytanie – jak Ci ludzie znoszą ten terror – ciśnie się samo na usta. A jeszcze bardziej ciśnie się na usta pytanie o to – co musiałby się stać aby mu się przeciwstawili?
* * *
Brzydka i zła korporacja Lumon przedstawiona w Rozdzieleniu jest w moim odczuciu taka jakich tysiące na tym świecie. Czym się zajmuje – nie ma znaczenia – bo każda z nich w swoim sednie jest oparta o to samo. To nadużycie i wyzysk ludzi do własnych celów. Zapłata za ich czas jedynie to maskuje, a atrybuty „prestiżu zawodowego” są zasłoną dymną, którą ich pracodawca „usprawiedliwia” ich wyprane mózgi, aby się na takie życie godzili. To oczywiście jedna z wielu i najprostsza (żeby nie powiedzieć – prostacka) z interpretacji przesłania serialu Rozdzielenie.
Druga warstwa interpretacyjna tej produkcji TV jest zdecydowanie głębsza. Czemu służą korporacyjne kłamstwa? Jaką prawdę o sobie czy też nawet o świecie, w jakim trzyma swoich pracowników korporacja chce ukryć? A także – może i najważniejsze z nich – jak to możliwe, że koncept „work life balance” także można użyć przeciw ludziom. I dlaczego to się w ogóle mogło udać?
W mojej prywatnej opinii – powyższe pytania są z grupy „food for thought” najgrubszego kalibru, w których odbijają się wszystkie najpoważniejsze bolączki i problemy naszej cywilizacji, która jest „na życiowym zakręcie”. Tak ostrym, że trudno nie myśleć o nim jako takim, że szanse iż nie wyjdziemy z niego cało – są bardzo duże i dawno przekroczyły tzw. fifty fifty…
Bo przecież ludzie REALNIE nie są w stanie psychicznie dźwigać znoju pracy, która ich wyzyskuje i wysysa z nich wszystko do cna, z jednoczesnym tzw. żyćkiem, które także potrafi dojechać do imentu. I są na to już poważne globalne statystyki. Oraz osobne jednostki chorobowe, z „wypaleniem zawodowym” na czele. Lawinowym przyrostem zachorowań na depresję, chorób psychosomatycznych, nerwic, stanów lękowych związanych z tym, że człowiek współczesnej, kapitalistycznej rzeczywistości nie jest w stanie sprostać psychicznie natężeniu konieczności radzenia sobie ze stresem w życiu, które wymaga „stawania na wysokości zadania” stale i wciąż – zatrwożona jest już nawet WHO.
Rozdzielenie bierze pod lupę także kolejne pytanie, które jest dla naszej cywilizacji przełomowym i najważniejszym. Jak poradzimy sobie z faktem, że mamy już tak zaawansowane możliwości technologiczne, że możemy z nich zrobić jakikolwiek użytek.
I właśnie o jednym z takich „osiągnieć technologicznych” opowiada Rozdzielenie. Takim, w którym dochodzi do „rozdzielenia” tak wielkiego, że jedna osoba posiada dwa rodzaje pamięci. Pracownicy Lumon doświadczają wymazywania wszystkiego co ich pamięć o nich w życiu prywatnym stanowi na czas pracy i wszystko co było ich udziałem w pracy wymazywane jest z ich wersji „zewnętrznej”. Świat, w którym żyją – nie posiada zatem koncepcji ani czasu wolnego, ani wolnych weekendów, ani nawet wakacji. Nie posiada zatem także „połowy” tego co stanowi zasoby „ja” każdego z bohaterów, a zatem oni sami żyją życiem, w którym już żaden postęp, żadna realna zmiana, żadne wyciągnięcie życiowej nauki czy też umiejętność pokonywania problemów – przy ich pełnym, autonomicznym udziale – nie ma szans zaistnieć…
Czy wyobrażacie sobie takie życie? Czy chcielibyście takie mieć? Czy zdajecie sobie sprawę z tego jak potężne byłyby jego koszty emocjonalne i psychologiczne dla Waszego „ja”? Czy kiedykolwiek się nam nimi zastanawialiście?
Co piszę w pełni świadoma tego, że nie jestem w stanie nawet policzyć tego, ile razy w życiu marzyłam o tym, wracając z korporacyjnej harówy do domu, żeby po zamknięciu drzwi móc „o tym wszystkim zapomnieć”
To zdanie, a raczej metafora dudniło mi nieprzyjemnie w głowie podczas oglądania każdego odcinka Rozdzielenia.
Zdałam sobie bowiem sprawę z tego, że jest to zdanie paradoksalnie niezwykle ważne i o gigantycznej mocy, choć brzmi dość banalnie.
Jest takie anglosaskie powiedzenie: „be careful what you wish for”.
I z tą refleksją nad naszym gatunkiem jako „homo sapiens” oraz tym jak daleko zabrnęliśmy w myśleniu o sobie samych jako „wszechwładnych”, tak potężnych, że uda się nam pokonać to wszystko co powoduje, że jesteśmy śmiertelni, stale musimy znosić różnego rodzaju straty, z czymś się borykać i czemuś stawiać czoła, a co finalnie nas czasami przerasta – rozwiążemy za sprawą zaawansowanych technologii – Was zostawiam.
Nie umiem bowiem napisać już nic więcej sensownego na temat serialu Rozdzielenie, który jest wstrząsająco doskonały w swej perfekcyjnej wiwisekcji konsekwencji realizacji idei „deux et machina”…