10
sty
2021
39

RZĄD

RZĄD (Borgen), Pomysłodawca & główny scenarzysta: Adam Price, Wyk. Sidse Babett Knudsen; Brigitte Hjort Sørensen; Pilou Asbæk; Benedikte Hansen; Mikael Birkkjær; Morten Kriskov; Thomas Levin; Søren Malling, Dania, 2010 – 2013, dostępny na Netflix

Tak, przyznaję się, już we wstępie: recenzje serialu RZĄD pisałam na klęczkach. Bo jest to NAJLEPSZY SERIAL JAKI OBEJRZAŁAM W CIĄGU MINIONEGO ROKU. I zdecydowanie jeden z najważniejszych – jakie obejrzałam w życiu! Serialowy Rząd – rodem z Danii – to majstersztyk! W każdym calu. Rzecz wybitna tak narracyjnie, jak i realizacyjnie. W dodatku jest to produkcja TV, która za cel główny postawiła sobie przedstawienie świata polityki, polityków i mediów na taki sposób, że gdyby nie to, że sama tego doświadczyłam – nigdy w życiu nie uwierzyłabym, że można z tego tematu zrobić coś, co będę szarpać pazurami, na pełnym diapazonie emocji w tzw. bingewatching. I na koniec zaszlocham żałośnie, że obejrzałam już wszystkie odcinki.

ABSOLUTNE CHAPEU BAS!!!

Od daty powstania serialu Rząd, do którego prawa emisji posiada obecnie platforma streamingowa Netflix minęła dekada. Nie pytajcie mnie od kiedy jest tam obecny. Bo nie wiem. Dlaczego tak jest, że mało osób wie, że można go tam obejrzeć – także nie. Tak samo jak tego, dlaczego nie był nigdy przez polski oddział Netflix u nas promowany PR’owo i marketingowo (oprócz tego, że Netflix “programowo” wydaje bardzo duże pieniądze na promocje wyłącznie swoich, oryginalnych produkcji)…

Ale, ale… wróćmy do polityki (jakby to co powyżej “polityką nie było” hehe)…

A polityka – o czym mam nadzieję – wiedzą dobrze czytelnicy tego bloga ma to do siebie, że jest swego rodzaju “produktem”, zaś politycy, którzy go wprowadzają na rynek – menadżerami & strategami własnych marek, w dodatku obsadzonych jednocześnie w roli ambasadorów tychże. Produktem cholernie trudnym do sprzedania, ale jednak jeżeli się uda tego dokonać, to włożony wysiłek nie ma sobie równych w poziomie gratyfikacji. Marka, którą reprezentują będzie od dnia ich zwycięstwa tą, która będzie obecna we wszystkich domach w całym kraju (via media) codziennie, a co więcej będzie decydować o losie wszystkich obywateli. I nie będzie można (jak się znudzi lub przestanie podobać) zamienić jej łatwo na inną. Na tym polega z grubsza problem, o którym wielu ludzi nie przykładających należnej wagi do polityki i uważnego wybierania jej wykonawców zdaje się nie pamiętać.

W takiej Danii to “jedynie” około 6 milionów ludzi. Rozumiecie już o co mi idzie w tym przydługim wywodzie? O liczby. A raczej o władzę nad tymi liczbami, które oznaczają każdą pojedynczą jednostkę, każdego obywatela danego państwa.

Takiej władzy, jaką maja politycy “robiący politykę” na skalę państwową nie ma nikt na świecie. Nawet najwięksi prezesi największych banków i koncernów. I dlatego mówi się, że władza deprawuje…

Komu ludzie powierzają władzę (de facto nad samymi sobą) i dlaczego? Komu wierzą w to, co obiecuje, a komu nie? Kto według nich zasługuje na to by nimi rządzić? Co o tym przesądza? Jaki udział w tym mają dzisiejsze media? A finalnie jak to się dzieje, że dana partia, jej konkretni politycy są lub nie są zdolni do tego, by unieść ciężar władzy, często kosztem swego Ego, rodziny, życia prywatnego i używać jej w sposób demokratyczny, etyczny i z poszanowaniem wartości, pod którymi się w swoich deklaracjach, zwanych “programem partyjnym” kiedyś podpisali?

Tym właśnie – tak z grubsza – w ogólnym zarysie zajmuje się wybitnie doskonale serial Rząd.

Henry Kissinger – sekretarz stanu USA, laureat pokojowej nagrody Nobla, wybitny polityk i człowiek, który de facto zakończył konflikt w Wietnamie zwykł twierdzić, że “celem państwa jest zapewnianie bezpieczeństwa, sprawiedliwości, dobrobytu gospodarczego i porządku”.

Myślę, że nawet ci (o ile prowadzą rozum – jak mawiała moja mama), którzy na samą myśl, iż Kissinger należał do partii Republikanów dostają wysypki by się niezbyt jak mieli z powyższym stwierdzeniem nie zgodzić.

Bo to nie stwierdzenia czynią politykę. Politykę czynią czyny ludzi, którzy ją robią.

Zatem powyższe stwierdzenie samo w sobie – jakże wspaniałe i słuszne – nabiera swojego znaczenia dopiero wtedy, kiedy zostaje wcielone w życie. Życie obywateli dodajmy. I kiedy się zaczyna realizować. A przede wszystkim wtedy, kiedy jego realizacja zaczyna być podstawą do kwestionowania tego czy dotyczy wszystkich obywateli. Czy wszystkim bez względu na ich status, majątek, kolor skóry, wyznanie, pochodzenie, płeć, preferencje seksualne oraz własne poglądy i sposób życia tak samo zapewnia: bezpieczeństwo, sprawiedliwość, dobrobyt oraz porządek.

Ni mniej. Ni więcej.

Czy politycy, którzy nami rządzą ten cel realizują? Czy wybieramy właściwych ludzi? Czy zadajemy sobie adekwatny do powagi sytuacji trud namysłu nad tym, co i kto powoduje, że “jest jak jest”? Czy umiemy wyciągać wnioski z tego komu powierzamy de facto swój los, w czyje ręce go oddajemy? Czy patrzymy z uwagą na te ręce? Czy umiemy powiedzieć “dość”, kiedy okazuje się, że ich dotyk jest zły?

To wszystko są pytania, przed którymi serial Rząd mnie postawił. Nie, żebym ich sobie nie zadawała wcześniej. W tym względzie, obywatelsko, nie mam sobie wiele do zarzucenia. Chce jedynie podkreślić to, że serialowi Rząd zawdzięczam coś niezwykle cennego. I wartościowego – przypomniał mi bowiem o tym, z całą mocą swej doskonałości realizacyjnej, że polityka to przede wszystkim ludzie. A ludzie to wartości, w które oni sami wierzą, które wyznają, które ICH SAMYCH prowadzą w życiu. Jak i te smutną prawdę, że “po czynach ich poznacie”. Kilka lat kadencji polityków danej partii u władzy to jest dokładnie tyle, ile potrzeba by sprawdzić czy okazali się ludźmi, którzy nie zawiedli pokładanych w nich nadziei, zaufania, jakim ich obdarzyliśmy. Czy okazali się godni (tak to – moim zdaniem – jedyne słuszne określenie!) sprawowania władzy. Bo tak właśnie – według mnie – należy na te kwestie patrzeć! Gdyż to znacznie więcej niż lukratywne posady i benefity z nich wynikające. To służba publiczna. A przede wszystkim władza: nade mną, nad tobą, nad nami wszystkimi. Władza ostateczna, bo ustawodawcza!

W ustroju demokratycznym – my – obywatele mamy tylko jedną “broń” na tych, którzy nas zawiedli. Możemy powiedzieć NIE. Ale jeżeli nie mówimy NIE, nie możemy oczekiwać, że nasz głos będzie miał znaczenie. Nasze prywatne zżymania się, dyssatysfakcje, niezadowolenia mają sens i znaczenie jedynie przy wyborczej urnie.

To naprawdę działa w dwie strony. Tylko jak w każdym “układzie dwustronnym”, w którym sprawa toczy się o wszystko – tylko takie społeczeństwa, które rozumieją tę zależność właściwie, które kulturowo są na tyle dojrzałe, by mieć świadomość na czym de facto gra we władze polega i rozumieją, że nie ma wygranych polityków bez wygranych wyborców – mają szanse na realny współudział w każdej partii szachów, którą każda rozgrywka polityczna jest…

*    *   *

Na serial Rząd trafiłam jeżeli chodzi o realia w Polsce – “w idealnym momencie” że tak to ujmę. Mam cichą nadzieje, że z racji dostępności na Netflix obejrzy go znacznie więcej ludzi, niż wtedy, kiedy był dostępny na niszowym kanale “Ale kino” w roku 2013. Nie znam danych statystycznych na temat tego, ile ludzi wtedy go oglądało. Ale jak patrzę dookoła, to niestety sądzę, że niewielu…

Gdy Rząd startował w stacji DR1 (duński odpowiednik telewizji publicznej – sic!), w roku 2010, Polska była w UE dopiero od 6 lat. I jak to w polityce bywa – niektórzy mogliby powiedzieć: “dopiero? Toż to szmat czasu, całe 6 lat”. Ale jak się okazało, a co widać wyraźnie dziś – to jednak tylko retoryka… Bo jeżeli chodzi o czas, to dla polityków i polityki jest kluczem do wszystkiego. Każda kadencja – to walka z czasem. Rząd i jego “głowa państwa” to całkiem inne 365 dni w roku. Niż moje, twoje, nasze. To walka o forsowanie swojej wizji rządzenia. To układy, strategie, ustawy, które mogą, mają ewentualne szanse lub nie mają wcale, aby być wcielane w życie. Czekanie na zgody. Na większość. Czekanie na odpowiedni moment. Negocjacje. Układy, “wymiany stołków”. Klincze. I paty. Sytuacje, które wymykają się spod kontroli, a które czynią “kolejny news” o poczynaniach tych, którzy nami rządzą i krajem, w którym przyszło nam żyć (a co zawsze – ma na nas – obywateli – realny wpływ) znacznie istotniejszym od tego, w czym lubią taplać się szczególnie współczesne media. Prywatne problemy i wpadki polityków to nie jest taki sam kaliber “newsa” (kiedy kur** wszystkie media to zrozumieją?) co informacja o tym, że jedna celebrytka powiedziała drugiej tak, że jej poszło w pięty. A znany aktor nadużywa alkoholu, bije żonę i ta złożyła pozew o rozwód…

Ludzie. Ludzie u sterów. Których życie, jak wszystkich innych pełne jest personalnych problemów, słabości, błędów, fiksacji i obsesji. Ludzie często ułomni pod wieloma względami. To ci ludzie robią politykę. Czytaj kraj, w którym mieszkasz, oddychasz, jesz, chodzisz do szkoły, pracy lub do pośredniaka, płacisz mandaty i podatki. Korzystasz ze służby zdrowia. Pobierasz zasiłki. Możesz to lub tamto. Albo nie możesz. Nawet kiedy w innych krajach już dawno to zalegalizowano. Ale w twoim – wciąż nie wolno…

Gdyby w Polsce (od 1989 roku) o polityce mówiono tak jak w serialu Rząd, a nawet te 10 lat temu, kiedy powstał – może byśmy wylądowali w innym miejscu, niż to gdzie jesteśmy obecnie?

Dziś, kiedy piszę te słowa Polska jest nadal formalnie w UE, ale “jakby mniej”. A na dodatek od kilku lat jest krajem, zarządzanym żelazną ręką przez tylko jedną partię. A opozycji “jakby nie ma”…

Jak to się stało, że do tego doszło? Jak to możliwe? Jak mogliśmy nie zobaczyć tego, że sami wpędzamy się w bagno?

Żyjemy w świecie, w którym “wszyscy” mają jakieś teorie na każdy temat. Wszyscy się znają na wszystkim. To smutne. Ale prawdziwe. Nie jestem wyjątkiem. Też mam swoje teorie na przeróżne kwestie, wyjątkowo (może?) nie uważam za stosowne ich wygłaszać publicznie (hehe).

A moja teoria jest taka, że stało się tak dlatego, że NIKT nie zadał sobie trudu od 1989 roku by Polaków zacząć edukować na masowa skalę (i to od dziecka!) w zakresie wiedzy o demokracji, społeczeństwie obywatelskim, etyce i filozofii. Wszyscy uznali, zdobywszy swoje od nas dostane mandaty na rządzenie, że “demokracja” to jest coś, co się zrobi u nas “samo”. Pyk. Magiczna różdżka. I jest. Cała na biało. POLSKA D E M O K R AT Y C Z N A.

To jest tak smutne. Że aż śmieszne…

*** UWAGA! Tu będzie dygresja natury (jeszcze bardziej) osobistej.

Możecie mi wierzyć lub nie, ale w pełni poczytalna i świadoma mych słów – oświadczam co następuje – gdybym miała odpowiednie środki finansowe – serial Rząd promowałabym w Polsce na każdym słupie. W każdym medium. Wszędzie. Wpychałabym go ludziom do głowy tak długo, tak wytrwale, tak konsekwentnie, aż by obejrzeli. Wszyscy. Pokazywałabym go w liceach, na wszystkich wydziałach, wszystkich uczelni jak kraj długi i szeroki. Dyskutowałabym o nim ze specjalistami od politologii, filozofii, etyki, historii, dziennikarzami, PR ‘owcami, właścicielami think tank’ów.

Zrobiłabym wszystko, co w mojej mocy, żeby serial ten zdobył popularność. Żeby stał się “ruchem masowym”. Omawianym i dyskutowanym w każdym domu. Tak, z dzieciakami również!

Bo – przyznaje to bez najmniejszego wstydu – a wręcz z dumą – że na serialu Rząd – płakałam wielokrotnie, poruszona do głębi. Dotknięta do żywego. A jako że jestem z wykształcenia psychologiem – to wiem dlaczego. Bo serial ten, z gatunku “dramat polityczny” w przeciwieństwie do innego serialu z gatunku “political fiction”, a którego imię jest “House of cards”– o polityce opowiadał mi na sposób, który mnie jako Polce jest szczególnie boleśnie potrzebny!

Bo ja jako Polka żyjąca w Polsce przestałam już dawno temu umieć patrzeć na polską politykę oraz polityków jak na “coś” co jest złe, bardzo złe lub nie do wytrzymania złe…

Tak. Do tego doprowadzili polscy “politycy” au mass. I polskie media. Do tego, że przestaliśmy wierzyć jako naród, że politykom chodzi o coś więcej niż o władze. I ich własne, polityczne interesy. A w skrócie, do tego, że my jako te “masy” tychże polityków de facto nie obchodzimy w ogóle. My – ludzie. Jednostki. Wraz z naszym – zależnym od ich decyzji – życiem…

Może dlatego też (pomijając absolutnie fenomenalną jakość tej produkcji TV) Rząd mnie tak zwalił z nóg. Bo jest to serial, który o politykach mówi z perspektywy, po którą się w Polsce sięga rzadko. A w zasadzie jeżeli to tylko po to aby bić, kopać i siepać. Ewentualnie obśmiewać i szydzić. I najbardziej boli mnie to, że robią to wszyscy. Na każdym poziomie. Od poważnych, opiniotwórczych mediów zaczynając, a na “Polaku – szaraku” kończąc. Że usankcjonowaliśmy przemoc słowną. Ohydę debaty publicznej. Tabloidyzację świata ludzi, którzy nie powinni być traktowani głównie jako temat do robienia klikbajtów i słupków oglądalności…

Konkludując wstęp: absolutnie genialny serial Rząd, nota bene wyprodukowany przez te same osoby, które stoją za fenomenalnym serialem “The Killing” (i co nie dziwi obsypany najważniejszymi nagrodami: z International Emmy Award oraz British Academy Television Award) uświadamia jak bardzo istotne jest to, czego w naszym kraju brak najbardziej. A jest tym odpowiednio wyedukowane społeczeństwo obywatelskie, bo dopiero z niego mogą się wywodzić politycy, którym o coś więcej niż władzę chodzi. Oraz odpowiedzialna, obiektywna i rzeczowa tzw. czwarta władza. To są naczynia połączone. I dopóki nie odrobimy lekcji na ten temat, dopóty nie doczekamy się postaci głowy państwa takiej jak bohaterka tego serialu: Premier Danii Brigitte Nyborg…

*  *  *

Tytuł oryginalny serialu: Borgen – po duńsku oznacza – zamek. Borgen to także w potocznym języku używane określenie zamku Christiansborg, w którym siedzibę ma konstytucyjna władza Królestwa Danii: parlament, rząd oraz Sąd Najwyższy.

Serialowa fabuła zaczyna się w czasie, w którym na oko około czterdziestoparoletnia Brigitte Nyborg (absolutnie FENOMENALNA Sidse Babett Knudsen), członkini partii Umiarkowanych, nieoczekiwanie dla siebie dostaje w wyniku wygranych przez jej partię wyborów parlamentarnych propozycje utworzenia rządu. O ile podejmie to ryzyko – może zostać pierwszą kobietą na stanowisku Premiera w Danii.

Nyborg ma dwoje dzieci. Starszą córkę, nastolatkę i kilkuletniego synka. Oraz męża – finansistę i wykładowcę akademickiego. Kiedy przychodzi propozycja zostania głową państwa – Brigitte Nyborg wiedzie spokojne, dość poukładane życie rodzinne i sprawia wrażenie kobiety tyle samo ciepłej, sympatycznej, miłej, jak i wyjątkowo bystrej i ambitnej.

To trudna decyzja i Brigitte wie, że wywróci jej życie rodzinne do góry nogami, ale nie po to wchodziła do polityki wiele lat temu, nie po to aktywnie działała w partii Umiarkowanych, by nie zdecydować się ze strachu przed porażką na wzięcie steru we własne ręce, by w końcu zacząć realizować politykę na miarę jej marzeń o duńskim społeczeństwie i Danii na arenie międzynarodowej.

W tym miejscu musze to podkreślić szczególnie – scenariusz serialu Rząd, którego pomysłodawcą jest Adam Price – jest napisany genialnie! Błyskotliwie, precyzyjnie, zaskakująco, dynamicznie. Ma rewelacyjne dialogi, doskonale tempo. Nie ma w nim słabszych epizodów, ani przestojów. Przysięgam Wam, że klęczałam przed telewizorem z podziwu! Fenomenalnie sprawnie żongluje tematyką stricte polityczną (czyli wszystkimi kwestiami związanymi z tym w jaki sposób bohaterka zacznie rządzić, z kim nawiązywać sojusze, o co walczyć i jak działać zakulisowo) z jej życiem prywatnym, a także opowiadać w pod-wątkach o wszystkich tych ludziach, którzy bedą jej w rządzeniu zarówno pomagać, jak i przeszkadzać.

Nyborg dość szybko zorientuje się, że polityka na szczeblu partyjnym, a “wielka polityka” to są jednak zupełnie inne światy. Od początku będzie jej w prowadzeniu swego gabinetu premiera pomagał zatrudniony przez nią doradca medialny, czytaj spin-doktor, niejaki Kasper Juul (świetny Pilou Asbæk), którego to postać jest dla serialu Rząd bardzo ważna. Choćby dlatego, że Nyborg – zwolenniczka etycznej i czystej gry politycznej – nie zawsze będzie mogła ją realizować tak, jakby sobie tego życzyła. I stale będzie musiała podejmować decyzje negocjowane z członkami koalicji, otoczona także wrogimi jej osobami, w tym nienawidzącym jej rywalem politycznym, który przegrał z nią walkę o fotel Premiera, byłym przewodniczącym Partii Pracy: Michaelem Laugusenem (Peter Migind), który sfrustrowany porażką odejdzie z polityki (czyżby?) do mediów i obejmie stanowisko redaktora naczelnego tabloidu “Express”. A Kasper, cyniczny i pozbawiony skrupułów strateg „do wynajęcia” nie zawsze będzie działał zgodnie z etyką i wartościami, jakie są dla Brigitte ważne.

Ważną postacią będzie także dla niej jako polityczki (choć przez długi czas niejako w tle) pewna młoda, ambitna dziennikarka Katrine Fønsmark (w tej roli bardzo dobra Brigitte Hjort Sørensen). Zresztą pod względem obsady oraz poziomu gry aktorskiej Rząd reprezentuje poziom więcej niż świetny. Wszyscy, nawet w drugo czy trzecioplanowych rolach są obsadzeni bajecznie. I wszyscy – zespołowo – wypadają pierwszorzędnie. Miód na moje serce!

Fabuła serialu Rząd jest niczym oszałamiający swym wytrawnym smakiem koktajl. Wymieszany w doskonałych proporcjach z tego wszystkiego co brzydkie, podłe, cyniczne, nieetyczne z pięknym, dobrym, szlachetnym i wartościowym. A co będzie się kotłować w życiu zawodowym oraz prywatnym pani premier. A że jest to serial niezwykle inteligentny, bardzo przemyślany i skupiony na jak największej wiarygodności psychologicznego rysunku postaci, i ich motywów działań – wszystko będzie miało wpływ na nią samą i jej życie prywatne. Niekiedy bardzo bolesny i brzemienny w skutki. I stale będzie testować jej etos pracy, oraz wartości jakie wyznaje. I które jako Premier obiecywała obywatelom Danii.

Jest jeszcze jedna ważna kwestia, która mnie do Rządu tak bardzo zjednała. A jest tym czymś obraz współczesnych mediów, jaki portretuje. I nie wygląda on niestety najlepiej. A co znamienne najlepiej wypadają w nim pod względem etosu zawodu dziennikarza raczej niemłodzi jego przedstawiciele (dlaczego mnie to nie dziwi?) …

Każdy z dostępnych trzech sezonów Rządu opowiada o innym rozdziale życia politycznego Brigitte Nyborg. I co oczywiste, także rodzinnym i prywatnym.

Zdaje sobie sprawę z tego, że ktoś mógłby mi zarzucić, że w tak długim tekście jednak przymało jest o samym serialu / jego bohaterach, a za to więcej moich własnych przemyśleń na temat polityki. No cóż, taką podjęłam decyzje, bo wydała mi się słuszna. Powód jest jeden. Chce byście mieli taką niespodziankę jak ja. Taki niespodziewany prezent, jaki ja otrzymałam. Rząd zaczęłam oglądać bowiem dopiero w grudniu, finiszując w zasadzie przed samym Sylwestrem. A zaczęłam go oglądać zupełnie przez przypadek, wygrzebawszy z zasobów Netflix, na zasadzie “lubię skandynawskie produkcje, nie ma nic nowego, ciekawego, a to spróbuję” – nie wiedząc o nim literalnie nic.

I takiego sztosu, jaki dostałam nie spodziewałam się w najśmielszych snach! Wkręciło mnie już w pierwszym odcinku, i dalej wkręcało tak, że śliniłam się jak Pies Pawłowa na samą myśl o tym, że znowu przed nim zasiądę.

Czego i Wam życzę. Bo tak w życiu, w kinie, jak i w polityce – najlepsze są pozytywne zaskoczenia. Spróbujcie mi zaufać, że się nie zawiedziecie. Włączcie Rząd 🙂

You may also like

SPROSTOWANIE
UZNANY ZA NIEWINNEGO
STANLEY TUCCI: W POSZUKIWANIU WŁOSKICH SMAKÓW
DYPLOMATKA

2 Responses

    1. Kultura Osobista

      Nie ma w tym tekście takiego stwierdzenia, choć uwaga (jako taka) jest słuszna. Jest zdanie: „…Rząd i jego “głowa państwa” to całkiem inne 365 dni w roku”…Głowa państwa jest wzięta w cudzysłów, specjalnie, bo w Danii, która jest królestwem / jest monarchią konstytucyjną głową Państwa – podobnie jak w GB jest królowa. W Danii władzę wykonawczą sprawuje rząd, który, obradując pod przewodnictwem królowej, nosi nazwę Rady Państwowej, bez niego — Rady Ministrów. Premiera i ministrów mianuje i odwołuje królowa.

Leave a Reply