23
mar
2015
90

SILS MARIA

SILS MARIA (Clouds of Sils Maria). Reżyseria i scenariusz Olivier Assayas. Wyk. Juliette Binoche, Kristen Stewart, Chloe Grace Moretz. Francja / Niemcy / Szwajcaria / USA, 2014

 

sils-maria-plakat

 

 

Przyznaję, że film Sils Maria chciałam zobaczyć głównie z jednego powodu – byłam cholernie ciekawa duetu aktorskiego: Juliette Binoche i Kristen Stewart. Dwie aktorki: jedna dojrzała wiekiem – gwiazda europejskiego kina, z artystycznym dorobkiem na koncie. Druga młodziutka – bardziej hollywoodzka celebrytka, niż aktorka. Znana z sagi “Zmierzch” i tabloidowych rewelacji na temat swego życia prywatnego… To wydawało mi się na tyle interesujące, żeby z najnowszym obrazem Assayasa się zapoznać.

I powiem to od razu: to nie jest moim zdaniem bardzo dobry film – obfituje w zbyt wiele słabości by takim być – choć miejscami udaje mu się wznosić znacznie powyżej przeciętnej… Ale wnosi ciekawy wkład w kwestie, które zdają się być ostatnio w światowej kinematografii dość mocno eksploatowane. To kolejny obraz, który niekiedy  niezwykle trafnie diagnozuje zagadnienia dotyczące aktorstwa jako profesji, wraz z odwiecznym pytaniem o to, czy w tym zawodzie ważniejsza jest charyzma (nieważne jakiego autoramentu), zjednująca publiczność, czy też może metoda pracy, emocjonalna i intelektualna obróbka roli, „utkana” z osobistych przeżyć, jakie wnosi w postać grający ją aktor(ka). Porusza także, coraz bardziej obecny w powstających zarówno w Europie, jak i w Stanach wątek wieku kobiet – aktorek. Z racji płci – będących od początku dziejów kinematografii w pozycji “uprzywilejowanej” – acz jedynie do czasu… czasu stanowionego przez ich erotyczną, seksualną i co za tym idzie “łatwo sprzedawalną” atrakcyjność. I to – w moich oczach – stanowi o wartości tego obrazu.

Sils Maria pokazywana na zeszłorocznym festiwalu w Cannes, nota bene startująca w konkursie razem z “Mapami Gwiazd” Cronenberga – naświetla te same lub tożsame wątki. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że kolejnym filmem z zeszłego roku, powstałym w tym “nurcie” jest także “Birdman”. Nie znoszę trywializacji porównań, niemniej – “same się cisną na usta”, że tak powiem. Otóż, moim zdaniem – Od “Mapy gwiazd” Sils Maria odróżnia większa doza ciepła i empatii dla świata, o którym opowiada, zaś od “Birdmana” – lata świetlne – jeśli chodzi o koncepcyjną i realizatorską wielkość – na niekorzyść pracy Assayasa.

Sils Maria to historia Marii Enders (Juliette Binoche) aktorki w najtrudniejszym dla kobiet w tej profesji, bo tzw. “dojrzałym wieku”, z renomą i statusem gwiazdy, która miała to szczęście, że 20 lat wcześniej na swej drodze spotkała kogoś, kto stał się jej mentorem, a także przyjacielem. Tym kimś był wielki dramaturg oraz reżyser: Wilhelm Melchior. Mając jedynie 18 lat  zagrała w filmowej adaptacji jego słynnej sztuki: “Majola snake”. I tym samym, z nikomu nie znanej, początkującej aktoreczki – “przeistoczyła się” dość szybko w postać znaną i podziwianą… Maria podróżuje do Szwajcarii w towarzystwie swej osobistej asystentki Valentine (Kristen Stewart), by odebrać nagrodę w imieniu tegoż – jakże znamiennego dla niej – Wilhelma Melchiora. Nad tą podróżą od początku “wiszą ciężkie chmury” – Maria jest w trakcie życiowej zawieruchy, w samym środku rozwodu z mężem, podziału dość znacznego majątku, kryzysu emocjonalnego związanego z wiekiem i swoim statusem zawodowym. Owszem, otrzymuje wciąż intratne finansowo propozycje aktorskie, ale głównie w produkcjach, którymi gardzi: wysokobudżetowych amerykańskich filmach typu “X-men”, w których role przekąśliwie określa jako “płytkie, pełne kreskówkowej pseudo-pop psychologii dla dzieciaków, gdzie musi wisieć godzinami na linie, na tle blue – boxa”.

Niestety, po drodze okazuje się, że uroczystość będzie miała inny od spodziewanego charakter, gdyż Melchior niespodziewanie zmarł.

Wkrótce po tym wydarzeniu – dostaje propozycję od niemieckiego, uznanego reżysera – zagrania w nowej, teatralnej adaptacji sztuki, której sfilmowana wersja przyniosła jej rozgłos i sławę. “Majola snake” opowiada o dwóch kobietach: Helenie – dojrzałej wiekiem, właścicielce firmy, statecznej businesswoman, która zatrudnia młodą asystentkę o imieniu Sigrid. Ta 20-letnia młódka jest uosobieniem nie tylko tego wszystkiego, czego Helena nie posiada: seksapilu, młodzieńczej żywiołowości, tupetu i bezczelności, ale także, a może przede wszystkim – brutalnej, pozbawionej skrupułów osobowości. Sigrid uwodzi chlebodawczynię, włazi w jej życie zawodowe i prywatne z siłą taranu, manipuluje nią, rozkochuje w sobie. To związek o niszczącej sile i w finale prowadzi do domniemanego samobójstwa Heleny…

Na tej tezie – pokazywania teatru jako sztuki wyższej – przy jednoczesnym określaniu filmowego przekazu – jako umownego i mocno relatywnego w ocenach – zasadza Assayas swój najnowszy film. Jego obraz oscyluje pomiędzy tymi dwoma pozornie sprzecznymi światami: siłą aktorskiej kreacji i mocą auto – kreacji. By przez jego główną część przedstawiać skomplikowaną sytuację, jaka staje się udziałem Marii oraz Val – jej asystentki i jedynej towarzyszki w pobycie w szwajcarskich Alpach. Sils Maria skupia się na opowieści o tym, jak „wielka aktorka” wpada w swego rodzaju sidła – wynikające z nieuświadamianej sobie – ba – wypieranej – próżności. Jest namawiana do gry w czymś, w czym brać udziału intuicyjnie nie chce. Wabią ją wszyscy, którzy de facto o jej zawodowych losach mogą stanowić.

Każdy z nich ma argumenty i to mocne: obiecujący i inteligentny reżyser wie jak z nią rozmawiać i do czego się odnosić by ją do niechcianej roli zjednać, jej prawnik i agent mami ją obietnicą dużej gaży, a asystentka przekonuje wyzwaniem zawodowym – przed którym nie powinna się uchylać – zwłaszcza w sytuacji, kiedy ma do czynienia z możliwością grania z pozycji „ikony”… Maria finalnie decyduje się zagrać postać, dla której dwie dekady wcześniej stanowiła opozycję. Postać, która jest jej „obca” z tytułu wyobrażeń na swój własny temat i z racji ożywionych, nieprzyjemnych wspomnień z początków kariery. Zanadto przypomina jej czasy, kiedy sama była młoda, naiwna, a tym samym – znacznie bardziej odważna, czy też, jak obecnie uważa – lekkomyślna…Ta “druga”- postać bohaterki – która była w jej filmowym „przeboju” jej antagonistką – a którą teraz podejmuje się zagrać – zmuszą ja do niechcianych refleksji nad sobą, swoim życiem, aktorskimi możliwościami i to w świecie, w którym oferty jakie dostaje – znacząco odstają od jej pragnień i ambicji. A ostatecznie zaś – ze swymi słabościami, lękami, frustracjami i niemożnościami – również tymi, które wynikają z faktu, że od czasu kiedy zagrała rolę, która zaważyła na jej dalszej karierze – wszystko się diametralnie zmieniło. A szczególnie to, że ze światem “gwiazd” i aktorów splótł się w tzw. międzyczasie nierozerwalnie świat digitalizacji mediów, tabloidowej hucpy i konieczność uczestniczenia w „medialnym cyrku” – jeśli chce się pozostawać znanym i podziwianym. I przewodniczką po tym właśnie świecie, którego Maria nie rozumie i który ją “odrzuca” jest właśnie Val – jej dwudziestoletnia asystentka! Dodam, że postać, którą kreuje Kristen Stewart (i w tym miejscu robię pod stołem “hau – hau” bo nigdy bym tego wcześniej o niej nie powiedziała) jest zagrana świetnie! Val uosabia wszystko to, czego ludzie pokroju Marii Enders (znaczy się także poniekąd ludzie tacy jak ja i duża grupa reprezentantów mojego pokolenia) się boją, a zarazem podziwiają! Val – w przeciwieństwie do swej pracodawczyni – rzeczywistość digitalną, świat, w którym trzeba być na bieżąco co do minuty, stygmatyzacje lub namaszczenie przez samozwańczych królów i królowe portali społecznościowych i ich “wyroki” – ma w “małym palcu” i co więcej – uznaje to za zwykłe, banalne i oczywiste… To z jej ust pada stwierdzenie – jedno z najlepszych w tym obrazie – dotyczące sztuki – w której rolę Maria przejęła i którą razem z Val „ćwiczy” przed teatralną premierą: “Mówię, że tekst jest jak przedmiot. Zmienia się w zależności od perspektywy”.

„Miałam nosa” – że się autoironicznie pochwalę – iż kierowałam się właśnie chęcią obejrzenia “pojedynku dwóch światów”, które w tym obrazie reprezentują Binoche oraz Stewart – decydując się na Sils Maria…To najlepszy, najbardziej autentyczny, wiarygodny i atrakcyjny wątek tego filmu. Val jest w życiu Marii nie tylko jej oddaną, lojalną i kompetentną asystentką. Spełnia znacznie ważniejszą i donośniejszą rolę – jest jej “lustrem”, a nawet “krzywym zwierciadłem”, którego „wielka aktorka” –więcej niż potrzebuje, by się móc zawodowo rozwijać.

Z premedytacją nie piszę o tym, co w Sils Maria Assayas schrzanił, gdzie się pogubił i jak czasami nieznośnie jest manieryczny. Uważam bowiem, że pewne kwestie są takimi, z którymi można jedynie podejmować próby zmierzenia się. I Assayas tę próbę podjął. Ta próba – w jego wykonaniu – nie jest najwspanialsza – ale jest inteligentna. Doceniam to.

Sils Maria jest obrazem, który opowiada o tym, co w byciu artystą, mierzeniu się ze sobą w sztuce jest swego rodzaju tajemnicą. Wielkość – się czasami udaje, często nie. Najczęściej zaś bywa nieprzewidywalnym wynikiem “szczęśliwego zbiegu okoliczności”, złożenia się razem czynników, które sumują się w olśniewającą całość.

Żałuję, że obraz Assayasa, którego kanwę stanowi fikcyjna sztuka teatralna – niestety nie jest tak zjawiskowy – jak prawdziwy meteorologiczny fenomen, do którego nazwy się odwołuje. “Majola snake” to bowiem unikalna formacja chmur – którą czasami, w sprzyjających okolicznościach pogodowych – nawiewa wiatr – wysoko w szwajcarskich Alpach, w rejonie Sils Maria. Formuje się ona w postać gigantycznego węża, który majestatycznie przesuwa się w dolinach, między górami, tworząc zjawisko jedyne i niepowtarzalne – pozostawiające obserwatorów oniemiałymi z zachwytu, porażonymi potęgą i pięknem tej „boskiej kreacji” … I tak też potrafi być w obcowaniu ze sztuką. Jeśli weźmie się to właśnie po uwagę – oglądając film Assayasa – trzeba przyznać, że powiedział coś, co owszem – nie jest zbyt odkrywcze – ale z pewnością – prawdziwe.

You may also like

BĘKART
PAMIĘĆ
STREFA INTERESÓW
CZASEM MYŚLĘ O UMIERANIU