16
lut
2021
23

SOUND OF METAL

SOUND OF METAL (Sound of Metal); Reż. Darius Marder; Scen. Darius Marder & Derek Cianfrance; Wyk. Riz Ahmed; Olivia Cooke; Paul Raci, USA, 2019

SOUND OF METAL – co za tytuł i co za film! W opowiesci o muzyku, który traci słuch złączone są ze sobą na sposób fenomenalnie wręcz spójny i wzajemnie się dopełniający. A przede wszystkim porażający wiarygodnością świata, w którym przyszło się znaleźć głównemu bohaterowi. Jak i niezwykle empatycznym sposobem ujęcia złożoności przedstawianych kwestii. Oraz pytań jakie z nich wynikają. Nie udałoby się to jednak Sound of Metal tak wspaniale, gdyby nie kreacja aktorska Riza Ahmeda! Której nie tylko się nie zapomina. To rola, która zasługuje na standing ovation!

Nie ukrywam, Sound of Metal to jest film, na który oczekiwałam bardzo niecierpliwie, tym bardziej im dłużej pandemia trzymała kina zamknięte. Główny powód? Riz Ahmed – rzecz jasna! Bo należę do jego psychofanek od czasu kiedy obejrzałam genialny miniserial „Długa noc”, w którym stworzył olśniewającą kreację. Ahmed bowiem łączy w sobie to, co z aktorów i aktorki od zawsze czyniło gwiazdy. To nie jest tylko tzw. uroda, to charyzma sceniczna, błysk inteligencji w oku, doskonały warsztat, w tym praca z ciałem i jeszcze to „coś” co trzeba dostać od losu w prezencie – kamera go kocha. A szczególnie widać to na zbliżeniach.

Co do reszty tego przedsięwzięcia filmowego wiadomo było jeszcze tyle, że jest to debiut reżyserski w fabule Dariusa Mardera, uznanego dokumentalisty oraz scenarzysty. Do Sound of Metal scenariusz współtworzył z Derekiem Cianfrance (reżyserem kultowego „Blue Valentine”).

Dziś, kiedy jestem już po obejrzeniu Sound of Metal, mogę śmiało powiedzieć, że warto było czekać tak długo. Riz Ahmed stworzył obezwładniającą kreację aktorską (nominacja do Złotego Globa i SAGA). A sam film bardzo mnie poruszył. To doskonale opowiedziana historia o nagłej utracie części „ja”, pochodzącego z rejestrów, o których zazwyczaj na co dzień nie myślimy wcale, którego istnienie uznajemy za „oczywistość”, ale który stanowi o nas. Określa nas. Od zawsze. O braku części siebie. W przypadku historii wziętej na warsztat w Sound of Metal – to utrata jednego ze zmysłów. A szerzej opowieść o tym, jak to jest utracić nagle pełnię odczuwania. Który to fakt zmienia wszystko i każe re-definiować przede wszystkim nas samych. Bo zaczyna się wtedy żyć życiem nie tylko nie chcianym, ale życiem kogoś, kto staje się nagle również „inny”, „obcy”; „niezrozumiały” dla wszystkich dookoła, w tym sobie najbliższych, kochanych i najważniejszych osób. A to, co dotychczasowe życie stanowiło, choć jest dalej niby „takie same” staje się z tej perspektywy czymś niedostępnym…

*   *   *

Ruben (FENOMENALNY Riz Ahmed) i jego dziewczyna Lou (doskonała Olivia Cooke) są parą. Od kilku lat. Ale nie tylko. Oboje tworzą także duet sceniczny. A konkretnie kapelę metalową, w której on jest perkusistą, a ona wokalistką. Ich codzienne, dające im poczucie sensu i satysfakcji życie to ciągłe bycie w trasie od jednego amerykańskiego miasta do drugiego, gdzie dają koncerty w lokalnych klubach. Kiedy ich poznajemy, Blackgammon – bo tak się nazywa ich zespół ma już grono zagorzałych fanów. Mieszkają w camperze, który jest ich domem, studiem, przystanią i środkiem lokomocji. Są młodzi, szczerze się kochający i wspierający, a ich kariera się właśnie zaczyna rozkręcać. Są nawet widoki na pierwszą płytę.

Dla tak zarysowanego wstępu do opowieści, czy może być bardziej okrutnym narracyjny twist, którego doświadczamy w pierwszych 15 minutach filmu. A który każe się nam zmierzyć z tym, co dotyka jego bohatera: zaczyna tracić słuch. Utrata słuchu postępuje lawinowo. I okazuje się być nieodwracalna. Lekarz, którego bohater odwiedza zaraz po pierwszych symptomach – stwierdza, że w każdym uchu zostało mu jedynie po dwadzieścia parę procent zdolności do słyszenia. Dla Rubena to cios podwójny.

Bo teraz – zróbcie proszę to „ćwiczenie” – powiedzcie to na głos, donośnie, sami do siebie: GŁUCHY MUZYK

Jak Wam to brzmi?

Specjalnie użyłam określenia „głuchy”, które jest nacechowane pejoratywnie. Nie powinniśmy go używać. Powinno się mówić „niesłyszący” (tak samo jak „niewidzący” a nie ślepy). I w tym przypadku jestem orędowniczką zmian na poziomie „systemowych dyrektyw” co do języka. Bo jak wiecie – stoję na stanowisku, że od tego jakiego używa się języka zależy wiele. Jeżeli nie wszystko co najważniejsze. Sami przecież „definiujemy się” poprzez język którym o sobie mówimy (a wcześniej myślimy) – a w dyskursie społecznym – jest to uber ważne!

Ale Ruben tak właśnie o sobie myśli. Utrata słuchu to w jego własnej percepcji, samego siebie – znacznie więcej niż straszny los, więcej niż stygmat. To kalectwo…

Naturalnym jest zatem to wszystko co się z nim dzieje, w tym przede wszystkim psychicznie. Nie akceptuje tego stanu rzeczy. Nie przyjmuje do wiadomości. Choć rokowania medyczne są jednoznaczne. Proces utraty słuchu się rozpoczął, postępuje i najprawdopodobniej doprowadzi do całkowitej głuchoty. Jak on ma z tym żyć? Tym bardziej, że muzyka jest dla niego podwójnie istotna, daje mu siłę, napęd do życia, stanowi jego całe „jestestwo”. Tak samo jak dla jego dziewczyny. Oboje są bowiem ludźmi, którym stworzona wspólnie kapela pozwoliła uporać się z demonami przeszłości. Dlatego też ich związek jest dla Sound of Metal drugim kluczowym wątkiem. Wątkiem, który prosto można by nazwać romansowym, czy miłosnym. Ale to nie jest prosty film. To znacznie bardziej niż opowieść o miłości (choć taką też po części jest) opowieść o tym co staje się udziałem kogoś takiego jak Ruben. Kogoś, kto doznał nieodwracalnej, cielesnej straty. Sądzę, że każdy z nas zastanawiał się choć raz w życiu nad tym jak funkcjonują ludzie, których los doświadczył utratą jakiejś funkcji cielesnej. I choć zabrzmi to mało subtelnie, wiem, że wielu ludzi „chorobliwie” fascynuje to, że ci, którzy w naszym odczuciu zostali przez los naznaczeni „wybrakowaniem” – potrafią nie tylko z tym żyć, w pełnej akceptacji, ale co więcej żyć z poczuciem radości i sensu swego istnienia. Co z kolei nam wydaje się „niepojęte”.

A dzieje się tak dlatego, że nie umiemy sobie tego wyobrazić. Bo jest to nie do wyobrażenia. Gdyż nie jesteśmy w stanie nawet będąc inteligentni, światli i mentalnie otwarci nie tyle „zrozumieć” ale „poczuć” świat ludzi, których od nas oddziela ich brak. Którego my sami nie posiadamy. Tu potrzeba nie rozumu, ale dobrej woli, wielkiej wrażliwości, empatii i umiejętności wyjścia „poza czubek własnego nosa”. Nie muszę chyba dodawać, że w związku z tym jest to bardzo rzadkie i mało powszechne …

Sound of Metal w porażający nie tyle wizualnie, co dźwiękowo (Chapeu bas! dla pionu „realizacja dźwięku”!) sposób próbuje nam to uzmysłowić, tak byśmy mogli jak najbardziej „wejść w buty Rubena”. Młodego mężczyzny, którego „odcięło” od całego dotychczasowego świata. Nie słyszy go. Nie ma ze światem zewnętrznym żadnego kontaktu poprzez dźwięki. Co jest dla niego tym bardziej rozpaczliwe, że zostało mu zabrane nagle. W zasadzie bez ostrzeżenia. Desperacko trzyma się wiec jednej, jedynej myśli, którą podsunął mu lekarz. Do świata słyszących może wrócić za sprawą bardzo drogiej operacji chirurgicznej. To koszt kilkudziesięciu tysięcy dolarów. Ani on ani Lou takich pieniędzy nie mają. Ale Ruben jest głęboko przekonany, że musi je zdobyć. Bo musi odzyskać słuch.

Słuch w Sound of Metal jest zatem przedstawiany jako symbol i metafora w jednym. Bez słuchu bohater nie czuje się ani sobą, ani cały. Odzyskanie słuchu to dla niego więcej niż kwestia medyczna, cielesna. To kwestia „ja”; psychiki, która nie umie odnaleźć akceptacji dla tego, że ten ktoś kto słyszał to ten sam ktoś pod względem wartości jako człowiek – kto nie słyszy.

Ale na szczęście dla niego rozumie to bardziej niż on jego kochająca dziewczyna. Namawia Rubena do podjęcia próby pobytu w ośrodku, prowadzonym przez weterana wojennego z Wietnamu, także niesłyszącego Joe (świetny Paul Raci – mało znany u nas aktor, muzyk, i performer amerykański, którego oboje rodziców to osoby niesłyszące, posługujący się biegle językiem migowym i od lat konsultant w tej materii dla teatru i przemysłu filmowego). Kto pamięta wspaniałą oscarową produkcję – adaptację sztuki „Dzieci gorszego Boga” – ręka w górę!

Joe jest facetem, który podobnie do Rubena kiedyś słyszał. Ale to było dawno. Od lat zajmuje się pomocą ludziom niesłyszącym, w tym terapeutycznie.

I znowu, łatwo pomyśleć w tym miejscu, że wiemy już dokąd ta historia zmierza. Ale jak już wspominałam to nie jest prosty film. O tym, że było źle, ale będzie dobrze. To nie jest ckliwa „historia z happy endem” z której dowiemy się, że pod wpływem pobytu w miejscu dla ludzi takich jak on, gdzie będzie przebywał z ludźmi podobnymi do niego Ruben szybko odzyska „siebie”. Bo choć będzie pracował nad tym, by nauczyć się języka migowego, by móc funkcjonować bez słuchu, choć pozna wielu ludzi, w tym dzieciaki, które nie słyszą. A potrafią się cieszyć życiem, bawić i śmiać – Ruben w głębi siebie pozostanie kimś, kto tego, że nie słyszy – nie zaakceptuje.

I znowu chcę wrócić do tytułu tego filmu, do symboliki mu towarzyszącej i do inteligencji scenariusza, który w przypadku Sound of Metal nie idzie na łatwiznę. Ani nie chce się posiłkować najbardziej zgranymi, czy banalnymi rozwiązaniami.

Nie zdradzę w tym miejscu już więcej z fabuły tego niezwykle poruszającego obrazu. Kiedy go obejrzycie – jestem tego pewna – zrozumiecie dlaczego uważam, że jego tytuł w genialny sposób oddaje to, o czym de facto opowiada. Bo Rubenowi uda się pozornie wrócić do świata, który utracił. Czyli uzyskać dostęp do dźwięków, dzięki zabiegowi wszczepienia implantów…

Bo też w moim odczuciu Sound of Metal opowiada o kwestiach znacznie istotniejszych, fundamentalnie istotnych dla kondycji psychicznej każdego człowieka. A jest tym czymś umiejętność życia nie tyle „na nowo”. Ale z samym sobą przede wszystkim. W świecie, w którym wszystko co znane i kochane „zniknęło”, w świecie „głuchym” na nasze pragnienia i chęci aby wrócił na stare tory. W świecie, w którym cisza metaforyzuje dotarcie do sedna – samego siebie w tym czym się jest i jakim się jest. I w tym świecie dopiero znalezienia odpowiedzi na pytanie jak żyć akceptując to, że świat i wszystko co w nim znaliśmy, co kochaliśmy najbardziej nie brzmi już dla nas tak samo jak kiedyś. Bo zmienił się bezpowrotnie.

Nikt by, jak sądzę, z jego twórców, w roku w którym ten film powstał nie przewidział pandemii. Ale tak właśnie się stało. Los, wydarzenia z nią związane i jej reperkusje napisały jakże dojmująco wybrzmiewającą wielkim metalicznym zgrzytem erratę do przesłania Sound of Metal…

 

 

*** Wszystkie zdjęcia wykorzystane w tekście pochodzą z materiałów prasowych dystrybutora filmu SOUND OF METAL na rynku polskim: m2 films

You may also like

PERFECT DAYS
NIEBIESKOOKI SAMURAJ
BĘKART
PAMIĘĆ

Skomentuj