SUBSTANCJA
SUBSTANCJA (The Substance), Reż. & Scen. Coralie Fargeat, Obsada: Demi Moore, Margaret Qualley, Dennis Quaid, USA, Wlk. Brytania, Francja 2024
SUBSTANCJA to jeden z takich filmów, które są skazane na polaryzację opinii i walkę do upadłego pomiędzy peanami a krytyką. Nic dziwnego, skoro jeden z najgłośniejszych obrazów pokazywanych na tegorocznym MFF w Cannes i nagrodzony Złotą Palmą za najlepszy scenariusz jest tak samo hipnotyczny w oglądaniu, boleśnie brutalny, cringowo dojechany do granicy, a przede wszystkim upiornie straszny – niczym najlepszy horror… Założę się także o wiele, że Substancja rezonuje w widzach w myśl zasady „kciuk w górę” / „kciuk w dół” – w zależności od płci oraz wyznawanego systemu wartości… Natomiast całkowicie obiektywnie trzeba powiedzieć, że jest to film genialnie obsadzony i rewelacyjnie zagrany! Wielkie brawa!
Reżyserka Substancji Coralie Fargeat, rocznik 1976 jest Francuzką, urodzoną w Paryżu, którą śmiało można nazwać twórczynią feministyczną (jej najbardziej znany film to „Zemsta” z 2017 roku). Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, żeby wiedzieć, że raczej jej to niczego w biznesie filmowym nie ułatwia…Niemniej jedno jest pewne – Fargeat jest zdolna, odważna i ma jaja, że tak to ujmę 😎
To samo można powiedzieć o wszystkich czołowych aktorach, którzy podjęli się zagrania w Substancji – na czele z Demi Moore – bo jej rola w tym obrazie jest olśniewająca (sic!). 61-letnia obecnie aktorka, która znana jest z tego, że dość mocno majstrowała przy swoim wyglądzie przy pomocy chirurgii plastycznej – wzbudziła mój wielki szacunek tym, że porwała się na zagranie roli tytułowej w filmie, który na egotyczne ingerencje w naturę i chorobliwą bojaźń przed starzeniem się (czytaj „brzydnięciem”) – patrzy bardzo krytycznym okiem. Obsadzenie w roli jej młodszego wydania a raczej genetycznego klona: Margaret Qualley (prywatnie córki Andie McDowell) okazało się być doskonałym posunięciem, a dodatkowo udowodniło jej wielki potencjał do zostania pełnokrwistą aktorką (Qualley zadebiutowała w bardzo dobrze przyjętym serialu „Sprzątaczka”). Należy mieć nadzieję, że ta młoda kobieta wyjątkowej urody, wychowana w świecie showbiznesu i z nim mocno zaznajomiona – ma tyleż talentu co oleju w głowie, żeby zrobić z tego właściwy użytek w fabryce snów zwanej Hollywood, którą wciąż zarządzają prawie wyłącznie faceci…
Co do Denisa Quaida – nigdy nie uważałam go za dobrego aktora – niemniej trzeba przyznać, że typ, którego gra w Substancji został przez niego odmalowany na sposób groteskowo upiorny z dużym wyczuciem sedna sposobu funkcjonowania takich męskich świń, jakimi zaludniona jest po brzegi branża filmowa i telewizyjna…
Jako że mam tylko nieco mniej lat niż Demi Moore – doskonale rozumiem jak trudnym i bolesnym procesem dla kobiet jest starzenie się w rozumieniu utraty atrakcyjności fizycznej – gwałtem wymuszanej jako dookreślająca nas najmocniej i najtrwalej przez patriarchalną kulturę od tysięcy lat…Zegar niby tyka tak samo dla wszystkich, ale ponieważ świat urządzili i zarządzają nim mężczyźni – dla nich tyka inaczej. Nie powiem nic odkrywczego, bo wszyscy (a raczej wszystkie!) znamy to na pamięć. Opresja. Terror. Pułapka. „Młoda dupa” to nie „stara dupa”. Koniec. Kropka. „Młodej dupie” wolno wszystko, starej – nic. Młoda dupa jest obietnicą, nadzieją i marzeniem. Stara – ryzykiem, brakiem złudzeń i czymś czego trzeba się pozbyć lub zrobić z nią cokolwiek byle jej posiadaczka nie ośmielała się nią publicznie epatować. A zwłaszcza tam – gdzie chodzi o pieniądze. Biznes filmowy, a szczególnie amerykański – jest jednym z najbardziej obrzydliwie skonstruowanych na świecie. To psychopata, tyran i stręczyciel w jednym. Od swego zarania – doprowadził do zguby setki, jeżeli nie tysiące „starzejących się dup”. Te najbardziej znane jak Marylin Monroe – to jedynie wierzchołek góry lodowej…
Myślę, że reżyserka i scenarzystka Substancji w jednym: Coralie Fargeat – jest tego aż nadto świadoma. Jak i wszyscy, którzy zdecydowali w Cannes o tym, że to jej właśnie należy się nagroda za scenariusz.
I jeżeli mam się Wam do czegoś przyznać, tak na szczurusia, to Substacja, co do której mam małe od-realizacyjne „ale” dotyczące niepotrzebnego moim zdaniem natężenia makabry w ostatnich 30 minutach – kupiła mnie tym jak doskonale Fargeat poradziła sobie z tzw. klamrą spinającą sceny początkowe z finalną. Użyła bowiem bardzo znamiennej metafory (mitologia grecka – mit Meduzie), pokazując słynne „Walk of fame” w Los Angeles, jednej z najwiekszych atrakcji turystycznych tego miasta, na której od czasu jej założenia w roku 1960 – do dziś znalazło się prawie 3.000 jednakowo wyglądających pięcioramiennych gwiazd „upamiętniających osobistości świata showbiznesu”…
Pozwolę sobie na brutalność i cynizm: jestem ciekawa ilu z Was potrafi wymienić „z głowy” posiadaczki choćby 20 z nich…
Czy sobie kpię? Nic z tych z rzeczy. Jestem od tego bardzo daleka. Sama – podałabym na zawołanie może 10. A mienie się kinofilką… Ta dygresja ma jedynie uzmysłowić Wam sedno tego bombastycznego absurdu jakim są atrybuty tzw. wielkiej sławy i statusu gwiazdy w świecie kina, czy szerzej rozrywki, o którym opowiada Substancja. Jeżeli chodzi o kobiety – to atrapa. Zbrukana od ponad stu lat, utytłana w krwi, pocie i łzach. Przez facetów. Taka prawda…
* * *
Bohaterka główna Substancji, niejaka Elizabeth Sparkle (jeszcze raz powtórzę – fenomenalna Demi Moore!) kiedyś była bardzo piękna, młoda, sławna i bogata. Ba! Nawet nagradzana i to nie byle czym: samym Oscarem. Teraz jest starzejącą się byłą aktorką, która zarabia na życie w jednej z wielu komercyjnych stacji TV jako prowadząca program fitness. Sami zobaczycie w wielu scenach, w których Demi Moore występuje nago, że dalej wygląda doskonale… Ale w świecie, w którym żyje i w którym spędziła dekady – nikt (łącznie z nią samą) nie podziela tej opinii. Trudno aby było inaczej skoro szołbiz wypalił na niej trwałe piętno. Liczy się tylko to czy podoba się widzom programu śniadaniowego, a podoba się coraz mniej – zwłaszcza jego najmłodszym odbiorcom. No i oczywiście czy podoba się producentom. Ci są wyłącznie płci męskiej, a im jak wiadomo podobają się „młode dupy”. Elizabeth poznajmy w kluczowym momencie jej życia, czyli wtedy kiedy dowiaduje się, że z powodu niskich słupków oglądalności – idzie w odstawkę. Program wymaga zmian, a zmiana oznacza „młodszy model”. Sęk w tym, że Elizabeth nie jest przygotowana do przejścia na emeryturę. To dla niej nie tylko śmierć zawodowa, to koniec sensu jej życia, które w całości poświęciła jedynie swemu celebryckiemu statusowi w biznesie, który (że użyję wulgarnego określenia) dymał ją od samego początku, bardzo jednak skrupulatnie dbając o dmuchanie w balon jej ego – acz jedynie do czasu gdy była mu potrzebna do zarabiania.
Nie wdając się w szczegóły jak do tego doszło – clue fabuły związuję się w momencie gdy zdesperowana Elizabeth postanowi skorzystać z oferty jaka zostanie jej przedstawiona – zażycia nielegalnej substancji, która jest w fazach testowych nowego programu „medycznego”. **Tu dygresja – każdy kto interesuje się tzw. fabryką snów wie, że w Los Angeles rynek zbytu nielegalnych substancji na wszystko co potęguje i przedłuża atrakcyjność ludzi marzących o sławie w Hollywood jest gigantyczny i przynosi krociowe zyski. Desperatki i desperaci korzystają z budzących trwogę i zgrozę w każdym człowieku nauki sposobów na wszystkie problemy fizyczne i psychiczne – a podziemie kwitnie…
** Zażycie Substancji, a następnie restrykcyjne postępowanie według programu (jakie to restrykcje – nie zdradzę rzecz jasna, ale są kluczowe dla narracji!) obiecuje Elizabeth, że zmieni ją w młodszą, lepszą i bardziej atrakcyjną wersje samej siebie.
I tak pojawia się Sue (bajecznie dobra Margaret Qualley!). Jak się nie trudno domyślić – nie tylko nic nie będzie dla Elizabeth takie samo, ale także – jakże zgodnie z naturą człowieka – nie okaże się tak bajeczne – jakie miało być…
Konsekwencje zażycia Substancji przez Elizabeth będziemy śledzić aż do bardzo krwawego końca dwóch wersji tej samej osoby…
* * *
Fargeat zrealizowała horrorystyczną opowieść, posiłkując się inspiracjami z najlepszych filmowych tradycji w wykonaniu się Briana De Palmy, Andrzeja Żuławskiego, Davida Cronenberga, czy Ridleya Scotta. Ale osobiście te inspiracje odbieram zdecydowanie bardziej jako jedynie sprawnie dobrane narzędzia do zobrazowania ostrej jak brzytwa krytyki społecznej, którą można czytać na wiele sposobów i wielowarstwowo. To nie tylko przestroga. W Substancji w mojej opinii jest tak wiele potwornej brutalności i szyderstwa – po to by już nie tyle wołać o refleksje, co wyć głośno nad koniecznością zmiany: w systemie filmowym, w opresyjnej, samczej, patriarchalnej kulturze, a przede wszystkim w samych kobietach. Reżyserka chce nas zmusić swoim filmem do powiedzenia NIE raz i na zawsze krzywdzie i bólowi jaki same sobie wyrządzamy poddając się tyranii świata mężczyzn, uganiając się za aprobatą w ich oczach i tym, że niewystarczająco stawiamy opór przed stałym, niezmiennym tresowaniem nas do myślenia, że naszym naczelnym powołaniem w życiu jest podobanie się innym!…Substancja zadaje nam także pytania o kwestie bardzo istotne z psychologicznego punktu widzenia – każąc nam się przyglądać temu jak jesteśmy skonstruowani jako przedstawiciele gatunku, który nie tylko nie jest pogodzony z tym, że jest śmiertelny, ale nawet z upływem czasu! Presja by być wiecznie młodym, fizycznie doskonałym, wiecznie apetycznym – przybrała w naszej cywilizacji wymiar patologiczny. I jest to czysty żywy horror! Nie mówi się o tym wciąż wystarczająco głośno ani wnikliwie, wszyscy żyjemy w jakiejś zbiorowej histerii i hipokryzji, otoczeni ludźmi sukcesu, którzy jedynie deklarują publicznie brak lęków i frustracji związanych z tym, że bije im zegar a ich pesel stale nalicza kolejne lata zużycia. Będę wredna – ile znacie ludzi ze świecznika w wieku 40 +, którzy „po prostu tylko o siebie dbają”? Tak, zwyczajnie i „naturalnie” (odpowiednia dieta, sport, sen, odpoczynek, brak używek, etc.) 😎
My – kobiety – dostajemy podwójny łomot, bo dodatkowo ta chora cywilizacja, w której żyjemy wdrukowała w nas poczucie, że musimy się tego wstydzić, że się starzejemy i więdniemy. Bo to nam się wciąż każe zasłaniać wszystko co „nieładne”, maskować, tuszować i niwelować niedoskonałości. Ciagle jesteśmy pod obstrzałem spojrzeń, krytyki, porównań i ocen. Nie zabrzmiało to optymistycznie, ale Substancja to nie jest „milusi” film! Nie ma innej innej odpowiedzi na wyjście z tej matni niż zbiorowe zaprzestanie poddawaniu się tej presji. Nie ma innej drogi niż zaprzestanie autosabotażu, pod pręgierzem męskich (i damskich też!) krytycznych spojrzeń. Bo ta droga prowadzi literalnie – już nawet nie do piekła, ale donikąd.
*** Wszystkie zdjęcia wykorzystane w tekście pochodzą z materiałów prasowych dystrybutora filmu SUBSTANCJA na rynku polskim: Monolith Films