28
mar
2023
28

SUNDOWN

SUNDOWN (Sundown) Reż. & Scen. Michel Franco, Obsada: Tim Roth, Charlotte Gainsbourg, Iazua Larios, Henry Goodman, Meksyk / Francja / Szwecja, 2021

SUNDOWN jest olśniewający wizualnie, kontemplacyjny i zagadkowy zarazem. Skupiony na przeżyciach głównego bohatera niejako w opozycji do świata, który stanowią „inni ludzie”. Nic w tym obrazie nie jest ani proste, ani jednoznaczne, a z pewnością nie jest tym, czego się spodziewamy… I w tym właśnie tkwi siła Sundown, które zmusza do zastanowienia się nad tym, o czym na głos się nie mówi: jak bardzo samotne jest ludzkie „ja” w obliczu niepodzielanych potrzeb i pragnień i czym one są lub mogą być…

Co do Michela Franco – nie będę kłamać, że znam wcześniejszą twórczość meksykańskiego reżysera. Zakończę zatem na informacji, gwoli kronikarskiej rzetelności, że Sundown był w 2021 roku na MFF w Wenecji nominowany do nagrody głównej dla najlepszego filmu.

W Sundown Michel Franco po raz kolejny po „Opiekunie” (2015) spotkał się na planie z Timem Rothem – aktorem, który uchodzi za kultowego. A zawdzięcza to współpracy z Quentinem Tarantino w najbardziej sztosowych rzeczach „enfant terrible” amerykańskiej kinematografii, z „Pulp Fiction” na czele. Partneruje mu zaś Charlotte Gainsbourg, która z kolei swój status kultowości zawdzięcza  „enfant terrible” kina europejskiego: Larsowi von Trierowi… 

Od początku wydało mi się więcej niż ciekawe zestawienie w Sundown dwóch aktorskich nazwisk z pierwszej ligi, które choć kojarzone globalnie – mają status gwiazd a nie celebrytów. Ale, o ile Tim Roth gra nieustannie, również w obrazach dość niskich lotów i kinie gatunkowym, bardzo często nawet w trzecim planie, tak – obsadzona obok niego w najnowszym filmie Franco –  Charlotte Gainsbourg trzyma się zdecydowanie kina artystycznego, autorskiego – nawet jeżeli jest to komedia. 

Czemu zatem oni? Dlaczego taki casting? Po obejrzeniu Sundown – ta pop-kulturowa zbitka, że Tim Roth to Tarantino, a Gainsbourg to Lars von Trier – o czym Michel Franco musi wiedzieć – wydała mi się bardziej intelektualnym niż szyderczym zabiegiem reżysera. Bo w swoim sednie Sundown podtyka widzom pod nos lustro, które wyraźnie pokazuje, że myślenie schematyczne, oparte na stereotypach potrafi w jednej chwili – wywalić wszystko do góry nogami. A przede wszystkim – nigdy nie prowadzi do sedna poznania i zrozumienia. Jest jedynie pustym wytrychem do świata, który ma nam samym ułatwić poruszanie się w nim. Niczym więcej…

*   *   *

Acapulco. TO Acapulco. Kurort w Meksyku o którego istnieniu wiedzą wszyscy, nawet ci, którzy nie wiedzą nic o Meksyku i nigdy w nim nie byli. Konia z rzędem temu, kto jest z mojego pokolenia i nie kojarzy utworu włoskiego zespołu o znamiennej nazwie „Ricchi e Poveri” pt. „Acapulco”…

Sundown wrzuca widzów w fabułę właśnie w tym miejscu, gdzie mamy możność obejrzeć jak w luksusowy sposób „bawią się” na wakacjach cztery osoby: dwoje dorosłych i dwoje nastolatków. Dorośli to Neil (doskonały Tim Roth) oraz Alice (Charlotte Gainsbourg) Bennett. Niedługo po wprowadzeniu w narrację Franco po raz pierwszy pięknie rozwala stereotypowy tok myślenia widza, tak budując sceny początkowe, że przez pewien czas sądzimy, że Neil i Alice to małżeństwo. Jak się okaże – są rodzeństwem. Neil jest wujem chłopaka i dziewczyny, którzy zdają się go bardzo lubić, a on być do nich – mocno przywiązany. Rodzina Bennett jest bacznie bogata. To Franco podkreśla od pierwszych kadrów. Jak też i to, że choć portretowani przez niego dorośli bohaterowie przysłowiowo „rzygają kasą” –  nie wyglądają na szczególnie szczęśliwych. A relacja brata i siostry nosi wszelkie znamiona „fasady” – co się zowie. Znamienna jest także jeszcze inna – bardzo ich różniąca kwestia. Neil w zasadzie się nie odzywa. Alice – także (do pewnego czasu) nie mówi za wiele, ale za to jej smartfon grzeje się nieustannie od powiadomień, a ona – nieustannie w nim „grzebie”. Dźwięk powiadomień na komórce będzie temu obrazowi towarzyszył długo, także u Neil’a, ale potem już z zupełnie innych powodów…

Wszystko się w początkowo zastanym układzie zmienia, kiedy Alice otrzymuje telefon, który zmusza ją, a raczej całą ich czwórkę do opuszczenia Meksyku w trybie natychmiastowym. Zatem to robią. Ale, jak się okaże – Neil jedynie – pozornie. Na lotnisku bohater grany przez Tima Rotha stwierdza, że zapomniał zabrać z hotelu paszport i że w związku z tym dołączy do rodziny powracającej do Anglii wkrótce. Nigdy jednak do tego nie dojdzie. I właśnie dlaczego i z jakich powodów Neil porzuca życie, którego powinniśmy teoretycznie mu zazdrościć  – zajmuje sedno narracji Sundown

*   *   *

Neil jest facetem w tzw. średnim wieku. Nie dowiemy się za wiele o nim, jaki był wcześniej – zanim podjął decyzję o tym, żeby zostać w Acapulco – tylko na „własnych zasadach”. Ale dowiemy się tyle, żeby zrozumieć, że opowieść o Neil’u jest skonstruowana na taki sposób, abyśmy o nim wiedzieli jedynie tyle, ile się nam będzie wydawało, że wiemy. A jako że Franco w Sundown postanowił bezustannie mylić tropy i stale wskazywać widzowi, że jego opowieść wymyka się schematycznemu myśleniu – Neil jest zatem bohaterem, który rezonuje z każdym oglądającym ten obraz w sposób zgodny z tym co widz ma w sobie, a nie to co ma w sobie bohater tej opowieści. I każdemu ta opowieść w związku z tym zda się nieco inna, na innych nutach zagrana. A także postawi każdego z widzów przed innymi pytaniami…

Sundown zdaje się narracyjnie krążyć cały czas wokół swojej osiowej tezy: jeżeli nie umiemy spojrzeć na (nawet bliską) osobę – inaczej niż z własnej perspektywy – jej obraz zawsze będzie jedynie projekcją naszych wyobrażeń, sądów, oczekiwań czy też nadziei. A im bardziej będą one wynikiem braku szczerej komunikacji  – tym bardziej bedą stawały się niezrozumiałe…

Neil, zatem będzie się nam także przez długi czas zdawał – człowiekiem niezrozumiałym. I to jest moim zdaniem clue tego obrazu. Bo my – jako widzowie –  bardzo udanie zostajemy przez Franco złapani w tę samą sieć stereotypowego myślenia, co wszyscy ci, którzy bedą z z Neil’em mieć do czynienia w czasie jego „nowego życia” w Acapulco. Jego poszukiwań i decyzji – Franco nie będzie nam łopatologicznie wyjaśniał… Nie będziemy się mogli z nim jako widzowie utożsamiać. Bo nie będzie działać żaden znany nam schemat myślenia, jaki moglibyśmy stereotypowo zaprząc do obróbki intelektualnej jego postaci. Dlaczego robi to co robi? Co go motywuje? Co czuje? Bo Neil konsekwentnie będzie mówił mało. A Tim Roth (szacunek) robi wszystko co może, aby swoją kreację uczynić jak najbardziej „nieodgadnioną”. I w tym miejscu muszę napisać, że zrobiła ona na mnie duże wrażenie. Bo trzeba kunsztu aktorskiego aby tak grać, żeby nie było jasne i to w bardzo znamiennych scenach, co dokładnie myśli i odczuwa bohater i do jakich emocji przypisać wyraz jego oczu i skąpą mimikę.

Z kolei – Alice jego siostra – zostanie nam przedstawiona jako postać „działająca na schematach”, które wszyscy znamy, często stosujemy i dlatego rozumiemy i wydają się nam bliskie emocjonalnie.

*   *   *

Neil Bennett jest postacią, która intryguje, a niezwykle skupiona i wyważona w środkach wyrazu, minimalistyczna gra Tima Rotha doskonale pomaga w oddaniu sedna przekazu Franco. Bo Sundown (metaforycznie) to film z cyklu – egzystencjalne pytanie. O wszystko co w życiu się liczy – indywidualnie, jednostkowo, dla danej osoby. O to, co stanowi warunek konieczny, aby odczuwać radość życia, bo jak sugeruje reżyser niekoniecznie jest nim kasa, choć (co znamienne) jest z nią utożsamiana w zasadzie w każdej grupie społecznej… 

O to, co powoduje, że wie się, tak całym sobą, że się żyje prawdziwie. Co to uczucie daje, a co je – zabiera. A finalnie o to, czy droga przez życie każdego z nas – to nie jest aby i tak (jeden z najbardziej uniwersalnych ludzkich lęków egzystencjalnych) droga absurdalnie nieprzewidywalna, niekontrolowalna i de facto samotna, w której niekiedy trzeba podjąć radykalne środki, aby czuć się prawdziwie wolnym. Od każdego możliwego kontekstu. 

Bo przecież – co dotyczy nas wszystkich, bez względu na pochodzenie i status społeczny, w obliczu tego, że nasz czas jest limitowany (choć niektórzy uparcie nie chcą przyjąć tego do ś(wiadomości) – to czasami jest tak, że ten czas staje się nieznośny poprzez więzy i zależności, które odczuwamy jako ciężar. Brzemię. Kajdany… 

*   *   *

Sundown to rodzaj narracyjnego filozoficznego fresku, który właśnie te (bardzo egzystencjalne) pytania stawia przed widzami i  zmusza do spojrzenia na nie z wielu perspektyw. Obraz bohatera jaki się z niego wyłoni to impresja, że satysfakcjonująca ducha egzystencja w świecie pełnym innych ludzi, ich spraw, domagań, oczekiwań i roszczeń –  to jednak odejmowanie a nie dodawanie. Matematyka zysku z cyklu: więcej znaczy lepiej i bardziej – się w tym przypadku nie sprawdza. To, co najbardziej potrzebne do poczucia, że się żyje prawdziwie i że życie ma smak – jakże często rodzi się z odrzucenia nadmiaru i afirmacji „prostych przyjemności”.  Ale tego się nie wie, dopóki się tego nie sprawdzi „na własnej skórze”. To może być bardzo bolesne, ale także uwalniające doświadczenie. I zawsze ma swoją cenę. Nie da się jej ani zważyć  ani zmierzyć. Nie da się jej „uogólnić”. Także dlatego, że dla innych – nawet najbliższych teoretycznie nam osób – pozostawać może zagadką i tajemnicą, wymykającą się pojmowaniu świata, w który nie umieją lub w który nie chce wniknąć. Pozostaje zatem jedynie  próba podążenia  za imperatywem. Sundown to dla mnie obraz właśnie o tym. 

 

 

*** Wszystkie zdjęcia zamieszczone w tekście pochodzą z materiałów prasowych dystrybutora filmu SUNDOWN na rynku polskim: Gutek Film

Skomentuj