THE STUDIO
THE STUDIO (The Studio) Kreatorzy: Evan Goldberg, Alex Gregory, Peter Huyck. Reż. Seth Rogen & Evan Goldberg, Obsada: Seth Rogen, Catherine O’Hara, Kathryn Hahn, Ike Barinholtz, Bryan Cranston, Chase Sui Wonders (oraz inne gwiazdy Hollywood w roli samych siebie 🤩) Produkcja oryginalna Apple TV +, 2025
THE STUDIO to zacna i sprytna szydera na Hollywood, zrobiona z biglem i polotem, przy której zabawić się może każdy, nawet ten kto ma w nosie biznes filmowy i nic o nim nie wie. A że ja nie mam i wiem sporo – to bawiłam się czasem do łez. Najlepiej podsumował ten serial mój stary, którego akurat branża filmowa (od zaplecza) zupełnie nie interesuje: coś mi się zdaje, że to całe The studio to w ogóle nie jest jakaś wymyślona historia, tylko sama prawda i tak to właśnie wygląda w realu….😂
Tytułem wstępu:
Hollywood jako tzw. fabryka snów od dawna „prosiło się” aby ktoś odważny przekuł balon jej nadęcia i zadęcia i poszydził sobie z przewielkiego samouwielbienia jakim się darzy (i jeszcze kilku innych „grzeszków” z chciwością, pychą oraz hipokryzją – na czele). Tym bardziej po paraliżu jakiego doznała wskutek ciągnących się miesiącami w 2023 roku strajków branży (protestów SAG – Gildii Aktorów Ekranowych oraz WGA – Związku zawodowego Scenarzystów ). W zasadzie bowiem – The studio – jest o tym, co od dawna stanowi tzw. tajemnicę Poliszynela. 😎 Nie jest to jednak serial komediowy zrobiony na jednej nucie. Bo też jego pomysłodawcy pozycjonują się raczej jako osoby, które swojemu własnemu środowisku zawodowemu postanowiły wbić szpilę, tam gdzie się mu należy najbardziej i z pozycji tych, którzy kino – kochają. I to podejście w moim subiektywnym odczuciu sytuuje The Studio w rejestrach tego typu seriali, które ktoś taki jak ja – nie sposób, aby nie polubił. Ujmę to prosto i dosadnie. The Studio to produkcja, która pokazuje środkowy palec tym, którzy kino jako sztukę psują – widząc w kinematografii wyłącznie i jedynie okazje do nabijania sobie kabzy i pompowania ego. Oddaje zaś hołd tym wszystkim – którzy takiemu podejściu się przeciwstawiają.
Jak powiedział kiedyś o Hollywood (dość mocno nim rozgoryczony) słynny brytyjski reżyser, producent i scenarzysta Alan Parker (twórca między innymi: „Ptaśka”„Missisipi w ogniu”, „Harry Angel”)
American cinema is the cinema of the audience.
* * *
Fabuła serialu The Studio skupia się na postaci Matt’a Remick’a (Seth Rogen) producenta w wielkim hollywoodzkim studio o nazwie Continental. I trudno nie mieć wrażenia przy oglądaniu tej produkcji, że choć jest to nazwa całkowicie fikcyjna – całość opowieści o nim jest doskonałą kompilacją historii takich gigantów jak MGM, Warner Bros, Paramount, 20th Century-Fox, Columbia i Universal Pictures…
Matt pracuje w Continental od dawna. Zaczynał jako młody chłopak, idealista – zakochany w kinie. A dziś choć jest mocno po 40-tce – dalej jest bezdzietnym singlem, w dodatku mocno neurotycznym, którego wciąż zajmuje uczynienie swojej mamusi dumną z jego dokonań. Facecikiem z gruntu dobrym, ale przez tzw. system – zepsutym. Z gatunku tych, u których raz górę bierze buta, a raz kompleksy. Trudno aby było inaczej, skoro tyle lat skupiony jest wyłącznie na tym aby to, co produkuje spełniało jeden, najważniejszy i zasadniczy warunek zwany masową oglądalnością… Jego bezpośredni przełożony – właściciel studia, „stary wyjadacz” Griffin Mill (fenomenalny Bryan Cranston!) ceni go szczególnie za to, że nasz bohater umie „dowozić” filmy, które są uber dochodowe. Swoje zawodowe sukcesy Matt zawdzięcza głównie ponadprzeciętnej umiejętności podlizywania się zarówno znanym reżyserom, jak i aktorom. Dzięki temu – choć wyprodukowane przez niego „dzieła” raczej do historii kina nie przejdą – to jednak robią wyniki w Excelu. A to jak wiadomo w studio Continental liczy się najbardziej. Money makes the world go round!…
Matt skrycie marzy o tym by cieszyć się w branży szacunkiem takim jak Patty (Catherine O’Hara) – najstarsza stażem producentka w Continental i szefowa artystyczna studia, która ma na koncie wiele wspaniałych jakościowo, autorskich produkcji. Mają one jednak w oczach Griffina Milla tę smutną wadę, że na siebie – nie zarabiają…. Czasy są trudne, konkurencja nie śpi, ludzie siedzą w streamingach – zamiast w kinie. I tak Patty, po latach wysługi zostaje przez niego zwolniona. Matt – ku jego zachwytowi – dostaje awans i zajmuje jej stanowisko. To oczywiście uruchamia proces, w którym najlepszy kumpel Matt’a – niejaki Sal (Ike Barinholtz), pracujący na tym samym stanowisku co on wcześniej liczy, że ten go także awansuje. Dzieje się jednak inaczej, bo Matt na stanowisko producentki kreatywnej mianuje pracującą dla niego wcześniej jako asystentka niejaką Quinn (Chase Sui Wonders). Fakt ten jest punktem wstępnym do zarysowania wnet rodzących się konfliktów i problemów, z jakimi nowo mianowany szef studia będzie miał do czynienia, stanowiącymi jednocześnie kanwę scenariusza The Studio. Samo życie – można by rzec…
Nie będę Wam opowiadać szczegółów problemów i rozterek Matt’a – w jego nowej zawodowej roli. Rzecz jasna dlatego, że nie ma to sensu, bo „to trzeba zobaczyć” 😜 i sprawdzić samemu. Niemniej – aby zarysować meritum powiem tyle, że bohater po pierwszej fali entuzjastycznego samozadowolenia ze swej prestiżowej funkcji, w której wydawałoby się, że uzyska znacznie więcej autonomii i możliwości aby w końcu spełnić swoje marzenia o byciu producentem kina artystycznego, pracy z wybitnymi twórcami i przejściu do historii kina – ląduje w pozycji kogoś, kto musi się wykazać przed Griffinem Millem sukcesem w produkcji filmu na skalę miliardowego dochodu „Barbie”. Tylko że za materiał wyjściowy mając bohatera o nazwie Kool – Aid Man inspirowanego jednym z najbardziej popularnych napojów w USA 😬
* * *
Pierwszy sezon The Studio liczy sobie 10 odcinków i nie są one jednakowo równe „jakościowo”, że tak to ujmę. Niemniej całość produkcji się broni z wielu powodów. Podstawowy z nich to ten, że serial fenomenalnie dobrze ogrywa coś, z czym branża filmowa w systemie producenckim – mierzy się praktycznie od zawsze. Matt jako producent wykonawczy musi zatwierdzać do realizacji idiotyczne blockbustery nastawione na zysk, kosztem projektów wybitnych reżyserów – jak również mierzyć się z własnymi kompleksami. I doskonale dobrze (oraz czasami krępująco aż zabawnie) pokazuje zaplecze tego jak wyglada plan filmowy kiedy odwiedza go producent, który stara się być „pomocny” 🫣😂
Siła tego serialu polega również i na tym że The Studio genialnie obrazuje tzw. branżunię, nie oszczędzając nikogo – portretując ją jako pełną narcystycznych dziwadeł, ze spuchniętymi niczym balon ego-maniackimi osobowościami, ludzi kompletnie odklejonych od rzeczywistości, absurdalnych w zachowaniach i oczekiwaniach wobec tego jak powinno się ich traktować. I dość często – dodatkowo – aroganckich i nieznośnych we współpracy… Pokazując jednakże i drugą stronę tego medalu: artystów i twórców, dla których praca w systemie studyjnym to nieustanna udręka i frustracja wynikająca z tego, że stale są zmuszani do chodzenia na kompromisy i pogwałcania swego twórczego „ja” w imię tzw. oglądalności…
Nie jest to rzecz jasna żadne odkrycie – ale jest w tym podejściu narracyjnym – jednak coś oczyszczającego. Na takiej samej zasadzie jak w bajce, w której „wiejski głupek” miał odwagę krzyknąć „Ludzie – patrzcie! Król jest nagi!”
* * *
Realizacyjnie The Studio – to kolejna świetnie pomyślana rzecz ze stajni Apple TV+ . Fenomenalnie dobra pod względem zdjęć, scenografii, montażu. W moim odczuciu każdy kinofil będzie nią ukontentowany – bo to produkcja zrobiona przez ludzi kina, w zachwycie nad kinem jako sztuką! Oddaje hołd różnym gatunkom filmowym i technikom narracyjnym – z pomysłowością i humorem – czasami czarnym, często zgryźliwym, a najczęściej podszytym absurdem sytuacyjnym. W jednym z odcinków mamy stylizowaną na noir zagadkę związaną z zaginioną taśmą na planie filmu Olivii Wilde, a w innym psychologiczną grę w kotka i myszkę między Sal’em a Quinn. Jednym z najlepszych realizacyjnie odcinków The Studio jest epizod drugi, zatytułowany „The Oner”, w którym Matt podniecony niczym dziecko na kinderbalu postanawia odwiedzić jako producent plan zdjęciowy filmu reżyserowanego przez kanadyjską gwiazdę kina artystycznego Sarah Polley z Gretą Lee w roli głównej, w którym finałowa scena ma być nakręcona w jednym ujęciu… Co ciekawe, cały odcinek także został nakręcony jako jedno ujęcie – reżyserzy Rogen i Goldberg świadomie nawiązują do stylu Sama Mendesa z filmu „1917”, cytując go nawet w dialogach. Choć reszcie sezonu pierwszego również nie brakuje pomysłowych rozwiązań, to właśnie „The Oner” stanowi jego szczytowy moment.
Jeśli chodzi o obsadę – The Studio błyszczy dzięki znakomitym kreacjom komediowym dobrze skompletowanej obsady. Rogen świetnie oddaje neurotyczność i desperację Matta, Barinholtz jako Sal jest nieprzewidywalny, a Chase Sui Wonders wyraźnie się wyróżnia, pokazując zarówno siłę, jak i zmianę w amerykańskim biznesie filmowym, w którym kobiety w końcu poczuły, że nie muszą wiecznie stać w cieniu facetów i że mogą, a nawet powinny w bardziej stanowczy i bezkompromisowy sposób podchodzić do kwestii tego jak się robi karierę w szołbizie 😎 Zarówno Kathryn Hahn i Catherine O’Hara – doskonale obsadzone w swoich rolach przypominają, dlaczego należą do jednych z najlepszych aktorek amerykańskiego kina…
Fakt, że tak wielcy i uznani reżyserzy jak Martin Scorsese i Ron Howard zgodzili się wziąć udział w tym projekcie – w rolach doskonale napisanych dla nich i pod nich – stanowi wartość dodaną tego serialu.
To dzięki temu The Studio jest swego rodzaju zbiorowym, sarkastycznym ale także empatycznym protestem przeciwko temu co stanowi sedno systemu producenckiego i marketingu amerykańskich studiów filmowych – hegemonów na rynku 👏 I to dzięki takim właśnie narracyjnym rozwiązaniom otrzymujemy w przypadku tej produkcji nie tylko obraz Hollywood ukazany w krzywym zwierciadle, ale serial, w którym czuć powiew świeżości, jakiś rodzaj odświeżającej prawdy, a przede wszystkim celność – krytyki.
Kocham kino całym sercem. Namiętnie i dozgonnie. To moja pasja i sfera życiodajnego „joie de vivre”. I właśnie dlatego tym bardziej doceniam The studio. Bo to doskonała zabawa i jeszcze przedniejsza okazja do refleksji nad współczesnym przemysłem filmowym, któremu od dawna należał się kubeł zimnej wody – na otrzeźwienie. I podobnie do twórców serialu chcę żywić nadzieję na to, że X muza wciąż może pozosta(w)ać sztuką, zamiast bezdusznie wykalkulowanym biznesem opartym na technologii i robionym pod oczekiwania coraz mniej wyrafinowanej publiczności. ❤️