UZNANY ZA NIEWINNEGO
UZNANY ZA NIEWINNEGO (Presumed Innocent) na podstawie książki Scott’a Turow’a pod tym samym tytułem. Obsada: Jake Gyllenhaal, Ruth Negga, Renate Reinseve, Bill Camp, Peter Sarsgaard, O-T Fagbenle, USA, 2024, Produkcja Apple TV
Krótko i na temat: UZNANY ZA NIEWINNEGO to prześwietna produkcja TV – zrealizowana z wielką dbałością o detale realizacyjne, jak i pierwszorzędnie zagrana przez wyśmienitych aktorów! A jako że to remake filmu sprzed prawie 30 lat – to śmiało mogę rzec, że w wydaniu serialowym Uznany za niewinnego jest doskonałym w oglądaniu i w moim odczuciu znacznie lepszym od pierwowzoru podrasowanym „klasykiem” w gatunku dramat sądowy, w który wpada się jako widz całym sobą. Brawo!
Tytułem wstępu:
Jak się ma tyle lat co ja i ogląda tyle filmów co ja – to świetna pamięć tyleż samo pomaga, co zaczyna być kłopotem. Wiem, że brzmi to dość dziwnie, więc wyjaśniam. Zabierając się za Uznany za niewinnego z roku 2024, produkcji serialowej – dostępnej na obecnie mocno faworyzowanej przeze mnie platformie streamingowej Apple TV – nie za bardzo mi „dzwoniło w odpowiednim kościele”. Co prawda tytuł wydawał mi się dziwnie znajomy, ale wiecie jak jest – byłam na wakacjach – więc czasochłonne łączenie kropek po całym dniu na plaży i w trybie dolce far niente – średnio mnie interesowało. Pyknęliśmy ze starym „play” i tyle. Było dobrze, a nawet bardzo dobrze – od samego początku do samego końca 😎 Wtedy to było najważniejsze. No ale jak piszę recenzje – to już jestem w trybie innym, i zaczynają mi się uruchamiać inne schematy. I tak po nitce do kłębka doszłam do tego, że rzeczywiście – w 1990 roku – jeden z najsłynniejszych amerykańskich reżyserów Alan J. Pakula – twórca takich wybitnych obrazów jak „Wszyscy ludzie prezydenta” czy „Wybór Zofii” zrealizował film zatytułowany Uznany za niewinnego, oparty o bestsellerową prozę Scott’a Turow’a – z Harrisonem Fordem w roli głównej. Bardzo prawdopodobne, że w 1990 roku miałam zupełnie inny kinofilski „mindset” niż obecnie – bo pomimo szczerych chęci nie udało mi się przypomnieć sobie aby to akurat dzieło Pakuli zostawiło we mnie jakieś znaczące wspomnienia i niezatarte emocjonalne ślady…
Wracam zatem do serialu Uznany za niewinnego anno domini 2024, który zrobił na mnie doskonałe wrażenie. I nie omieszkam w tym miejscu dodać kilku dygresji. Pierwsza jest taka, że dramat sądowy to gatunek, który osobiście uwielbiam. Ma on w Stanach bardzo długą tradycję kinematograficzną. I ponieważ Amerykanie go wymyślili – są w nim (na serio) najlepsi na świecie! Druga kwestia – w czasach kiedy Pakula realizował swój film – fabularne produkcje serialowe, o dużych budżetach i inscenizacyjnym rozmachu dopiero raczkowały. W latach 80-tych zeszłego stulecia „TV w odcinkach” to była domena produkcji skierowanych do dzieci lub rodzin – lekka i komediowa w tonie… Poważne kino było w kinie i nie miało wersji, którą widz musi sobie dawkować w tygodniowych odstępach! Panta rei… Kto poza mną uważa (będę się przy tym upierać!🤷♀️), że nader często świetna i gęsta proza literacka źle znosi upakowanie w dwie godziny seansu kinowego (nawet lepiona rękoma tuzów kinematografii!) – ręka do góry! No i last but not least – to rzecz jasna – rozwój technologiczny i możliwości techniczne, którymi dysponuje dzisiejsze kino w stosunku do tego sprzed bez mała trzydziestu lat. Stoję na stanowisku, że we właściwych rękach – stają się bardzo pomocnym narzędziem i potrafią nadać produkcji TV głębi, wyjątkowo dobrze oddać klimat opowieści, dookreślić narrację na taki sposób, że utworzy samodzielny, spójny i pełny „świat”… A w przypadku serialu Uznany za niewinnego mówimy o amerykańskich gigantach. Scenariusz napisał wespół z autorem książki (zawsze na propsie!) David E. Kelley (11-krotny laureat nagrody Emmy!) a wyprodukował między innymi JJ. Abrams (m.in serial „Zagubieni” oraz „Gwiezdne wojny. Skywalker. Odrodzenie”). Dzięki temu zamiast dwugodzinnego erzacu świetnej prozy otrzymujemy osiem odcinków, które niczym rozdziały książki skupiają się nie na tym aby „pchać akcję do przodu”, tylko na tym – by akcja była zasysająca i odpowiednio budowała klimat, a przede wszystkim oddawała złożony charakter postaci i skomplikowanie emocjonalno-psychologiczne kluczowych dla fabuły relacji pomiędzy poszczególnymi bohaterami.
Bardzo fortunnie dla serialowej wersji Uznany za niewinnego – ma ona także fenomenalnie dobrze skompletowaną obsadę, która zespołowo, z Jakiem Gyllenhaalem w roli głównej – wypada absolutnie wspaniale i nad wyraz wiarygodnie!
* * *
Rusty Sabich (doskonały Jake Gyllenhaal) – kiedy go poznajemy – wydaje się być absolutnie świetnym gościem, z życiem godnym pozazdroszczenia. Jest prokuratorem zatrudnionym w jednej z najpotężniejszych kancelarii adwokackich w Chicago. Sądowy rekin z brylantową karierą – wygranych procesów ma na koncie bez liku. Ambitny, twardy, cholernie inteligentny i bystry. Bardzo trudny zawodowy rywal. W dodatku powodzi mu się nie tylko w pracy. Wydaje się mieć wyjątkowo udane życie rodzinne: ciepłą i kochającą żonę (rewelacyjna Ruth Negga!) i dwoje nastoletnich – super fajnych dzieci. Na pozór – amerykańska sielanka.
Nic dziwnego, że tak samo jak jest niezmiernie szanowany i lubiany (w tym przez swojego bezpośredniego przełożonego Raymonda Horgana (w tej roli – jak zawsze niezawodny Bill Camp) – tak też jest obiektem zawiści. Szczególną niechęcią darzy go kolega po fachu, niejaki Tommy Molto (świetny Peter Saarsgard), któremu od dawna nie podobają się ani sukcesy Sabicha ani jego powodzenie u płci przeciwnej…
Akcja Uznany za niewinnego zawiązuje się w momencie gdy Rusty dowiaduje się, że znaleziono ciało zamordowanej Carolyn Polhemus (w tej roli moja ukochana Renate Reinsve!) – koleżanki po fachu, pracującej z nim w tej samej kancelarii i od jakiegoś czasu prowadzącej z nim sprawy…Są jeszcze dwie kwestie z tym faktem związane, a które od tego momentu uczynią życie Sabicha koszmarem. Zwłoki Carolyn wskazują jednoznacznie na zbrodnie o charakterze seksualnym, a jak się dość szybko okaże – Sabich i denatka mieli romans…
Żeby tego było mało w Chicago trwa walka o fotel Prokuratora Okręgowego, a kandydującemu na to stanowisko Nico Della Guardia (bardzo dobry O-T Fagbenle) oskarżony o morderstwo beniaminek znienawidzonego przez niego głównego kontrkandydata Raymonda Horgana – jest bardzo na rękę …
Making the long story short: bohater, który do tej pory zajmował się z wielkimi sukcesami „wsadzaniem ludzi do więzienia” – sam stanie się oskarżonym o morderstwo i pierwszym podejrzanym w sprawie!
* * *
Nic się ode mnie już na temat szczegółów fabuły Uznany za niewinnego nie dowiecie. Ci z Was, którzy czytali książkę Scott’a Turow’a i / lub oglądali film sprzed prawie 30 lat – wiedzą co i jak. Ci zaś, którzy nie – nie potrzebują abym rozwijała wątek – bo opowiadanie fabuły produkcji kryminalnych powinno być karalne. Zresztą w tym przypadku (chwalebnie) nie ma to i tak znaczenia. Bo jest to po prostu przednia, doskonale zrealizowana produkcja serialowa, z grupy „premium” i oglądanie jej – jest przyjemnością. Wszystko tu jest takie jakie powinno być i działa jak dobrze naoliwiona maszyna. Fabuła trzyma w napięciu, narracja się nigdzie nie sypie, twisty i scenariuszowe zwroty akcji zaskakują tam gdzie trzeba. Dialogi są nieprzegadane i w punkt. Nie muszę chyba dodawać, że w pozostałych pionach realizacyjnych, takich jak scenografia, kostiumy, montaż – Uznany za niewinnego także trzyma bardzo wysoki poziom. A przede wszystkim – co jest dla sprawy najistotniejsze – główni bohaterowie, ich charaktery, motywy działań oraz sposoby radzenia sobie z emocjami – są przedstawieni na pogłębiony i wiarygodny sposób, a kreujący ich aktorzy – wspaniali w swojej robocie!
Posłowie:
Myślę dużo ostatnimi czasy nad tym jak bardzo „spsiały” produkcje serialowe, których powstaje tyle, że nie jestem w stanie już tego wszystkiego ogarniać. Od około dwóch lat (czyli jakoś tak od końca pandemii – zdaje mi się) łapię się na tym, że pomimo, iż mam się za „starą wyjadaczkę” – to stale jak głupek podniecam się do kolejnych zapowiedzi i zwiastunów i wciąż łapię na marketingowe sztuczki: a to na lep brylantowej obsady, a to na nazwiska reżyserów, a to na inne jeszcze inne „obiecanki-cacanki”…
Wciąż naiwnie czekam na jakieś nowe wielosezonowe olśnienia, takie jak „Mad Men”, „Breaking Bad”; „Peaky Blinders”, „Slow Horses”… Najczęściej jednak dostaje zjazd po równi pochyłej po najwyżej drugim sezonie, w dodatku musząc coraz dłużej (czy Wy też uważacie, że średnio dwa lata to jednak jest trochę przydługo?) czekać na kolejny. Tym bardziej zaczynam doceniać zatem te produkcje, które są zamknięte – a jeszcze bardziej kiedy są udane. Gdybym miała podsumować dlaczego Uznany za niewinnego nie uważam za serial wybitny – to powiedziałabym, że z dwóch powodów: po pierwsze to jednak – bądź co bądź ale jednak – remake. A po drugie – w gatunku dramat sądowy – do tej pory wzorcem z Sevres pozostaje dla mnie „Długa noc”, a Uznany za niewinnego – dla mnie ewidentnie miał ambicje by się z wybitnością tamtej produkcji zmierzyć. Ktoś mógłby mi zarzucić, że chyba oszalałam, że robię porównania między tymi – tak kompletnie innymi – historiami o zupełnie innych punktach ciężkości i tematyce. Ale ja wiem co piszę i chcę powiedzieć. Uznany za niewinnego to „druga strona medalu” tego o czym opowiadała „Długa noc”. Wina oskarżonego lub jej brak w przypadku najlepszych wydań gatunku jakim jest dramat sądowy nigdy nie jest o tym, w co chcielibyśmy wierzyć jako obywatele, którzy ufają, że sąd to miejsce w którym prawda zawsze wyjdzie na jaw, sprawiedliwości – stanie się zadość, a prawnicy to osoby bez skazy, którzy nigdy prawa nie wykorzystują dla własnych korzyści i we własnym interesie….