VICE
VICE (VICE), Reż. & Scen. Adam McKay, Wyk. Christian Bale, Amy Adams, Steve Carell, Sam Rockwell, Allison Bill, Bill Camp, USA, 2018
Satyra polityczna i komediodramat w jednym. Stylizowany na dokument – w dodatku. Rzecz o polityce i politykowi (i to grubego kalibru) poświęcona. VICE to świetny kawał kina, cholernie zmyślnie i dobrze zrobiony. Błyskotliwy, cyniczny, zjadliwie dowcipny. Ale przede wszystkim – tak rewelacyjnie zagrany– że nie mam słów podziwu.
Nieważne czy Wasze polityczne sympatie leżą bardziej na lewo, po środku, czy bardziej na prawo. Albo w ogóle leżą w innym miejscu 😉 – zróbcie sobie tę przyjemność i obejrzyjcie VICE!
Nie od dzisiaj wiadomo, że serce Hollywood leży po lewej stronie. Medycyna twierdzi, że to prawidłowo. A scena polityczna USA, że to zmowa lobby ohydnych lewaków, którzy wybrali sobie stan California na swoją siedzibę główną i od zarania dziejów Hollywood uparli się wspierać Demokratów.
Na nieszczęście dla Republikanów – w najważniejszym mieście tego stanu, w najbardziej prestiżowej dzielnicy, zwanej “fabryka snów” mieszka, a przede wszystkim pracuje co prawda nie tak znowu dużo osób, ale za to mających bardzo dużo pieniędzy i wielki wpływ na ludzi. Bo to oni zawiadują centrum sterowania czymś, co nazywa się “kultura popularna”. W zasadzie – na całym świecie. Oj! Kłopocik.
I tak dochodzimy do sedna tego wstępu. Pierwsze przykazanie Hollywood mówi: “There is no business like showbusiness”.
Jak masz kasę – masz władzę (i niezależność). Jak masz władzę – masz kasę. Kółko się zamyka. Acha, zapomniałabym – dobrze zrobiony PR także się przydaje! (hehe).
A jak się ma władzę (i niezależność) w kinematografii to można jej użyć – choćby po to, żeby móc zajmować stanowisko w ważnych dla swojego kraju sprawach. Z którym zapozna się wiele ludzi.
I to jest, że tak powiem – od strony politycznej patrząc – już nie kłopocik, ale poważny problem…
Bo Vice w najszerszym – najbardziej symbolicznym znaczeniu – jest filmem, który ma nam wszystkim przypominać o (z kolei) pierwszym przykazaniu każdego amerykańskiego polityka (a w zasadzie każdego polityka na świecie), a którego autorem jest sam Abraham Lincoln: “The ballot is stronger than the bullet” (karta do głosowania / lista kandydatów jest silniejsza niż kula).
W obliczu tego, jak bardzo ludzie Hollywood nie tają swojej niechęci do obecnie urzędującego Prezydenta USA Donalda Trumpa przesłanie Vice jest jasne. Kiedy idziesz do urny, głosować w wyborach – pamiętaj o tym, że wybierasz nie tylko kogoś na główny urząd, ale także tych wszystkich, którymi się otoczy, a których wybór nie będzie już z tobą konsultowany. A jak sprawy się potoczą źle, skończysz w kraju, którym z tylnego siedzenia będzie zarządzał ktoś taki jak Dick Cheney…
* * *
Adam McKay – “człowiek orkiestra” (reżyser, scenarzysta, producent) – należy do tych hollywoodzkich filmowców, którzy są zarówno zdolni, jak i pracowici. Ciągle coś robi, nie zawsze rzeczy brylantowe, ale wiecie – normalnie, jak w życiu – jak się robi tyle co on, to raz wychodzi tak sobie, a raz tak, że ludziom kapcie spadają z wrażenia. Jak w polityce – tak i przy filmach. Szczęście, sprzyjające okoliczności, tzw. “opportunities” też się przydają.
Że potrafi być z niego scenarzysta i reżyser wyśmienity – pokazał całkiem niedawno przy okazji filmu “Big Short” – Oscar i Bafta za najlepszy scenariusz. Oraz nominacje do tychże nagród, dodając Złoty Glob – za reżyserię.
McKay w Vice spisał się więcej niż doskonale w obu tych dziedzinach. Jego scenariusz jest świetny (a dialogi takie, że nic tylko jeść łyżkami!), reżyseria także.
Już sam prolog do obrazu Vice wprawił moje kinomaniackie serduszko w trzepotanie z zachwytu. W napisach wstępnych, reżyser zwraca się do widzów w te słowa (cytuje z pamięci, więc może nie być dokładnie 1 do 1)
Film ten powstał w oparciu o fakty i wiedzę, jaką posiadamy obecnie na temat Vice Prezydenta USA Dick’a Cheney’a. Ale bardzo niewielu polityków było równie zamkniętych i niedostępnych jak Dick. Rozumiecie sami, że zdobycie informacji o nim było bardzo trudnym zadaniem. W każdym razie, kurwa, się bardzo staraliśmy…
Sala kinowa, wypełniona państwem recenzeństwem z mediów wszelakich ryknęła gromkim śmiechem. No wiadomo!
I już mamy to, o co chodzi każdemu zmyślnemu filmowcowi z Hollywood (tak samo jak każdemu wytrawnemu politykowi): publika kupiona. Nie minęło jeszcze 5 minut! Hell yeah!
I znowu, całkowicie od-kino maniacko, a nie od-politycznie – pragnę zwrócić Waszą uwagę na to, jak bardzo dobrze przemyślany jest obraz Vice. Jak bardzo inteligentnie poczyna sobie z tematyką, którą się zajmuje. Co w moich oczach czyni ten film zasługującym na oklaski, choćby z tego tytułu.
Bo, trzeba to zaznaczyć od razu – Vice to film stronniczy. Nie jest to zarzut. To stwierdzenie faktu. Ani przez sekundę nie ukrywa tego, że został zrobiony z myślą o tym, aby przedstawić swojego bohatera głównego – wice Prezydenta USA za czasów administracji Białym Domem przez Georga W. Busha – jako zwykłego biurokratę, który następnie stał się cwanym i bezwzględnym karierowiczem. A przede wszystkim jako człowieka, który po latach “wysługiwania się” systemowi politycznemu z ramienia partii republikańskiej od czasów prezydentury Nixona – w końcu doczekał się w Waszyngtonie swoich “5 minut sławy”. I opowiedzieć nam o tym, jak bardzo jego władza, którą w znamienny dla siebie sposób realizował i poszerzał po malutku i po cichu, niejako niezauważenie dla innych, przez całe dekady nie “wyskakując przed orkiestrę”, a jedynie lojalnie wykonując polecenia partii – miała wpływ na amerykańską politykę zagraniczną, a przede wszystkim na wydarzenia związane z wojną w Iraku. Jak również o tym, że – co bardzo często nam, tzw. zwykłym obywatelom umyka (no bo ile tzw. zwykłych ludzi – poświęca swój prywatny czas na dogłębne studiowanie światowych zagadnień politycznych i gospodarczych?) – polityka to przede wszystkim i zawsze to wszystko, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami, a nie medialnie. Jeśli zaś chodzi o media – to przypomina także, że ten kto ma władzę – ten może nimi sterować (ups!). Bo ci co mają władzę tworzą regulacje prawne. A na nich tak na prawdę zasadza się kontrola każdego rządu, w jakimkolwiek państwie – nad nami wszystkimi. I tak kółko się zamyka (szloch).
* * *
Jak to się stało, że zupełnie przeciętny chłopak, a potem nędzny studencina (wywalony zresztą z Yale), urodzony w 1941 roku w stanie Nebraska, w rodzinie nie mającej ambicji ani intelektualnych, ani statusowych (nie wspominając o politycznych), którego życiorys wskazuje jasno, że do wielkiej polityki wszedł bocznymi drzwiami, zaczynając od asystentury u Donalda Rumsfelda – zaszedł tak wysoko?
- Szef personelu Białego Domu (1975 – 1977)
- Sekretarz Obrony Stanu (1989 – 1993)
- Wice Prezydent USA (2001 – 2009)
- Pełniący obowiązki Prezydenta Stanów Zjednoczonych (2002 – 2007)
Odpowiedzi na to – kluczowe pytanie – udziela film Vice.
To, co McKay przygotował i pokazał w Vice na temat Dick’a Cheney’a (a jest to informacyjny, prawdziwy “koktajl Mołotowa”) – jest w bardzo dużej części oparte na faktach. Ale, co chciałabym wyraźnie podkreślić – to obraz stronniczy – jeśli idzie o przedstawianie “drugiej strony medalu” polityki amerykańskiej – czyli partii demokratycznej. Bo w zasadzie jej nie przedstawia. A jeśli to bardzo skrótowo. I w superlatywach. Zwłaszcza jeśli idzie o pewne, konkretne postaci.
No cóż. Takie prawo autora / artysty.
A ponieważ piszę o dziele filmowym, który jednak jest fabułą, a nie dokumentem (choć w tej konwencji jest zrobiony) – obowiązuje mnie podejście do niego jako do aktu kreacji, który twórca sobie zamyślił tak, a nie inaczej. Czy ma rację, czy coś ukrył, albo pominął, bo nie pasowało mu do obrazka, etc… nie jest w tym miejscu istotne. Istotne jest to – czy mu się udało – to co zamierzał.
McKay’owi się udało. I to bardzo.
* * *
Jeśli chodzi o moją opinię – w kategoriach stricte kinematograficznych – film Vice (nominacja do Złotego Globa zarówno za reżyserię, jak i scenariusz oraz do Bafta – za scenariusz ) stoi właśnie na robocie narracyjnej. Bo, na nic wszystkie ‘za i przeciw’ – te polityczne i światopoglądowe – historię życia wice Prezydenta USA – napisaną przez McKay’a i przez niego wyreżyserowaną – ogląda się po prostu wyśmienicie!
Dwie godziny z okładem przelatują jak z bicza strzelił. Ekran skrzy się od doskonałych dialogów, montaż jest olśniewający (no ba! – odpowiada za niego sam Hank Corwin: “Zaklinacz koni”; “Drzewo życia”; “Big Short”). Ale przede wszystkim jest Vice filmem z REWELACYJNYMI KREACJAMI AKTORSKIMI DOSKONALE NAPISANYCH POSTACI! Na czele z Christian’em Bayle’m kreującym postać Dick’a Cheney’a (nagrodzonym Złotym Globem).
Oraz tymi, które tworzą Amy Adams, Sam Rockwell oraz Steve Carell.
Bez nich i ich portretów psychologicznych – byłby moim zdaniem Vice – obrazem z gatunku tych, które lubi robić Michael Moore. Czyli po prostu filmem – łopatą. Dla lubiących filmy jednowymiarowe. Ja takich nie lubię.
Życie jest skomplikowane, ludzie też. Nikt nie jest jednowymiarowy, nawet ktoś taki jak Dick Cheney. To w moich oczach wielka zaleta tego obrazu – że przedstawiając bohatera jako polityka w jednoznacznie negatywnym świetle, pokazuje go nam też jako człowieka “prywatnego” – czyli męża i ojca – w całkowicie innej odsłonie – znacznie bardziej pozytywnej.
I to właśnie czyni z Vice obraz nie tylko inteligentny i zmyślny, ale przede wszystkim – ludzki. I pozwalający tym samym widzom spojrzeć na portret Dick’a Cheney’a inaczej niż na zwykłą chęć zdyskredytowania go za wszelką cenę. Bo politykę robią ludzie. I jak wszyscy inni mają swoje życie prywatne, problemy, troski. I bliskich. Oraz niekiedy skomplikowane z nimi relacje, które nie składają się na proste i jednowymiarowe obrazki.
A Dick Cheney – jak wspaniale obrazuje to Vice – to polityk, który wpisuje się jak złoto w amerykańskie porzekadło: “za każdym mężczyzną sukcesu stoi jakaś kobieta”. W jego przypadku jest to jego żona, pierwsza i wielka miłość z czasów szkoły średniej – Lynne (genialnie kreowana przez Amy Adams – nominacja do Złotego Globa i Bafta). Która zdecydowała się z nim być w czasach, w których nic, ale to na prawdę nic nie wskazywało na to, że jest to dobry pomysł. Ale choć z Dick’a Cheney’a był zawsze – jak twierdzi Vice – zwykły kutas. To jednak nie dla Lynne. Przyszły wice Prezydent USA kochał ją szczerze przez całe swoje życie. Co do Lynne – to Vice przedstawia ją jako kobietę inteligentną, ambitną, nie pozbawioną życiowych aspiracji, nadto mającą mocny charakter, ale wychowaną w kulturze patriarchalnej, w czasach, w których szczytem kobiecych marzeń było zostanie żoną ważnego polityka, nie zaś polityczką. Miłość do niej i to jak bardzo było dla niego ważne żeby Lynne go nie porzuciła – jak sugeruje film – de facto stała u podwalin kariery Dick’a Cheney’a.
W tym miejscu napiszę od razu, że Bale & Adams jako duet ekranowy wypadają rewelacyjnie. W filmie tym oglądamy ich jako parę małżeńską, pokazaną na przestrzeni prawie 40 lat! Wierzy się im w każdej scenie. Mistrzostwo świata!
Na wielkie brawa zasługuje również grający w Vice bardzo ważne postaci ze świata amerykańskiej polityki: Steve Carell jako Donald Rumsfeld (dwukrotny Sekretarz Obrony USA) oraz Sam Rockwell– nominowany do Złotego Globa i Bafta – w roli Prezydenta Stanów Zjednoczonych: Georga W Busha. Zwłaszcza Rockwell – choć sceny z jego udziałem to jedynie kilka minut ekranowego czasu – tworzy kreacje – aktorską perełkę!
Jest też – co bardzo istotne – Vice filmem miejscami (owszem na cyniczny sposób) ale cholernie dowcipnym ! Bo McKay w swoim scenariuszu nie zapomniał o tym, że nawet mówiąc o najbardziej poważnych sprawach – by opowiadana historia dotykała emocjonalnie nie może być nudna i pozbawiona poczucia humoru. A zwłaszcza jeśli jej celem jest dotarcie do jak największego grona odbiorców. Bez spoilerowania – znajdziecie zatem w tym obrazie co najmniej dwie sceny, które rozbawiły mnie do łez (odnoszą się obie się do bardzo znanych popkulturowych treści). W tym miejscu podpowiedź! Koniecznie zostańcie w fotelach kinowych jeszcze parę chwil po napisach końcowych. A będzie Wam to wynagrodzone! 🙂
* * *
Wracając do Christian’a Bayle’a – to fascynujące – jak bardzo świetnie, ten doskonały skądinąd aktor – radzi sobie z rolami, które wymagają od niego całkowitej transformacji fizjonomii. Do roli w “Mechaniku” schudł prawie 30 kilo i grał cieniem wycieńczonego ciała. Jako Dick Cheney – z umięśnionego, wysportowanego i lubiącego wysiłek fizyczny kolesia z prowincji przeistacza się – w nieco tylko podtuczonego urzędasa, wysiadującego stołki w podrzędnych pokoikach w bocznych korytarzach Białego Domu – by finalnie stać się zwalistą, ciężką i masywną kolubryną, która toczyć się będzie po wszystkich najważniejszych salach konferencyjnych i pokojach obrad ludzi dowodzących USA – od gabinetu Owalnego, przez Pentagon aż do CIA. I podpisywać najważniejsze dokumenty, podejmować kluczowe decyzje dotyczące działań wszystkich, najważniejszych departamentów państwa amerykańskiego.
Znamienna to transformacja! I takież będą jej skutki. Jak wspomniałam na początku Dick Cheney uchodził za jednego z najbardziej małomównych, skrytych i niedostępnych publicznie polityków administracji Busha juniora, który mianował go swoim Vice.
Film McKay’a przypomina o tym, że (prawdopodobnie) nie doszłoby do tego, gdyby nie pewna umiejętność, którą z latami Cheney opanował do perfekcji. Nauczył się jak sprawiać wrażenie kogoś innego niż jest. Kogo nie należy traktować jako groźnego. Przecież zawsze tak mało mówił…
*** Wszystkie zdjęcia wykorzystane w tekście pochodzą z materiałów prasowych dytrybutora filmu VICE na rynku polskim: Forum Film Poland
Pingback : Kultura Osobista TRZY BILLBOARDY ZA EBBING, MISSOURI | Kultura Osobista
Pingback : Kultura Osobista OSTRE PRZEDMIOTY | Kultura Osobista
Pingback : Kultura Osobista MENU | Kultura Osobista