24
kw.
2019
149

VOX LUX

VOX LUX (Vox Lux), Reż. & Scen. Brady Corbet, Wyk. Natalie Portman, Jude Law, Raffey Cassidy, Stacy Martin, USA, 2018

VOX LUX – cóż to jest za film! Manieryczny, ekscentryczny, smutny, groteskowo śmieszny i straszny zarazem. Ale przede wszystkim – hipnotyzujący. Z historii życia i kariery wielkiej gwiazdy pop trudno się otrząsnąć po wyjściu z kina przez długie godziny. A kreująca w Vox Lux główną rolę Natalie Portman zasługuje na wszystkie pokłony tego świata! Celeste w jej wykonaniu jest jak nokaut – zwala z nóg!

Czy występy estradowe i gigantyczny sukces komercyjny to rodzaj survivalu, który przetrwać mogą jedynie najbardziej cyniczni, zahartowani psychicznie, egocentryczni i narcystyczni?

Kim jest artysta, którego wielbią tłumy?

Czy będąc ich “własnością” (wszak to od tych tłumów i ich zachwytów zależy jego być albo nie być) artysta może zachować autonomię, pozostać sobą? I kiedy? Jak? Na jakich warunkach? Czy też jego życie to nieustający „show”, który zgodnie ze słynną frazą wyśpiewywaną kiedyś przez Freddie’ego Mercury “must go on”?

Te pytanie kołatały mi się po głowie podczas oglądania Vox Lux.

*    *    *

Vox Lux (doskonały tytuł dla tego obrazu, swoją drogą: „vox” to w łacinie głos, a „lux” – światło) jest drugim filmem fabularnym wyreżyserowanym przez Brady’ego Corbet’a. Jest on także scenarzystą tego obrazu. I muszę powiedzieć, że z zadania reżyserskiego wywiązał się znakomicie. Bo jego opowieść czy też wizja życia współczesnej pop gwiazdy została doskonale dobrana konwencją stylistyczną do tematu. A przede wszystkim zachwyca aktorskim popisem Natalie Portman, której brawurowa kreacja dorosłej Celeste – rozwala całkowicie i nie bierze jeńców.

Chapeu bas po stokroć!

Kiedy poznajemy przyszłą turbo-gwiazdę muzyki pop, która będzie w przyszłości rozgrzewać tłumy do czerwoności swoimi szlagierami, a przede wszystkim rozpasanymi wizualnie show – ma 14 lat. Jest rok 1999 a ona jest uczennicą szkoły średniej (w roli nastoletniej piosenkarki, a także w dalszej części filmu – jej córki Albertine – występuje młoda i bardzo obiecująca aktorka brytyjska Raffey Cassidy, która ma na koncie rolę u samego Yorgosa Lanthimosa w “Zabicie świętego jelenia”; gra też w pierwszym anglojęzycznym filmie Małgorzaty Szumowskiej: “The other lamb”). Celeste, jak się dowiadujemy, w przeciwieństwie do swej bardziej uzdolnionej, starszej nieco siostry Eleanor (Stacy Martin) choć nie obdarzona powalającym talentem wokalnym – lubi śpiewać i występować. Nawet jeśli za audytorium ma jedynie rodzinę i znajomych.

Nie wiadomo co by z tego wyszło, ale los sprawia tak, że jako jedna z niewielu osób Celeste cudem uchodzi z życiem z masakry, do której doszło w jej liceum. Po długim czasie leczenia i rehabilitacji – dziewczyna dochodzi do siebie, a następnie wiedziona impulsem komponuje wzruszającą swym tekstem balladę, którą zaśpiewa na mszy, ku pamięci i w intencji jej zmarłych tragicznie podczas strzelaniny w szkole koleżanek i kolegów. I wywoła tym występem wielkie poruszenie medialne.

Od tego momentu jej kariera nabiera rumieńców. Błyskawicznie znajduje menadżera (w tej roli – jak zawsze niezawodny Jude Law), chętnego uczynić z jej potencjału zjednywania publiczności – lukratywny interes, potem wydawcę pierwszej epki. I tak to się zaczyna…

*    *    *

Zrazu sposób opowiadania o Celeste – karykaturalnie groteskowej i upiornej  wersji “Narodzin gwiazdy” wydawał mi się pomysłem nieco dziwacznym. Dzieje gwiazdy muzyki pop narracja przedstawia w rwanych scenach, niby to chronologicznie, ale sprawiając wrażenie kompletnego chaosu. To, czego nie widzimy na ekranie, głosem z offu objaśnia nam w roli narratora sam Willem Dafoe.

Jednak, po pewnym czasie (a dokładnie wtedy, kiedy Celeste jest już dorosła i w jej rolę wciela się – powtórzę jeszcze raz – F E N O M E N A L N A Natalie Portman) dotarło do mnie, że to doskonale wykombinowany zabieg inscenizacyjny!

Pozwala bowiem widzom skupić się na gwieździe estrady z bardzo znamiennej perspektywy. Jej życiorys, porwany na kawałki, przedstawiany w oderwanych od siebie sekwencjach, i “dopowiadany” w dialogach czy też właśnie głosem narratora – ukazuje moim zdaniem doskonale dobrze sedno funkcjonowania Celeste jako celebrytki. Kogoś, kto żyje życiem rozpaczliwie zakłamanym, pompującym sztucznie jej ego, zawieszonym w przestrzeni między jawą a snem. Nigdy do końca własnym, a zawsze publicznym. Kiedy tylko Portman / Celeste  jest na ekranie – widzów jakby raził prąd. Nie można od niej oderwać oczu, choć czasami jest tak nieznośnie wku****, że chciałoby się jej przywalić.

W kreacji Portman – Celeste ucieleśnia dla mnie wszystko to, czego zawsze się domyślałam, a czego falujący w uniesieniu w halach koncertowych, zbity w wielotysięczny tłum fani nie chcą widzieć. Bo widzą jedynie show. To on ich jedynie interesuje. On karmi ich uwielbienie. I syci ich potrzeby obcowania z kimś na codzień „niedostępnym”. Gwiazda, poza nim jest dla nich jedynie jakimś rodzajem wyobraźniowego fantazmatu o życiu, którego nie mają. A tak na prawdę nikt nie chce wiedzieć jakie ono jest. Wszyscy chcą tylko zmontowanego w skoczny rytm, niemalże jak w clipie video jego lukrowanego wydania na użytek publiczny.

 

Natalie Portman genialnie oddaje niuanse przeżywanych emocji i złożoności psychologicznej Celeste. Niegdyś dziecięcej gwiazdy pop, a następnie sławnej gwiazdy estrady – kogo showbusiness raz uchwyciwszy w swe szpony już zawsze będzie chciał mieć jedynie dla jednego celu – zysku.

A ona sama nie będzie już nigdy widziała innego sensu w swoim życiu, niż w tej wampirze relacji. Bo po latach funkcjonowania jako ktoś, kogo życie zostało najpierw wykreowane, a potem stało się samonapędzającym perpetuum mobile – Celeste nie jest już Celeste. Jest diwą, gwiazdą, królową sceny i ludzkich serc, a nawet – jak twierdzi – businesswoman. Która zapewnia byt sztabowi ludzi z nią i dla niej pracujących. Którą od zapaści psychicznych “ratują” jedynie alkohol i narkotyki. A przede wszystkim kimś, kto wie, że jeśli tylko nie będzie sama siebie traktować jako centrum wszechświata, cały jej świat się szybko zawali. W tym świecie nie ma miejsca na słabości, na pokazywanie “miękkiego podbrzusza”, na wrażliwość na innych i na tzw. prawdziwą twarz. Media wykorzystają przeciwko niej każde jej potknięcie. A zatem jeśli się potyka i robi błędy, musi umieć nie tyle się do nich przyznać i okazać skruchę, co obrócić je na swoją korzyść.

Sława w filmie Corbet’a to pułapka, a raczej diabelska machina, w której (w zasadzie) nikt nie jest w stanie funkcjonować jako tako normalnie. Nie sprzyja temu nic i nikt.

Corbet nie zostawia złudzeń co do tego, że dla ludzi takich jak Celeste – scena finalnie staje się “domem”, jedynym miejscem w którym są w stanie sprawnie funkcjonować. Bo tylko tam otrzymują “pokarm”, bez którego nie potrafią już żyć.

Osobiście sądzę, że jest to wyjątkowo trafna (choć także wyjątkowo bolesna) diagnoza. Wystarczy pomyśleć o postaciach takich jak Britney Spears, by wiedzieć, że Brady Corbet z Vox Lux uczynił raczej wyjątkowo sprawnie ułożony puzzle z tego, co jako całość – gdy myślimy o kimś do kogo sława przyszła (zbyt) szybko – nam umyka.

Nie wiem co powiedziałaby na ten temat sławna i jak najbardziej realna gwiazda pop SIA, której utwory wykonywane przez Natalie Portman jako Celeste usłyszymy w Vox Lux, ale sadzę, że skoro wzięła udział w tym projekcie filmowym – odnalazła w scenariuszu Corbet’a treści jej bliskie. Trzeba przypomnieć zatem, że Sia zaczynała karierę będąc nieletnią (miała 17 lat).

W tym miejscu pora na kilka słów odnośnie kwestii oprawy wizualnej i muzycznej dla filmu Vox Lux, które stanowią zdecydowanie (poza kreacją Portman) największy atut tego obrazu. Za zdjęcia odpowiada utalentowany brytyjski operator Lol Crawley (autor zdjęć do wielu nagradzanych filmów, w tym nagrodzonego na Berlinare 45 lat). Muzykę skomponował zmarły niedawno wspaniały Scott Walker. A za ruch sceniczny wybitny tancerz baletowy i choreograf Benjamin Millepied (prywatnie mąż Natalie Portman), z którym aktorka już pracowała przy okazji roli w “Czarnym łabędziu” Darren’a Aronofsky’ego.

Końcowe sceny Vox Lux z koncertu Celeste, ubranej w kostium, który czyni z niej pół-boginię oraz królową zgromadzonych licznie fanów, z zapleczem tancerzy w tle, każdy jej ruch, fryzura, makijaż, każde zdanie wypowiadane do rozentuzjazmowanych tłumów – uświadamia nam jak bardzo to właśnie występ na scenie, przed tłumami, co innych z pewnością by mogło onieśmielać lub wręcz przerażać – dla niej stanowi całkowite tych uczuć przeciwieństwo. Tylko tutaj, na scenie – występując przed tak wielką publicznością – gwiazda czuje się bezpiecznie. Tylko tu, w tym miejscu czuje się chroniona, kochana, spełniona. I tylko tu ma poczucie, że panuje nad wszystkim i wszystko ma pod kontrolą. To jej azyl, w którym czuje się najlepiej na świecie.

Jakże kontrowersyjnie, prowokująco, cynicznie, a zarazem rozpaczliwie smutnie wypada w tym kontekście zdanie wypowiadane przez Celeste odnośnie własnej twórczości: “Nie chcę aby ludzie [przy moich utworach] musieli myśleć, chcę aby się czuli dobrze”.

Corbetowi udała się moim zdaniem rzecz rzadka – co przy pewnych mieliznach napisanego przez niego scenariusza  – komuś mniej zdolnemu mogłoby spieprzyć cały film. Vox Lux jest jak dynamit, który reżyser odpala i wrzuca nam do głowy. Na końcu jego tlącego się lontu są pytania o wszystko, co najważniejsze, a co dotyczy kultury w jakiej żyjemy. I tego czym się karmi. Sława w nim przedstawiana jawi się być czymś, co w dzisiejszym świecie wyjątkowo szybko i w wyjątkowo łatwy sposób dehumanizuje. Tak tych, którzy sławni zostają, jak i tych, którzy te sławy podziwiają.

* * * Wszystkie zdjęcia wykorzystane w tekście pochodzą z materiałów prasowych dystrybutora filmu VOX LUX na rynku polskim: m2films.

You may also like

PERFECT DAYS
NIEBIESKOOKI SAMURAJ
BĘKART
PAMIĘĆ

Skomentuj