W POKOJU OBOK
W POKOJU OBOK (The room next door) Reż. Pedro Almodóvar, Scen. Pedro Almodóvar Sigrid Nunez na podstawie jej powieści pod tytułem „Pełnia miłości”. Obsada: Tilda Swinton, Julianne Moore, John Turturro, Alessandro Nivola, Hiszpania / USA, 2024
W POKOJU OBOK niestety rozczarowuje, choć przecież niby – nie powinno. Nagrodzony Złotym Lwem na MFF w Wenecji – pierwszy anglojęzyczny film Pedro Alomadóvara posiada wszelkie sygnatury słynnego hiszpańskiego reżysera, a pomimo to – pozostaje po nim wrażenie niespodziewanej obojętności emocjonalnej wobec jego treści i poczucie konsternacji formą, która nie tyle przerosła, co zasłoniła całkowicie wszystko to, co do tej pory w jego twórczości służyło temu by nas poruszać i wzruszać. Czemu nie zachwyca choć miało zachwycać? – aż chciałoby się zawołać!
Chciałabym móc napisać, że W pokoju obok to film, który porusza emocjonalnie choć w połowie tak bardzo jak „Ból i blask” – swego rodzaju artystyczna spowiedź Pedro Almodovara, w której rozprawia się z jednym ze swoich artystycznych lęków – jakim jest niemoc twórcza… Niestety nie mogę. W pokoju obok nie ma ani bólu, ani blasku. Została jedynie wysmakowana do granic scenografia i piękne kostiumy. Z obrazu tego wieje chłodem, choć jego barwy są tak soczyste i energetyzujące, że już bardziej by nie mogły. Jak to się stało? Przecież Almodovar powinien być choć trochę melodramatyczny, zarzucić na nas sieci, w których utkniemy z załzawionymi oczyma, bo coś nas dotknie do żywego. Tymczasem dwie mistrzynie aktorskiego fachu: Tilda Swinton i Julianne Moore rozmawiają ze sobą w dialogach, w których nie ma życia, choć poruszają tematy bolesne, arcytrudne – żeby nie powiedzieć – ostateczne.
Dlaczego? Kto to wie. Powodów może być wiele. Mnie najbardziej prawdopodobne wydają się dwa. Pierwszy związany jest z faktem, że Almodovar pracował przy scenariuszu W pokoju obok z pisarką i autorką powieści pt. ”Pełnia miłości”, na jakiej oparte jest jego ostatnie dzieło – co prawda uchodzącą za świetną, nagradzaną i wielbioną przez czytelników – ALE z pewnością żyjącą na codzień zarówno w innej kulturze, jak i języku niż on. Temat rzeka – na bardzo długi i osobny test, ale jako kinofilka wiem doskonale, że reżyserzy oprócz tego, że dzielą się na „dobrych” i „złych” 😎 – posiadają (jak każdy) swoje fiksacje i słabości. Niektórym praca nad cudzym tekstem i to w dodatku wspólna – nie wychodzi. A po drugie i jest to z pierwszym związane – mam hipotezę, że nawet jeżeli Almodovar poznał książkę Nunez w tłumaczeniu na hiszpański – niewiele to dało, gdyż to autorka książki wiedziała co chciała napisać i jak wyrazić to w słowach, a nie on. On miał jedynie „treść”. A treść ma to do siebie, że tworzy znaczenia i sensy tylko wtedy gdy można je odkodować na sposób, który jest nam bliski, bo go czujemy w języku w jakim egzystuje nasze „ja”. Bez czucia słów, nie niosą one nic poza tym czym są pojedyncze słowa ułożone w pewien szyk w zdaniu…
* * *
Jak wiecie nie znoszę tzw. psychoanalizy dla ubogich, ale w przypadku Pokoju obok wykiełkowała we mnie pewna myśl, a raczej hipoteza – którą się z Wami podzielę – dotycząca tego, czemu ostatni obraz Almodovara przypomina mi całkiem co innego niż według autora – powinien…Bo choć moje własne i subiektywne opinie czemu z tym filmem „coś poszło nie tak” przedstawiłam, to jednak znam ludzi, którzy twierdzą, że ich zachwycił. Ale to banał. Wszyscy to wiemy, że tak bywa, że jednych a i owszem, a innych – całkiem przeciwnie. Ciekawsze od tego wydało mi się to właśnie, co przyszło mi do głowy jako pewna koncepcja. Bo przecież Almodovar zdecydował się na film według prozy tej konkretnej autorki. A jak sądzę – nie musiał. To jego firma wyprodukowała w Pokoju obok więc nie chodzi o to, że ktoś mu akurat te prozę do adaptacji „wtrynił”. Zatem, być może Almodovarowi przyświecała pewna idea, która jego samego zajmuje bardzo. Lub lepiej byłoby powiedzieć, że W pokoju obok to kolejna – emanacja jego własnych fiksacji i lęków – tym razem na temat odchodzenia, śmierci i prawa do uczynienia tego na taki sposób – na jaki się chce. A może nawet więcej – to jego osobisty sposób na wyparcie czy też zaprzeczenie temu jak bardzo zatrważającym i bolesnym doznaniem jest poczucie zbliżania się własnego końca. Próba okiełznania tej dewastującej psychikę trwogi, zaprzeczenia jej sile i umiejscowienia w całkiem innym spektrum. Jako „czegoś” co można oswoić, z czym się można pogodzić, na co można się przygotować, a nawet tego, że można własną śmierć „zainscenizować”?… To możliwe, zważywszy, że reżyser ma obecnie 75 lat. I choć wydaje się być w doskonałej formie fizycznej – tak po ludzku i zwyczajnie wiem z obserwacji, że ludzie w tym wieku się nad kwestiami ze swoim odejściem związanymi – zastanawiają – „niejako wbrew sobie”…
Jeżeli jest tak jak spekuluję – to wtedy W pokoju obok – nabiera innego interpretacyjnego znaczenia. I staje się jakimś rodzajem próby opowiedzenia o czymś, co bardzo trudno opowiedzieć dobrze – słowami. Wszystko co najważniejsze wyraża się wtedy raczej w czynach, gestach, w oczach. I kiedy spojrzy się na ten film z tej perspektywy – staje się on – niczym marzenie, sen na jawie – jakimś rodzajem zaaranżowanego w najdrobniejszych detalach – listu pożegnalnego do kochanych i kochających, który do swego tytułu W pokoju obok – powinien mieć dopisane „zawsze dla Was i z Wami będę”…
* * *
Nawet gdy się miało życie udane, życie większe niż życie i życie spełnione – realizujące nasze „ja” – widmo jego końca jest przytłaczające. Własna śmiertelność nie podlega już procesowi wyparcia. Nie imają się jej do tej pory stosowane strategie, taktyki, nie ma jak i gdzie się przed nim schować ani w co rzucić by zaprzeczyć faktom: to już bliżej niż dalej.
Czy zatem należy na W pokoju obok patrzeć jak na kino, które opowiada o tym, że gdy widmo końca czai się za rogiem – to paradoksalnie łatwiej jest doceniać życie i to co ma dobrego do zaoferowania, nawet jak jest to jedynie piękny widok z okna, szum wiatru w drzewach w słoneczny dzień i śpiew ptaków ukrytych w jego konarach?… Trudno z tą tezą polemizować – jest wiele dowodów na to, że istotnie tak się dzieje, choćby z rozmów z ludźmi chorującymi na raka. Być może budzi się właśnie wtedy w ludziach nostalgia za najprostszymi doznaniami piękna, które zawsze na jakiś sposób nas otacza, tylko jakże często nie umiemy wtedy gdy pędzimy w wirze życia, pełni przekonania, że „wszystko jeszcze przed nami” – tego doceniać…
Najpierw poznajemy Ingrid (Julianne Moore), znaną i poczytną pisarkę, w scenie, gdy w jednej z nowojorskich księgarni podpisuje świeżo wydane egzemplarze najnowszej książki. Wyglada na kobietę spełnioną życiowo i zawodowo. Poza tym nie dowiemy się już o niej prawie nic. Martha (Tilda Swinton – piszę to ze smutkiem – w najsłabszej roli w jej karierze, cedząca słowa jakby cudze i ewidentnie siląca się na mówienie z amerykańskim akcentem) będąca wcześniej reporterką wojenną przebywa w szpitalu, ze zdiagnozowanym rakiem. Jak się okaże, obie panie kiedyś się mocno przyjaźniły, ale cóż, życie – ich drogi się dawno temu rozeszły, bo każda mieszkała w innym kraju i prowadziła intensywne życie zawodowe i prywatne. Ingrid na wieść o jej chorobie postanawia nawiązać z Marthą kontakt. Clou fabuły zawiązuje się w momencie, gdy po ponownym spotkaniu po latach i nawiązaniu nici silnego porozumienia – Martha zwierza się Ingrid, że zamierza najpełniej jak to możliwe w jej stanie wykorzystać czas jaki jej jeszcze pozostał, a Ingrid stara się jej w tym towarzyszyć. W końcu, kiedy idzie im tak dobrze, że relacja nabiera pełni sił i rozkwita – Martha mierząc się z wizją postępującej choroby, postanawia popełnić wspomagane samobójstwo. Prosi Ingrid by jej w czasie ostatniej podróży towarzyszyła. Wynajmuje piękny i bajecznie położony dom za miastem i nakłania przyjaciółkę by z nią w nim zamieszkała zajmując tytułowy „pokój obok”. Ingrid, początkowo niechętna, ostatecznie godzi się spędzić z Marthą ostatni miesiąc jej życia…
* * *
Co było dalej – nie napiszę – ale nie z pobudek tych samych co zawsze. Bo niestety nie ma to znaczenia. Nawet gdybym opisała wszystkie sceny, jakie w domu pod miastem będą miały miejsce – niczego to w percepcje tego obrazu nie wniesie, ani niczego mu nie ujmie. Jednak powinnam z pewnością napisać, że w tej części W pokoju obok jest lepsze w oglądaniu i nieco bardziej zajmujące niż w części „wprowadzającej”. W mojej opinii – walnie dlatego, że dialogów jest w niej mało, a znacznie więcej scen, które pozwalają w końcu jakoś, choć trochę poczuć, że obie kobiety są dla siebie ważne. A przede wszystkim, że odczuwają wobec siebie jakiś rodzaj przywiązania, bliskość, szacunek – w sytuacji, która wymaga od każdej z nich polegania na zaufaniu jakim się wzajemnie obdarzyły.
Jest też w drugiej połowie filmu (paradoksalnie) więcej tonów lekkich, kilka (nie wiem czy nie przypadkowo) na jakiś sposób nawet zabawnych. Pojawia się też w epizodycznej roli postać męska – grana przez samego Johna Turturro – jak się okazuje – niegdysiejszego znajomego i kochanka obu pań – lata temu.
Ale cóż z tego, skoro jego rola nie za wiele wnosi do opowieści. Służy tylko po to by skądinąd ten doskonały aktor przysłużył się w narracji – w jednej, dość konkretnej sprawie…
Tak, jak wspominałam we wstępie – W pokoju obok jest ucztą wizualną. Bez dwóch zdań. I zagorzali wielbiciele estetyki kadrów, z jakich jest znany i za jakie jest wielbiony globalnie Almodovar – będą więcej niż usatysfakcjonowani. Co ciekawe – za zdjęcia odpowiada w tym filmie bardzo znany i doskonały operator Eduard Grau (twórca zdjęć między innymi do „Samotnego mężczyzny” Toma Forda), a nie jak do tej pory – wieloletni współpracownik Hiszpana – José Luis Alcaine, który z Almodovarem pracował przy większości jego najlepszych filmów („Zwiąż mnie”; „Skóra w której żyję”; „Volver”) i przy dwóch poprzednich: „Ból i blask” oraz „Matki równoległe”. Za kostiumy zaś (a są one obłędne!) odpowiada Bina Deigler – wybitna niemiecka kostiumografka (nominacja do Oscara za „Mulan”). To jej druga praca z Almodovarem. Wcześniej spotkali się na planie „Volver” i już wtedy było wiadomo, że akurat oni jako tandem – czują się genialnie!
Poza tym, z przykrością stwierdzam, że osobiście nie znalazłam W pokoju obok – już nic – co mogłoby mnie do tego filmu jakkolwiek emocjonalnie przywiązać. Wszystko w nim jest gładkie, sterylne – a przede wszystkim – moim zdaniem – totalnie papierowe. Czytaj – pozbawione wiarygodności. Trudno uwierzyć w postaci Ingrid i Marthy. Jakby z obu wyssano wszystko co mogłoby nadać ich postaciom pełnokrwistości. Każda wydaje się fantomowa na swój sposób. A już najbardziej trudno uwierzyć, że będąc dojrzałym wiekiem i mając tak bogate życie – można opowiadać o nim na taki sposób, w jaki to robią…
Więc co? Zostaje mi zatem powiedzieć, że W pokoju obok jest filmem zwyczajnie złym (przykro mi Pedro!). Filmem, którego nie można zrozumieć ani poczuć, gdy się nie czuje tego co być może czuje jego twórca. Lub co chciał nim przekazać. Myślę, że używając tak pogardzanej przeze mnie „psychoanalizy dla ubogich” chciał być może podzielić się z nami na swój niepowtarzalny i nieskończenie piękny wizualnie sposób swoją prywatną nostalgią za czasami prawdziwych a nie cyfrowych kontaktów międzyludzkich, które odchodzą czy (już?) odeszły. Obawami o losy świata i planety ziemia, która dosłownie ginie na jego oczach, dewastowana przez ludzkość; tęsknotą za osobami, które zniknęły z jego życia, a które były mu kiedyś ultraważne. A przede wszystkim lękiem przed tym, że kiedy nadejdzie jego kres – nie będzie on tak piękny, spokojny i pogodzony jak W pokoju obok. I co więcej w tym pokoju obok nie będzie nikogo, kto byłby zdolny do gestu tak wspaniałego i bezinteresownego człowieczeństwa w jego najlepszym wydaniu na jaki zdobyła się Ingrid wobec Marthy.
Odpowiedzieć na to pytanie widzowie muszą sobie sami. I byłoby to może i ważne przesłanie – gdyby nie fakt, że moim zdaniem – widzowie w większości przypadków – nie są w stanie takiej perspektywy emocjonalnie unieść. Z jednego prostego powodu – dla większości z nich śmierć, pogodna akceptacja własnego odchodzenia w niebyt – to temat tak boleśnie trudny, że kiedy stykają się z opowieścią, która temu jawnie przeczy i próbuje nadać mu wymiar całkowicie zdystansowany – zamykają się nomen omen – w pokoju obok, głośno i z całą siłą zamykając drzwi do swoich serc…
*** Wszystkie zdjęcia zamieszczone w tekście pochodzą z materiałów prasowych dystrybutora filmu W POKOJU OBOK na rynku polskim: Gutek Film